Dane socjologii – Rozdział XXII. Kult zwierząt

§ 165. W rozdziale o „Wyobrażeniach Pierwotnych” zaznaczono, iż przeobrażenia, zdarzające się istotnie, są, na pierwszy rzut oka, bardziej cudowne od wielu z tych, których istnienie jest przedmiotem błędnych wierzeń: wykazano, że np. przeciwieństwo pomiędzy robakiem (gąsienicą), a muchą, albo pomiędzy jajkiem a ptakiem jest większe, niż przeciwieństwo pomiędzy dzieckiem a psem, pomiędzy człowiekiem a wołem.

Ośmielony tedy zmianami, na jakie patrzy codziennie, a nie powściągany przez owe wiadomości, jakie utrwala w nas jedynie długie doświadczenie, człowiek pierwotny ulega wszelkiemu, pochodzącemu skądkolwiek bądź napomknieniu, że dany twór przybrał postać nową. W niektórych wypadkach jedno ze zwierząt niższych ma się zmieniać w inne; tak np. dzieje się w Brazylii, gdzie, jak mówi Burton: „ludzie wierzą powszechnie, że koliber może się zmienić w motyla (humming bird’hawk-moth), ale najczęściej ludzie mają się przeobrażać w zwierzęta, zwierzęta zaś w ludzi.

Przykładów odnośnych dostarczają nam wszelkie rasy. Weźmiemy naprzód pewną liczbę przykładów, a potem roztrząśniemy ich tłumaczenia.

§166. Wiara w to, że istoty ludzkie przybierają na się postać zwierząt, wyznawaną bywa niekiedy w formie ogólnej (takim jest przykład Thlinkitów (Thlinkeets), którzy „niedźwiedzia zabijają jedynie w razie nieuniknionej konieczności, przypuszczając o nim, że jest to człowiek, który tylko przybrał kształty zwierzęcia;” podobne tez wyobrażenia, w ich postaci ogólnej, napotykamy wśród Karenów,

którzy sądzą, „że wody zaludnione są istotami, mającymi właściwie kształt smoków (krokodyle?), lecz ukazującymi się czasem, jako ludzie i porywającymi żony synów człowieczych. ” Zazwyczaj jednak tylko osoby, odznaczające się jakąś potęgą, lub uchodzące za takie, posiadają ową przypisywaną im zdolność.

Zapatrując się na wszelkie uzdolnienie szczególne, jak na rzecz nadprzyrodzoną, wiele ludów afrykańskich sądzi, iż kowal np. (stojący najbliżej znachora), działa za sprawą duchów, w Abisynii zaś „przypuszcza się, że kowale zdolni są zamieniać się w hieny i inne zwierzęta; tak silną jest ta wiara, iż udziela się ona nawet przybyszom europejskim. Wilkinson przytacza przykład pewnego podróżnika, który utrzymywał, iż widział takie przeobrażenie. Bardziej pospolitym jednak jest przypisywanie tej władzy wyłącznie tylko czarownikom. Kondowie „wierzą, iż wiedźmy mają zdolność przeobrażania się w tygrysów. ” Kiedy „aligator pochwyci dziecko kąpiące się w tej rzece, albo tez lampart porwie kozę,” Bullonowie „są zdania, że to nie istotny lampart, lub aligator, dopuściły się tego rabunku, ale jakiś czarownik, który wziął na się jedną z tych postaci. ” Wśród Meksykańezyków „bywali czarownicy i wiedźmy, o których sądzono, iż przeobrażają się w zwierzęta; ” w Hondurasie „karali oni czarowników, którzy sprowadzali nieszczęście; o niektórych zaś z nich mówiono, iż sadowili się w górach, jako lwy, albo tygrysy, i mordowali łudzi dopóki nie pojmano ich i nie powieszono; ” na koniec, Chibchowie utrzymywali, iż „mają wielkich czarowników, mogących przedzierzgać się w lwa, niedźwiedzia, tygrysa, i pożerać ludzi, tak jak owe zwierzęta; ” w niektórych miejscowościach władzę tę przypisuje się zarówno wodzom (władcom), jak i czarownikom. O kacyku Thomogata, jednym z władców chipchańskich mniemano, iż miał długi ogon, tak jak lew albo tygrys, i że ogon ten wlókł się mu po ziemi,” Afryka również dostarcza nam dowodów: „jest tam także wielkie mnóstwo lwów i tygrysów, z których pierwsze rozmnażać się mogą bez przeszkody, gdyż lud nigdy nie próbuje zabijać ich, wierząc, iż przebywają w nich dusze jego wodzów; wierzą oni nawet, iż wódz może przeobrazić się w lwa, zamordować kogo zapragnie, a potem powrócić do swojej postaci ludzkiej; dla tego też, gdy zobaczą to zwierzę, poczynają klaskać w ręce, co jest u nich zwykłym sposobem powitania. ”

W niektórych wypadkach tą domniemaną władzą obdarzonymi tez bywają krewni wodza. Kiedy Schweinfurth, bawiąc w Gallabacie, zastrzelił hienę, szejk miejscowy czynił mu wyrzuty, gdyż właśnie matka jego (szejka), była „kobietą-hieną.”

Niekiedy, zamiast owej zmiany postaci, zdarza się tylko nawiedzenie. Widzieliśmy, jak pierwotna teoria snów, z jej błąkającym się sobowtórem, porzucającym ciało i powracającym doń, prowadzi, obok innych swych następstw, do mniemania, że wędrujące sobowtóry mogą wstępować też i w inne ciała; rozdział zaś ostatni przedstawił nam niektóre z szerszych zastosowań tej teorii: o figurach, wyobrażających ludzi, a nawet o przedmiotach martwych, nie mających kształtów człowieka, przypuszcza się, iż bywają siedzibą upiorów ludzkich. Drogą więc naturalną zwierzęta zostają zaliczone do rzędu tworów, w jakie wstępować mogą dusze ludzkie. W Afryce ludność Tete wierzy, „że różne osoby za życia swego jeszcze mogą wstępować w lwów, aligatorów, a następnie powracać do ciał swoich na koniec, plemiona gujańskie sądzą, iż niektóre jaguary „nawiedzone są przez duchy ludzkie.”

Rzecz jasna, iż obok wiary w nawiedzenie przez sobowtórów ludzi żywych, ukazuje się tez wiara w nawiedzenie przez sobowtórów osób zmarłych. Sumatrzanie wyobrażają, że „tygrysy w ogólności dają się powodować duchom zmarłych; jakoż żadne względy nie skłonią krajowca do pojmania lub zranienia tygrysa inaczej, jak tylko w obronie własnej, albo zaraz po zamordowaniu przez to zwierzę przyjaciela.

Z pośród istniejących plemion amerykańskich, Apache, „utrzymują, że każdy grzechotnik mieści w sobie duszę niedobrego człowieka, lub że jest wysłańcem złego ducha; zaś Kalifornijczycy a okolic San Diego nie jadają mięsa zwierzyny grubszej, wierząc, iż w zwierzętach takich mieszkają dusze ludzkie pokoleń, zmarłych przed wiekami: zjadacz sarniny — jest to wśród nich termin wyrażający połajankę. Tak samo miała się rzecz ze starożytnymi plemionami Ameryki. Oto jeden z wielu przykładów. „Ludność Tlascala wierzyła, iż dusze osób dostojnych, po śmierci ich zamieszkują ciała pięknych i miłych ptaszków śpiewających, oraz szlachetniejszych czworonogów, tymczasem dusze osób pośledniejszych sadowiły się, jak przypuszczano, w łasicach, chrząszczach itp.”

Podobne też wierzenia istnieją wśród Afrykańczyków. Kiedy Hutchinson wyraził wątpliwość, z powodu twierdzenia, iż dusze ludzkie wstępują w małpy i w krokodyle, odpowiedziano mu: „taki jest zwyczaj w Kalabarze, człowiek biały nic o tym nie wie.”

Pominąwszy rozmaite formy rozwoju tego pojęcia ogólnego, ukazującego się nam we wczesnej cywilizacji, formy takie np. o jakich mówi pismo święte, w opowieści o wypędzeniu diabła, które weszły w świnie; pominąwszy średniowieczne legendy o wilkołakach, zwróćmy się do wytłumaczenia tych faktów. Widzieliśmy, iż doświadczenie dzikiego usposabia go do przypuszczenia przeobrażeń, gdy tylko okoliczności przypuszczenie takie umysłowi jego podsuną; ale nie powinniśmy sądzić, iż robi on owe przypuszczenia bez takich napomykających okoliczności. Jakież tedy są źródła owych napomknień? Znajdziemy ich trzy rodzaje, dające początek trzem grupom pokrewnych, lecz odmiennych częściowo wierzeń.

