Dane socjologii – Rozdział XIII. Wyobraźenia duszy, upiorów, duchów

§ 91. Podróżnik Mungo Park, opowiedziawszy o niespodziewanym spotkaniu przez siebie dwóch jeźdźców murzyńskich, galopujących w przerażeniu, powiada dalej: „Mniej więcej o milę ku zachodowi, natrafili oni na moich towarzyszy, którym opowiedzieli straszną historię; zdaje się, że ich strach przyoblekł mnie w powiewne szaty strasznego jakiegoś ducha, zaś jeden z nich twierdził, że kiedym ja się ukazał, wionął na niego wiatr chłodny z nieba, jakby strumień zimnej wody”.

Przytaczam ten ustęp, aby przypomnieć czytelnikowi, jak skutecznie strach, w połączeniu z pewną ustaloną wiarą, oddziałuje na wytwarzanie się złudzeń wiarę ową popierających i jak łatwo przeto człowiek pierwotny znajduje dowody ponownego ukazywania się zmarłych.

Jeszcze pewna uwaga przygotowawcza. Jeden ze znajomych mi księży, uznając w zupełności doktrynę przyrodzonego rozwoju gatunków, niemniej wszakże w dosłownym brzmieniu przyjmuje twierdzenie: stworzył tedy Pan Bóg człowieka z prochu ziemi i tchnął w nozdrze jego dech żywota. Jest tu pewna niekonsekwencja wierzeń, mogąca dorównać niekonsekwencji katolików rzymskich, którzy widząc, dotykając i smakując niezmieniony opłatek, utrzymują jednak, iż jest to mięso.

O takim przyjmowaniu nie dających się pogodzić ze sobą koncepcji, nawet przez wykształconych członków społeczności ucywilizowanych, mówię tu, jako o przykładzie pouczającym nas, jak łatwo człowiek pierwotny, nisko stojący pod względem inteligencji i pozbawiony wiedzy, może żywić rozmaite koncepcje, niweczące się wzajem. Trudno jest wyobrazić sobie, w jaki sposób myślą oni, że nieboszczyk, jakkolwiek pogrzebany, może powracać w postaci namacalnej. Kiedy twierdzą, że sobowtór odchodzi, pozostawiając za sobą ciało, to spostrzegamy niekonsekwencję w drugim ich przypuszczeniu, iż potrzebuje on pokarmu, napoju, odzieży, lub ognia, w jakie go zaopatrują. Jeżeli bowiem wyobrażają go sobie jako istotą powietrzną, eteryczną, to w jaki sposób mogą oni przypuszczać, jak to często czynią, iż spożywa ona pokarmy stałe; skoro zaś patrzą na nią, jako na materialną – to w jaki sposób wyobrażają sobie współistnienie jej z ciałem i opuszczanie przez nią grobu, bez uszkodzenia jego przykrycia?

Ale przypominając sobie, jak wyżej, o niezmiernej łatwowierności i nielogiczności, mogącej się przytrafiać nawet wśród wykształconych ludzi ras rozwiniętych, wywnioskujemy, że wyobrażenia człowieka pierwotnego o drugim ja, bez względu na to, jak dalece niemożliwymi nam się wydają, mogły jednak być przedmiotem jego przekonań.

