Dane socjologii – Rozdział VIII. Pierwotne wyobrażenia

§; 49. Potrzeba tu jeszcze pewnego przygotowania się dla wytłumaczenia sobie zjawisk społecznych; nie wystarczy nam bowiem owo zaznajomienie się tak z zewnętrznymi, jak i z wewnętrznymi czynnikami, o jakich była mowa w rozdziałach poprzedzających. Zachowywanie się jednostki społecznej względem warunków otoczenia jej – organicznego, nieorganicznego i nad-organicznego – zależne jest w części od pewnych rysów innych. Oprócz owych właściwości organizacji, widocznych w ustroju cielesnym, oprócz owych ukrytych właściwości ustroju, jakich domyślać się każe dany typ umysłowości, istnieją nadto inne cechy, jeszcze mniej dające się wyśledzić, których obecności domyślać się każą wierzenia nabyte. Jak nagromadzone po przodkach doświadczenie, kształtując układ nerwowy, wytwarza władze ducha, tak doświadczenie osobiste, codziennie przetwarzające się w myśl, powoduje lekkie zmiany tegoż układu i władz. Dokładne rozumienie pierwotnej jednostki społecznej musi ogarniać sobą i owe zmiany, albo raczej musi ogarniać też odpowiednie wyobrażenia, jakie tworzy ona o sobie samej, o istotach innych i o świecie otaczającym, gdyż muszą one znakomicie wpływać na jej postępowanie.

Trudno jest przedstawić opis zmian tych ostatecznych, albo odpowiadających im wyobrażeń. Przeszkoda tkwi tutaj zarówno w trudności tłumaczenia indukcyjnego, jak i dedukcyjnego. Musimy przypatrzeć się im naprzód.

§; 50. Łatwo byłoby określić, jakie pojęcia są istotnie pierwotne, gdybyśmy posiadali wiadomości o człowieku istotnie pierwotnym; są jednak podstawy do przypuszczeń, że znani dzisiaj ludzie typów najniższych, tworzący grupy społeczne najprostszego rodzaju, nie są przykładem takich, jakimi ci byli pierwotnie. Prawdopodobnie większa ich część posiadała przodków o wyższym stanie uspołecznienia; jakoż pomiędzy ich wierzeniami pozostały takie, które rozwinęły się w owych stanach wyższych. Jeżeli upowszechnionej teorii upadku nie da się obronić, to i teoria postępu w jej postaci zwykłej, wydaje się również nie do przyjęcia. Jeżeli, z jednej strony, pogląd, według którego dzikość jest następstwem upadku z wyżyn cywilizacji, nie daje się pogodzić z oczywistością, to, z drugiej znów strony, nie masz dostatecznych rękojmi w poglądzie, że dzikość najniższa nigdy nie była wyższą, niż jest obecnie. Możliwe, a jak mniemam, prawdopodobne jest, że uwstecznienie zdarzało się równie często, jak i postęp.

Sądzi się pospolicie, iż ewolucja każe przypuszczać we wszystkim jakąś wewnętrzną (intrinsic) dążność do stawania się czymś wyższym. Pojmowanie jej takie jest błędne. We wszystkich wypadkach ewolucja określaną bywa współdziałaniem czynników zewnętrznych i wewnętrznych. Współdziałanie to sprowadza zmiany, dopóki nie zostanie osiągniętą równowaga pomiędzy działaniami zewnętrznymi, oraz tymi, jakie przeciwstawia im dane skupienie (agregat) – równowaga zupełna, gdy skupienie jest nieożywione, ruchoma zaś – kiedy jest żyjące. Po tym ewolucja, objawiająca się już tylko w postępach integracji, kończącej się sztywnością – praktycznie rzecz biorąc – ustaje. W wypadku np. agregatów żywych, tworzących dany gatunek – jeżeli działania zewnętrzne pozostają niezmienne – nie zmienia się również sam gatunek. Jeżeli się działania te zmienią, to zmienia się też gatunek – aż do utrwalenia pomiędzy sobą a nimi równowagi ponownej. Ale stąd nie wynika jeszcze bynajmniej, że zmiana taka stanowić ma jakiś krok w ewolucji; zazwyczaj następstwem tego nie bywa ani postęp, ani uwstecznienie, często zaś – wskutek zaniku pewnych, dawniej nabytych, a nieużytecznych już szczegółów budowy – otrzymujemy jakąś formę prostszą. Od czasu do czasu jedynie zmiany otoczenia dają początek nowym komplikacjom ustroju, wytwarzając w ten sposób budowę cokolwiek wyższą. Stąd to wypływa ta prawda, iż podczas gdy w ciągu niezmierzonych okresów jedne typy nie zmieniły się widocznie, a w innych odbywała się ewolucja dalsza, to znowu w wielu innych nastąpiło uwstecznienie. Mam tu na myśli nie tylko takie fakty, jak ów, dotyczący najwyższych rzędów gadów – Pteosauria i Dinosauria – które posiadały niegdyś wiele wygasłych dzisiaj rodzajów, wyższych budową i olbrzymich wzrostem, gdy tymczasem niższe rzędy gadów pozostały przy życiu; nie przypominam również tego faktu, że wiele rodzajów ssaków posiadało dawniej gatunki większe, niż którykolwiek z ich obecnie żyjących krewniaków; mam zaś na myśli szczególnie ten fakt, że wśród stworzeń pasożytniczych mnóstwo rodzajów przedstawia jedynie uwstecznione odmiany stworzeń wyższych. Spomiędzy wszystkich gatunków istniejących, jeżeli włączymy tu i pasożyty, większa część cofnęła się wstecz od budowy, jakiej niegdyś dosięgli ich przodkowie. Istotnie, postęp niektórych typów zawiera w sobie cofanie się innych. Typy bowiem bardziej rozwinięte, zwyciężając, dzięki nabitej swej wyższości, zazwyczaj rugują współzawodników, zmuszając ich do zajmowania siedzib niższych i do mniej korzystnych rodzajów życia – co zwykle każe domyślać się nieużywania i upadku ich władz wyższych.

Tak samo jak z ewolucją organiczną, ma się też rzecz z nadorganiczną ewolucją. Jakkolwiek, biorąc pod uwagę całokształt społeczeństw, można utrzymywać, iż ewolucja niechybnie jest ostatecznym wynikiem współdziałania czynników wewnętrznych i zewnętrznych, wpływających na owe społeczeństwa po przez okresy niezmierzone, to jednak nie można utrzymywać, iż jest ona nieuchronną, a nawet prawdopodobną, w każdym społeczeństwie poszczególnym. Ustrój społeczny, tak samo jak ustrój osobnika, zmienia się, dopóki nie przejdzie w stan równowagi z warunkami otoczenia; po tym zaś istnieje już bez dalszych zmian budowy. Kiedy warunki się zmienią – bądź pod względem meteorologicznym, lub geologicznym, bądź pod wpływem zmian flory, lub fauny, bądź też za sprawą wychodźstwa, wynikającego z przeludnienia, bądź z powodu ustępowania przed rasą zaborczą – wówczas wynikiem tego bywa pewna zmiana w budowie społecznej. Ale zmiana taka niekoniecznie ma być wyrazem postępu. Często nie podąża ona ani w kierunku wyższej budowy, ani też niższej. Tam, gdzie charakter danej siedziby pociąga za sobą niższe sposoby życia – tam następuje uwstecznienie. Niekiedy tylko nowe skojarzenie czynników wywołuje zmianę, stanowiącą jakiś krok w ewolucji społecznej i dającą początek pewnemu typowi społecznemu, który pochłania i ruguje typy niższe. W wypadku też owych agregatów nadorganicznych, tak samo, jak w wypadku organicznych skupień, postęp jednych sprowadza uwstecznienie drugich. Społeczeństwa bardziej rozwinięte rugują członków społeczeństw mniej rozwiniętych do siedzib nieprzyjaznych, a w ten sposób powodują bądź zmniejszenie ich objętości, bądź upadek budowy – bądź też jedno i drugie.

Do przyjęcia tego wniosku zmusza nas wprost oczywistość. Przykłady staczania się od wyższej cywilizacji do niższej, z jakimi oswoiliśmy się za czasów szkolnych, mnożą się w miarę wzrostu naszej wiedzy. Potrzeba tylko wymienić Egipcjan, Babilończyków, Asyryjczyków, Fenicjan, Persów, Żydów, Greków, Rzymian, aby przypomnieć sobie, że wiele znacznych i wysoko rozwiniętych społeczeństw – albo znikło, albo zmarniało do poziomu hord barbarzyńskich, albo też długo powolnemu podlegało upadkowi. Ruiny wskazują nam, że na Jawie istniało w przeszłości jakieś społeczeństwo bardziej rozwinięte, niż obecne; to samo też wskazują ruiny napotykane w Kambodży. Peru i Meksyk były niegdyś siedzibami społeczeństw wielkich i pracowicie uorganizowanych, które rozstroił podbój; na koniec tam, gdzie dawniej, w Ameryce środkowej, były miasta o wielkiej ludności, oddanej wszelkiemu przemysłowi i sztukom, obecnie istnieją zaledwie – rozsiane tu i ówdzie – plemiona dzikich. nie ma wątpliwości, że przyczyny podobne tym, jakie wywołały owe uwstecznienia, czynne były w ciągu całego trwania ludzkości. Zawsze zdarzały się pewne zmiany kosmiczne i ziemne, co, wpływając na poprawę jednych siedzib, psuły inne; zawsze zdarzały się przeludnienia, rozpościerania się plemion, starcia ich z innymi, chronienie się pokonywanych w miejscowościach nieprzydatnych do tak rozwiniętego życia społecznego, jak to, którego one były dosięgły, zawsze – gdy nawet nic nie krępowało ewolucji na zewnątrz – następowały tam objawy upadku i dysolucji, jakie zamykać muszą krąg przemian społecznych. Domyślnym zaś tego wszystkiego wnioskiem jest ten, że szczątki ras niższych, chroniąc się w miejscowościach surowych, niepłodnych, lub pod innym względem nie nadających się do życia – podlegały uwstecznieniu.

