Dane socjologii – Rozdział XX. Kult przodków w ogólności

§ 146. Z rozmaitych części świata napływają świadectwa, dotyczące różnych narodów i odmiennych wierzeń, oraz wykazujące, że istnieją ludzie, bądź całkiem pozbawieni wyobrażeń o istotach nadprzyrodzonych, bądź też tacy, których odnośne wyobrażenia są nadzwyczaj niejasne. „Kiedy Ojciec Junipero Serra w roku 1776 założył misję Dolores, wybrzeża zatoki Św. Franciszka gęsto zaludnione były przez Ahwastyów, Ohlonów, Altahmów, Romanonów, Tuolomów i inne plemiona. Dobry Ojciec znalazł pole jeszcze niezajęte, gdyż w słowniku tych ludów nie było wyrazu do oznaczenia boga, anioła lub diabła; nie wyznawały one żadnej teorii o pochodzeniu lub przeznaczeniu.” Świadectwo to, przytoczone przez Bancrofta odnośnie do Indian kalifornijskich, odpowiada świadectwom starych pisarzy hiszpańskich, mówiących o niektórych ludach Ameryki południowej. Garcillasso powiada, że „Chiryhuanowie i tubylcy przylądka Pasan… nie mieli żadnej skłonności do oddawania czci czemukolwiek bądź wzniosłemu lub poziomemu, ani z pobudek interesownych, ani pod wpływem strachu.” Balboa wspomina o plemionach pozbawionych jakiejkolwiek religii, które napotykać miał Inkas Yupanguy; na koniec Avendano twierdzi, że za jego czasów Antyowie nie znali żadnego kultu. Wiele przykładów pokrewnych podaje Sir John Lubbock, dalsze zaś znaleźć można w dziele Mr. Tylora, Primitive Culture. Zgadzam się jednak z tym pisarzem, iż przytaczane świadectwa każą zazwyczaj domyślać się jakiegoś bodajby chwiejnego i nieścisłego pojęcia sobowtóra, powstającego z martwych. Tam, gdzie pojęcie to nie stało się nim, tam o istocie jakiegoś (nieokreślonego) wierzenia, dowiadujemy się z obrzędów pogrzebowych i z obawy przed zmarłymi.


Pozostawiając na uboczu pytanie, czy istnieją ludzie, w których sny nie zrodziły pojęcia sobowtóra i wynikającego zeń innego pojęcia, że w razie śmierci sobowtór oddala się z ciała, możemy uważać za rzecz rozstrzygniętą, że najpierwszą dającą się wyśledzić koncepcją istoty nadprzyrodzonej jest koncepcja upiora. Istnieje ona już tam, gdzie żadna inna idea tegoż porządku nie istnieje jeszcze, jak również i tam, gdzie widzimy już liczne inne idee pokrewne.


Faktem wielkiego znaczenia jest to, iż wiara w pozostającego przy życiu sobowtóra rodzi się wśród dzikich i wiecznie odradza się wśród ludów ucywilizowanych. To, co wspólnym jest umysłom ludzkim we wszelkich stadiach rozwoju, musi korzenić się głębiej w ich myśli, niż to, co stanowi właściwość umysłów rozwiniętych wyżej; jeżeli zaś późniejszy wytwór umysłowości może być osiągniętym przez zmianę i rozszerzenie wytworu dawniejszego, to możliwość taka domyślać się każe, iż w ten właśnie sposób został osiągniętym. Uznając to domniemanie, zobaczmy, o ile usprawiedliwionym być ono może przez fakty, którym teraz przyjrzeć się mamy.


§ 147. W miarę tego, jak pojęcie upiora z owej wyżej wskazanej niejasności i zmienności wyrasta na określoną i świadomie wyznawaną jego ideę, w miarę tego powstaje naturalna chęć i pragnienie zjednywania go sobie. Stąd też wszędzie prawie, gdziekolwiek znajdujemy wiarę w upiory, spodziewać się można mniej lub więcej rozwiniętego kultu przodków. Znajdujemy go istotnie. Do przedstawionych już dowodów pośrednich, muszę więc dołączyć tutaj dowody bezpośrednie; załatwimy się z tym krótko.