§ 167. „Istnieją Amatongo, którzy są wężami,” powiadają Zulusi; Amatongo zaś, jakeśmy widzieli kilkakrotnie, jest to nazwa upiorów ich przodków. Ale dla czego lud ten myśli, że węże są przeobrażonymi przodkami? Oto kilka wyjątków z indagacji biskupa Callawaya, które umieszczę tu w takim porządku, iżby uzdolniły czytelnika do dania odpowiedzi.

„Nieliczne są węże, w których ludzie się obracają; są one odrębne i dobrze znane. Są to czarny Imamba i zielony Imamba, czyli tak zwane Inyandezulu, wodzowie zamieniają się na nie; ludzie pospolici obracają się w Umthlwazi.

Po tym poznajemy, że węże te są istotami ludzkimi, gdy wchodzą do chałupy; zazwyczaj nie wchodzą one przez drzwi. Być może, iż wchodzą wówczas, gdy nikogo niema w chacie, udają się do górnej części iżby i pozostają tam zwinięte w kłębek.

Jeżeli waż ma bliznę w boku, wówczas ktoś, co znał jednego z nieboszczyków miejscowych, mającego bliznę na tym samem miejscu, zbliża się i mówi: jest to taki a taki. Czyż nie widzicie blizn w jego boku? Pozostawiamy go wówczas w spokoju i udajemy się spać.

Tych, co są ludźmi, poznajemy z ich wchodzenia do domów z tego, iż nie jadają myszy i że nie boją się ludzkich głosów.”

Dodajmy do tych oświadczeń fakty, opowiedziane w §§ 100, 137, a źródło tego wierzenia stanie się oczywistem. Wszędzie, na całym świecie panuje mniemanie, iż upiór zmarłego nawiedza dawne swe mieszkanie. Cóż przeto myśli się o przychodzeniu tych węży do chałup? Czy nie są to powracający krewni? Czy znaki osobiste, spostrzegane na nich niekiedy, nie dostarczają po temu dowodów? Zupełnie tak samo, jak o pewnym koloniście australijskim, mającym krzywe ramię, wywnioskowano, iż był sobowtórem pewnego zmarłego tam krajowca o takimże ramieniu, (§ 92), tak tutaj blizna, cechująca człowieka i węża, świadczy o ich tożsamości. Kiedy więc Zulus powiada: „waż, będący Itongo, bynajmniej nie budzi strachu w ludziach…, gdy go zobaczą, wygląda on tak, jak gdyby mówił, tym, co nań patrzą: nie bójcie się, to jestem ja!” — dowiadujemy się, iż uznanie węża za istotę ludzką, powracającą w innej tylko postaci, wypłynęło z kilka okoliczności, główną zaś z pomiędzy nich jest odwiedzanie domów. Uznanie to zużytkowywanym bywa i potwierdzanym przez wróżbitów, niektóre z osób, szukających za ich pośrednictwem pomocy nadprzyrodzonej, zauważyły: „dziwiliśmy, się słysząc ciągle, jak duchy, których myśmy nie widzieli, mówiły do nas na gałęziach, i niewidziane powiadały nam rzeczy rozmaite. ” gdzie indziej zaś pewien człowiek mówi: „głos podobnym był do głosu bardzo małego dziecka; nie mogło ono mówić głośno, gdyż przemawiało do nas z góry z pośród gałęzi lepianki. Podstęp, jest tu widocznym. Wróżbita, będąc brzuchomówcą, tak kieruje sprawą, iżby się zdawało, ze odpowiedź upiora-przodka, pochodzi z miejsc, w jakich ukrywają się zazwyczaj owe, nawiedzające domostwo węże.

Jakkolwiek o większości ludzi przypuszcza się, że się stają owymi nieszkodliwymi wężami, odwiedzającymi lepianki, to jednak niektórzy zamieniają się na takie „Imamba, co uczęszczają do miejsc otwartych. „O Imambach mówi się, że są szczególnie nawiedzane przez dusze wodzów, ” jest to „wąż jadowity” i posiada „spojrzenie wroga, budzące obawę;” okazuje się więc z tego, że, tak samo, jak szczególne znaki cielesne nasuwają myśl o tożsamości węży z osobami, które miały podobne znaki, tak samo też rysy charakteru węży danego gatunku, popychają do utożsamiania ich z pewną klasą osób. Zobaczymy zaraz, iż wniosek ten znajduje potwierdzenie w faktach, zaczerpniętych z innych miejscowości Afryki.

Wśród Amazulów wiara w powracanie przodków, przeobrażonych w węży, nie doprowadziła do kultu tych zwierząt, jako takich; składane im hołdy mieszają się w sposób nieokreślony z hołdami dla upiorów przodków. Nadto, inne ludy przedstawiają nam przykład wyobrażeń pokrewnych, zrodzonych prawdopodobnie] w taki sam sposób, a nie ujętych w wyraźne formy religijne; świadczy o tym fakt, iż „w prowincji Culiacau, w domach krajowców znajdywano węże oswojone, będące przedmiotem obawy i poszanowania.” Ale, posługując się kluczem tutaj znalezionym, zobaczymy, iż, obok rozwiniętego dalej uspołecznienia i postępów cywilizacji, ukazuje się określony kult węży. Wężochwalstwo panuje szczególniej w krajach gorących i w tychże krajach niektóre rodzaje węży, chronią się w ciemnych kątach izb, lub nawet w łóżkach. Dobrym przykładem mogą tu dla nas być Indie. Bogowie węże są tam rzeczą pospolitą; wężem zaś, zazwyczaj przedstawianym na płaskorzeźbach, jako bóstwo, jest kobra. Bądź w postaci swej przyrodzonej, bądź w połączeniu z ciałem ludzkim, wąż ten — ze swoim nastawionym kapturem, w postawie gotowej do walki, czczonym jest w licznych świątyniach. Otóż, przy bliższym zbadaniu sprawy, dowiadujemy się, iż kobra jest jednym z najpospolitszych gości ich domów. Inny jeszcze przykład przedstawia nam egipski aspis (Coluber aspis), gatunek kobry. Dowiadujemy się bowiem, że wąż ten, przedstawiany wszędzie na świętych obrazach i rzeźbach Egipcjan, i wielce poważany w całym kraju, odwiedzał ich ogrody i domy, i bywał do takiego stopnia oswojonym, iż na dany znak zbliżał się do stołu po swoją, żywność 1).

To samo stosuje się do innych tworów, nawiedzających domy. W wielu krajach jaszczurki wślizgują się często do mieszkań; zaś wśród Amazulów przypuszcza się, że „Zualukazana, rodzaj jaszczurki,” jest to właśnie postać, jaką przybierają stare kobiety. Nowo-Zelandczycy wierzą, iż duchy przodków, odwiedzają ich w postaci jaszczurek; dowiaduję się też od pewnego kolonisty, że właśnie jaszczurki wchodzą tam do mieszkań. Niektórzy z rosyjskich leśników, „cenią znów jako rodzaj boga gospodarczego, pewien gatunek płazów, mających cztery krótkie nóżki na podobieństwo jaszczurek i płaskie czarne ciało… Zwierzęta te nazywają się (po angielsku), givoites, a w pewne dni pozwala się im pełzać około domów i szukać umieszczonego tam dla nich pożywienia. Spogląda się na nie z wielką przesądnością. ” Dalej, mamy znów osę, o której również przypuszcza się wśród Amuzulów, iż jest jedną z postaci zwierzęcych, jakie przybierają na siebie zmarli; wiemy zaś, że osa jest właśnie owadem, który często łączy się z kółkiem domowym, w chwili przyjmowania przez nie posiłku. Obok tego wierzenia umieścić też można ciekawy urywek z babilońskiego podania o potopie. Hasisadra, opisując ofiarę swoją po potopie, powiada: „bogowie zgromadzili się kiedy płonęła wonna ofiara, zgromadzili się bogowie; bogowie, jak muchy, zebrali się razem nad ofiarą.” Dalej znów z pomiędzy stworzeń uważanych, podobnie, wymienimy tu jeszcze gołębia Opisując kult zwierząt u ludów starożytnych, Mr. M’Lennan robi uwagę, że „gołąb istotnie… był bóstwem prawie tak wielkim, jak wąż.” Trwająca do dziś dnia symbolika Chrystianizmu, daje nam przykład szczątkowych wyników owej wiary w to, iż gołąb jest siedzibą ducha.

§ 168. Większa część ludzi wierzy, iż upiór bądź odwiedza dawną swą siedzibę, bądź też znajduje się tam, gdzie leży ciało. Jeżeli tedy przypuszcza się, iż twory, odwiedzające domostwa, są przeobrażonymi przodkami, to czyliż podobnie stworzeń znajdywanych zazwyczaj przy trupach nie będzie można uważać, jako postaci zwierzęcych, przybieranych przez zmarłe? Ze tak będzie w istocie, możemy wywnioskować; że zaś tak jest na prawdę — na to mamy dowody.