Prawdopodobnie więc większa część plemion, uznawanych dzisiaj za najniższe, okazuje nam pewne zjawiska społeczne, wynikłe nie z przyczyn działających obecnie, ale z tych, które działały w ciągu minionych stanów uspołecznienia – wyższych, niż stan obecny. Ten wniosek apriorystyczny zgadza się z faktami, a nawet w istocie domyślać się go każą pewne fakty, nie dające się inaczej wytłumaczyć. Weźmy np. pewne, spostrzegane wśród Australijczyków, zjawiska: podzieleni na plemiona koczujące po rozległej przestrzeni, dzicy owi przedstawiają, pomimo swych antagonizmów, pewien złożony system pokrewieństwa, oraz wynikające z niego przepisy o małżeństwie, które nie mogłyby być naszkicowane przez jakąś wspólną ugodę w ich stanie obecnym, lecz które staną się zrozumiałe, gdy uważać je będziemy jako pozostałość takiego stanu, kiedy istniała spójnia ściślejsza i poddanie się pewnej wspólnej zasadzie. Tego samego domyślać się każe znajdywane wśród nich obrzezanie i wyrywanie zębów; kiedy bowiem rozpatrywać będziemy później uszkodzenia ciała, spostrzeżemy, iż wszystkie one każą przypuszczać pewne podporządkowanie, bądź państwowe, bądź kościelne, bądź też jedne i drugie, podporządkowanie, jakiego rasy te nie okazują obecnie.

Stąd też wypływa trudność indukcyjnego stwierdzenia pierwotności danych wyobrażeń. Pomiędzy wyobrażeniami pospolitymi wśród ludzi, tworzących dzisiaj społeczeństwa najpierwotniejsze, najprawdopodobniej istnieją takie, które drogą tradycji przeszły ze stanów wyższych. Te właśnie odróżniać należy od wyobrażeń istotnie pierwotnych; tak więc, prosta indukcja tu nie wystarcza,

§; 51. Metoda dedukcyjna napotyka znów przeszkody innego rodzaju, lecz również wielkie. Zrozumienie myśli, zrodzonych w człowieku pierwotnym, pod wpływem obcowania jego z światem otaczającym, może nastąpić tylko wtedy, gdy na ów świat patrzeć będziemy z jego stanowiska. Wiedzę, nagromadzoną w nas w ciągu wychowania, należy tu usunąć; podobnie też musimy uwolnić się od pojęć, które, częścią dzięki dziedziczności, częścią zaś pod wpływem indywidualnej kultury, mocno się w nas utrwaliły. Nikt nie może dokonać tego w zupełności, niewielu zaś potrafi częściowo nawet sprostać temu zadaniu.

Potrzeba tylko zauważyć, jak nieodpowiednimi metodami posługują się nauczyciele, aby się przekonać, że nawet wśród ludzi umysłowo wyćwiczonych, bardzo słabą jest władza kształtowania myśli, znacznie odmiennych od ich własnych poglądów. Kiedy widzimy, jak umysł młodociany obarczanym bywa uogólnieniami, nim jeszcze zdobędzie jakikolwiek z faktów konkretnych, ściągających się do owych uogólnień, kiedy widzimy, jak matematyka po dawaną zostaje w jej postaci najbardziej rozumowej, nie zaś w doświadczalnej, od jakiej rozpoczynać ją powinno dziecko – tak jak rozpoczynała rasa – kiedy widzimy, że przedmiot tak abstrakcyjny, jak gramatyka, wykłada się w liczbie najpierwszych, nie zaś w liczbie ostatnich i przy tym w sposób analityczny, nie zaś w sposób syntetyczny, mamy wówczas dostateczny dowód owej tak powszechnej nieudolności ujmowania wyobrażeń umysłów nierozwiniętych. Jeżeli zaś ludzie dorośli, choć sami niedawno byli dziećmi, znajdują tyle trudności w odtwarzaniu myśli dziecka, to jeszcze trudniejszym musi być dla nich odtworzenie myśli dzikiego. Powstrzymanie się od tłumaczeń automorficznych (na wzór naszych własnych), przechodzi nasze siły. Spoglądanie na rzeczy oczami bezwzględnej ignorancji, oraz spostrzeganie, jak własności ich i działania grupowały się pierwotnie w umyśle, każe przypuszczać usunięcie siebie samego, co jest niewykonalne.

Niemniej wszakże musimy radzić tu sobie, jak można, aby pojąć świat otaczający takim, jakim ukazał się on człowiekowi pierwotnemu; a to w tym celu, aby jak najlepiej dedukcyjnie wytłumaczyć sobie dowody osiągnięte z indukcji. To też jakkolwiek niezdolni jesteśmy dosięgnąć owego pierwotnego pojmowania rzeczy bezpośrednio, to jednak możemy zbliżyć się doń przez pewien proces pośredni. Doktryna ewolucji dopomoże nam do odgraniczenia wyobrażeń pierwotnych pod względem niektórych ich rysów głównych. Wywnioskowawszy a priori, jakimi są cechy owych wyobrażeń, musimy się, o ile można, przygotować naprzód do odtworzenia ich w naszej wyobraźni, a następnie do rozpoznania ich w stanie obecnym.

§; 52. W założeniu przyjąć musimy, że wyobrażenia pierwotne są naturalne i, w warunkach ich powstawania, rozumne. W zaraniu życia myśleliśmy, że natura ludzka wszędzie jest jednaką. Spójrzmy tylko na mniemania dzikich, jako na wyznawane przez umysł podobny do naszego, a natychmiast zdumiewać się będziemy nad ich cudactwem i przypisywać opaczność myśli tym, którzy je żywią, Na miejsce tego błędu musimy postawić prawdę, że prawa myślenia są wszędzie jednakie i że, wobec pewnych danych, w pewien poznawanych sposób, wnioskowanie człowieka pierwotnego jest słuszne.

W pochodzie swym od najniższych ku najwyższym stopniom rozwoju umysłowość postępuje drogą klasyfikowania przedmiotów i stosunków, co w rzeczywistości przedstawia dwie odmienne postacie tej samej sprawy (Zasady Psychologii §;§ 309 – 316, § 381). Z jednej strony postrzeganie danego przedmiotu każe przypuszczać, iż cechy jego zostały uklasyfikowane łącznie z podobnymi cechami znanymi dawniej; stosunki zaś, w jakich się one wzajem znajdują – ze zimnymi dawniej stosunkami, gdy tymczasem sam przedmiot w akcie poznawania uklasyfikowanym zostaje z podobnym sobie jako taki, a taki. Z drugiej strony, każdy krok w rozumowaniu każe przypuszczać, iż przedmiot, o którym się coś twierdzi, zostaje uklasyfikowany z poznanymi dawniej przedmiotami podobnego rodzaju, każe przypuszczać, że stwierdzoną cechę, własność, lub działanie klasyfikuje się z innymi podobnymi, a poznanymi dawniej cechami, własnościami, lub działaniami, na koniec każe przypuszczać, że stosunek pomiędzy przedmiotem, a tą stwierdzoną cechą, własnością lub działaniem, klasyfikuje się z podobnymi, poznanymi dawniej stosunkami.

To upodobnianie stanów świadomości wszelkich porządków do podobnych im w doświadczeniu ubiegłym, upodobnianie, stanowiące powszechny proces umysłowy wśród ludzi i zwierząt, prowadzi do wyników o tyle poprawnych, o ile wielką jest władza oceniania podobieństw i niepodobieństw. Tam, gdzie ogniwa proste stoją względem siebie w stosunkach prostych, bezpośrednich i ścisłych, tam klasyfikowania mogą dokonywać poprawnie umysły proste, ale w miarę wzrastającej złożoności czynów i w miarę coraz większej pośredniości i odległości wiążących je stosunków, klasyfikacji dokonywać mogą poprawnie tylko umysły rozwinięte do odpowiedniego stopnia złożoności. W braku owej złożoności odpowiedniej, ogniwa stosunków grupowane bywają wraz z tymi, do jakich są na pozór podobne; w podobny też sposób grupuje się wtedy same stosunki. Prowadzi to wszakże do błędu, gdyż rysy najbardziej widoczne nie zawsze są wyrazem istotnego pokrewieństwa pomiędzy rzeczami, najbardziej zaś widoczne cechy stosunków nie zawsze są najbardziej istotne.

Przypatrzmy się paru wynikającym z tego źródła nieporozumieniom. W starem słownictwie zoologii wieloryby nazywane są rybami: czymże innym bowiem być by mogły, skoro żyją w wodzie i mają kształty ryby? Dziewięć osób na dziesięciu pasażerów z kajuty i dziewięćdziesiąt dziewięć na stu z załogi zdumiałoby się, gdybyście im powiedzieli, że delfiny, igrające dokoła statku, bliżej spokrewnione są z psem, niż ze sztokfiszem; weźcie np. pospolitą w Anglii nazwę skorupiaków: shell-fish (ryba skorupkowa); przede wszystkim przypuszcza się tu niejakie pokrewieństwo pomiędzy skorupiakiem, a rybą właściwą, gdyż oboje należą do zwierząt wodnych. Po wtóre nazwą tą handlarz ryb obejmuje tak ostrygi jak i raki: gdyż te chociaż typem swym bardziej od siebie oddalone, niż węgorze od człowieka, posiadają wspólną cechę, że części ich miękkie zawarte są w twardych skorupach. Przypomniawszy sobie owe nieporozumienia, do jakich naszą własną ludność prowadzi klasyfikacja oparta na cechach najwydatniejszych, spostrzeżemy, jak dalece naturalne są nieporozumienia, do jakich w podobny sposób popychany bywa człowiek niecywilizowany. Hayes nie mógł wytłumaczyć Eskimosom, że odzież wełniana nie była skórą. „Szkło brali oni za lód, suchary zaś uważali za wysuszone mięso piżmowca.” Wobec tak małej ich znajomości rzeczy, były to najbardziej racjonalne ugrupowania, jakie oni uczynić mogli – a tyleż racjonalne, co i przytoczone wyżej. Jeżeli błędna klasyfikacja popchnęła Eskimosa do błędnego wniosku, że szkło roztopi się w jego ustach, to nie był to błąd większy od błędu pasażera z okrętu, któryby zamiast tego, czego się spodziewał niesłusznie, znalazł w delfinach krew gorącą, i płuca służące do oddychania powietrzem. Tak samo też pamiętając, iż Fidżijanie nie mieli żadnego doświadczenia co do metalów, nie znajdziemy nic nieracjonalnego w pytaniu, jakie zadawali oni Jacksonowi: „w jaki sposób my hartujemy w kraju przyrodzonym [natural country] siekiery nasze o tyle, iżby mogły one ścinać drzewa, z których zrobione były lufy muszkietów?” Rurkowata bowiem trzcina była dla nich jedynym przedmiotem, do którego lufy muszkietów miały niejakie podobieństwo. Jeżeli dalej członkowie pewnego plemienia górskiego, z którym zetknął się Dr Hoocker, zobaczywszy miarkę sprężynową, rozciągniętą na ziemi dla właściwego użytku i później ujrzawszy, jak zwoje taśmy znikają w pudełku, odbiegli z krzykiem, to widoczne jest, że taśma wskutek swego samorzutnego ruchu była uważaną przez nich za coś żyjącego, zaś z powodu postaci swej i zachowania się – za jakiś rodzaj węża. Ze względu na to, iż nie znali oni przyrządów mechanicznych i nie widzieli sprężyny wewnętrznej, mniemanie to było zupełnie naturalne; niesłusznym zaś byłoby wszelkie inne.