Tam, gdzie poziom duchowości, oraz społecznego postępu, jest najniższy, tam zwykle obok braku idei religijnych w ogólności, znajdujemy też brak lub bardzo słaby rozwój kultu przodków. Typowym tutaj przykładem są Juangowie, dzikie plemię bengalskie; opisuje się ich jako nie posiadających żadnego wyrazu do oznaczenia boga, żadnej idei życia przyszłego, żadnych obrzędów religijnych, a zarazem mówi się o nich, iż „nie mają żadnego pojęcia kultu przodków.” Cook, mówiąc nam, czym byli mieszkańcy Ziemi Ognistej, zanim zetknięcie się z Europejczykami wprowadziło do nich idee obce, powiada, iż nie było wśród nich żadnych pozorów religii; to też, ani ten autor, ani inni nie mówią, iżby oddawali oni cześć przodkom. To samo zdaje się stosować do Audamańczyków, o ile sądzić pozwalają o tym skąpe świadectwa. Na koniec, Australijczycy i Tasmańczycy, wierzący już nawet w upiorów, posiadali jedynie bardzo nieustalony jeszcze zwyczaj ich przejednywania. Wśród Weddatów, co prawda, jakkolwiek stojących bardzo nisko, panuje ożywiony chociaż prosty kult przodków; ale tutaj, przyczyniło się prawdopodobnie do tego sąsiedztwo bardziej rozwiniętych Syngalezów.


Kiedy jednak od grup koczowniczych, opuszczających ustawicznie miejsca pogrzebania swych członków, przejdziemy do grup osiadłych, mających miejsca grzebalne pośród siebie, a tym samem mających możność rozwijania obrzędów pogrzebowych, to znajdziemy, iż ciągłe zjednywanie zmarłych krewniaków, staje się tam zwyczajem ustalonym. Wszystkie odmiany rodu ludzkiego przekonywają nas o tym. Poczynając naprzód od plemion negryckich, czytamy, że „u Fidżian, gdy tylko umrze ktoś z ukochanych krewnych, zajmuje zaraz miejsce w gronie ich bogów rodzinnych; zaraz też ku jego pamięci wznosi się Bure, czyli świątynię.” O Tanneńczykach dowiadujemy się, że „ogólną nazwą ich bogów zdaje się być Aremha, co znaczy umarły. ” Podobnie też mówi się nam o innych ludach Nowej Kaledonii. To samo stosuje się do Malajo Polinezyjczyków; obok plemion mających prostszy kult przodków, spotykamy zazwyczaj więcej rozwinięty kult przodków bardziej odległych, którzy już stali się bogami. Przynosząc ofiary bogom, Tahitańczycy przynoszą je również zmarłym wodzom i krewnym. Podobne też twierdzenia znajdujemy odnośnie do mieszkańców wysp Sandwich, Samoańczyków, Malagasów i mieszkańców Sumatry; o tym ostatnim ludzie Marsden powiada, że chociaż „nie oddają czci bogu, diabłu lub bałwanowi,” to jednak „czczą prawie aż do kultu grobowce i Manes, zmarłych swych przodków.” Podobnie też dzieje się w Afryce. Ludność Angoli „ustawicznie przejednuje gniew dusz zmarłych;” zaś Bambirowie „modlą się do zmarłych swych wodzów i krewnych. ” Podobnie też wśród Kafrów, dusze zmarłych „w istocie podniesione są do godności bóstwa.” Na koniec pokrewne opowiadania dotyczą również Balondów, Waników i mieszkańców Kongo. Niższe plemiona azjatyckie, jakkolwiek całkiem odmiennego typu, dostarczają nam również przykładów podobnych. Znajdujemy wzmianki o kulcie przodków wśród Bhilów, Bghajów, Karenów i Kondów. Religia Santalów „oparta jest na rodzinie” i „każdy gospodarz domu oprócz kultu boga rodzinnego, oddaje nadto cześć upiorom swych przodków.” Gdyby wreszcie istniała jaka wątpliwość co do pochodzenia bogów rodzinnych, to usunęłoby ją twierdzenie Macphersona, dotyczące Kondów: „wybitniejsi ojcowie plemienia, jego gałęzi lub poddziałów wspominani są zawsze w modłach przez kapłanów, przy czym świętość ich staje się tym większą, im bardziej oddala się w przeszłość chwila ich śmierci.” Z pomiędzy mieszkańców Azji Północnej, Kirgizi i Ostiacy dostarczają nam dalszych przykładów. Wreszcie, Turkmenów przytaczano niedawno, jako przykład utrzymywania się przy życiu owego kultu zmarłych, obok nominalnego jednobóstwa. Na koniec, przebiegając Amerykę, znajdujemy też zjawiska podobne wszędzie, od skrajnej północy do najdalszego południa — od Eskimosów do Patagończyków, a zwyczaje odnośne, jakeśmy widzieli, dosięgały bardzo wysokiego stopnia rozwoju wśród dawnych plemion cywilizowanych.


