Dane socjologii – Rozdział XI. Wyobraźenia zemdlenia, apopleksji, katalepsji, ekstazy, i innych form nieczułości

§ 74. Dziki spostrzega codziennie, iż spokój zwykłego snu zamienia się rychło na działalność, gdy osoba śpiąca jest niepokojoną. Daje się, co prawda, spostrzec, pewne różnice pomiędzy stopniami owego niepokojenia, niezbędnymi przy rozbudzeniu. Raz wy starcza najlżejszy dźwięk, niekiedy znów potrzeba krzyku szorstkiego, trącenia ręką, lub uszczypnięcia. Pomimo to jednak doświadczenie wskazuje, że kiedy ciało danego człowieka leży nieruchome i nieczułe, wystarcza zazwyczaj zawołać nań po imieniu, aby go ożywić.
Niekiedy jednak, zdarza się coś całkiem innego. Oto np. przyjaciel okazuje oznaki niezmiernego bólu, który nagle przechodzi w stan bezwładności; innym razem, jakaś słabowita osoba, będąc bardzo przestraszoną, lub nawet zbyt uradowaną, podpada takiej samej zmianie. Osobom, zachowującym się w podobny sposób, nie można tak rychło przywrócić ich zwykłej czuciowości. Jakkolwiek Fidżyjczyk, w podobnym wypadku, woła na pacjenta po imieniu i ostatecznie, wskutek jego powrotu do życia, dochodzi do przekonania, że druga jego jaźń może być sprowadzoną na powrót przez nawoływanie, to jednak rzuca mu się w oczy i ten fakt, że nieobecność sobowtóra, w tym wypadku niepodobną jest do zwykłej jego nieobecności. Oczywiście, wypadki tej szczególnej nieczułości, trwającej pospolicie przez jedną lub parę minut, ale niekiedy też przez kilka godzin, umacniają wiarę w sobowtóra, który wychodzi z ciała i powraca doń; porzucanie ciała bowiem jest tutaj bardziej stanowcze niż zwykle, po nim zaś zachowuje się głuche milczenie o tym, co się widziało lub robiło w czasie owej przerwy.

Nasza mowa potoczna świadczy o takim pierwotnym tłumaczeniu omdlenia; o osobie, odzyskującej świadomość, powiadamy iż „przychodzi do siebie”, „powraca do siebie”. Jakkolwiek nie tłumaczymy już nieczułości, jako następstwa wydalenia się z ciała istoty czującej, to jednak zwroty naszej mowy świadczą o czasie, w którym nieczułość w ten sposób była tłumaczoną.

§ 75. Apopleksja łatwo może być zmieszana z omdleniem, czyli zasłabnięciem, oraz ze snem naturalnym. W taki sposób opisuje ją wykształcony medyk. Osądźmy więc, jak mało musi być ona odróżnianą przez dzikich.

Padając nagle apoplektyk, zdradza „całkowitą utratę świadomości, czucia i ruchów dowolnych”, oddychanie jest czasem naturalne jak w spokojnym śnie; niekiedy zaś pacjent leży „chrapiąc głośno jak w śnie głębokim”, w jednym i drugim wypadku wszakże okazuje się, iż śpiący nie może być „przyprowadzony do siebie”, tak jak zwykle: wołania i potrząsania nie mają żadnego skutku. Co też musi pomyśleć sobie dziki o towarzyszu, znajdującym się w takim stanie, który trwa może parę godzin, lecz niekiedy przez dni kilka. Oczywiście, wiara jego w dwoistość zostaje tu wzmocnioną. Drugie ja poszło sobie precz na czas jakiś i nie może być przywołane; kiedy zaś czasem powróci, niepodobna się nie dowiedzieć, czego doświadczyło podczas nieobecności.

Jeżeli, jak to się pospolicie zdarza, po miesiącach całych, albo latach, nastąpi drugi podobny przypadek, podobnie długa nieczułość i podobny powrót, to znowu nic się nie wie o tym, co się robiło pod nieobecność. Na koniec za trzecim razem nieobecność jest dłuższa, niż przedtem – krewni i znajomi czekają a czekają, lecz nie masz powrotu: powrót zdaje się być odłożony na czas nieokreślony.

§ 76. Podobnym z swego nagłego napadu, lecz niepodobnym pod innymi względami, jest atak nerwowy, zwany katalepsją – trwający również czasem przez kilka godzin, niekiedy zaś przez dni kilka. Po nagłej utracie świadomości, następuje tutaj stan, w którym chory „przedstawia raczej postać posągu, niż istoty żyjącej”. Członki pozostają nieruchome w takim lub innym położeniu, czynnik kontrolujący je zdaje się być nieobecnym, a ciało zachowuje się zupełnie biernie w rakach osób otaczających.