Od klasyfikacji przedmiotów zwróćmy się teraz do klasyfikacji stosunków. Możemy znowu dopomóc sobie, rozbierając pewne błędy, upowszechnione wśród naszego społeczeństwa. Pospolite jest np. zalecanie pewnego środka „wyciągającego ogień” na oparzeliznę; domyślnie twierdzi się tutaj, iż pomiędzy zastosowanym lekarstwem, oraz gorącem, o którym się przypuszcza, iż tkwi w tkankach, istnieje pewien związek taki, jak pomiędzy jednym przedmiotem, a drugim, przezeń rugowanym. Albo znowu, gdy po długim chłodzie, kiedy powietrze wysoce obciążone wodą, zetknie się z jakąś gładką zimną powierzchnią, np. z malowaną ścianą i kiedy woda zgęszczając się na niej, skrapla się i sączy na dół, można posłyszeć uwagę, że „ściana potnieje.” Ponieważ woda przeniesiona niepostrzeżenie skądinąd, ukazuje się na ścianie tak, jak pot na skórze, przypuszcza się przeto, iż wychodzi ona ze ściany tak, jak wydzieliny potu z skóry. Tutaj, tak jak i przedtem, widzimy, iż dany stosunek został sklasyfikowany z innym, do którego jest podobny zewnętrznie, lecz z którym bynajmniej nie jest pokrewny. Jeżeli teraz zważymy, co też musi się zdarzać tam, gdzie ignorancja jest jeszcze większą, to przestaniemy się dziwić tłumaczeniom pierwotnym. Indianie z nad brzegów Orinoko sądzą, iż rosa jest „śliną gwiazd.” Rozważmy pochodzenie tego mniemania. Rosa jest płynem jasnym, z którym ślina dzieli niejakie podobieństwo. Jest to płyn, który, leżąc na liściach itp., zdaje się być pochodzenia górnego, tak samo jak ślina zstępuje z ust człowieka, który spluwa. Ponieważ zstąpiła ona w ciągu nocy bezchmurnej, musi przeto pochodzić od jedynych widocznych wówczas przedmiotów, mianowicie od gwiazd. Tak więc sam produkt, rosa, jak i stosunek pomiędzy nim a jego domniemanym źródłem, upodobnionym tu został do produktu i stosunku spokrewnionego przez cechy swoje zewnętrzne; potrzeba też tylko przypomnieć sobie pospolity zwrot mowy angielskiej „it spits with rain” (plwa deszczem), aby spostrzec o ile naturalne jest takie tłumaczenie.

Inny rys pojęć dzikiego daje się też wytłumaczyć w sposób pokrewny. Tylko w miarę postępów wiedzy i krytycyzmu spostrzegania powstaje wyobrażenie, iż władza danego czynnika w wywoływaniu właściwego mu skutku może zależeć od jakiejś jednej własności z wykluczeniem innych, albo też od jakiejś jednej części z wyłączeniem pozostałych, albo wreszcie ani od jednej, ani od wielu własności lub części, ale od ich układu. Jaka mianowicie cecha w pewnej złożonej całości, spowoduje jej skuteczność (działania), o tym dowiedzieć się można tylko po jakim takim postępie analizy; do owego zaś czasu skuteczność nieuchronnie pojmowaną być musi jako cecha danej całości – bez uwzględniania części szczególnych. Dalej ową niezanalizowaną całość pojmuje się jako pozostającą w pewnym niezanalizowanym stosunku. Ten rys myśli pierwotnej jest tak bogatym w następstwa, że musimy rozważyć go bliżej. Niech nam wolno będzie oznaczyć rozmaite cechy danego przedmiotu, np. muszli morskiej, przez A, B, C, D, E, zaś stosunki pomiędzy nimi przez w, x, y, z. Własność tego przedmiotu ześrodkowywania dźwięków w kierunku ucha, wynika częścią z gładkości jego wewnętrznej powierzchni, (którą oznaczymy przez C), częścią zaś z stosunków pomiędzy częściami tej powierzchni, nadających jej postać, (które oznaczymy przez y). Otóż, do tego, aby własność wydawania syczącego szmeru przez muszlę, trzymaną koło ucha, mogła być zrozumiana jako wynik owych przyczyn, niezbędnym jest, iżby C i y, mogły być oddzielone w myśli od innych cech. Dopóki tego nie będzie można uczynić, dopóty własność potęgowania dźwięku przez muszlę nie może być poznaną, jako niezależna od jej barwy, twardości, lub szorstkości (przypuszczając, iż mogą one oddzielnie być pomyślane, jako jej cechy). Oczywiste jest, iż zanim cechy nie będą odróżniane, o tej własności muszli (szmerze) myśleć będzie można jedynie, jako o przynależnej jej w ogóle – jako o tkwiącej w niej całej. Ale jak widzieliśmy (§; 40) cechy albo własności w naszym ich rozumieniu nie są dostępne poznawaniu dzikiego – są to abstrakcje, których władze jego nigdy nie mogą ująć, zaś jego mowa wyrazić. Tak więc z konieczności kojarzy on ów dziwny szmer z muszlą całą – spogląda nań, jako na związany z muszlą tak samo, jak waga wiąże się z kamieniem. Stąd to pochodzą pewne mniemania, uwydatniające się wszędzie wśród ludzi niecywilizowanych. Pewna szczególna władza, jaką ujawnia dany przedmiot, lub części danego przedmiotu, należy doń w taki sposób, iż musi być nabytą przez zjedzenie, lub posiadanie tego przedmiotu, albo jej części. Władz (przymiotów) zwyciężonego przeciwnika nabywa się, podług przypuszczenia, przez pożarcie go. Dakotowie jedzą serce zabitego, aby powiększyć swą własną odwagę; Nowo-Zelandczyk połyka oczy swego nieżywego wroga, aby mógł widzieć dalej; Abiponowie zjadają mięso tygrysa, sądząc, iż w ten sposób nabędą siły i okrucieństwa tego zwierza: wypadki te przypominają podanie o Zeusie, pożerającym Metis, aby posiąść jej mądrość. Podobny też rys spostrzegamy w takich np. mniemaniach, jakie żywią Guaranisowie, którzy „powstrzymywali kobietę ciężarną od jedzenia mięsa Anty, gdyż inaczej dziecko miałoby szeroki nos, oraz od spożywania małych ptaszków, gdyż byłoby ono zbyt drobne,” albo jeszcze w takich mniemaniach, jak te, co popychają Karibów do skrapiania niemowlęcia płci męskiej krwią ojca, a to dla nadania mu jego odwagi; albo znowu w takich wierzeniach, jakie widzimy wśród Bullomów, którzy utrzymują, iż posiadanie części ciała osoby szczęśliwej daje im „cześć jej pomyślności.” Jasnym jest, iż ów sposób myślenia, ukazujący się nawet w leczniczych przepisach wieków ubiegłych i trwający do dni dzisiejszych w mniemaniu, że charakter wysysa się z mlekiem matki, jest właśnie takim, sposobem myślenia, jaki z konieczności trwać musi, dopóki analiza nie rozpłacze zawiłych stosunków przyczynowości.

Kiedy pojęcia z zakresu przyrodoznawstwa nieliczne są i niejasne, wówczas jakikolwiek z faktów poprzedzających może służyć do wytłumaczenia zjawisk następnych. Zapytajcie górnika, co myśli on o wykopaliskach, jakie wydobywa na wierzch jego kilof, a odpowie wam, że są to „igraszki natury”; dążność jego myśli do przechodzenia od wykopalisk tych, jako skutku, do jakiegoś czynnika przyczynowego – jest tutaj zaspokojoną i ciekawość jego ustaje. Hydraulik zapytany o działanie pompy, którą naprawia, odpowie, iż woda podnosi się w niej wskutek ssania. Sklasyfikowawszy dany proces z innym, jaki wykonać może on sam, działając mięśniami ust, przyłożonych do rurki, sądzi on, że już rozumie sprawę – i nie zapytuje siebie nigdy, jaka siła podnosi wodę ku ustom, w chwili wykonywania owych ruchów mięśni. Tak samo ma się rzecz z tłumaczeniem pewnych niepospolitych zjawisk, o których często słyszy się w towarzystwie wykształconym, iż „jest to spowodowane elektrycznością.” Natężenie umysłu doznaje tu dostatecznej ulgi, kiedy zauważony wynik jakiejś przyczyny połączy się w myśli z owym czymś, mającym jakąś nazwę (np. elektryczność), jakkolwiek nie ma się tu żadnego pojęcia o tym, czym jest istotnie owo coś, ani też nie posiada się najlżejszego wyobrażenia, w jaki sposób wynik ów może być przez nie wywołanym. Znajdując takie przykłady wśród naszego otoczenia, zobaczymy bez żadnej trudności, jak dziki, obdarzony jeszcze mniejszym zasobem i mniej jasno ugrupowanych doświadczeń, uznaje, za całkiem wystarczające wszelkie objaśnienia faktu, jakie nasuwają mu jego skojarzenia powszednie. Jeżeli plemiona syberyjskie, znajdując mamuty w lodzie i kości ich w ziemi, przypisują trzęsienie jej ruchom tych zwierząt; albo, jeśli dzicy, mieszkający w pobliżu wulkanów, uważają je za ognisko zapalone przez któregoś ze swoich przodków w celu gotowania – to tym samem, tylko w sposób bardziej wybitny, dostarczają nam przykładów owej powszechnej pochopności, do zastępowania brakujących ogniw danego stosunku przyczynowego przez pierwszy lepszy czynnik, jaki przyjdzie na myśl. Dalej zauważyć się daje, iż tłumaczenia najbliższe wystarczają – że nie ma żadnej skłonności do pytania o cośkolwiek poza nimi. Afrykańczyk, który przeczył słuszności jakichkolwiek zobowiązań względem Boga, mówiąc „że ziemia, nie zaś Bóg, dają mu złoto, wykopywane z jej wnętrza, że ziemia wydaje kukurydzę i ryż…, że za owoce byli oni obowiązani Portugalczykom, którzy posadzili drzewa” itd., wskazuje nam, że po ustaleniu związku przyczynowego pomiędzy ostatnim zjawiskiem a jego bezpośrednim faktem poprzedzającym – niczego się dalej nie sztuka. Umysł nie jest tu jeszcze dość badawczy, aby miał stawiać pytanie co do jakichkolwiek dalszych faktów poprzedzających.