Wszędzie wykazano upowszechnienie grzebania jaskiniowego wśród ludów pierwotnych. Jakież zwierzęta przytrafiają się pospolicie w jaskiniach? przede wszystkim te, co się kryją przed światłem — nietoperze i sowy. Tam, gdzie niema spróchniałych drzew, tam rozpadliny i pieczary są najbardziej przydatnymi schroniskami dla tych latawców nocnych; często też spotyka się wielką ich liczbę, w takich miejscowościach. Pewien badacz jednej z jaskiń egipskich znanej jako „krokodylopolis” dla swojej zabalsamowanej zawartości, mówił mi, iż o mało się nie zadusił w kurzu, jaki wznieciły nietoperze, których roje prawie że gasiły pochodnie. Do tych twierdzeń dodajmy teraz następujący urywek z legendy Izdubara, tłumaczony przez Mr. Smitha. „Wróćmy teraz z Hadesu, z krainy znanej mi, z domostwa zmarłych; z siedziby boga Irakalli, z domu, w którym nie masz wyjścia, z drogi, z której się tęskni za światłem — z miejsca, gdzie proch jest jedynym pożywieniem, gdzie błoto jedynym jest pokarmem mieszkańców. Wodzowie ich, jak i ptaki, przystrojeni są w skrzydła.”

W Mr. Talbota przekładzie Legendy o zejściu Isztara — Hades, opisywany jako „jaskinia w wielkich skałach, ” przedstawionym jest również, jako siedlisko mroków i głodu, gdzie ziemia jest ich pożywieniem, gdzie pokarmem ich — glina; światła nie widać; mieszkają oni w ciemności; duchy, jak ptaki biją, skrzydłami” Niezależnie od różnic pomniejszych, owa zgodność, co do jaskiniowego charakteru miejscowości, jej mroku, braku pożywienia, pyłu i skrzydlatej postaci mieszkańców, jasno wskazuje, jak jaskinia grzebalna wraz z zamieszkującymi ją tworami przeobrażała się w drodze rozwoju w Hades, i zamieszkujące go duchy. Tak samo, jak, podług tego, cośmy widzieli wyżej, Szeol, oznaczające pierwotnie jaskinię, rozszerzyło się w świat podziemny, tak znowu tutaj widzimy, że skrzydlate twory, znajdywane zazwyczaj w pobliżu trupów w jaskini, a uważane za przeobrażonych nieboszczyków, dały początek skrzydlatym upiorom, zaludniającym świat podziemny. Potwierdzenie tego poglądu znajdujemy w jednym, przytaczanym już ustępie z Biblii, w którym się mówi, iż czarownicy radząc się zmarłych, ćwierkają jak nietoperze; jest to zrozumiałe, gdyż sposoby i cele ich pokrewne są sposobom i celom wzmiankowanych niedawno wróżbiarzy zuluańskich. Brzuchomówca, czytamy u Delitzscha, „naśladował pisk nietoperzy, pochodzący, jak przypuszczano od cieniów Hadesa. Nowe poparcie przybywa nam w podaniach greckich. W Odysei mówi się, że duchy zmarłych szemrzą jak nietoperze, i wydają krzyki, „jak ptactwo rozlatujące się w strachu na wszystkie strony, ” daleki wschód dostarcza nam również świadectw przekonywających. W przeszłości wyspiarze filipińscy przechowywali wyobrażenia i zwyczaje, odpowiadające wysoko rozwiniętemu kultowi przodków; grzebali zaś nieboszczyków w jaskiniach uważanych za święte. Mr. Jagor opowiada o zwiedzeniu przez siebie pewnej jaskini, „opanowanej przez mnóstwo nietoperzy.” Nieliczni z pomiędzy krajowców, którzy się odważyli wejść do niej, „znajdywali się w stanie wielkiego wzruszenia i przede wszystkim przypominali sobie nawzajem o szacunku, z jakim zachowywać się byli powinni względem Calapnitana — co znaczy dosłownie — „pana nietoperzy.”

Doświadczenie, wykazujące, iż nietoperze napotykane bywają pospolicie w jaskiniach, gdy tymczasem sowy częściej przebywają w ciemnych kątach opustoszałych budowli, mogło dopomóc do zróżniczkowania skojarzonych koncepcji. Arabska nazwa sowy znaczy dosłownie: „matka ruin.” Mr. Talbot, w przekładach swych, wcielających religijne wierzenia Asyryjczyków, przytacza taką oto modlitwę za konających: „niech, jako ptak, odleci ona (dusza) do miejsca wyniosłego,” w związku z tym wspomnieć tu możemy jeszcze o fakcie, iż na równi z Arabami nowożytnymi, dawni ich pobratymcy przekładali grzebanie na miejscach wysokich. Możemy tu również dodać następujący urywek z p. Caussin de Perceval’a: „w mniemaniu ich dusza, opuściwszy ciało, ulatywała w postaci ptaka, którego zwali Hania albo Sada, (rodzaj sowy), i nie przestawała latać dokoła grobu, krzycząc żałośnie”.

Egipcjanie również, obok bliskiej znajomości tych stworzeń, kryjących się w jaskiniach i nawiedzających zwaliska, odznaczali się wiarą w istnienie dusz skrzydlatych. Jedno z ich malowideł ściennych, odtworzonych przez Wilkinsona, przedstawia na twarzy trupa, jakąś gotową do odlotu istotę ptasią o ludzkiej głowie, unoszącą ze sobą znamię życia i symbol przesiedleńczy. Co większa, na sarkofagach swych przedstawiali oni bądź ptaka z rozpostartymi skrzydłami, bądź taką samą istotę ptasią, lecz o głowie ludzkiej, bądź też uskrzydlony symbol. Tak więc, zdaje się być prawdopodobnym, że i Egipcjanie przypuszczali, iż owe twory, napotykane często w miejscach spoczynku zmarłych, są to postacie, jakie biorą na się nieboszczycy.

Być może, iż te ludy starożytne nie posiadały dostatecznej znajomości przeobrażeń owadów, tak, iż nie uderzało ich pewne złudne podobieństwo, na jakie nawet teologowie nowożytni kładą nacisk; istnieje jednak pewien rodzaj takich przeobrażeń, który, będąc przez nich zauważonym, byłby im dostarczył analogii zupełnej. Mam tu na myśli przeobrażenia rozmaitych rodzajów ćmy: poczwarką jej zagrzebuje się w ziemi, po pewnym zaś czasie znajdujemy tam, obok opróżnionej jej powłoki, stworzenie skrzydlate. Dla czegóż by więc nie miano wywnioskować, że skrzydlate stworzenie, znajdywane tuż obok ludzkiego ciała, pogrzebanego w jaskini, z niego właśnie powstało? 2).

§ 169. Zanim zajmiemy się domniemanymi przeobrażeniami trzeciego rodzaju, podobnymi do powyższych z tego, że utożsamiają zwierzęta z nieboszczykami, lecz niepodobnymi do tamtych swym pochodzeniem, potrzeba tu będzie przytoczyć dwa opisy objaśniające: o pierwotnej mowie i pierwotnym nazywaniu przedmiotów.