§ 92. Muszę tu rozpocząć rzecz moją od owego, tak bardzo typowego i wzmiankowanego tak często pojęcia Australijczyków, jakie w sposób ściśle określony ujawniło się w słowach pewnego skazańca, który utrzymywał, iż po egzekucji powstanie z martwych, jako człowiek biały i będzie miał pod dostatkiem pieniędzy. Niejeden słyszał o wydarzeniu sir George Grey’a, w którym pewna kobieta australijska uznała swego nieboszczyka syna, przybyłego z powrotem na ziemię i któremu też odpowiednią okazywała czułość; równie pouczający jest przykład pani Thomson, którą uważano za przybyłego z powrotem sobowtóra jednego ze zmarłych członków plemienia i o której mieszkający z nią wespół Australijczycy mawiali niekiedy: „biedaczka, jest ona tylko upiorem”. Albo znowu pewnego osiedleńca o krzywym ramieniu, utożsamiono ze zmarłym niedawno tubylcem, który miał takie same ramię i powitano go okrzykiem: „o mój Balludery, zmartwychwstałeś oto, jako biały”. Bonwick, podający inne jeszcze przykłady, przytacza objaśnienie tego mniemania Australijczyków wg Dawissa. Polega ono na tym, że ludzie czarni, po obdarciu ich ze skóry przed spożyciem, ukazują się jako biali i że przeto białych uważa się za ich upiory. Ale podobne mniemanie panuje też gdzie indziej, bez owej hipotezy. Nowokaledończycy „myślą, że ludzie biali są duchami zmarłych i że sprowadzają niemoc”. „Na wyspach: Darnley, Księcia Walii i na przylądku York, wyraz używany do oznaczenia człowieka białego, oznacza również upiora”. Krumenowie nazywają Europejczyków plemieniem upiorów”; ludność Starego Kalabaru nazywa ich „ludźmi-duchami”, zaś Mpongwe z Gabonu nazywają ich „upiorami”.

Niewątpliwym domniemaniem, zawierającym się we wszystkich owych przykładach, jest najprzód to, że sobowtór pojmowany bywa zrazu jako istota nie mniej materialna od swego pierwowzoru; domniemanie to ukazuje się z równą jasnością innymi jeszcze sposobami wśród innych ludów. Tak np. Karenowie mówią, „że La (duch) ukazuje się czasem po śmierci i nie może być odróżnionym od samego nieboszczyka”. Araukanowie sądzą, „że dusza, oddzieliwszy się od ciała, wykonuje w drugim swym życiu takie same czynności, jakie wypełniała w pierwszym, przy czym jedyną różnicę stanowi to, że czynnościom owym nie towarzyszy ani zmęczenie, ani przesyt”. Mieszkańcy Quimbayu „uznawali, iż w człowieku było coś nieśmiertelnego, lecz nie odróżniali duszy od ciała”. Starożytni Peruwianie twierdzili wyraźnie, że „dusze muszą powstać z grobów ze wszystkim tym, co należało do ich ciała”. Wyrażali oni nadto mniemanie, „że dusze zmarłych, błąkając się tu i ówdzie, znosiły chłód, pragnienie, głód i zmęczenie”. Na wyspach Samoa, obok zwyczaju palenia ogni u grobu wodza, istniało też mniemanie, że duchy niepogrzebanych nieboszczyków błądziły dokoła, krzycząc: „och, jak zimno, och, jak zimno!”

Mniemanie to nie tylko wyrażane bywa jawnie, ale odzwierciedla się również w niektórych postępkach. Obok zwyczaju niektórych Peruwijańczyków, „posypujących mąkę kukurydzianą albo chinuową około mieszkań, aby się przekonać, jak mówili, ze śladów, że nieboszczyk przechodził tamtędy”, spostrzegamy zwyczaje podobne gdzie indziej: nawet wśród Żydów używano przesiewanego popiołu, dla uwydatnienia śladów demona, niektórzy zaś z nich zapatrywali się na demonów, jako na duchy złych nieboszczyków. Podobne też wyobrażenie istnieć musi wśród owych wzmiankowanych przez Bastiana murzynów, którzy rzucają gałęzie cierniste na ścieżki, prowadzące do ich siedzib, w celu powstrzymania demonów. gdzie indziej znów takiegoż mniemania domyślać się każe owo rzekome wymaganie pokarmów przez nieboszczyka. „Dajcie nam jakiej żywności, abyśmy mogli zjeść i wziąć się do dzieła”, mówią pewne duchy Amazulów, mające się niby udawać na walkę z duchami innych miejscowości.