Należy dołączyć tu jeszcze jeden rys, będący następstwem rysów poprzednich. Wynikają z nich mianowicie pewne pojęcia nieścisłe i niejasne. Tu należą pewne wyobrażenia zasadnicze, napotykane wśród Irokezów, a opisywane przez Morgana, jako „niejasne i różnobrzmiące,” albo wśród Krików, scharakteryzowane przez Schoolcrafta, jako „pomieszane i nieprawidłowe,” albo jeszcze znajdywane przez Masona wśród Karanów, „jako zmieszane, nieokreślone i sprzeczne.” Wszędzie okazują się tam wielkie nieścisłości, będące wynikiem nie porównywania ze sobą twierdzeń odmiennych; widzimy to np. kiedy Malajczyk jednym tchem prawie „wyrazi komu mniemanie, że kiedy umrze – przestanie zarazem istnieć… a jednak przyzna się do zwyczaju zanoszenia modłów ku swoim przodkom” – szczególna niekonsekwencja, zdarzająca się wśród wielu ludów. W jaki sposób, możliwymi się stają tak skrajne nielogiczności – zobaczymy najlepiej przypominając sobie niektóre z naszych własnych. Przykładem jest np. mniemanie, że zabijając wściekłego psa, ratujemy pokąsaną przez niego osobę; albo jeszcze przykładem tego może być owa niedorzeczność, pospolita wśród ludzi wierzących w upiory, którzy, przypuszczając, że upiory bywają przyodziane, tym samym domyślnie twierdzą, że i odzież ma swego upiora – twierdzenie, którego nie spostrzegają. Musimy przeto oczekiwać, że wśród ludzi typu niższego, o wiele ciemniejszych i obdarzonych mniejszą zdolnością myślenia, znajdziemy gmatwaninę pojęć i pochopność do uznawania poglądów, nawet śmiesznie absurdalnych.

Obecnie przygotowaliśmy się już, o ile można, do zrozumienia wyobrażeń pierwotnych. Widzieliśmy, iż należyte ich tłumaczenie musi uznawać ich naturalność w danych warunkach. Umysł dzikiego, tak samo jak umysł ludzi cywilizowanych, podąża drogą klasyfikowania przedmiotów i stosunków w szeregach podobnych im doświadczeń uprzednich. W braku odpowiedniej siły umysłu, ukazuje się prosta i niejasna klasyfikacja przedmiotów i działań na podstawie podobieństw najwybitniejszych, stąd zaś powstają pojęcia [notions] surowe – zbyt proste i rodzajów zbyt nielicznych, aby mogły reprezentować fakty. Dalej, owe pojęcia surowe są nieuchronnie niekonsekwentne w najwyższym stopniu. Spójrzmy więc teraz na grupę wyobrażeń wytworzonych i nacechowanych w ten sposób.

§; 53. Na niebie, jasnym przed chwilą, dziki spostrzega skrawek chmury, rosnącej w jego oczach. Innym znów razem, śledząc jedną z tych mas ruchomych, spostrzega, że strzępy jej odrywają się, bledną; aż oto i całość znika zupełnie. Jakież stąd myśli powstaną w jego głowie? Nie wie on nic ani o osadzaniu się, ani o rozpuszczaniu pary; nie zdarzyło mu się tez spotkać nikogo, co by położył kres jego badaniu odpowiedzią, iż „jest to tylko obłok”. Coś, czego przedtem nie widział, stało się widzialnym, a oto coś, co przed chwilą dostrzegał – znikło. Nie może on powiedzieć ani skąd, ani dokąd, ani dlaczego, ale fakt istnieje.

W tej samej przestrzeni, przed nim, odbywają się takie same zmiany. Ku schyłkowi dnia tu i ówdzie ukazują się świecące punkty – coraz jaśniejsze i liczniejsze w miarę wzmagania się ciemności; później, za zbliżeniem się świtu, bledną one stopniowo, dopóki ani jeden z nich nie pozostanie. Różniąc się od chmur bardzo pod względem objętości, barwy, postaci itp.; różnią się także stałym swym ukazywaniem się na tych samych mniej więcej miejscach i w tych samych położeniach względnych; różniąc się tym, że, chociaż bardzo wolno, poruszają się zawsze po tych samych drogach, podobne jednak są z tego, że raz widzialne się stają, to znów niewidzialne. Że światło słabe może być zaćmione całkowicie przez silne, że gwiazdy świecą też i w ciągu dnia, chociaż on ich nie widzi, są to fakty przekraczające wyobraźnię dzikiego. Prawda, w postaci dostępnej jego postrzeganiu, przedstawia się tak, że byty te już się okazują, już chowają.

Słońce i księżyc, jakkolwiek z wejrzenia krańcowo niepodobne do gwiazd i obłoków – mają z nimi wspólny ten sam rys – kolejnej widzialności i niewidzialności. Słońce wznosi się z za gór, niknąc od czasu do czasu za chmurami, lub wynurzając się z nich – nareszcie kryje się ono pod poziomem morza. Księżyc, obok zmian podobnych, nadto podlega innym: już rosnąc z każdą nocą, już stopniowo niknąc; powoli ukazuje on się znowu, jako wąski, jasny szlak – przy czym pozostała część jego tarczy tak słabo jest widoczną, iż zdaje się istnieć chyba w połowie.

Do tych najbardziej pospolitych i regularnych zjawisk skrywania się i ukazywania dodajmy jeszcze rozmaite inne, nawet bardziej uderzające: komety, meteory i jutrzenkę z jej łukiem i pulsującymi potokami światła, błyskawicę, tęczę, zorzę północną. Różniąc się od tamtych i jedno od drugiego, podobne są one z tego znikania i ukazywania się – tak, iż będąc całkowicie ciemnym, ale zdolnym do przypominania sobie zjawisk i do grupowania tego, co przypomni, człowiek pierwotny musi zapatrywać się na niebiosa, jako na widownię przybywania i oddalania się bytów różnych rodzajów; niektóre z nich ukazują się lub znikają stopniowo, inne – nagle, lecz wszystkie podobne do siebie pod tym względem, iż nie można powiedzieć skąd przychodzą i dokąd powracają.

Nie tylko zresztą niebo, ale i powierzchnia ziemi dostarcza rozmaitych przykładów tego znikania rzeczy, które ukazały się w sposób niewytłumaczalny. Oto np. dziki spostrzega małą kałużę wody deszczowej, pochodzącej ze źródła dlań niedostępnego; tymczasem po paru godzinach płyn zgromadzony tam stał się niewidzialnym. Albo znowu spostrzega on tuman mgły – bądź leżącej samotnie w jakimś zagłębieniu, bądź też pokrywającej sobą wszystko – przyszła ona przed chwilą, a teraz niknie, nie pozostawiając po sobie śladu dokoła. W oddali dostrzega on wodę – oczywiście jakieś wielkie jezioro, ale za zbliżeniem się, mniemane jezioro ustępuje i nie można go znaleźć. To, co w pustyni poznajemy jako trąbę powietrzną, na morzu zaś, jako trąbę morską, to dla człowieka pierwotnego jest czymś poruszającym się, co z niczego powstaje i obraca się w nicość. Patrząc na powierzchnię oceanu, rozpoznaje on wyspę, znaną mu, jako dość odległą i pospolicie niewidoczną, lecz która teraz oto wynurzyła się z wody; nazajutrz widzi on, jak gdyby w powietrzu wygięte zarysy jakiegoś pudła bądź samotnego, bądź też może połączonego u góry z jakimś słupem prostym. W jednym miejscu spostrzega on czasem przedmioty lądowe na powierzchni morza, albo przed nim w powietrzu – to fatamorgana; w innym znów, niekiedy widzi on przed sobą we mgle olbrzymiego jakiegoś sobowtóra – widmo Brockenu. Zdarzenia te, już powszednie, już nie, odtwarzają w umyśle te same doświadczenia: ukazują mu przechodzenie rzeczy widzialnej w niewidzialną.

Albo jeszcze zapytajmy siebie, jakie musi być pierwotne pojmowanie wiatru? W najwcześniejszych doświadczeniach umysłu nic nie daje takiego wyobrażenia o powietrzu, z jakim myśmy się oswoili już dzisiaj; istotnie, większa część łudzi może przypomnieć sobie, z jaką trudnością myśleli niegdyś o otaczającym nas środku, jako o substancji materialnej Człowiek pierwotny nie może zapatrywać się na nie, jako na działające tak samo, jak coś, co on widzi i czego dotyka. Do tej, we wszystkich kierunkach pozornie próżnej przestrzeni, od czasu do czasu przybywa jakiś działacz niewidzialny, wstrząsający drzewami, unoszący liście i zakłócający wodę; dziki czuje, iż działacz ten porusza jego włosami, głaszcze mu szyję i popycha czasem całe ciało z mocą, w przezwyciężeniu której doznaje się pewnej trudności. Nie ma nic, co by mu powiedziało, jaka jest natura owego działacza; jedna rzecz narzuca się wszakże jego świadomości – że dźwięki są wydawane, przedmioty poruszane dokoła niego, on sam zaś popychany przez jakiś byt, którego ani ująć, ani zobaczyć nie może.