Słownictwo dzikiego jest skąpe. Wskutek tego przedmioty i zjawiska środka otaczającego, albo oznaczane bywają małą liczbą znaków, albo też znaki owe stosowanymi być muszą jednakowo do oznaczania przedmiotów i zjawisk różnych: nieuchronnym tego następstwem są nieporozumienia. Jeżeli, jak powiada Burton o Dakotach, „barwy oznaczane są przez porównanie z jakimś przedmiotem z otoczenia,” to zdanie wyrzeczone o barwie może być częstokroć odnoszonym przez słuchaczów do owego ilustrującego przedmiotu. Jeżeli, jak to powiada nam Schweinfurth o narzeczu Bongów, jeden wyraz oznacza „cień,” albo „chmurę,” drugi „deszcz,” albo „niebo,” inny znów „noc,” albo „dzisiaj”, to zachodzi potrzeba zgadywania zdań, zgadywanie zaś takie często może być błędnem. Nieokreśloność, jakiej domyślać się każe to ubóstwo słów, wynika również z braku wyrazów, oznaczających stopień. Damarczyk nie może zrozumieć zapytania, czy z dwóch danych odległości, jedna jest większą od drugiej? Pytanie należy mu przedstawić tak: czy tamta odległość jest mała, czy ta odległość jest duża? Jedyną zaś odpowiedzią bywa tu: „tak jest,” albo „tak nie jest. ” W niektórych wypadkach, jak np. wśród Abiponów, stopień najwyższy wyraża się przez podniesienie głosu. Dalej znów, niepewność znaczenia, wynikająca z takiej nieokreśloności, zwiększa się jeszcze pod wpływem szybkich zmian w narzeczach pierwotnych. Przesądność prowadzi często do zastępowania nowymi wyrazami słów używanych dawniej, stąd twierdzenia upowszechnione w jednym pokoleniu, przybrawszy inny wyraz już w pokoleniu następnym, tłumaczone bywają opacznie. Gmatwaninę tę powiększa jeszcze niespójność. W pierwotnych narzeczach mieszkańców Brazylii południowej „niema ani odmian przez przypadki, ani czasów [gramatycznych], tym bardziej zaś niema tam prawidłowej budowy zdań. Mówią oni zawsze w trybie bezokolicznym, używając, lub najczęściej nie używając zaimków i rzeczowników. Akcent, przypadający przeważnie na drugą zgłoskę, powolność lub szybkość wymawiania, pewne ruchy ręki i ust, oraz poruszenia inne, są tutaj niezbędnymi do uzupełniania sensu zdania. Kiedy np. Indianin ma powiedzieć: chcę pójść do lasu, wówczas mówi: „las iść” wydymając przy tym usta dla wskazania okolicy jaką ma zwiedzić.” Jasnym jest, że tacy ludzie nie mogą wypowiedzieć żadnego zdania, wyrażającego bodajby lekki jakiś stopień odróżnienia. Względna jednorodność mowy pierwotnej, ukazująca się w owym braku zmiennych końcówek, lub też zastępujących je środków pomocniczych, uwydatnia się nadto w braku wyrazów ogólnych i abstrakcyjnych. Niepodobna tu wyrazić nawet pierwszych stopni ogólności lub abstrakcyjności. Zarówno Abiponowie jak Guaranowie „nie mają rzeczownikowego czasownika być (to be), nie mają też czasownika mieć. Nie posiadają wyrazów do oznaczenia pojęć: człowieka, ciała, Boga, miejsca, czasu, nigdy, zawsze, wszędzie,” podobnie też mowa Kusów (Koosa), nie posiada „właściwego przedimka, słów posiłkowych, odmian bądź czasowników, bądź rzeczowników… proste zdanie oderwane jam jest, nie może być wyrażonym w ich języku.”

Posiadając takie dowody aposteriori naszego założenia apriorystycznego, że mowa pierwotna jest ubogą, niespójną i nieokreśloną, możemy już spodziewać się mnóstwa błędnych wierzeń, wynikłych z nieporozumienia. Dobrizboffer powiada, że u Guaranów zdanie: „aha che, ma znaczenie trojakie: jestem Guaranem, jestem mężczyzną, lub jestem mężem; z ogólnego przebiegu rozmowy potrzeba dopiero domyślać się, które z tych trzech znaczeń słowom swym nadaje mówiący. ” Gdybyśmy spytali siebie, co też dziać się będzie z podaniami, przechowywanymi za pośrednictwem takiej mowy, musielibyśmy odpowiedzieć, że ulegną one niezwykłym i licznym spaczeniom.

§ 170. Ludzie nie zawsze posiadali imiona własne: są one nabytkiem postępu. Niewynalazczemu umysłowi dzikiego nie zdarzało się nigdy odróżniać jednej osoby od innej za pomocą jakichś znaków dźwiękowych. Osobnika oznaczało się zrazu za pośrednictwem czegoś zespolonego z nim, o czym wzmianka przywoływała go na pamięć — za pośrednictwem jakiegoś wypadku, stosunku prostej przyległości, osobistej cechy.

Przyjmuje się pospolicie, iż najwcześniejszymi są imiona opisowe. Przypuszczamy, iż właśnie tak samo, jak przedmioty i miejscowości Wielkiej Brytanii zdobyły swe nazwy dzięki utrwalaniu się tego, co pierwotnie stanowiło ich opis przypadkowy, że tak samo imiona dzikich: Szeroka twarz, głowa bez włosów, głowa kędzierzawa, koński ogon, są znaczącymi przezwiskami, od jakich rozpoczyna się nadawanie imion. Tak jednak nie jest. Pod naciskiem potrzeby wyróżnienia danego dziecka, gdy jeszcze nie posiada ono żadnych cech szczególnych, umysł zwraca się do jakiejś okoliczności towarzyszącej jego urodzeniu. Australijczycy z nad dolnego Murrayu biorą imiona swe bądź od jakiegoś pospolitego wydarzenia, od miejsca, na którym się urodzili, bądź też od jakiegoś przedmiotu przyrodzonego, jaki matka spostrzegła wraz po urodzeniu dziecięcia. Jest to porządek typowy. Damarczyków „dzieci nazywane bywają od wielkich wydarzeń publicznych; ” „większa część Bodów i Dimalów posiada imiona nic nie znaczące, albo też wszelkie wydarzenie chwili może podsunąć im jakąś nazwę znaczącą”. Imię, nadawane dziecku u Kafrów wraz po urodzeniu „pozostaje zazwyczaj w związku z jakąś okolicznością, towarzyszącą temu wpadkowi, lub zdarzającą się około tegoż czasu;” wśród Komanczów „dzieci otrzymują imiona od jakiegoś wydarzenia z okresu ich lat najmłodszych; ” na koniec, imiona dzieci Chipewajskich, „pochodzą pospolicie od miejscowości pewnych, pór roku lub zwierząt.” Podobnie też ma się

rzecz nawet u ludów typu o tyle wyższego, co Beduini: „imię nadaje się tam niemowlęciu wraz po urodzeniu; pochodzi zaś od jakiegoś błahego przypadku lub przedmiotu, jaki uderzył wyobraźnię matki lub którejkolwiek z kobiet, obecnych narodzinom. W ten sposób, jeśli się zdarzy, że w pobliżu znajdzie się pies, niemowlę nazwanym zostanie prawdopodobnie Kelab (od wyrazu Kelb — pies).”

Po tym niewyraźnym jeszcze sposobie oznaczania osób, ukazującym się najwcześniej w dziejach ludzkości, a trwającym długo jako nazwa rodzima, powoli ukazuje się przezwisko nowe, bardziej specyficzne: jakaś cecha osobista, uwydatniająca się z biegiem rozwoju, jakiś wypadek dziwny, lub godne uwagi wydarzenie dostarczają tego drugiego miana. Z pomiędzy ludów wyżej wymienionych przykładem mogą tu być dla nas: Komanczowie, Damarczycy, Kafrowie. Mówiąc o Kairach, Manu powiada: „tak więc, Umgodi jest to po prostu chłopiec, który się urodził w jamie,” jest to właśnie imię rodzime. Umginqisago, jest to „myśliwy, który zabijał dokoła siebie zwierzynę,” jest to imię nabyte przez rozgłos. ” Pomijając mnóstwo przykładów, zaznaczymy tu tylko niektóre, bezpośrednio nas obchodzące.

O dodatkowych imionach Tupisów, zdobywanych dzięki powodzeniu w bitwie, czytamy: „brali oni swe nazwy od przedmiotów otaczających; przy czym duma lub okrucieństwo wpływały na ten ich wybór; ” stąd oczywiście przybierano sobie imiona dzikich zwierząt. Z pomiędzy zwierzęcych imion, jakimi posługują się Karenowie, znajdujemy Tygrysa, Lamparta, Tygrysa okrutnego, Gaura, Antylopę, Rogowy Dziób, Czaplę, Ptaka książęcego, i Rybę-Maugo; pierwszeństwo oddaje się tu widocznie zwierzętom strasznym. Na Nowej Zelandii krajowiec szybki w biegu nazywa się Kawaw, to jest ptakiem, latawcem; na koniec, niewiasty u Dakotów miewają takie imiona, jak „biała kuna,” „łapa szczura, — piżmowca”. Na całym świecie pospolitym jest ten sposób nadawania przydomków od zwierząt. Lander wspomina o nim mówiąc o Jorubach, Thunberg — mówiąc o Hotentotach; na koniec, wszyscy wiemy, iż panuje on w całej Ameryce północnej.

Przyczyną tego, jak domyślać się każą przykłady wyżej przytoczone, bywa niekiedy samo-wywyższanie się, niekiedy zaś wywyższanie danej jednostki przez innych. Kiedy wódz Makololów, przybywa do wioski, ludność wita go tytułem „Wielkiego Lwa.” Słudzy króla Kolfi wołają: „spójrz no przed siebie lwie!” W papirusie Harrisa król Men-chepe-ra (Tothnes III), nazwany jest „wściekłym lwem;” na koniec, Kakau, imię jednego z królów drugiej dynastii egipskiej oznacza: „byk nad bykami.” W dawnych napisach asyryjskich czytamy: „jako byk panować będziesz wodzom,” — porównanie, które łatwo przechodzi w przenośnię, jak to pokażemy na innym miejscu. Tak, w trzecim papirusie Salliera mówi się o Ramzesie: „powstał, jako byk straszny z zaostrzonymi rogami,” dalej zaś w urywku następnym zwyciężeni zwracają się do niego mówiąc: „Herusie, byku zwycięzco!”