Wśród Indian północno-amerykańskich przypuszcza się, iż duchy palą tytoń, zaś na wyspach Fidżi mówi się, iż bogowie „jedzą dusze tych, których zabijają ludzie” – upiekłszy je przedtem. Mniemaniem jest również Fidżyjan, że niektóre „dusze zabijane są przez ludzi”, to znaczy, iż drugie ja może być tak sarno pokonanym w bitwie, jak i pierwsze. Tak samo też wśród Amazulów przypuszcza się, że Amatongo, czyli nieboszczyk, może umrzeć ponownie… Posiadamy wzmianki o tym, iż dusze owe bywają „zabijane w bitwach, lub porywane przez fale rzeczne”. Ta wiara w substancjalność sobowtóra wyznawaną była przez starożytnych Hindusów, przez Tatarów i przez pierwotnych mieszkańców Europy.

§ 93, Przejścia od owej koncepcji pierwotnej do innych późniejszych i mniej nieokrzesanych, nie daje się wyśledzić dość wyraźnie; istnieją jednak oznaki pewnej zmiany postępowej.

Tahitańczycy, utrzymując, iż większa część duchów zmarłych „zjadana bywa przez bogów nie od razu, lecz stopniowo” (co każe domyślać się rozdzielności części), twierdzą jednocześnie, że inne duchy nie są zjadane i że ukazują się one niekiedy potomnym we śnie; to ich ukazywanie się, posłużyło prawdopodobnie za podstawę do wniosku, że nie zostały one zjedzonymi. Podobnie też pewną częściową, jeśli nie całkowitą substancjalność przypisuje się domyślnie upiorom, nadając im narządy zmysłów. Jakuci robią widoczne znaki, dla wskazania duchom, gdzie są pozostawione ofiary. Indianie zaś Yukatańscy sądzą, „że dusza nieboszczyka powraca na świat; aby zaś, opuszczając grób, nie zbłądziła z drogi, prowadzącej do rodzinnego ogniska, znaczą oni wapnem ścieżkę od chaty do grobu”. Materialność, jakiej każe się domyślać widzenie fizyczne, przypisywaną jest również duchom przez mieszkańców Nikobaru, którzy sądzą, że „można skutecznie zapobiec powrotowi złośliwych duchów (zmarłych) do wioski, za pomocą zasłony, zrobionej z kawałków odzieży i zakrywającej przed ich jadowitym wzrokiem miejsce, na którym stoją domy”.

Wysoce rozwinięta doktryna Egipcjan, uważała osobę każdego, jako składającą się z kilku odrębnych istot: duszy, ducha, upiora itd. Jednym z pierwszych był częściowo materialny sobowtór ciała. P. Maspero pisze: „Le ka, qui j’appellerai le Double, etait comme un second exemplaire du corps en une matičre moins deuse que la matičre corporelle, une projection colorée mais aérieune de l’individu, le reproduisant trait pour trait, … le tombeau entier, s’appelait la maison du Double”,

Podobną też była koncepcja upiorów w Grecji. „Dopiero po odświeżeniu swej siły krwią zamordowanej ofiary, – powiada Thirwall – odzyskują na czas jakiś rozum i pamięć, poznają żyjących swych przyjaciół i uczuwają troskę o tych, których pozostawili na ziemi”. Że ci mieszkańcy Hadesu posiadają niejaką substancjalność, tego domyślać się każe zarówno ta okoliczność, iż przychodzą oni tłumnie aby pić krew ofiarną, jak i fakt, że Ulisses odpędza ich swym mieczem. Co większa, w tym świecie zmarłych znajduje on, iż wątroba Tityusa szarpana jest przez sępy. Mówi o duszy Agamemnona, jako o wylewającej gorące łzy i opisuje ducha Syzyfa, jako potniejącego z wysiłków przy dźwiganiu wiecznie staczającego się kamienia. Na koniec pozwolę tu sobie przytoczyć ustęp z Iliady, wskazujący w jaki sposób przeobraziło się pojęcie pierwotne. Obudziwszy się ze snu, w którym na próżno usiłował pochwycić w ramiona Patroklesa, Achilles powiada: „biada mi, oto więc w przybytku Hadesa pozostał duch i widmo zmarłego, ale życia nie ma tam wcale. ” A jednak opisując tegoż ducha Patroklesowego jako takiego, który mówi i biada, uznaje się tym samym, iż posiada on pewną materialność, jakiej domyślać się każą te postępki. Tak więc dla umysłu z czasów Homera, sny, dostarczając w dalszym ciągu dowodów istnienia pozagrobowego, dostarczały również doświadczenia, które po zastanowieniu wywoływało niechybnie zmianę w pierwotnym wyobrażeniu sobowtóra. Zaprzeczano już wówczas substancjalności zupełnej.