Jakie też wyobrażenia pierwotne powstają z tych doświadczeń otrzymywanych od świata nieorganicznego? W braku hipotezy (która obcą jest myśli ludzkiej w jej okresach najwcześniejszych), do utrwalenia jakich też skojarzeń umysłowych dążą te wypadki, już w znacznych odstępach, już codziennie, już co godzina, już wreszcie co chwila? Przedstawiają one pod rozmaitymi postaciami stosunek pomiędzy postrzegalnym a niepostrzegalnym trybem istnienia. W jaki sposób myślą też dzicy o tym stosunku? Nie mogą oni myśleć o nim w terminach ulatniania i zgęszczania się pary, ani też w terminach stosunków optycznych, wywołujących złudzenia, ani też w jakichkolwiek terminach wiedzy przyrodniczej. Jak więc formułują go sobie? Klucz do odpowiedzi znajdziemy, przypominając sobie pewne uwagi małych dzieci. Kiedy jakiś obraz latarni czarnoksięskiej rzucony na ekran, znika nagle za usunięciem tafelki, lub kiedy „zajączek” zwierciadlany, odbity na ścianie lub suficie dla zabawy dziecka, zniknie w skutek zmiany położenia lustra – dziecko zapytuje nas: „Gdzie on poszedł?” W umyśle więc jego nie powstaje tutaj pojęcie, że on przestał istnieć, lecz że się stał niewidzialnym. Do takiej zaś myśli popycha go codzienne spostrzeganie osób, znikających poza przyległymi przedmiotami, dalej śledzenie tego, jak różne rzeczy usuwane bywają z przed oczu, na koniec ustawiczne odnajdywanie zgubionych lub schowanych zabawek. Podobnie też wyobrażenie pierwotne jest takie, że byty owe różnorodne już ukazują się, już się chowają. Tak samo, jak o zranionym przez siebie zwierzęciu, które kryje się w zaroślach i nie może być odnalezione dziki przypuszcza, iż wymknęła się w jakiś sposób niezrozumiały – tak samo też domyślnym wynikiem wszystkich owych doświadczeń jest przypuszczenie, że wiele z pomiędzy przedmiotów ponad nim i dokoła niego się znajdujących, przechodzi często od stanu widzialności do niewidzialności i na odwrót. Przypominając sobie, w jaki sposób działanie wiatru dowodzi nam, że istnieje jakaś niewidzialna postać bytu, posiadająca siłę, dostrzeżemy, iż mniemanie owe zasługuje na uznanie.

Pozostaje tu tylko zaznaczyć, iż obok owego pojmowania (koncepcji) stanu widzialności i niewidzialności, w jakim bywa każdy z tych licznych przedmiotów, zjawia się też pojmowanie dwoistości. Każdy z nich jest w pewnym znaczeniu dwoistym, gdyż posiada owe dwa wzajem dopełniające się tryby istnienia.

§; 54. Teraz zaznaczyć tu potrzeba pewne fakty znamienne innego już porządku – fakty narzucające człowiekowi pierwotnemu mniemanie, iż rzeczy mogą się zmieniać z jednego rodzaju substancji na inną. Mamy tu na myśli wypadki, w których uwagę jego zwracają na siebie zawarte w ziemi szczątki zwierząt i roślin.

Zbierając pożywienie na brzegu morskim, znajduje on wystającą ze skały jakąś muszlę, która, jeżeli nawet nie ma takiej samej formy, jak inne przez niego zbierane, jest do nich o tyle podobną, iż w sposób naturalny klasyfikuje on ją z tamtymi. Ale muszla ta, miast być, jak inne, wolną – tworzy część twardego głazu i wyłamując ją stamtąd znajduje, że wnętrze jej jest tak twarde, jak i powłoka. Istnieją więc oczywiście dwie pokrewne postacie muszli, z których jedne składają się ze skorupy i mięsa, drugie zaś ze skorupy i kamienia. W pobliżu znów, w masie zwietrzałej gliny oderwanej od przyległej rafy, znajduje on kopalnego amonita. Zdarzyć się może, iż amonit ten, tak samo jak zbadana przed chwilą Gryphaea, ma powłokę muszlową i kamienne wnętrze. Może też być, że, jak to się zdarza w amonitach liasowych, skorupa rozpuściła się, pozostawiając masę stwardniałej gliny, która wypełniała jego komory luźne trzymające się razem i że nasuną mu one wyobrażenie szeregu zestawionych kręgów zwiniętych w wężownicę; albo też, jak to się zdarza w innych amonitach liasowych, skorupy zastąpił piryt żelazny i posiada on połysk, jak skóra węża. Ponieważ skamieniałości takie otrzymują niekiedy miano „kamieni wężowych” (snake-stones), a w Irlandii przypuszcza się, iż są to wygnane przez Św-go Patryka węże, przeto nie możemy się dziwić, gdy umysł dzikiego, klasyfikując ten przedmiot z takimi, do jakich najbardziej jest podobny, sądzi, że ma do czynienia z przeobrażonym wężem – który niegdyś był ciałem, a dziś jest kamieniem. Na innym znów miejscu, gdy potok wyżłobi wąwóz w piaskowcu, spostrzega on na powierzchni wyżłobienia – zarysy ryby, przypatrując się zaś bliżej, widzi łuski jej i ślady płetw; gdzie indziej znajduje on podobnie też utkwione w skale kości, podobne nieco do kości zwierząt zabijanych przez niego na pokarm; niektóre zaś z nich może nawet podobne są do ludzkich.

Jeszcze bardziej nasuwające pewne wyobrażenia, są znajdywane niekiedy kopalne rośliny. Nie tyle mam tu na myśli odciski liści na krzemieniu, albo pnie kamienne znajdywane w pokładach, towarzyszących węglowi kamiennemu; wskazałbym raczej ze szczególnym naciskiem na skamieniałe drzewa, napotykane tu i ówdzie. Zatrzymując nie tylko postać ogólną drzew, ale i najdrobniejsze szczegóły budowy, tak, że rozpoznać w nich można przyrost roczny, dzięki słojom kolistym odmiennej barwy – jak w pniach żywych – skamieniałości te dostarczają dzikiemu jasnego dowodu przeobrażeń. Przy całej naszej wiedzy dzisiejszej trudno jest zrozumieć, w jaki sposób krzemionka może zastąpić składowe pierwiastki drzewa tak, iż zachowuje jego pozór z taką dokładnością, dla człowieka zaś pierwotnego, nie wiedzącego nic o działaniu drobinowym i niezdolnego pojąć sprawy substytucji – nie ma żadnej innej myśli możliwej, jak tylko ta, że drzewo zmieniło się w kamień1.

Tak więc, jeżeli nieświadomi będziemy owych pojęć przyczynowości fizycznej, jakie powstały w nas jedynie w miarę powolnego organizowania się naszych doświadczeń w ciągu cywilizacji, to ujrzymy, że w braku ich, nie byłoby nic takiego, co by przeszkadzało nam do nadawania owym faktom takich objaśnień, jakie im nadaje człowiek pierwotny. Patrząc na oczywistość jego oczami, znajdziemy, iż mniemanie jego, że przedmioty zmieniają się substancjalnie, jest nieuchronne.

Na koniec nie zapomnijmy zaznaczyć tutaj, że obok pojęcia transsubstancjacji, rozwijało się też pojęcie dwoistości. Przedmioty te bowiem posiadają dwojaki stan istnienia.

§; 55. Jeżeli tylko nie przyjmiemy bezmyślnie, że prawdy uwidocznione przez kulturę widoczne są t samej swej natury, to spostrzeżemy; że nieograniczona wiara w przemianę kształtu, jak również w przemianę substancji, jest jedną z tych, których dziki nie może uniknąć. Od wczesnego dzieciństwa słyszymy uwagi, każące wnosić, że pewne przeobrażenia istot żywych są rzeczą zwykłą, inne zaś są niemożliwe. Przypuszczamy, iż różnica ta oczywistą była na początku; ale na początku spostrzegane przeobrażenia nasuwają tylko myśl, że wszelkie przeobrażenie zdarzać się może.

Rozważmy olbrzymie przeciwieństwo postaci i utkania pomiędzy nasieniem i rośliną. Spójrzmy na ten orzech o twardej, brunatnej łupinie i białym ziarnie i zapytajmy siebie, na jakiej zasadzie można by było oczekiwać, że oto powstaną z niego delikatne pręty i zielone liście? Kiedy w dzieciństwie mówiono nam, że jedno z nich wyrasta w drugie i kiedy w ten sposób czcza forma objaśnienia bywała wypełnianą, przestawaliśmy się dziwić i pytać. A jednak potrzeba tylko rozważyć, jaka myśl powstałaby w nas, gdyby nie było nikogo, co by dał nam chociażby tylko to słowne rozwiązanie, potrzeba rozważyć to, aby dostrzec, że myślą ową byłaby myśl o przeobrażeniu. Poza obrębem hipotezy, nagim faktem jest tutaj to, iż rzecz jakaś mająca pewną objętość, postać i barwę, staje się rzeczą o krańcowo innej objętości, barwy i postaci.