Powrót do stanu zwykłego jest tak nagły, jak było jego zniknięcie. Tak samo też jak przedtem, „nie masz pamięci tego, co się działo w ciągu ataku”. To znaczy, wyrażając się w terminach pierwotnych, iż wędrujący sobowtór nie chce zdawać sprawy ze swoich przygód.

Posiadamy świadectwa bezpośrednie tego, iż koncepcja taka wyłaniająca się z ich koncepcji snów, istotnie napotykaną bywa wśród dzikich. O wędrówkach dusz Chippewajowie mówią, iż niektóre „są to dusze osób znajdujących się w letargu lub omdleniu. Ponieważ odmówiono im przejścia (do innego świata), powracają więc one do swoich ciał i ożywiają je na nowo”; że koncepcja taka była powszechną, to daje się wywnioskować z faktu wzmiankowanego przez Mr. Fiske’a w jego Myths and Myth-makers, że „w wiekach średnich zjawiska omdlenia i katalepsji przytaczano na poparcie teorii, iż dusza może opuszczać ciało, a później doń powracać”.

§ 77, Inna znów, ale pokrewna tamtym forma nieczułości, dostarcza znowu dowodu, dającego się wytłumaczyć w sposób podobny. Mam tu na myśli ekstazę. Kiedy, nie odpowiadając na bodźce zwykłe, ekstatyk okazuje, iż „nie jest sobą”, zdaje się on jednocześnie doświadczać żywych percepcyj rzeczy znajdujących się gdzie indziej. Niekiedy „spowodowana głęboką i długotrwałą kontemplacją”, ekstaza cechuje się „wysokim stopniem umysłowego podniecenia, obok stanu nieświadomości tego wszystkiego, co nas otacza”; podczas gdy mięśnie są „sztywne, ciało wyprostowane i nieugięte”, spostrzegamy też „całkowite zawieszenie czuciowości i ruchu dowolnego”. W ciągu tego stanu „zdarzają się niekiedy widzenia natury niezwykłej” i „mogą być opowiedziane później szczegółowo”.

Oglądanie takich zjawisk prowadzi oczywiście do wzmocnienia mniemania pierwotnego o dwoistości każdego człowieka i o tym, że jedna część może opuszczać drugą; że zaś tak jest w istocie, na to mamy dowody faktyczne. Biskup Callaway, opisując wyobrażenia Zulusów, powiada, iż wierzą oni, że „człowiek znajdujący się w ekstazie, widzi rzeczy, których byłby nie widział, gdyby się nie znajdował w tym swoim stanie”; twierdzenie to, w związku z ich tłumaczeniem snów, każe przypuszczać, że na wizje ekstatyczne Zulusi zapatrywali się jak na przygody swego wędrującego sobowtóra.

§ 78. Nie potrzebuję opisywać tu szczegółów wszystkich faz śpiączki [coma]; mają one wspólny rys nieświadomości, mniej lub więcej niepodobnej do snu i wszystkie dają się wytłumaczyć w taki sam sposób. Ale istnieje pewien inny rodzaj nieczułości bardzo ważny, z powodu swych wniosków domyślnych – jest to nieczułość, wynikająca z uszkodzeń bezpośrednich. Posiada ona dwie odmiany: jedną wynikającą z utraty krwi, drugą – wskutek wstrząsu.

Mówiąc o powszechnie znanej formie znieczulenia, znanej jako omdlenie, umyślnie powstrzymałem się od zaliczenia do rzędu jej przyczyn utraty krwi: to źródło bowiem nie jest zbyt widocznie podobne do innych źródeł omdlenia. Prowadząc, jak to bywa istotnie, życie burzliwe, człowiek pierwotny często jest świadkiem omdlenia, spowodowanego ubytkiem krwi. Nie znaczy to jednak, iż łączy on przyczynę ze skutkiem w sposób tak określony. Jedno co widzi, to to, że po otrzymaniu jakiejś ciężkiej rany, następuje nagłe obezwładnienie któremu towarzyszy zamknięcie oczu, nieruchomość, zaniemówienie. Przez jakąś chwilę wołanie lub potrząsanie nie wywołują odpowiedzi, aż oto ranny towarzysz-wojak „powraca do siebie” – otwiera oczy i mówi; ale znowu krew tryska z jego rany i po jakimś czasie jest on znowu nieobecnym. Zdarzyć się może, iż potem nastąpi powrót do życia i że nie będzie już utraty świadomości, albo też może nastąpi po raz trzeci stan spokoju – spokoju tak długiego, iż zniknie nadzieja natychmiastowego powrotu.