Przypominając sobie, że zwyczaj ten istnieje wśród nas samych, tak, iż osobę chytrą nazywamy lisem, nieokrzesaną niedźwiedziem, hipokrytę krokodylem, niechluja świnią, dalekowidza sokołem i t. d. — zauważywszy, że wśród plemion starożytnych, które miały imiona własne dość wysokiego porządku, panował jeszcze zwyczaj nadawania przezwisk od zwierząt, zapytajmy siebie, jakie były tego wyniki w okresach najwcześniejszych?

§ 171. Ponieważ znaki słowne były pierwotnie tak niedostatecznymi, iż dopomagać im musiały znaki mimiczne, przeto nie można było wyrazić, a tym mniej przechować w podaniach, różnicy pomiędzy przenośnią a faktem. Skoro, jak to wykazują przykłady przytaczane przez Mr. Tylora, nawet rasy wyższe nie odróżniają czasem znaczenia przenośnego od dosłownego — skoro orzeczenie Koranu, iż Bóg otworzył i oczyścił serce Mahometa, dało początek mniemaniu, iż serce jego było istotnie wyjmowane, wymyte i włożone na powrót — skoro z opowiadań o plemionach, nie mających władców, a opisywanych jako ludy bez głów, powstało wśród narodów cywilizowanych mniemanie, że istnieją plemiona ludzi bezgłowych, to nie możemy się dziwić, gdy dziki, pozbawiony wiedzy a mówiący językiem pierwotnym, poweźmie wyobrażenie, że przodek jakiś, zwany Tygrysem, był Tygrysem naprawdę. Od dziecka słyszał on ciągle, jak o ojcu jego ojca mówiono pod tym właśnie imieniem. Nikt nie podejrzewa, iżby się mylił, omyłka bowiem przedstawia istotnie pewne pojęcie ogólne, chyba niedostępne dla dzikiego. Nie ma też słów, które by pomogły do wyprowadzenia go z błędu, gdyby nawet spostrzeżono tego potrzebę. Niechybnie więc, rośnie on, wierząc, iż ojciec jego pochodził od tygrysa i myśląc o sobie samym, jako o jednym z potomków tego zwierza. Wszędzie spotykamy się z następstwami podobnych nieporozumień.

„Cechą charakterystyczną podań Azji Środkowej,” powiada Michelis, „jest wyprowadzanie ich początku od jakiegoś zwierzęcia.” Podług Brooke’a, Dajakowie nadmorscy przesądnie powstrzymują się od spożywania pewnych zwierząt, gdyż „przypuszczają oni, iż zwierzęta te pozostają w pokrewieństwie z niektórymi z ich przodków, co albo pochodzą od nich, albo sami dali im początek.” Wśród plemion bechuańskich nazwa Bakatla znaczy: „ci co od małpy” Bakuena — „ci co od aligatora,” Batlapi — „ci co od ryby, ” przy czym każde plemię żywi przesądną obawę przed zwierzęciem, od którego się nazywa. ” Patagończycy posiadają „wiele tych bóstw, i o każdym z nich wierzą, iż panuje nad pewną szczególną grupą lub rodziną Indian, której, jak przypuszczają, było stworzycielem. Jedni uważają się za grupę tygrysa, inni lwa, jeszcze inni guanaka, inni zaś strusia. ” Pominąwszy liczne przykłady, jakich dostarczają nam inne kraje, przyjrzyjmy się bliżej tym, co pochodzą z Ameryki północnej. Północne plemiona Kolumbii „utrzymują, iż prarodzicem ich był szczur piżmowy,” „wszyscy pierwotni mieszkańcy Kalifornii, bez wyjątku, wierzą, iż najpierwsi przodkowie ich stworzonymi byli bezpośrednio z ziemi obecnych ich siedzib, zaś w bardzo wielu wypadkach utrzymują, że przodkami tymi były kojoty”, (wilki stepowe), o Zapotekach czytamy, iż niektórzy dla podwyższenia swego męstwa, czynią się przodkami lwów i różnych zwierząt dzikich. Haidahowie „twierdzą całkiem poważnie i mocno w to wierzą, iż pochodzą od kruków,” wśród Ahtów z wyspy Vancouver’a najpuspolitszem może podaniem o pochodzeniu jest to, iż „ludzie istnieli zrazu jako ptaki, zwierzęta i ryby. ” Chippewajowie „wyprowadzają swój początek od psa. Przez jakiś czas tak dalece przejęci oni byli szacunkiem dla swoich psich przodków, że zupełnie przestali używać psów do ciągnienia sani.” Konijagowie, „mają swego legendowego Ptaka i Psa — przy czym ostatni zajmuje u nich miejsce, jakie w mitologii wielu innych plemion jest własnością wilka, albo kojota.”

W niektórych wypadkach napotykamy wytłumaczenie tych przeobrażeń. Indianie kalifornijscy, pochodzący od wilka stepowego, tłumaczą, w jaki sposób potracili ogony; mówią oni, iż „nabyty przez nich nałóg siadania prosto, starł ostatecznie i zniszczył tę piękną część ciała.” Kalifornijczycy północni, przypisujący częściowo swe pochodzenie niedźwiedziom szarym, utrzymują, iż w czasach dawnych chodziły one „na tylnych łapach, jak ludzie, że rozmawiały i nosiły maczugi, posługując się przednimi kończynami, tak jak ludzie posługują się rękami.” Opowiadanie Franklina o Indianach Psiego żebra, ukazują nam owe pojęcia pokrewieństwa w oświetleniu jeszcze dziwniejsze. „Ludy te przybierają imiona najczęściej od swoich psów. Młodzieniec jest ojcem jakiegoś psa, lecz kiedy się ożeni i ma syna, wówczas nazywa siebie ojcem dziecka. Kobiety mają zwyczaj bardzo łagodnego strofowania psów, gdy spostrzegą ich kłótnię: „czyż się nie wstydzicie, powiadają one, kłócić się z waszym małym braciszkiem”.

§ 172. Przykład ostatni doprowadza nas do rozmaitych następstw, wynikających z owej koncepcji przodków zwierzęcych, koncepcji wylęgłej z opacznego tłumaczenia przezwisk.

Zwierzęta muszą myśleć i rozumieć tak samo, jak ludzie, czyż nie pochodzą one bowiem od jednakich przodków? Stąd to owo wierzenie Papagów, iż za dni dawnych „ludzie i zwierzęta rozmawiali ze sobą, że wspólny język czynił ich wszystkich braćmi.” Stąd zwyczaj Kamczadalów, którzy, łowiąc rybę, „upraszają wieloryby lub konie morskie, aby nie obalały ich statków, na polowaniu zaś proszą niedźwiedzi i wilków, aby ich nie krzywdziły.” Stąd też pochodzi ów zwyczaj Dakotów, którzy zwracają się do węży z prośbą o przyjaźń, i o których Schoolcraft powiada: „Słyszałem Indian, rozmawiających i rozumujących z koniem, tak jak z człowiekiem”. Stąd jeszcze owo pojęcie, jakie zdradzali murzyńscy słudzy Livingstone’a, który mówi: „Zapytywałem swoich ludzi, z czego się hieny śmiały, gdyż zazwyczaj pokładają oni pewną wiarę w rozumie zwierząt. Odpowiedzieli mi, iż śmiały się dla tego, żeśmy nie zdołali zabrać ze sobą wszystkiego (mięsa słonia) i że one również będą miały, tak jak i my, dostatek pożywienia”.

drugim następstwem owej koncepcji jest to, iż zwierzęta, jako spokrewnione z człowiekiem, traktowanymi bywają z pewną względnością. Chippewajowie, sądząc, że na innym świecie będą musieli spotkać się z duchami zwierząt zabitych, wysławiali niedźwiedzia przed uśmierceniem go, prosili o przebaczenie i wkładali odpowiedzialność za zabicie na pewnego Amerykanina; podobnie też Ostyakowie, po zamordowaniu niedźwiedzia, odcinają mu głowę i oddając jej „cześć najgłębszą,” mówią niedźwiedziowi, że zabójcami jego był kto inny. Wśród Kuków po „pojmaniu słonia, tygrysa, niedźwiedzia, dzikiego psa, lub innego jakiego z błąkających się wolno dzikich zwierząt — następuje uczta, w celu przebłagania jego cieniów.” Pokrewnych też obrzędów dokonują Stienowie z Kambodży, Samatrzanie, Dajakowie, Kafrowie, Syamczycy, a nawet Arabowie.