Podobnie tez co do jaj ptasich. Przed kilku dniami w gniazdku tym było pięć okrągławych, gładkich, upstrzonych ciałek; teraz zaś na ich miejscu widzimy tyleż piskląt, czekających na pożywienie. Poddano nam myśl, że jajka zostały wysiedziane i zadowoliliśmy się tą podobizną objaśnienia. Ponieważ ta krańcowa przemiana cech widocznych i namacalnych uznaną jest za stale powtarzającą się w porządku przyrody, uważamy ją przeto jako niezbyt godną uwagi. Ale umysł wolny od wszelkich uogólnień, bądź własnego, bądź cudzego doświadczenia, nie dojrzałby nic bardziej dziwnego w wytwarzaniu się piskląt z orzechów, niż wytwarzaniu się ich z jajek; przeobrażenia bowiem z rodzaju tych, które my uważamy za niemożliwe, przedstawiałoby się jemu tak samo jak inne, które myśmy w skutek oswojenia się, uznali za naturalne. Istotnie, przypominając sobie, że dotąd trwa jeszcze, lub trwało do ostatniej chwili mniemanie, że pewne ptaki okolic podbiegunowych (Bernicla leucopis) powstają z pewnych zwierząt raczkowatych (Lepas anatifera), albo też dowiadując się, iż w dawniejszych Sprawozdaniach Towarzystwa Królewskiego znajduje się artykuł opisujący skorupiaka, który ma niby zdradzać ślady młodego ptaka, mającego się zeń wyłonić, przypominając to wszystko, dostrzeżemy, iż zaledwie dzięki znacznym postępom nauki, nauczono się odróżniać naturalne przeobrażenia organiczne od takich, które ignorancja uważa za możliwe.

Świat owadów przedstawia przykłady przeobrażeń, jeszcze łatwiej prowadzących do nieporozumienia. Na danej gałęzi, ponad wigwamem swym, widział dziki przed kilku dniami gąsienicę, zwieszającą się głową na dół. Teraz na tej samej gałęzi wisi odmiennie ukształtowane i zabarwione stworzenie – poczwarka. W jakąś dobę później wychodzi z niej motyl, pozostawiając za sobą próżną, cienką powłokę. Te, tak zwane przez nas metamorfozy owadów, które tłumaczymy dziś sobie jako procesy ewolucji, przedstawiające pewne, ściśle określone stadia, w oczach człowieka pierwotnego są przeobrażeniami w pierwotnym znaczeniu słowa. Uważa on je za istotne przemiany jednej rzeczy w drugą, krańcowo do niej niepodobną. Zaznaczając tutaj parę przykładów zewnętrznego naśladowania przez owady rozmaitych postaci (zjawisko to nazywa się mimikrą), oraz wnioski, do jakich naśladowanie to popycha, zrozumiemy, jak łatwo dziki mieszać może przeobrażenia zdarzające się istotnie, z takimi, które zdają się przytrafiać, lecz są niemożliwe. Wiele gąsienic, chrząszczy, motyli, molów naśladuje przedmioty pospolicie je otaczające, Onychocerus scorpio jest tak dokładnie podobnym „z barwy i szorstkości” do kawałka kory pewnego, nawiedzanego przezeń drzewa, „że dopóki się nie poruszy, pozostaje bezwzględnie niewidzialnym”; w ten sposób powstaje wyobrażenie, że kawałek kory stał się ożywionym. Inny chrabąszcz, onthophilus sulcatus, jest „podobny do nasienia pewnej rośliny baldaszkowatej”; inny „nie daje się odróżnić wzrokiem od łajna gąsienic”; niektóre z rodziny cassidae „podobne są do lśniących kropelek rosy na liściach; na koniec istnieje pewien gatunek wołków,” tak zabarwionych i ukształtowanych, iż skręcając się, „staje się on po prostu owalną, brunatną bryłką, której nie sposób dostrzec wśród podobnie zabarwionych małych kamyków i grudek ziemi, pomiędzy którymi spoczywa nieruchomo” i skąd wynurza się po przeminięciu strachu, tak jak gdyby kawałeczek żwiru nagle został ożywiony. Do tych przykładów przytoczonych przez Mr. Wallace’a, można dodać przykład owadów zwanych po angielsku „walking-stick insects” (patyczakami), „z powodu szczególnego ich podobieństwa do różdżek i gałązek”.

„Niektóre z nich mają stopę długości, grubością zaś nie przewyższają palca, a całe ich ubarwienie, postać, szorstkość, oraz układ głowy, nóg i macek są takie, iż nadają im pozór bezwzględnie jednaki z pozorem suchych patyczków. Wiszą one wolno, na krzakach w lecie i mają szczególny zwyczaj rozstawiania nóg niesymetrycznie, aby uczynić złudzenie jeszcze bardziej zupełnym.”

Jak dziwne bywają podobieństwa i do jakich mogą prowadzić złudzeń, zrozumieją dokładnie ci, którzy w zbiorach Mr. Wallace’a oglądali motyle z indyjskiego rodzaju Kalima, umieszczone pośród przedmiotów przez nie imitowanych. Siedząc na gałęzi o suchych liściach i przymykając szczelnie skrzydełka, jeden z nich podobnym jest do suchego liścia, nie tylko z postaci ogólnej, barwy i żyłek, lecz i z tego, że sadowi się tak, iż wyrostki niższych skrzydeł łączą się z sobą, naśladując ogonek liścia. Gdy się zerwie do lotu, doznajemy wrażenia, iż jeden z liści przemienił się w motyla. Wrażenie to w nas wzmacnia się znakomicie, gdy stworzenie zostanie pojmane. Na dolnej powierzchni zamkniętych skrzydeł uwydatnia się jasno nerw środkowy liścia, przebiegający prosto po powierzchni od liściowego ogonka do wierzchołka; nadto spostrzegamy też tutaj żyłki boczne, ale na tym nie koniec. Mr. Wallace powiada:

„znajdujemy wyobrażenia liści we wszelkich stadiach ich rozkładu, w rozmaitym stopniu uplamione, spleśniałe, wydrążone, niekiedy zaś nieregularnie pokryte pruchnistymi, czarnymi kropkami, zgromadzonymi w łaty i plamki, a tak ściśle podobnymi do rozmaitych rodzajów grzybków rosnących na suchych liściach, iż na pierwszy rzut oka niepodobna uniknąć myśli, że same motyle napadnięte zostały przez te grzybki. „

Przypominając sobie fakt, iż przed kilkoma jeszcze pokoleniami, ludzie ucywilizowani wierzyli, podobnie jak wielu ludzi ucywilizowanych wierzy dziś jeszcze, że psujące się mięso samo przemienia się w robactwo – przypominając, że dzisiejsi nasi wieśniacy mysią, że nitkowaty robak wodny gordius jest włosem końskim, który upadłszy w wodę stał się ożywionym, spostrzeżemy, iż owe niezwykłe podobieństwa nieuchronnie rodzą podejrzenie przeobrażeń istotnych. Że podejrzenie to w ten sposób nasunięte, staje się mniemaniem, jest to faktem stwierdzonym. Na Jawie i w okolicach z nią sąsiadujących, a zamieszkałych przez cudowny owad, zwany „chodzącym liściem”, utrzymuje się stanowczo, że jest on liściem, który stał się żyjącym. Jakże by mogło być inaczej? W braku wyjaśnienia zjawiska mimikry, wyjaśnienia tak szczęśliwie podanego przez Mr. Batesa, niepodobna sobie wyobrazić jakiegoś innego początku tak dziwnych podobieństw pomiędzy całkiem niespokrewnionymi przedmiotami.

Wiara w przeobrażenie raz się utrwaliwszy, łacno rozszerza się na inne klasy przedmiotów. Pomiędzy jajkiem a pisklęciem istnieje daleko większe przeciwieństwo w postaci i budowie, niż pomiędzy jednym ssakiem a drugim. Kijanka, posiadająca ogon i niemająca nóg, różni się od młodej czworonożnej i bezogoniastej żaby więcej niż człowiek od hyeny; gdyż ci oboje posiadają po cztery kończyny i oboje się śmieją, stąd to całkowicie zdaje się być uzasadnione mniemanie, że stworzenie jednego rodzaju może przeobrażać się w inny; stąd też wynika teorya przeobrażeń (metamorfozy) w ogóle, wznosząca się do godności używanego wszędzie z całą swobodą objaśnienia.

Tutaj znowu zaznaczyć musimy, że doświadczenie dotyczące przeobrażeń, dające początek i pokarm poglądowi, iż rzeczy wszelkich rodzajów mogą nagle zmieniać swą postać, – wzmacniają zarazem pojęcie dwoistości. Każdy przedmiot bowiem jest nie tylko tym, czym być się wydaje, lecz potencjalnie, jest jeszcze czymś innym.

§; 56. Czym jest cień? Oswoiwszy się z tłumaczeniem tego zjawiska w terminach przyrodzonej przyczynowości, nie pytamy już siebie, jak wygląda on w oczach człowieka całkiem ciemnego.

Ten, z czyjego umysłu niezupełnie jeszcze znikły myśli okresu dzieciństwa, przypomni sobie, z jakim zajęciem śledził niegdyś swój cień – poruszając nogami, rękami i palcami, oraz obserwując przy tym, jak się poruszały odpowiednie części cienia. Dziecko myśli o cieniu, jako o pewnej byty. Nie twierdzę tego bez dowodów. Pewne sprawozdanie sporządzone w roku 1858 – 9, ku wyjaśnieniu wyobrażeń opisywanych w książce Wiliamsa o Fidżyanach, niedawno wówczas wydanej – mówi o małej dziewczynce siedmioletniej, która nie wiedziała czym jest cień i której ja nie mogłem dać żadnego pojęcia o jego istotnej naturze. Przypuszczając zupełną nieznajomość wiedzy nabytej, spostrzeżemy, iż trudność ta jest całkiem naturalną. Przedmioty posiadające własne zarysy i różniące się od sąsiednich barwą, szczególniej zaś przedmioty poruszające się, są w innych wypadkach czymś rzeczowym; dla czegóż by więc ten przedmiot (cień) nie miał być rzeczowym? Pojmowanie go jako negację światła, nie może się ukształtować, dopóki zrozumiane nie będzie w pewnym stopniu zachowywanie się światła w ogóle. Bez wątpienia, ludzie niewykształceni wśród nas żyjący, nie formułując sobie twierdzenia, iż światło dąży po linii prostej, a więc nieuchronnie pozostawia przestrzeń nieoświetloną poza przedmiotami nieprzezroczystymi, nie formułując tego, patrzą na cień jak na naturalnego towarzysza przedmiotów wystawionych na światło i nie widzą w nim nic rzeczowego. Ale jest to jeden z niezliczonych wypadków, w których badawczość zaspokojoną została jakimś objaśnieniem słownym. „To tylko cień!” – oto odpowiedź dawana nam za dni naszego dzieciństwa, aż powtarzana wielokrotnie, stłumiła ona zdziwienie i powstrzymała dalsze dociekania.