Okazuje się też, że i koncepcje panujące wśród Hebrajczyków nie były inne. Znajdujemy tam, iż duchom przypisywano bądź substancjalność, bądź niesubstancjalność, bądź też coś pośredniego. Chrystusa powstałego z martwych opisywano jako posiadającego rany, które pozwalały na zbadanie ich dotykalne, a jednocześnie też mówi się o nim jako o takim, który bez przeszkody przechodził przez zamknięte drzwi i ściany. Podobnie też pojmowanymi były wszystkie ich istoty nadprzyrodzone – tak duchy zmarłych, jak też i inne. Oto aniołowie ucztujący z Abrahamem, lub popychający Lota do domu, zdają się posiadać cielesność zupełną, a oto znów tak o aniołach, jak o demonach mówi się jako o takich, co się roją niewidzialni dokoła, a przeto są bezcieleśni; gdy tymczasem gdzie indziej znów powiada się o nich, iż mają skrzydła, co każe domyślać się przemieszczania za pomocą środków mechanicznych, albo też przedstawia się ich jako ocierających się aż do niszczenia o suknie rabinów w synagodze.

Oczywistym jest, że historie dotyczące upiorów, a upowszechnione wśród nas w czasach ubiegłych, kazały domyślać się takich samych wyobrażeń. Zdolność otwierania drzwi, brząkania łańcuchami i wydawania innych dźwięków, przypuszczać każe mocną spoistość substancji upiorów; spoistość zaś ta musiała też być przyjmowaną milcząco, jakkolwiekby rzadko przypuszczenie takie było wyznawane. Co większa, trwająca do dziś wiara w męczarnie dusz w ogniu, zarówno każe też przypuszczać pewien rodzaj ich materialności.

§ 94. Jak już napomknięto wyżej, znajdujemy, iż owe wyobrażenia połowicznej substancjalności sobowtórów mieszają się i bywają nielogicznie wyznawane z wyobrażeniami sobowtórów powietrznych i sobowtórów-cieni. Przeciwieństwo między człowiekiem umierającym, a świeżo zmarłym, drogą naturalną doprowadziło do wytworzenia koncepcji nieboszczyka w terminach (owej) różnicy: każda zaś różnica wybitna dawała początek odpowiedniej koncepcji.