Czasem utratę czuciowości poprzedza wypadek nieco odmienny. W czasie bitwy, niekiedy postrzał obala towarzysza, albo też uderzenie maczugi w głowę czyni z nieprzyjaciela masę nieruchomą. Tak jeden jak drugi mogą być tylko ogłuszonymi i oto następuje ponowne ich „oduchowienie”. Albo też uderzenie może być dość silne, aby spowodować wstrząśnienie mózgu, lub złamanie czaszki i idący za nim ucisk mózgowia; stąd wyniknąć może długotrwały brak czucia, a potem bezładna mowa i słabe ruchy; dalej znów może nastąpić ponowny stan nieświadomości, bądź zakończony inną przerwą, bądź też trwający nieokreślenie długo.

§ 79. Wszystkie owe dowody, wypływające z niezwykłych stanów nieczułości w połączeniu z dowodami, jakich dostarcza sen i marzenia senne, dają początek nowej grupie pojęć [notions], dotyczących czasowej nieobecności drugiego ja.

Omdlenie, tłumaczone jak wyżej, często poprzedzane bywa przez uczucie słabości w chorym i przez oznaki tegoż stanu widoczne dla obecnych. W jednym więc i w drugich powstaje podejrzenie, że sobowtór ma właśnie umknąć i oto zjawia się troska, jak przeszkodzić jego ucieczce. Ożywanie osoby mdlejącej zdarzało się często, pod wpływem przywoływania jej. Stąd powstaje pytanie, czy czasem przywoływanie nie sprowadza na powrót zbiegłego ducha? Niektórzy z dzikich odpowiadają na to twierdząco. Można niekiedy słyszeć, jak Fidżyjczyk głośno krzyczy na swoją własną duszę, aby doń wróciła. Wśród Karenów, człowiek znajduje się w ustawicznej obawie, iż jego sobowtór go opuści, przy czym choroba lub słabość uważane są za oznaki jego nieobecności; składa się też ofiary i modły w celu zawrócenia go. Szczególniej starożytnym jest wynikające z tego wierzenia zachowywanie się po pogrzebie. Powracając znad grobu, każda z osób zaopatruje się w trzy małe haki z gałęzi drzewnych, a, przywołując ducha swego, aby szedł za nią, i odwracając się w krótkich odstępach czasu, wykonywa ruch taki, jak gdyby go zahaczała i zatyka hak w ziemię. Robi się to w celu zapobieżenia temu, aby duchy żyjących nie pozostały razem z duchem zmarłego.

Podobnie też dzieje się z cięższymi formami utraty zmysłów. Takie wypadki długotrwałej nieobecności sobowtóra, jak apopleksja, letarg, ekstaza – przytrafiają się najczęściej osobom, skądinąd już niezdrowym, kojarzą się w umysłach z wypadkami, które nieobecnością tą grożą, a stąd pochodzi pewne tłumaczenie niezdrowia lub choroby. Wśród niektórych ludów północno-azjatyckich, chorobę przypisuje się nieobecności duszy. Algonkini uważają człowieka chorego jako takiego, którego „cień” nie jest „dopasowany, lub odłączony jest od ciała”. Na koniec, w pewnych wypadkach Karenowie przypuszczają, iż człowiek podległy chorobie i umierający, należy do takich, co duszę swą, za pomocą czarnoksięstwa, przenieśli do innych.

Naturalnie, powstają też rozmaite wierzenia co do czynów sobowtóra w czasie jego długich wycieczek. Wśród Dajaków, starszyzna i kapłanki często twierdzą, że w snach swoich zwiedzali „pałac Tapy (najwyższy bóg) i widzieli stwórcę, przebywającego w domie, podobnym do domu Malajczyka, przyozdobionym wewnątrz niezliczonymi strzelbami, strzałami i kindżałami, sam zaś on przyodziany jest na podobieństwo Dajaka”. Hind mówi o Indianinie z plemienia Kri, utrzymującym, że kiedyś umarł był i zwiedził świat duchów; pobyt ten jego, tak samo jak wspomniane odwiedziny Dajaków, był prawdopodobnie widzeniem w czasie jakiejś nienormalnej bezczuciowości; zazwyczaj bowiem pobyt w świecie duchów uważa się za przyczynę jednej z owych długich nieobecności sobowtórów. Przykłady takiego tłumaczenia rzeczy wśród Australijczyków, Khondów, Grenlandczyków i Tatarów podaje Mr. Tylor; wymienia też on legendy skandynawskie i greckie, każące domyślać się takich samych pojęć.