Wykazano już, o ile upowszechnionym był i jak dalece rozwiniętym kult przodków wśród ludu, który w dolinie Nilu pierwszy doszedł do wysokiego stopnia cywilizacji. Nie trzeba też chyba mówić, jak na dalekim Wschodzie, praktykowała i dotąd praktykuje kult przodków inna wielka społeczność, która doszła była do wysokiego stopnia kultury, podczas gdy w Europie panowało jeszcze barbarzyństwo. Na koniec, faktem jest również, jakkolwiek mniej znanym, że zjawiska podobne cechowały całą cywilizację hinduską. Obok wysoce rozwiniętych systematów religijnych Indii, spostrzegamy tam codzienne powstawanie bóstw z nieboszczyków. Sir A. C. Lyall powiada: „o ile mogłem wyśledzić pochodzenie najbardziej znanych pomniejszych bóstw prowincjonalnych, są to zazwyczaj ludzie pokoleń minionych, którzy zasłużyli sobie na szczególne odznaczenie i pozyskali stanowisko wśród ubezcieleśnionych upiorów,, dzięki jakimś osobliwym czynom, albo wydarzeniom swego życia lub śmierci… Bundżarowie, plemię wielce oddane rabunkowi na drogach, czczą pewnego sławnego bandytę… P. Raymond dowódca francuski, zmarły w Hajderabadzie, został tam według zwyczaju kanonizowany… Z pomiędzy licznych bogów miejscowych, o których wiadomo, iż byli ludźmi, znacznie większa część pochodzi ze zwykłego kanonizowania osób świętobliwych. Liczba ołtarzy, wzniesionych w samym Berarze, dla owych anachoretów i osób zmarłych z aureolą świętości, jest znaczna i wzrasta ciągle. Niektóre z tych relikwiarzy dosięgły już godności świątyń.”


Obecnie, kiedyśmy już rozpatrzyli naturalny początek kultu przodków, jego szerokie po świecie upowszechnienie, oraz jego uporczywe trwanie wśród plemion uspołecznionych, obok innych wyżej rozwiniętych postaci kultów, niech nam wolno będzie zwrócić się od jego strony zewnętrznej ku wewnętrznej. Przypatrzmy się mu, o ile to możliwe, ze stanowiska tych, którzy go uprawiają. Na szczęście, mamy dwa przykłady — jeden uwydatniający nam postać jego umiej rozwiniętą, drugi zaś wyższą, a oba wyrażone głowami samych wyznawców.