Serce przestaje uderzać. Czyliż więc nie ono jest owym oddalającym się sobowtórem? Pewne plemiona sądzą, że tak jest istotnie. Bobadilla zapytywał Indian nikaraguańskich: „czy ci, którzy idą na tamten świat, żyją tam tak samo jak tutaj, mając takie same czoło, głowę i inne członki?” na to odpowiadano mu: „tylko serce tam się udaje.” Dalsze zaś badanie doprowadziło do pewnej niejasnej idei, że istnieją dwa serca i że „to które się oddala jest właśnie czynnikiem ożywiającym ich.” Tak samo też miała się rzecz wśród Chankasów w starożytnym Peru, o których Cieza powiada, iż duszę „nazywali oni Sonccon – wyraz oznaczający również serce.” Ustawanie oddychania, jako bardziej widoczne, niż ustawanie czynności serca, każe też częściej utożsamiać oddalającego się sobowtóra z ostatnim tchnieniem. Wśród mieszkańców Ameryki środkowej utożsamianie takie istniało wespół z uprzednim. Na jedno z pytań Bobadilli Indianin pewien odpowiedział: „kiedy konają oni (ludzie), wówczas z ust ich wychodzi coś na kształt osoby jakiejś, zwanej przez nas yulio, oddala się i podąża tam, gdzie przebywają mężowie i niewiasty i przebywa tam również jako osoba i nie umiera już, ciało zaś pozostaje tutaj. ” Nie potrzeba dowodzić, że taką samą wiarę wyznawały też powszechnie rasy wyższe. Wspomnę tu tylko o rysunkowym uzmysłowieniu tej wiary w ilustrowanych dziejach kościelnych przeszłości; tak np. Mortilogus Priora Konrada Reittera, ogłoszone drukiem w roku 1508, zawiera w sobie drzeworyty ludzi konających, z których ust wymykają się mniejsze postacie ich samych, chwytane bądź przez anioła, bądź przez diabła. Istnieją liczne przykłady jawnego utożsamiania duszy z cieniem; takim jest przykład Grenlandczyków, którzy „wierzą w dwie dusze, mianowicie w tchnienie i cień.” Dla dalszego poparcia przykładów dawniejszych, wystarczy przytoczyć tu nowy przykład Amazulów podany przez biskupa Callaway’a. Spoglądając na fakty ze stanowiska misjonarza, a w ten sposób odwracając istotny porządek rzeczy, powiada on: „nic chyba w sposób bardziej wyraźny nic dowodzi upadku w jakim pogrążyli sie tubylcy, jak niepojmowanie przez nich tego, że isitunzi oznacza ducha, nie zaś tylko cień jaki rzuca ciało; żywią oni bowiem dziwne mniemanie, że ciało zmarłych nie rzuca cienia.”

Powstała w ten sposób koncepcja sobowtóra, dążąc do zastąpienia innych koncepcyj całkowitej lub połowicznej substancjalności i odbiegając mniej widocznie od oczywistości, daje początek obrzędom, każącym domyślać się wiary w to, że upiory do przejścia swego potrzebują przestrzeni, co prawda niezbyt wielkiej. Irokezi pozostawiają „mały otwór w grobie dla niej” (duszy), aby mogła wyjść stamtąd; „na wyspie Fraser (Wielka Wyspa Piaszczysta), na Queensland… umieszczają oni kawałek kory nad ciałem w pobliżu powierzchni (grobu), a to aby, jak mówią, pozostawić pokój, po którym by mógł krążyć i do którego mógłby wznosić się duch albo upiór; w innych wypadkach, dla tych samych pobudek wydrąża się otwory w trumnach. O Ansayriach Walpole powiada: „w pokojach gościnnych pozostawia się kilka otworów kwadratowych tak, iż każdy duch może tam przyjść albo wyjść stamtąd nie potrącając się wzajem.”

§ 95. Gdyby nie było dowodów na to, iż w ten sposób powstawały koncepcje sobowtóra, wówczas wystarczającymi byłyby nawet dowody pośrednie, jakich dostarcza język. Dowody te napływają do nas ze wszystkich części świata od ludów znajdujących się na wszelkich stadiach rozwoju.

Opisując Tasmańczyków Milligan powiada: „tym duchom strażniczym nadają oni nazwę rodzajową Warrawah, termin aborygenów… oznaczający mrok, cień, upiora lub widmo.” W mowie Azteków ehecatl oznacza zarówno powietrze, życie i duszę. Plemiona z Nowej Anglii nazywały duszę chemung, to jest cieniem. W języku Quiche, natub, u Eskimosów zaś tarnak są wyrazem obu tych pojęć. Także w narzeczu Mohawków wyraz atouritz, dusza pochodzi od czasownika atourion – oddychać. Podobne też równoznaczniki spostrzeżono w słownictwie Algoukwinów, Arawaków, Abiponów i Basutów. Jest też znaną rzeczą, że mowa ludzi cywilizowanych w niektórych ich wyrazach utożsamia duszę z cieniem, w innych zaś utożsamia ją z tchnieniem. Nie potrzebuję powtarzać tutaj szczegółowych dowodów pana Tylor’a, wykazujących, iż zarówno semickie jak i aryjskie języki zdradzają też podobne koncepcje pierwotne.