Jako jedno z najdziwniejszych spomiędzy tych wierzeń pochodnych, mogę tu przytoczyć mniemanie pewnych Grenlandczyków, którzy sądzą, że dusza może „wywędrowywać z ciała na znaczny przeciąg czasu”.

Niektórzy nawet utrzymują, że udając się w daleką drogę, mogą oni pozostawiać swe dusze w domu, a pomimo to mieć się cało i zdrowo Tak więc, to, co się dla nas stało przenośnią, dla niższego stadium uspołecznienia pozostaje literalnym opisem istotnego stanu rzeczy. Wyraz używany przez Australijczyków południowych do oznaczenia kogoś pozbawionego świadomości, znaczy „bez duszy”, Anglicy zaś o takiej osobie mówią, że jest „inanimate”. Podobnie też, jakkolwiek pojęcia nasze o osobach osłabionych nie są już takimi jak pojęcia dzikich, to jednak wyrazy, używane do ich oznaczenia zawierają w sobie takie same domniemanie pierwotne: mówimy o nich, że utracili swego ducha („Lost his spirit”).

§ 80. Wierzenia, których przykłady przytoczyliśmy przed chwilą, jak również i te, o jakich była mowa w rozdziale poprzedzającym, uniosły nas cokolwiek poza granice naszego założenia. Ewolucja nadała owym roztrząsanym tutaj przesądom charakter bardziej specyficzny, niż posiadają idee, z których one się wylęgły. Muszę więc tutaj, tak samo jak przedtem, prosić czytelnika, aby pominął cechy szczególne owych objaśnień i uznał tylko ich rys wspólny. Faktem, jaki zauważyć tu mamy, jest ten, iż objawy nienormalnego znieczulenia, napotykane przez dzikich tu i ówdzie, nieuchronnie tłumaczonymi bywają w ten sam sposób ogólny, co i objawy zwykłego znieczulenia (snu) widziane co dzień; dwa te tłumaczenia wspierają się wzajem.

Człowiek pierwotny spostrzega rozmaitą długotrwałość stanu nieczułości i rozmaite jej stopnie. Bywają wypadki, w których w ślad za opadnięciem głowy na piersi następuje zaraz przebudzenie; istnieje znów sen zwykły, kończący się po paru minutach lub trwający kilka godzin i zmieniający się pod względem głębokości od takiego stanu, z którego wyprowadzić może lekki dźwięk, aż do takiego, który przerwany być może tylko za pomocą krzyków i potrząsań, istnieje znów letarg, w którym uśpienie jest jeszcze dłuższe, przebudzenie zaś krótkotrwałe i niezupełne; dalej istnieje omdlenie, trwające czasem przez parę sekund, lub przez całe godziny, a z tego stanu chory zdaje się czasem powracać do siebie, dzięki powtarzanym wielokrotnie wołaniom, czasem zaś uparcie przebywa gdzieś daleko: wreszcie istnieją jeszcze: apopleksja, katalepsja, ekstaza i inne stany, podobne z długotrwałego znieczulenia, chociaż nie podobne z tego, co opowiada później pacjent, gdy powróci do siebie. Na koniec, wszystkie owe stany komatyczne różnią się swym zakończeniem, przedstawiając bądź powrót do życia, bądź też zupełny i nieokreślenie trwający, długi spokój: sobowtór pozostaje tu tak długo nieobecnym, iż ciało poczyna stygnąć.

Najbardziej pouczające wszakże, są znieczulenia, następujące po otrzymaniu ran i ciosów. Podczas, kiedy dla wszystkich innych wypadków utraty świadomości, dziki nie dostrzega żadnych antecedensów, tutaj antecedensem każdego z tych bywa czyn nieprzyjacielski. Czyn zaś ten miewa rozmaite następstwa. Człowiek podległy uszkodzeniu już „powraca” tutaj rychło „do siebie” i nie odchodzi po raz drugi, już też, powróciwszy do siebie dopiero po długiej nieobecności, znowu oto porzuca ciało na czas nieokreślony. Na koniec, zamiast owych powrotów czasowych, po których następuje ostateczna nieobecność, zdarzają się niekiedy wypadki, w których silny cios od razu powoduje nieobecność ciągłą: sobowtór nie powraca tu już zgoła.