§ 148. Pierwszego dostarczą nam starzy nasi znajomi Amazulowie, których wyobrażenia pochwycono z ich własnych ust. Oto są różniące się z lekka, lecz podobne do siebie twierdzenia różnych świadków:


„Ludzie dawniejsi mówili, że to Unkulunkulu dał początek ludziom i wszystkiemu, co się oprócz nich znajduje, tak bydłu jak i zwierzętom dzikim.”


„Słońce i księżyc przypisujemy Unkulunkulowi, jak również wszystkie rzeczy tego świata. Nadto niebo przypisujemy również Unkulunkulowi.”


Kiedy czarni ludzie mówią Unkulunkulu albo Uthlanga1) , albo stworzyciel, oznacza to zawsze jedno.”


„Powiedziano: Unkulunkulu począł istnieć i dał początek ludziom; nadał im on byt i dał im początek.”


„Zrodził on ludzi starożytnych dawno, dawno; ci umarli i pozostawili dzieci; te zaś dały życie innym, swoim synom, którzy też pomarli, zrodziwszy innych, a w ten sposób przez cały ów długi czas, dochodziła nas wiadomość o Unkulunkulu.


„Unkulunkulu nie jest już znanym. Był on pierwszym człowiekiem; zmarł na początku (najpierw).”


„Unkulunkulu powiedział do ludzi, mówiąc: ja powstałem z łoża trzcinowego.”


„Unkunlunkułu był człowiekiem czarnym; widzimy bowiem, iż wszyscy ludzie, od których pochodzimy, są czarni i włosy ich są również czarne.”


Zaznaczywszy, że tutaj, jak również i w innych ustępach nie przytoczonych, są pewne nieścisłości, (jak na przykład to, iż niekiedy trzcina, to znowu łoże trzcinowe ma być miejscem pochodzenia Unkulunkula), a nadto zauważywszy, iż zmiany w tym wierzeniu pierwotnym, powstały od czasów napływu Europejczyków, jak to się okazuje w jednym z twierdzeń: „było na początku dwie kobiety w łożu trzcinowym: jedna dała życie człowiekowi białemu, druga zaś czarnemu,” zaznaczywszy to wszystko, rozważmy znaczenie słowa Unkulunkulu. Jak mówi nam biskup Callaway „wyraża ono starożytność, wiek, dosłownie oznacza kogoś starego-starego, podobnie jak Anglicy używają przymiotnika great w wyrazie great-great-grandfather (pra-pradziad). Tak, iż krótko mówiąc, wierzenie to opiewa, że z trzciny lub łoża trzcinowego wyszedł najbardziej odległy przodek, który dał początek wszystkim innym rzeczom. Amazulowie jednak uznają tego najdalszego przodka tylko nominalnie. Zjednywanie (modły), ogranicza się do ich przodków najbliższych, będących drugorzędnymi Unkulunkulu, zwanymi czasem Onkulunkulu. Z wyciągów następujących można powziąć wiadomość o wyobrażeniach, dotyczących owych dalszych i bliższych przodków, jak również o zachowywaniu się względem nich.


„Mówią oni, że Unkulunkulu, który powstał z łoża trzcinowego, umarł już. Przez to oczywistym się stało, że Unkulunkulu nie miał już syna, który by mu cześć oddawał. Jego przezwiska pochwalne zaginęły.


„Wszystkie narody (tj. plemiona), mają swych własnych Unkulunkulu każdy ma swojego.


Utshange jest przezwiskiem pochwalnym w naszym domu; był to pierwszy człowiek naszej rodziny — nasz Unkulunkulu, który założył nasz dom.”


„Czciliśmy tych, których oglądaliśmy własnymi oczami, których życie i śmierć widzieliśmy pośród nas.”


„To tylko wiemy, że tak młody jak stary umiera i że cień oddala się. Uukulunkulu naszych, tj. ludzi czarnych, jest jednym z tych, do których modlimy się za nasze bydło i którego czcimy mówiąc: „Ojcze!” Powiadamy też „Udhlamini! Uhhadebe! Umutimkulu! Uthlomo!” daj mi otrzymać to, co chcę Panie, spraw, niech nie umrę, lecz żyję i chodzę długo po ziemi. ” Ludzie starzy widują go nocą w snach swoich.