Rzecz prosta, iż jako następstwo dalsze tych pojęć ukazuje się tutaj szczególne poważanie względem zwierzęcia, nadającego imię plemieniu (pokoleniu), a uważanego za krewniaka. Tak samo jak o przodku, wyobrażanym w postaci ludzkiej, sądzi się, iż może on robić źle albo dobrze swoim potomkom, tak również utrzymuje się to samo o przodku zwierzęcym. Stąd to „żaden z Indian wyprowadzających swój początek od ducha macierzystego i od szarego niedźwiedzia… nie zabije tego zwierzęcia.” Osagowie nie zamordują nigdy bobra; wierzą bowiem, iż od niego pochodzą. „Członkowie danego pokolenia Bechuanów nie jadają nigdy zwierza, od którego wzięli swą nazwę. Podobne wyobrażenia oraz zwyczaje, w postaci mniej ustalonej, napotykamy też w Australii. „Członek rodziny nie zabije nigdy zwierzęcia z tego gatunku, do jakiego należy jej kolong, (imiennik zwierzęcy), gdy przydybie je śpiącym: istotnie, zabija je zwykle z pewną odrazą, nie zapominając przy tym nigdy pozostawić mu sposobności umknięcia” Obok takiej względności dla zwierzęcego cioska, uważanego za krewniaka, spostrzegamy zwykle wiarę w jego straż opiekuńczą, stąd zaś rodzi się wiara we wróżby, osiągane za pośrednictwem ptaków i czworonogów. Przypuszcza się, iż przodek w postaci jego zwierzęcej troskliwym jest o pomyślność potomków i że oznajmia im za pomocą znaków lub dźwięków o niebezpieczeństwie.

§ 173. Nie mamyż w zwyczajach owych dopatrywać się początków pewnego kultu? Jeżeli mieszkańcy Afryki Wschodniej sądzą, że dusze zmarłych wodzów wstępują w lwy, czyniąc je świętymi, to wywnioskować stąd możemy, że świętość przypisywaną również będzie i tym zwierzętom, których dusze ludzkie były duszami przodków. Jeżeli ludność Kongo, żywiąc takie mniemanie o lwach, sądzi „że lwy nie skrzywdzą osób przez się napotykanych, gdy tylko powita się ich grzecznie,” to domniemanym stąd wywodem jest ten, że z czasem powstanie tu zwyczaj zjednywania wodza zwierzęcia, który był prarodzicem szczepu. Można spodziewać się, iż modły i ofiary rozwiną się w kult całkowity, zaś imiennik zwierzęcy — przeobrazi się w bóstwo.

Kiedy więc wśród Indian amerykańskich, „których zwyczaj nazywania się od zwierząt trwa dotąd jeszcze, i których podania o zwierzęcych przodkach są tak szczegółowe, znajdujemy zwierzęta podniesione do godności stwórców i bóstw — kiedy czytamy, że „kruk i wilk — są to imiona dwóch bóstw hinkickich, mających niby być prarodzicami plemienia Indian,” to spotykamy się z takim właśnie następstwem owych poglądów, jakiego należało się spodziewać. Kiedy zaś o tym samym szczepie indyjskim czytamy, że pokolenie Kruka dzieli się znowu na pod-klasy zwane od imion: Ropuchy, Gęsi, Morskiego Lwa, Sowy i Łososia, ” gdy tymczasem „rodzina Wilka ogarnia pod-klasy: Niedźwiedzia, Orła, Delfina, Rekina i Alki,” widzimy, iż ubóstwianie przodków w postaci zwierzęcej podąża taką samą koleją, jak i ubóstwianie przodków ludzkich, W jednym i w drugim wypadku nowsi założyciele szczepów „podporządkowanymi zostają dawniejszym prarodzicom całego pokolenia.”

Posługując się tymi różnorodnymi wskazówkami możemy, jak sądzę, wywnioskować, że znaczna część tak rozwiniętego kultu przodków wśród starożytnych ludów historycznych, wyłoniła się z owego opacznego tłumaczenia przezwisk. Dziś nawet możemy być świadkami pokrewnych narodzin takiego kultu wśród plemion na wpół-ucywilizowanych. U Aszantyów niektórzy ze sług królewskich, mający obowiązek wysławiania go, czyli „nadawania mu imion, wykrzykują pomiędzy innymi tytułami: „Bore, (nazwa jadowitego węża), jesteś najpiękniejszym, lecz spojrzenie twe straszne.” Ponieważ ci królowie afrykańscy zostają zwykle uapoteozowani (ubóstwiani), — ponieważ można się spodziewać, że ten tytuł pochwalny Bore — przetrwa w podaniach wraz z tytułami innymi i używanym będzie w modłach — tak jak u Zulusów dochodzących drogą innych skojarzeń do mniemania, że zmarli stają się wężami, i odróżniających węże jadowite, jako wodzów; przeto możemy uznać, iż z tego pochwalnego przezwiska króla — który stanie się bogiem, — będzie mógł drogą naturalną wyłonić się kult węża, mającego niemniej historię ludzką. Podobnie też odpowiemy gdy zapytamy siebie, co może się wytworzyć ze zwierzęcego imienia, jakiem zaszczycany jest król Madagaskaru. „Bóg poszedł na zachód — Radaraa jest potężnym bykiem,” były to wyrażenia, jakimi posługiwały się kobiety malagaskie w pieśniach swych, śpiewanych ku sławie króla, bawiącego na wyprawie wojennej. Mamy tutaj trzy tytuły użyte jednocześnie: boga, króla i byka. Skoro, tedy podobnie też działo się w Egipcie starożytnym — skoro papirus ukazujący nam Ramzesa II-go, gdy wzywał swego boskiego przodka, zawiera nadto tytuł „zwycięskiego byka,” nadany Ramzesowi przez pobitych wrogów skoro znajdujemy, że innego króla Egiptu nazywano „odważnym bykiem, który idzie naprzód, jako król-byk, jako bóg objawiający dzień zwycięstwa,” to czyliż możemy wątpić, że kult Apisa wyłonił się z takich samych wydarzeń czasów dawniejszych? Możemyż wątpić, że Ozyrys, Apis, był dawnym bohaterem królem, który stał się bogiem, skoro podług Bougscha jedna z piramid (step — piramid), budowana podczas pierwszej dynastii, „zawierała zbielałe kości wołów, oraz napisy rzeźbione na kamieniach, świadczące o królewskich imionach Apisach,” skoro, jak autor wnioskuje piramida owa, „stanowiła wspólny grobowiec świętych byków, ” będących uosobieniem ponownego wcielenia się tego apotezowanego bohatera króla? Możemyż wątpić, że bóstwa bycze Hindusów i Asyryjczyków podobny też miały początek. Tak więc, wobec tego opacznego tłumaczenia tytułów nadawanych w znaczenia przenośnym, tłumaczenia, jakie nieuchronnie zdarzać się musiało we wczesnej mowie, powstanie kultu zwierząt, ukazuje się nam jako przyrodzone następstwo aktów. Zwierzęta ssące ptaki, płazy, ryby — wszystko to dostarcza przezwisk; wszystkie one w takiej lub innej miejscowości, poczytywanymi są za prarodziców; wszystkie, wśród takiego lub innego ludu, nabierają charakteru świętości, stając się niekiedy przedmiotem czci religijnej. Nawet tam, gdzie przezwisko oznacza naganę — gdzie zwierzę, od którego się pożycza imienia, natchnąć może raczej pogardą nie szacunkiem, widzimy, iż utożsamienie go z jakimś przodkiem, pozwala nam zrozumieć powstanie jego kultu. Weddahowie, będący przede wszystkim czcicielami przodków, czczą również żółwia. Jakkolwiek wśród nich samych przyczyny takiego kultu nie dają się wyśledzić, to jednak znajdujemy pewną w tej mierze wskazówkę gdzie indziej. Mr. Bates podczas swoich wycieczek amazońskich, miał dwóch posługaczy noszących imię żółwia; przezwisko to otrzymali oni w spadku po ojcu, który zdobył je sobie dzięki swej powolności. Widzimy tu jak gdyby pierwszy krok do wytworzenia szczepu żółwia, szczepu, dla którego to zwierzę będzie przodkiem, totemem bóstwem.

§ 174. Dodać tu można jeszcze kilka dziwnych faktów, dających się całkowicie wytłumaczyć na podstawie wyłożonej wyżej hipotezy. Mam na myśli kult istot, przedstawianych w postaci na wpół ludzkiej i na wpół zwierzęcej.