§ 96. Przechodzimy obecnie do pewnych wielce znaczących koncepcyj pochodnych. Zaczniemy od najbardziej widocznej spomiędzy nich.

Spostrzeżono, iż czworonogi i ssaki oddychają tak samo jak ludzie. Jeżeli tedy tchnienie ludzkie jest owym sobowtórem wychodzącym przy skonaniu, to i tchnienie zwierzęcia, ulatujące również przy śmierci, musi być jego sobowtórem: zwierzę więc posiada swego ducha. Człowiek pierwotny, którego rozumowanie zdołało uczynić zaledwie krok jeden poza dziedzinę faktów bezpośrednio narzucających się jego uwadze, nie może nawet uniknąć tego wniosku. Podobnie też tam, gdzie istnieje mniemanie, że cienie ludzi są ich duszami, wnioskuje się, że cienie zwierząt, podążające za nimi i podobnie naśladujące ich ruchy muszą być ich duszami.

Dziki, znajdujący się na niskim stopniu rozwoju, tutaj się zatrzymuje; lecz, w miarę postępów władzy rozumowania, odkrywa się przed nim pewne domniemanie dalsze. Rośliny, jakkolwiek niepodobne do człowieka i do znanych zwierząt z tego, iżby miały oddychać w sposób dostrzegalny (jeśli w rzeczywistości zapachu nie uważa się za ich tchnienie), są jednak podobne do ludzi i do zwierząt, o tyle, iż rosną i rozmnażają się: kwitną one, więdną i umierają, wydawszy potomstwo. Ale rośliny rzucają też cień, kiedy zaś gałęzie ich kołyszą się na wietrze, cienie ich zdradzają też odpowiednie ruchy. Stąd to wynika nieuchronna potrzeba dalszego rozpostarcia wiary w dwoistość: rośliny również posiadają duszę. Wniosek ten, wysnuwany przez rasy cokolwiek posunięte w rozwoju, jak Dajakowie, Karenowie i niektórzy z Polinezyjczyków, rodzi wśród nich zwyczaj przejednywania duchów roślin. Zwyczaj ten w formach dobrze znanych objawia się też w następnych stadiach społecznego rozwoju.

Ale na tym nie koniec. Posunąwszy się już tak daleko, postępująca wciąż umysłowość musi pójść jeszcze dalej. Cienie bowiem nie są wyłączną własnością tylko ludzi, zwierząt i roślin; inne przedmioty posiadają je również. Stąd to, jeżeli cień jest duszą, to i owe inne przedmioty muszą posiadać duszę. Zauważmy też tutaj, iż nie zdarza się nam czytać, aby mniemanie takie istniało wśród plemion najniższych. Niemasz go u mieszkańców Ziemi Ognistej, u Australijczyków, Tasmańczyków, Audamańczyków i Buszmenów, albo też jeśli istnieje nawet, to nie jest dość wydatnern aby zwróciło uwagę podróżników, Jest to raczej mniemanie ukazujące się wśród plemion bardziej inteligentnych i rozwiniętych. Korenowie sądzą, iż każdy przedmiot przyrodzony ma swego pana czyli boga, będącego jego właścicielem lub duchem władczym: „nawet przed mioty nieżyjące a pożyteczne, jak np. narzędzia, posiadają każdy swego La czyli ducha. Chippewajowie „wierzą, iż zwierzęta mają duszę, a nawet że przedmioty nieorganiczne, jak np. kociołek itp. posiadają w sobie podobną istność.” Wśród Fidżyau, którzy jak żeśmy widzieli (§ 41), odznaczają się najwyższą spomiędzy barbarzyńców zdolnością rozumowania, pogląd ten już jest całkowicie rozwinięty. Przypisują oni duszę „Nie tylko wszystkim ludziom, lecz zwierzętom, roślinom, a nawet domom, łodziom i wszelkim narzędziom mechanicznym, ” zaś T. „Williams dochodzi do wniosku, iż przypisywanie owo powstało ze źródła przez nas wskazywanego. Powiada on: „prawdopodobnie ta doktryna cieniów pozostaje w związku z pojęciem, iż przedmioty nieożywione mają swe duchy”. Ludy bardziej posunięte w rozwoju doszły do takich samych wniosków. Meksykanie „przypuszczali, że każdy przedmiot ma swego boga”, że zaś podstawą tego mniemania były cienie przedmiotów, możemy słusznie wywnioskować, spostrzegając, iż pewien lud, sąsiadujący z Chibchasami otwarcie właśnie w ten sposób objaśniał tę swoją wiarę. Piedrahita pisze: Lachowie „czcili każdy kamień jak boga, mówiąc, iż wszystkie one były ludźmi, że wszyscy ludzie po śmierci bywają obróconymi w kamienie i że nadejdzie czas, gdy wszystkie te głazy powstaną jako ludzie. Czcili oni również swe własne cienie, tak, iż każdy z nich miał zawsze swego boga ze sobą i oglądał go gdy było jasno. Jakkolwiek też wiedzieli, iż cień wytwarzał się gdy przedmiot jakiś stanął na drodze promieni świetlnych, to jednak odpowiadali, iż wytwarzało go słońce aby nadać im bogów…, kiedy zaś zwracano ich uwagę na cienie drzew i kamieni, nie miało to żadnego skutku, gdyż uważali je oni za bogów kamieni i drzew, a tym samym za bogów ich bogów”.