Tutaj więc spostrzegamy kult przodków w postaci z lekka tylko rozwiniętej — widzimy bowiem kult niehistoryczny. Nie ukazywały się znać żadne osobistości o tyle przemożne, iżby pamięć osobowości ich przechowała się wyraźnie przez ciąg licznych pokoleń, podporządkowując sobie pomniejsze osobowości tradycyjne.


§ 149. Ludy bardziej osiadłe i dalej w rozwoju posunięte, okazują już pewien postęp. Obok oddawania czci przodkom niedawnym i miejscowym, istnieje tam kult takich, którzy umarli wcześniej, i którzy utkwiwszy w pamięci swą potęgą, zdobywali przewagę w umysłach powszechności. Prawda ta nie wymaga wielu przykładów, gdyż oswoiły nas z nią zwyczaje plemion starożytnych. Mr. Grote powiada: „zagłębiająca się w sobie wiara Greków ideę czci i wspólnego przodka zespalała niejako razem; wszelkie stowarzyszenie, duże lub małe, w którym istniało poczucie spójni obecnej, odnosiło tę spójnię wstecz do jakiegoś wspólnego, pierwotnego prarodzica. Ten zaś znowu bywał albo wspólnie czczonym bogiem, albo też jakąś na wpół boską istotą, ściśle z nim spokrewnioną.”


W innych miejscowościach, jak na przykład w Peru, znajdujemy też podobne stadia rozwoju, w których, obok czczenia przodków, dających się wyśledzić po przez pewną liczbę pokoleń, istnieje bardziej ni wyraźny kult takich istot, z którymi związek pokrewieństwa zagasnął w dalekiej przeszłości. Cześć słońca, oraz cześć Inkasów, kojarzyły się tam z ożywioną czcią pradziadów. Aveudano, powtarzając odpowiedzi twierdzące, jakie otrzymywał na pytania, powiada: „Każdy z waszych przodków… czcił marcayocc’a, będącego założycielem lub starszym wioski, od którego wy pochodzicie. Nie był on czczonym przez Indian jakiejś innej wioski, gdyż mieli oni innego marcayocc’a.”


Przede wszystkim jednak zauważmy tutaj, iż te osiadłe plemiona amerykańskie, okazywały jawną wiarę w przeobrażanie się swych najbardziej odległych prarodziców w bóstwa. Wśród Amazulów, tradycyjny ich „pra-pra,” jakolwiek uważany za takiego, który dał początek wszystkim innym rzeczom, nie był jednak przedmiotym kultu: umarł ostatecznie i synowie jego, którzy go niegdyś czcili, również pomarli; w ten sposób odbieranie hołdów zmonopolizowanym zostało przez potomków późniejszych, którzy przetrwali w pamięci jako założyciele pokoleń. Ale wśród tych rozwiniętych ludów Ameryki, ludzie najdawniejsi, uważani jeszcze za żyjących na innym miejscu, odbierali hołdy, którym podporządkowywaną była cześć przodków bezpośrednich. Widocznym to jest z indagacji niektórych Nikaraguańczyków, prowadzonej przez mnicha Bobadillę. Oto jest parę tych pytań i odpowiedzi.


Mnich. Czy wiecie kto zrobił niebo i ziemię?


Indianin. Moi rodzice mówili mi, gdy byłem dzieckiem, że zrobili je Tamagostat i Sipatonal…


Mnich. Gdzież są oni?


Indianin. Nie wiem, lecz są to nasi wielcy bogowie, których nazywamy teotes.


Mnich. Któż służy owym teotes?


Indianin. Słyszałem, jak starzy mówili, iż są ludzie, którzy im służą i że Indianie, umierający w domach, idą pod ziemię, ci zaś, co padają w bitwach, idą służyć teotes’om.