Jeżeli w rodowodzie przyszłych królów aszantyjskich, podanie przechowa wiadomość o tym, iż przodkiem ich był jadowity wąż Bore — jeżeli dojdzie do potomności, że Bore był władcą, prawodawcą i osobistością, używającą mowy członkowanej — jeżeli legenda powie zarazem, iż był on wężem i że był mężczyzną, to pytanie, co będzie mogło z tego wyniknąć? Ponieważ podług przypuszczenia, dziki wierzyć będzie oświadczeniom swych starszych, przeto uzna prawdziwość obu twierdzeń powyższych. W niektórych wypadkach zachowa się on całkiem spokojnie wobec sprzeczności; w innych — kusić się będzie o ich pogodzenie. Szczególnie wtedy, gdy wykonywać pocznie rysunkowe lub plastyczne wyobrażenia przodka, zniewolonym się ujrzy do pogodzenia wedle możności swej cech niezgodnych; stworzy więc postać częścią człowieka częścią zaś plaża. Oczekiwać można z pewną słusznością, że skoro opowieści i pieśni Malagasów, mówią nam o zdobywczym Radamie, jako „o potężnym byku,” jako o królu i bogu, to rozwój wylęgłego stąd kultu, w połączeniu z rozwojem sztuk plastycznych, doprowadzi w końcu do przedstawiania boga. Radamy, bądź w postaci człowieka, bądź byka, bądź tez mężczyzny o byczej głowie, albo wreszcie istoty, mającej ciało bycze, głowę zaś ludzką.

Opaczne tłumaczenie przenośni doprowadza inną jeszcze drogą do stwarzania bóstw tego typu. O przodkach, których imiona zwierzęce przechowa podanie, i o których podanie to powie, iż pojęli żony, bądź noszące odmienne imię zwierzęce, bądź też imię ludzkie, o przodkach takich urośnie przypuszczenie, iż musieli posiadać potomstwo jednoczące w sobie cechy obojga rodziców. Ustęp jeden z opowiadania Bancrofta o Alutczykach ukaże nam podobne mniemania w ich stadium początkowym.

„Niektórzy powiadają, iż na początku pewna Suka zamieszkiwała Unalaskę i że przybył do niej wpław pewien duży Pies z Kadiaku; z pary tej rodzaj ludzki wziął swój początek. Inni, nazywając Mahakb, sukę-matkę swego plemienia, opisując znów pewnego Starca imieniem Iraghddadakh, który przybył z północy w odwiedziny do owej Mahakh. Następstwem tych odwiedzin było urodzenie się dwóch istot — męskiej i żeńskiej — o tak niezwykłej mieszaninie cech przyrody, iż każde z nich było na wpół człowiekiem, a na wpół lisem.”

Otóż, taka legenda, albo też inna, jak np. podanie plemienia Quiche o pochodzeniu ludzkości od pewnej, w jaskini mieszkającej kobiety, oraz od psa, mogącego się zmieniać w pięknego młodzieńca, albo jeszcze podanie Kirgizów dikokamiennych, utrzymujących, iż pochodzą od czerwonego charta, oraz od pewnej królowej z jej czterdziestoma przybocznemu pannami — podania takie prawie niechybnie dają początek ideom o bogach „złożonych,” Ludy, o tyle już rozwinięte, że mogą nieokrzesane wyobrażenia (figury) swych przodków, umieszczane na grobach — przekształcać w bałwany bóstw, ustawiane w świątyniach, skłonnymi będą, wobec podobnych podań, wyobrażać sobie prarodziców swych w postaci ludzi o głowach psich, albo też psów o głowach ludzkich.

tymi więc dwiema pokrewnymi drogami możemy dojść do zrozumienia bóstw mieszanych u na wpół uspołecznionych ludów. Chaldejczycy i Babilończycy posiadali wspólnie boga Nergala, będącego uskrzydlonym człowiekiem-lwem, oraz boga-rybę — Nina — rybę u której w pobliżu jej własnej głowy wyrosła głowa ludzka, zaś w pobliżu ogona — ludzka stopa. Sąsiadujący z nimi Filistyńczycy, mieli też pokrewnego ostatniemu boga Dagona, którego wyobrażano z twarzą i rękami człowieka i z ogonem rybim. Dalej, w Asyrii znów był skrzydlaty byk-człowiek, mający wyobrażać Ninusa; na koniec, w Fenicji miano Astarte, przedstawianą niekiedy jako istota częścią ludzka, częścią zaś bycza. Egipt posiadał wielką rozmaitość tych mieszanych” istot nadprzyrodzonych. Oprócz Ammona, przedstawianego w postaci człowieka o głowie baraniej, oprócz Horusa, mającego głowę jastrzębia, oprócz bogiń: Muth i Hathor z głową lwa i krowy, Toht — z głową ibisa, Typhoua — o głowie oślej, oprócz zwierzęcogłowych demonów, zbyt licznych, aby ich można było wymienić — mamy jeszcze rozmaitych sfinksów — u których ciało lwa łączyło się z głową człowieka, barana, jastrzębia, węża i t. d. Mamy nadto istoty bardziej złożone; jak np. ssaki skrzydlate o głowie jastrzębia, albo też skrzydlate krokodyle o takiej samej głowie. Dalej była tam np. postać zwana Sak, która, jak mówi Wilkinson: „łączyła w swojej osobie ptaka, czworonoga i twór roślinny.” Wytłumaczenie tego wszystkiego jest oczywiste. Widzieliśmy, iż do czasów ostatnich nadawano królowi Aszantyów przezwiska Lwa i Węża, jako nazwy zaszczytnej; Egipcjanie zaś w bardzo szerokim zakresie powiększyli byli liczbę podobnych imion zaszczytnych.

§ 175. Dla skrócenia pozostałej części tego wykładu, ograniczę się do wskazania tylko pewnych drugorzędnych grup faktów, popierających założenie.

Egipcjanie, których zwyczaje były tak trwałe i wśród których tak rozwiniętym był kult przodków, uzmysławiają nam wszystkie następstwa opacznego rozumienia przenośni — właśnie tam, gdzie byśmy się ich mogli spodziewać. Mieli oni wioski, których święte zwierzęta różniły się między sobą, a które ze wstrętem spoglądały na święte zwierzęta innych wiosek: fakt to, cechujący bardzo wczesne stadium rozwoju, kiedy zwierzęta owe nadawały imiona swe wodzom wrogich sobie pokoleń. Nazywanie od zwierząt — trwało w ich dziejach, aż do czasów późniejszych: kiedy już królowie ich mieli ludzkie imiona, to i wówczas jeszcze przydawano im przezwiska zwierzęce. Imiona niektórych z pomiędzy ich zwierząt świętych, identyczne były z imionami zaszczytnymi. Balsamowali oni zarówno zwierzęta, jak i ludzi. Mieli oni bogów-zwierzęcych, oraz wiele rodzajów bogów mieszańców.

Tam, gdzie znajdujemy największe upowszechnienie zwyczaju nazywania się od zwierząt, gdzie następstwem tego zwyczaju są podania o pochodzeniu zwierzęcym, oraz poszanowanie zwierząt, jako bogów, tara również znajdujemy najszerszy rozwój legend o wtrącaniu się zwierząt do spraw ludzkich. Bancroft powiada np. o Indianach Stanów Pacyfiku, iż zdaniem ich, „Zwierzęta, ptaki i ryby przynoszą przedmioty na dany znak (aportują), mówią i działają w sposób, przewyższający o wiele nawet bohaterów Ezopa.” Liczne fakty tego rodzaju znajdują wy tłumaczenia w naszej hipotezie.

tłumaczy nam ono również wypadki odwrócenia na wspak porządku pochodzenia. „Salijezycy, Nisyualowie, Sukimowie… wszyscy utrzymują, że zwierzęta, ryby, o nawet korzenie jadalne mają początek ludzki. ” Jest to oczywiście pogląd, którego źródło znaleść możemy w opacznym tłumaczeniu przezwisk. Skoro „Niedźwiedź” był założycielem pokolenia, którego czyny przechowały się w podaniach, to objaśnienia tego faktu mogą być tylko takie, że albo był to człowiek, od którego pochodzą niedźwiedzie, albo tez niedźwiedź który dał początek ludziom. Liczne metamorfozy w mitologii klasycznej taki prawdopodobnie miały początek — kiedy już ludzcy przodkowie człowieka, bądź pod względem pokrewieństwa, bądź przygód swoich, znanymi byli tak dobrze, iż niepodobna było żywić poglądu przeciwnego.