Fakty powyższe, szczególnie zaś ostatni, wykazują nam wyraźnie, iż wiara w duszę przedmiotów jest przekonaniem, do jakiego dochodzą ludzie znajdujący się już na pewnym stadium rozwoju umysłowego, jest przekonaniem wypływającym z utrwalonej już przedtem wiary w istnienie duszy ludzkiej. Nie czekając na dowody bardziej szczegółowe, jakie przytoczymy później, czytelnik zrozumie, co mieliśmy na myśli, w § 65 gdy zaprzeczaliśmy, by człowieka pierwotnego trzeba by sprowadzić do poziomu inteligencji niższego od bydląt, aby miał nie odróżniać przedmiotów żyjących od nieżyjących; [czytelnik] zrozumie też, jaką podstawę mogło mieć towarzyszące naszemu poglądowi twierdzenie, iż pogmatwanie jakie się objawia w jego rozwijających się koncepcjach, jest tylko następstwem wyciągania dalszych wniosków z pewnego naturalnego ale błędnego mniemania, wytworzonego uprzednio.

§ 97. Po tej wtrąconej mimochodem uwadze pożyteczne będzie, przed zamknięciem rozdziału, zaznaczyć tutaj, jakim rozmaitym ketegoriom dusz i duchów ten sposób tłumaczenia rzeczy daje początek.

Mamy tu naprzód dusze zmarłych rodziców i krewnych. Przybierając w umysłach potomności żywe kształty, odróżniają się one od dusz przodków; te zaś ostatnie w miarę większego oddalania się ich w czasie, stają się coraz mniej wyraziste: każe to domyślać się rozmaitego stopnia indywidualizacji dusz. Mamy następnie błąkające się sobowtóry [doubles] osób uśpionych albo też podległych głębszemu znieczuleniu. Opowiadanie Schweinfurtha o Bongach wskazuje, iż te ostatnie duchy uważane są również za odrębną klasę; Bongowie sądzą, iż ludzie starzy „mogą leżeć na pozór spokojnie w swych chatach, podczas gdy w rzeczywistości biorą oni udział w naradach złych duchów” w lasach. Dalej mamy w niektórych wypadkach dusze ludzi osłabłych, które ich chwilowo opuściły; przykładem tego jest mniemanie Karenów, że „każda istota ludzka posiada swego ducha opiekuńczego już podążającego za nią, już też udającego się w poszukiwaniu sennych przygód, a gdy zbyt długo są nieobecne, przywoływać je trzeba na powrót za pomocą ofiar”. Przestrzeganie podobnych różnic ukazuje się wyraźnie wśród Malagasów, posiadających odrębne nazwy dla upiora osoby żyjącej i zmarłej.