Człowiek pierwotny, pozostawiony samemu sobie, niechybnie przychodzi do wniosku, że cień jest jakimś bytem istotnym, stanowiącym własność osoby, która go rzuca. Przyjmuje on po prostu fakty do wiadomości. Gdy tylko ukaże się słońce, lub księżyc, widzi on to coś towarzyszące mu, podobne do niego nieco z kształtów, poruszające się gdy on się porusza; już biegnące przed nim, już trzymające się jego boku, już podążające za nim, coś, co się wydłuża i kurczy w miarę pochylania się gruntu w ten lub inny sposób, co się wije dziwnie, gdy on przechodzi po powierzchni nierównej. Prawda, nie może on dostrzec tego towarzysza w czasie pogody pochmurnej, ale okoliczność ta w braku tłumaczenia fizycznego, dowodzi po prostu, iż jego towarzysz ukazuje się tylko w czasie jasnych dni i nocy; prawda również, że podobieństwo pomiędzy nim a cieniem i jakie takie oddzielanie się tegoż cienia od niego ukazuje się wtedy tylko, kiedy on stoi; kiedy się kładzie bowiem, cień zdaje się znikać i częściowo w nim się pogrążać, ale spostrzeżenie to wzmacnia tylko jego wrażenie rzeczowości. Większe lub mniejsze oddzielanie się jego cienia przypomina mu także wypadki, kiedy cień bywa całkiem oddzielony. Gdy w jasny dzień śledzi on rybę poruszającą się w wodzie, spostrzega wówczas ciemną, o kształtach ryby plamę na dnie rzeki znajdującą się, w znacznej od niej odległości, niemniej wszakże podążającą za nią tu i ówdzie. Podnosząc oczy, widzi on ciemne szlaki poruszające się po stokach gór, szlaki, które bez względu na to, czy są przypisywane przezeń rzucającym je obłokom, są od nich znacznie oddalone. Stąd więc jasnym się okazuje, iż cienie częstokroć tak ściśle ze swoimi przedmiotami złączone, że trudno jest je odróżnić, mogą wyodrębniać się od niego i oddalać.

Tak więc w umysłach poczynających uogólniać, cienie pojmowane być muszą jako byty przyczepione do przedmiotów materialnych, lecz zdolne oddzielać się od nich; że zaś tak bywają pojmowane, tego liczne istnieją dowody. Murzyni benńscy zapatrują się na cienie ludzi jako na ich duszę, zaś Wanika boją się swego własnego cienia, myśląc może, jak to czynią niektórzy inni murzyni, że cienie śledzą wszystkie ich postępki i mogą przeciwko nim świadczyć. Grenlandczycy powiadają, że cień człowieka jest jedną z dwóch jego dusz – tą, która wychodzi z ciała w nocy. Nadto pomiędzy Fidżijanami cień zowie się „duchem ciemnym” i odróżnianym jest od innego ducha, którego posiada każdy człowiek. Na koniec to samo wskazuje nam wspólność znaczenia, o czym dokładniej powiemy później, jaką w rozmaitych niespokrewnionych ze sobą językach zdradzają nazwy cienia i ducha.

Przykłady powyższe każą nam domyślać się czegoś więcej, niż to, co tutaj pragnąłbym uwydatnić. Wyobrażenia ludzi niecywilizowanych, jak to znajdujemy teraz, rozwinęły się ze swoich pierwszych form niejasnych w inne, mające więcej spójności i określoności. Musimy pominąć tu szczególne cechy tych wyobrażeń i rozważyć tylko ową ich cechę najbardziej ogólną, jaką się odznaczają na wstępie.

Okazuje się, iż jest to ta sama cecha, o istnieniu której wywnioskowaliśmy powyżej. Cienie są bytami rzeczowymi, nie dającymi się namacać i często niewidzialnemu, niemniej wszakże należą one do odpowiednich widzialnych i namacalnych przedmiotów; fakty zaś przez nie ujawnione dostarczają dalszych materiałów tak dla rozwoju pojęcia widocznych i niewidocznych stanów bytowania, jak też dla rozwoju pojęcia dwoistości rzeczy.

§; 57. Inne zjawiska, pokrewne tamtym pod pewnymi względami, dostarczają pojęciom tym jeszcze więcej materiałów. Myślę tu o odbiciach świetlnych.

Jeżeli grube podobieństwo cienia do osoby, która go rzuca, wywołuje wyobrażenie drugiej byty, to o wiele więcej musi wpływać w ten sposób dokładne podobieństwo odbicia świetlnego. Odtwarzając wszystkie szczegóły postaci, światła i cienia, barwy, naśladując nawet miny oryginału, obraz ten nie może na razie być wytłumaczonym inaczej, jak tylko jako pewien byt. Dopiero to świadczenie przekonuje nas o tym, iż w tym wypadku, owym wrażeniom wzroku nie odpowiadają żadne wrażenia dotykowe, jakich doświadczamy od większej części przedmiotów. Cóż stąd wynika? – oto po prostu pojęcie pewnego bytu, który może być widziany, ale nie wyczuwany. Tłumaczenie optyczne jest tu niemożliwe. Tego, że obraz odtworzony jest przez promienie odbite, niepodobna pojąć, gdy wiedza fizyczna jeszcze nie istnieje; w braku zaś popartego powagą twierdzenia, że odbicie jest tylko czczym pozorem, musi ono nieuchronnie uważane być za rzeczywistość – za rzeczywistość należącą w pewien sposób do osoby, której rysy naśladuje, a ruchy przedrzeźnia. Co więcej, duplikaty owe widywane w wodzie, dostarczają pierwotnemu człowiekowi dowodów na korzyść pewnych innych mniemań. Czyliż tam, głęboko, w jasnym stawie, nie ma obłoków podobnych tym, jakie widzi on w górze? Obłoki górne ukazują się i znikają, czyż więc istnienie owych obłoków dolnych nie ma z tym nic wspólnego? W nocy znów, tam, w głębi, daleko pod powierzchnią wody zdają się lśnić gwiazdy tak jasne, jak i te, które są nad jego głową. Czyż więc istnieją dwa miejsca pobytu dla gwiazd i czy te z nich, co znikają w dzień, idą tam w głąb do pozostałych? Albo jeszcze: zwiesza się nad kałużą suche drzewo, z którego łamie on gałązki na ognisko. Czyż nie ma tam również obrazu tego drzewa w wodzie? A gałąź, którą on pali i która spalając się, niknie – czyż nie masz jakiegoś związku pomiędzy tym stanem jej niewidzialnosci, a owym jej obrazem w wodzie, którego on tak samo ani może się dotknąć, jak dotknąć się nie może spalonej gałęzi?

Wniosek nasz, że odbicia rodzą w ten sposób mniemanie, iż każda osoba posiada jakiegoś sobowtóra zazwyczaj niewidzialnego, lecz którego można zobaczyć, poszedłszy nad wodę i spojrzawszy w nią – nie jest wnioskiem li tylko wyprowadzonym a priori: istnieją fakty, które go potwierdzają. Obok „ducha ciemnego”, utożsamianego z cieniem, o którym Fidżijanie mówią, iż zstępuje do Hadesu, każdy człowiek posiada, jak twierdzą, innego ducha – „podobiznę swoją, odbitą w wodzie lub w zwierciadle”, która „jak przypuszcza się, przebywa w pobliżu miejsca zgonu danego człowieka”. Ta wiara w dwóch duchów jest istotnie w najwyższym stopniu konsekwentną. Czyż bowiem cień człowieka i jego odbicie nie są rzeczami odrębnymi? Czyż nie istnieją one wespół tak ze sobą jak i z nim samym? Czyż nie może on, stojąc nad wodą obserwować, iż odbicie jego w wodzie, a cień na brzegu poruszają się jednocześnie z nim? Jasnym jest, że chociaż oboje należą do niego, są jednak tak od siebie jak i od niego niezależne, mogą być bowiem nieobecne jednocześnie, lub jedno z nich może być obecne pod nieobecność drogiego.

Najwcześniejsze teorie co do przyrody tego sobowtóra [duplicate], nie wchodzą teraz w zakres naszych dociekań. Mamy tu do czynienia tylko z tym faktem, iż człowiek pierwotny myśli o nim, jako o czymś rzeczowym. Odsłania się tu przed nim inny jeszcze porządek zjawisk, utwierdzających w nim pojęcie, że byty posiadają swój stan widzialny i niewidzialny, oraz wzmacniających domniemanie o dwoistości wszelkiego bytu.

§; 58. Zapytajmy siebie, jakimi były nasze myśli, kiedy w wieku dziecinnej ignorancji posłyszeliśmy powtórzenie wydawanego przez nas okrzyku. Czyśmy nieuchronnie nie wysnuwali wniosku, że odpowiadający nam okrzyk pochodził od innej osoby? Następujące po sobie dźwięki, podobne tonem do naszych własnych, a nie mające widomego źródła, rodziły w nas wyobrażenie, że osoba ta przedrzeźniała nas, chowając się jednocześnie sama. Płonne poszukiwania w gaju lub pod skałą, kończyły się przeświadczeniem, że ukrywająca się osobistość była bardzo przebiegłą – szczególniej kiedy do tego dodaliśmy jeszcze fakt, że tu, na tym miejscu, z którego pierwej pochodziła odpowiedź, teraz nie otrzymujemy żadnej – oczywiście dla tego, iż byłaby odsłoniła przed nami kryjówkę psotnika. Jeżeli w wypadkach następnych z tego samego miejsca wydobywał się zawsze oddźwięk na wołania każdego z przechodniów, to w następstwie tego, mogłaby powstać myśl, że w owym miejscu przebywa jedna z tych niewidzialnych postaci – jakiś człowiek, co przeszedł w stan niewidzialności, lub który staje się niewidzialnym gdy go szukamy.