Nauka o wędrówce dusz — metampsychozie — również staje się tutaj zrozumiałą, a poszczególne jej zastosowania późniejsze nie wyglądają już tak nieokreślenie. Kiedy o człowieku pewnym, posiadającym kilka imion zwierzęcych, mówiono w jednej legendzie, jako o wilku, w innej zaś, jako o orle, to urosnąć stąd musiało wyobrażenie, iż bywał on już jednym już drugim z tych zwierząt; z takiej zaś przesłanki, niczym niepowstrzymywana łatwowierność mogła już wytworzyć doktrynę o przeobrażeniach kolejnych.

Opowiadania o kobietach, dających życie zwierzętom, znajdują tu również właściwe sobie miejsca. Dajokowie wewnątrz-lądowi z Lundu uważają za grzech zabijanie kobry, gdyż „Jedna z ich pramatek, po siedmioletniej brzemienności urodziła w końcu bliźnięta: z tych jedno było istotą ludzką, drugie zaś — kobrą. Batawczycy „wierzą, że kobiety w chwili wydawania na świat dziecięcia, wydają też częstokroć małego krokodyla — jako bliźniaka.” Czyż nie możemy pozwolić sobie na wniosek, że bliźnięta np., z których jedno otrzymało przezwisko krokodyla, dały początek legendzie, z której wyłoniło się później to potworne wierzenie.

Skoro używanie imion zwierzęcych poprzedziło zwyczaj tworzenia imion własnych ludzkich, — skoro owe imiona własne po ukazaniu się swym nie rugowały zrazu przezwisk zwierzęcych, ale łączyły się z niemi, — skoro w okresie jeszcze późniejszym, imiona zwierzęce wyszły z użycia, zaś upowszechniły się przydomki konwencjonalne, tedy można byłoby, jak się zdaje wywnioskować, że bogowie-zwierzęta ukazali się najpierw, na wpół-zwierzęcy, na wpół ludzcy bogowie, później zaś bogowie antropomorficzni — w okresie najpóźniejszym. Trudno byłoby wykazać to w gmatwaninie, wylęgłej z pomieszania mitologii rozmaitych; ale istnieje, jak sądzimy, powód do podejrzewania, iż tak właśnie miała się rzecz wśród ludów, ” których pierwotnie zwyczaj przybierania imion od zwierząt szeroko był upowszechniony.

§ 176. Przychodzimy tedy do wniosku, że takimi drogami człowiek pierwotny doprowadzonym został do utożsamiania zwierzęcia i przodka.

Przypuszcza się, że sobowtór zmarłego krewniaka powraca czasem do dawnej swej siedziby: jakżeby bowiem inaczej mogli go byli widywać wśród swoich pozostali przy życiu mieszkańcy owej siedziby. A oto znów mamy twory zwierzęce, które, w przeciwieństwie do zwierząt dzikich w ogólności, przychodzą pospolicie do domów i, co większa, przychodzą potajemnie w nocy. Wywód stąd jasny, że węże, które szczególnie tak się zachowują, są powracającymi nieboszczykami — w to wierzą ludy Afryki, Azji i Ameryki: nawiedzanie mieszkań ludzkich jest cechą wspólną poważanych lub czczonych rodzajów węży, jak również cechują pewne jaszczurki, owady i ptaki, uważane podobnież.

O upiorze, nawiedzającym domostwo, sądzi się również, że się błąka w pobliżu ciała. Twory znajdywane w jaskiniach grzebalnych, poczynają przeto uchodzić za nowe postacie, jakie przybierają dusze zmarłych. O nietoperzach i sowach sądzi się, że są to duchy uskrzydlone; z tego zaś powstają wyobrażenia anioła i diabła.

Na koniec, i nade wszystko, ukazuje się owo utożsamianie zwierząt i przodków, czego przyczynę znajdujemy w zbyt dosłownym tłumaczeniu nazw przenośnych. Mowa pierwotna niezdolną jest do przekazania potomnym różnicy pomiędzy danym zwierzęciem, a osobą od jego imienia nazwaną. Stąd to wynika poplątanie w myśli ich obojga, stąd zapatrywanie się na zwierzę, jak na przodka, stąd początek kultu. hipoteza, tłumacząc nam pochodzenie bogów-zwierząt, nadto objaśnia jeszcze mnóstwo stworzeń niezwykłych — jak koncepcje bóstw na wpół ludzkich i na wpół zwierzęcych, zwierząt mówiących i odgrywających czynną rolę w sprawach ludzkich; naukę metempsychozy i t. d.

Drogą zmian stopniowych, drogą ciągłych komplikacji i zróżniczkowań, ewolucja daje początek tworom krańcowo różniącym się od własnych swych zarodów; przykład taki mamy tu właśnie w owym pochodzeniu kultu zwierząt od zwyczaju zjednywania upiorów.

Uwaga. Niektórzy pisarze przyszli do wniosku, że kult zwierząt bierze początek w totemizmie; totemem zaś bywa: zwierzę roślina lub ciało nieorganiczne, obrane za symbol przez dane plemię (pokolenie) lub człowieka. Wśród ludów niektórych jednostki, kierując się pewnymi znakami, obierają sobie za stróżów pewne zwierzęta z którymi później obchodzą się, jak ze świętością. Przypuszcza, iż totemy pokoleń wzięły właśnie początek swój z takich aktów dobrowolnego wyboru, i że, w każdym wypadku wynikiem tego bywa wiara w pochodzenie od zwierzęcia, rośliny lub innego a tak obranego przedmiotu.

hipoteza ta przedstawia fakty na opak: wiara w pochodzenie ma być rzeczą początkową, totemizm zaś wtóra. Niewątpliwie zdarzają się wypadki, kiedy pojedynczy człowiek dziki obiera sobie jakiś przedmiot szczególny za totem; ale okoliczność ta nie więcej przemawia za takim pochodzeniem totemizmu, niż np. przybranie herbu przez bogatego handlarza świadczyło by, że różnice heraldyczne ustanowione były początkowo za sprawą rozmyślnego wyboru.

Teoria totemów zawiera w sobie samej większą trudność, niż ta, jaką ona ma niby usunąć. Stawia ona pytanie: w jaki sposób zrodzić się mógł postępek tak dalece płonny, jak obieranie jakiegoś symbolu dla pokolenia. Można jeszcze uwierzyć, że jedno jakieś pokolenie z pomiędzy wielu, powzięło ową chęć dziwną; ale nie do uwierzenia jest, iżby dziwactwo to od tak dawna i niezależne od siebie praktykowały plemiona, rozsiane po całym świecie i odmienne typem.

hipoteza ta niemożliwą jest do przyjęcia nie tylko dla tego, iż każe przypuszczać pewien skutek, nie wykazując żadnej zrozumiałej jego przyczyny, ale nadto niepodobna jej uznać jeszcze dla te go, iż staje ona w sprzeczności z przyrodą umysłu człowieka pierwotnego. Dziki nic nie wynajduje, w niczym nie bierze inicjatywy. Po prostu robi on to i wierzy w to wszystko, co wpoili weń starsi, zaś z drogi tej nigdy nie zbacza bez potrzeby. hipoteza, utrzymująca przeciwnie — jest bezpodstawną.


1) Po napisaniu stów powyższych przeczytałem ponownie szkic Mr. M’Lennan’a, o kulcie zwierząt i znalazłem w nim fakt pewien, popierający mój pogląd. Podkreślam tu wyrazy najbardziej znaczące; „ku poparciu tego przesądu istnieją dwa artykuły w traktacie zawartym i zatwierdzonym przez konsula Jej Królewskiej mości dla Biafry, oraz wyspy Fernando-Po, w dniu 17 Listopada 1856 r.; jeden z nich jest następujący: „Artykuł 12: ponieważ wskutek zabijania przez ludzi białych, w ich niewiadomości, pewnego gatunku wężów „dusicieli,” odwiedzających domy, a stanowiących dżu-dżu, czy li rzecz świętą dla Brasmanów, przytrafiały się częste zwłoki w handlu, oraz budziło się uczucie gniewu w krajowcach, przeto na przyszłość wszystkim poddanym angielskim zabrania się zabijać te węże, lub szkodzić im.”

2)Ponieważ początkowo mówiło się o upiorach, bez wyróżniania ich, jako o bogach, demonach lub aniołach, ponieważ nadto powstającemu różniczkowaniu się ich towarzyszyła naturalnie specjalizacja wierzeń, dotyczących postaci skrzydlatej, jaką przybierali, — przeto nie zdaje się być rzeczą nieprawdopodobną, Że koncepcja ducha dobrego, czyli anioła; wyłoniła się z sowy, mającej skrzydła pierzaste i przebywającej w górnych warstwach powietrza, gdy tymczasem koncepcja ducha złego, czyli diabła, powstał a z nietoperza, mającego skrzydła błoniaste i mieszkającego w miejscach podziemnych.