Zaznaczyć tu potrzeba inną jeszcze klasyfikację dusz albo duchów. Istnieją dusze przyjaciół i wrogów – należące do ludzi danego plemienia, albo do członków plemienia innego. Grupy te nie zupełnie sobie odpowiadają; istnieją bowiem złe duchy ludzi pochodzących z własnego plemienia, jak również duchy nieboszczyków obcych; na koniec w niektórych wypadkach spotykamy też złośliwe duchy osób niepogrzebanych. Ale mówiąc ogólnie, dobre i złe duchy taki właśnie mają początek, przyjazne zaś lub wrogie usposobienie przypisywane im po śmierci, jest tylko dalszym ciągiem przyjaźni lub wrogości [amity or enmity] okazywanej za życia.

Do tych duchów musimy dołączyć dusze innych przedmiotów, zwierząt, roślin i ciał nieożywionych. Meksykanie przypisywali „chwałę nieśmiertelności duszom bydląt,” Malagasy zaś sądzą, że „duchy tak ludzi jak zwierząt przebywają na wielkiej górze na południu. ” Jakkolwiek jednak dusze zwierząt dość powszechnie są uznawane, oraz jakkolwiek Fidżijanie i inne ludy wierzą, iż dusze zniszczonych sprzętów udają się do innego świata, to jednak nie często zdarza się aby sądzono, iż duchy tej kategorii wtrącały się w sprawy ludzkie.

§ 98. Pozostaje nam tu tylko zaznaczyć uwydatniony w faktach postęp różniczkowania się koncepcji ciała i duszy. Tak samo jak w rozdziale ostatnim widzieliśmy, iż współcześnie z rozwojem inteligencji wyobrażenie owej stałej nieczułości [insensibility], zwanej przez nas śmiercią, wyodrębnia się stopniowo z wyobrażeń rozmaitych nieczułości czasowych, śmierć naśladujących, aż wreszcie określi się ją, jako rdzennie do tamtych niepodobną; tak samo też tutaj widzimy, iż wyobrażenia jaźni substancjalnej i niesubstancjalnej stopniowo nabywają swego silnego przeciwieństwa, oraz, że przemianę tę powoduje wzrost wiedzy w połączeniu z rozwojem zdolności krytycznej.

Tak więc, jeżeli Basutowie, wyobrażając sobie drugie ja [other-self], jako całkiem substancjalne, myślą, że krokodyl może pochwycić i wciągnąć do wody cień przechodzącego po brzegu człowieka, to widzimy wówczas, iż sprzeczność ich wyobrażeń jest tak wielką, że postęp wiedzy fizycznej musi je koniecznie zmodyfikować – musi przyczynić się do tego, aby drugie ja pojmowane było jako mniej substancjalne. Albo jeszcze, jeżeli z jednej strony Fidżijanin przypisuje duszy taką materialność, iż w ciągu jej życia pozagrobowego może być schwytana przez jednego z jej bogów i roztrzaskana o kamień, jeśli z drugiej strony utrzymuje on, że każdy człowiek ma dwie dusze, którymi są jego cień i odbicie, to oczywistym jest, iż wierzenia te są tak niezgodne, że krytyka musi ostatecznie doprowadzić do ich zmiany. Świadomość niedorzeczności stając się coraz jaśniejszą, w miarę dojrzewania myśli, prowadzi do kolejnych odstępstw. Drugie ja [second self], pojmowane początkowo jako równie substancjalne, jak i pierwsze, staje się powoli coraz mniej substancjalne: oto jest już materią na wpół stałą [semi-solid], dalej powietrzną, a jeszcze dalej eteryczną [ethereal]. Ostatnie zaś to stadium jest właśnie jednym z takich, jakim przestaje się już przypisywać cechy, po których poznajemy byt: pozostaje tylko całkiem nieokreślone już twierdzenie bytu.