Żadne objaśnienie fizyczne echa nie może być ukształtowane przez człowieka nieucywilizowanego. Jakież wiadomości posiada on o odbijaniu się fal dźwiękowych? Istotnie, co też o tym przedmiocie wiedzą masy naszego własnego ludu? Gdyby upowszechnianie się wiedzy nie zmieniło sposobu myślenia we wszystkich klasach, wytwarzając wszędzie gotowość do uznania tego, co nazywamy tłumaczeniem naturalnym, do przypuszczenia, że istnieją naturalne objanienia zdarzeń niezrozumiałych, wówczas nawet obecnie utrzymałoby się jeszcze tłumaczenie echa, jako nawoływań jakichś istot nie widzialnych.

Fakty wskazują nam, że tak właśnie przedstawia się echo umysłom pierwotnym. O Abiponach czytamy, że „nie wiedzą oni co się dzieje z Lokalem (duch śmierci), lecz boją się go i wierzą, iż echo jest jego głosem”. Indianie Cumana (Ameryka środkowa) „wierzyli, iż dusza jest nieśmiertelną, iż jada ona i pije w dolinie, w której przebywa i że echo było odpowiedzią jej tym, którzy mówili do niej lub na nią wołali”. Opowiadając o podróży swojej po Nigrze, Lander mówi, iż od czasu do czasu, gdy przychodziło im zawinąć do przystani, kapitan łodzi „nawoływał fetysza i tam, skąd powracało echo, rzucano do wody pół butelki rumu i kawałek jamu i ryby… na zapytanie Boya, z jakiego powodu wyrzucał tak zapasy żywności, odpowiedział on zapytaniem: „czyś pan nie słyszał (głosu) fetysza?”

Tutaj, tak samo jak przedtem, muszę poprosić czytelnika, aby pominął wyjaśnienia szczególne, których przyjęcie wyprzedzałoby bieg rozumowania. Obecnie zwracam uwagę na ów dowód, jako na popierający nasz wniosek, iż w braku objaśnienia fizycznego, echo pojmowane bywa jako głos kogoś takiego, kto stara się nie być widzianym. Tak więc raz jeszcze spotykamy się tu z domniemaniem dwoistości – mamy stan widzialny, oraz niewidzialny.

§; 59. Dla umysłu, nie posiadającego żadnych wyobrażeń oprócz swoich własnych, przyroda otaczająca przedstawia tedy mnóstwo wypadków przemiany, na pozór całkiem arbitralnej. Na niebie i na ziemi przedmioty ukazują się i znikają i nie ma nic, co by wskazywało, dlaczego tak się dzieje. Już to na powierzchni, już w głębi ziemi znajdują się przedmioty zmienione substancjalnie – zmienione z mięsa na kamień, z drzewa na krzemień. Ciała żyjące wokół dają przykłady zmian dość już cudownych nawet dla wykształconego, zaś całkiem niezrozumiałych dla człowieka pierwotnego. Na koniec pojęcie dwóch lub więcej wzajem zamiennych stanów bytowania, nasuwające mu się pod wpływem owych zjawisk, narzuca mu się również za sprawą cienia, świetlnego odbicia i echa.

Jeżeli tylko nie uznamy bezmyślnie samorzutnej oczywistości prawd, wypracowanych w ciągu cywilizacji i nabytych nieznacznie za dni dzieciństwa, to spostrzeżemy zaraz, że wyobrażenia owe jakie tworzy sobie człowiek pierwotny, powstawać muszą nieuchronnie. Prawa umysłowego kojarzenia się, powołują niechybnie do życia owe pierwotne pojęcia: przemiany, przeobrażenia dwoistości i dopóki doświadczenia nie zostaną usystematyzowane, pojęć owych żadne nie krępują więzy. Spoglądając oczami rozwiniętej już wiedzy, patrzymy na śnieg, jako na szczególną postać wody skrystalizowanej, zaś na grad – jako na kroplę deszczu zmarzłą w chwili padania. Gdy stają się one płynem, mówimy, iż stopniały – myśląc o tej zmianie, jako o fizycznym skutku ciepła; podobnie tez bywa, kiedy szron zdobiący gałęzie, zamieni się na wiszące krople wody, lub kiedy zakrzepła powierzchnia stawu na nowo stanie się płynną. Lecz zmiany te, kiedy się patrzy na nie oczami bezwzględnej ignorancji, są zmianami substancjalnymi – są przejściem jednego rodzaju istnienia w drugi. W podobny też sposób pojmowane bywają wszystkie inne zmiany wyliczone powyżej.

Zapytajmy siebie teraz, co się dzieje w umyśle pierwotnym, po zgromadzeniu się całego tego zbioru surowych wyobrażeń, odznaczających się, obok swych różnic, pewnym podobieństwem. Zgodnie z prawem ewolucji, każde skupienie (agregat) dąży do integracji, a jednocześnie do zróżnicowania się. Skupienie więc pierwotnych wyobrażeń, musi czynić to samo, ale w jaki sposób? Owe liczne, niewyraźne pojęcia, tworzą luźną, bezładną masę. Z wolna oddzielają się one, przy czym, podobne się zespala z podobnym, tworząc już w ten sposób niejasno określone grupy. Kiedy grupy te zaczynają tworzyć spójną całość, stanowiącą jakieś ogólne pojmowanie biegu rozmaitych spraw w ogóle, wówczas muszą również taką samą podążać drogą; ukazujące się zespalanie grup, wynikać tu musi z pewnych podobieństw, pomiędzy członkami ich wszystkich. Widzieliśmy, że podobieństwo takie istnieje – jest nim owa wspólna cecha dwoistości, w połączeniu ze zdolnością przejścia od jednego trybu istnienia do drugiego. Integracja rozpocząć się musi od poznania jakiegoś wypadku wybitnego, typowego. Kiedy do gromady abstrakcyjnych spostrzeżeń wprowadzone zostanie jakieś inne, pokrewne im spostrzeżenie, w którym stosunek przyczynowości daje się odróżnić, poczyna ono natychmiast przyswajać sobie z owej gromady inne spostrzeżenia zgodne z nim (congruous); a nawet usiłuje zmusić do związku i takie spostrzeżenia, których zgodność oczywistą nie jest. Można by powiedzieć, że tak jak protoplazma, tworząca niezapłodniony zarodek, pozostaje bezwładną, dopóki materia ciałka nasiennego z nią się nie połączy, lecz organizować się zaczyna wraz za dodaniem tej materii, tak luźna masa spostrzeżeń pozostaje nieusystematyzowana w braku jakiejś hipotezy, lecz pod działaniem jej bodźca, podlega zmianom doprowadzającym do wytworzenia systematycznego, spójnego poglądu. Jakiż tedy szczególny przykład owej przeważającej tu dwoistości odgrywa rolę pierwiastku organizującego w skupieniu wyobrażeń pierwotnych? Nie powinniśmy się spodziewać tutaj hipotezy właściwej: jest ona narzędziem badania, narzędziem, którego umysł pierwotny ukształtować nie może. Musimy raczej oczekiwać jakiegoś doświadczenia, w którym dwoistość owa natarczywie narzuca się uwadze. Tak samo, jak świadomie wyznawana hipoteza opiera się na jakimś wydatnym przykładzie pewnego stosunku, przykładzie, do którego inne, jak podejrzewamy, są podobnymi, tak samo też jakieś szczególne pojęcie (notion) pierwotne, mające służyć jako hipoteza bezwiedna, rozpoczynająca organizację w owym skupieniu wyobrażeń pierwotnych, musi być jednym z tych, co wybitnie uwydatniają ich cechę wspólną.

Oznaczywszy naprzód owe pojęcie pierwotne, musimy następnie rozpocząć przegląd wynikających stąd koncepcji. Potrzeba tu będzie podążać rozmaitymi szlakami badania i uciekać się do wykładu rzeczy niezwiązanych widocznie z naszym przedmiotem, potrzeba też będzie przejrzeć wiele dowodów dostarczanych przez ludzi, którzy posunęli się już poza granicę stanu dzikości. Ale wycieczka ta nasza jest nieuniknioną. Dopóki nie możemy przedstawić sobie z przybliżoną prawdą pierwotnego układu myślenia, dopóty nie jesteśmy w stanie zrozumieć pierwotnego postępowania. Aby zaś pojąć właściwie pierwotny system myślenia, musimy porównać ze sobą systematy napotykane w rozmaitych społecznościach; w ten sposób, przez obserwację jego stron rozwiniętych, dopomożemy sobie do sprawdzenia naszych wywodów, dotyczących jego postaci nierozwiniętej2.

___

Przypisy

1)Niech mi wolno będzie dać tutaj jeden przykład tego, w jaki sposób fakty podobne wpływają na wierzenie ludzkie. Hr. St. John w dziele swym Two Years in a Levantine family, mówiąc o niezmiernej łatwowierności Egipcjan, przytacza, jako przykład, pogłoskę, która znalazła szerokie przyjęcie i wiarę, że mieszkańcy pewnej wioski obrócili się w kamienie. Wiara ta wydaje się nam dziwną mniej jednak dziwić będzie, gdy poznamy wszystkie okoliczności sprawy. O parę mil od Kairu, istnieje las skamieniały – złożony z wielkiej liczby pni sterczących i powalonych. Jeżeli więc drzewa mogą być obrócone w kamień, to dlaczegóżby nie mogli ludzie? Umysłowi niewykształconemu jeden z tych wypadków przedstawia się zupełnie tak samo, jak i drugi.

2) Czytelnik zdziwiony, gdy w rozdziałach następujących znajdzie, iż tyle miejsca poświęcono pochodzeniu tych, tak zwanych przez nas, przesadów, stanowiących światopogląd człowieka pierwotnego, uzyska klucz do wytłumaczenia tej zagadki, zwracając się do pierwszej części mego szkicu „Obyczaje i zwyczaje”, ogłoszonego pierwotnie 1854 (patrz Szkice i t, d.). Pogląd pokrótce tam zaznaczony, a dotyczący sposobu oddziaływania na ustrój społeczny wzruszeń człowieka pierwotnego, kierowanych jego wierzeniami, pogląd ten od owego czasu rozwijałem z wolna i rozdziały poniższe przedstawiają, go w formie skończonej. Oprócz ogłoszenia pewnego artykułu „o pochodzeniu kultu zwierząt” w maju 1870, nie zrobiłem w owym czasie nic dla posunięcia dalej tych rozwiniętych przeze mnie poglądów, gdyż inne przedmioty przywoływały mnie ku sobie.