Mnich. Cóż jest lepiej, iść pod ziemię, czy też służyć teotes’om?


Indianin. Lepiej jest iść na posługę do nich, gdyż wtedy idzie się do swoich ojców.


Mnich. Lecz jeżeli ojcowie pomarli w łóżku, to w jaki sposób można ich będzie u teotes’ów zobaczyć?


Indianin. Naszymi ojcami są właśnie teotes.


A oto urywki z badania innego świadka, kacyka Avagoaltegoana:


Mnich. Kto stworzył niebo i ziemię, gwiazdy i księżyc, człowieka i wszystko inne?


Indianin. Tamagostat i Sipattonal. Pierwsze z nich jest mężczyzną, drugie kobietą.


Mnich. Kto stworzył tego mężczyznę i tę kobietę?


Indianin. Nikt; przeciwnie wszyscy mężczyźni i kobiety pochodzą od nich.


Mnich. Czy ci bogowie, których wymieniacie, są z ciała lub drzewa, czy też z innego jakiego materiału?


Indianin. Są oni z ciała; są to mężczyzna i kobieta, młodzi, zawsze jednacy, barwy są brunatnej jako i my Indianie; chodzili po ziemi prosto i jedli to, co i Indianie…


Mnich. Czym się żywią obecnie?


Indianin. Jedzą to, co i Indianie, gdyż roślina (kukurydza?) i wszelkie pożywienie inne pochodzi stamtąd, gdzie przebywają teotes.


Inny świadek, Tasoteyda, kapłan mogący mieć lat sześćdziesiąt, a odmawiający przyjęcia chrześcijaństwa, dawał też podobne objaśnienia o swych bogach-przodkach, odpowiadając na pytania w sposób następujący.


Mnich. Czy są oni ludźmi?


Indianin. Są ludźmi.


Mnich. Skąd wiecie o tym?


Indianin. Mówili mi moi przodkowie.


Mnich. Gdzie są ci bogowie wasi?


Indianin. Przodkowie mówili mi, że są oni tam, gdzie słońce wstaje.


Mnich. Czy przychodzą oni do waszych ołtarzy, aby rozmawiać z wami?


Indianin. Przodkowie nasi mówili, iż dawniej mieli oni zwyczaj rozmawiać z nimi, ale teraz już nie przychodzą.


Mnich. Czy owi teotes jadają?


Indianin. Słyszałem, jak mówili moi przodkowie, iż spożywają oni krew i serca ludzi, oraz niektórych ptaków; dajemy też im drzewo sandałowe, kadzidło i gumę, to właśnie jadają oni.


Z pomiędzy innych świadectw podobnych, złożonych przez trzynastu kacyków, wodzów i kapłanów, dodam tu tylko następujące:


Mnich. Kto posyła wam deszcz i inne rzeczy?


Indianin. Wodę posyła nam Quiateot; jest on mężczyzną i ma ojca i matkę; ojciec nazywa się Omeyateite, matka zaś Omeyatesigoat, a mieszkają… tam, gdzie słońce wstaje na niebie.


Całe karty można byłoby zapełnić podobnymi dowodami. Te, któreśmy przytoczyli, tak samo jak i pozostałe, wskazują, że najdalsi z zapamiętanych przodków stawali się bóstwami, zachowując fizyczne i duchowe cechy człowieka, i różniąc się tylko swą potęgą; uznawanymi będąc przez tradycję za rodziców lub sprawców ludzi żyjących, poczynają oni, jako jedyne znane przyczyny czegokolwiek bądź, uchodzić domyślnie za sprawców wszelkich innych rzeczy 2). Na koniec, widzimy, iż zamieszkują oni tę okolicę, z której plemię przybyło, a która jest zarazem światem pozagrobowym zmarłych. Twierdzenia tych ludów wprost domyślać się każą, iż przodkowie przeobrażali się w bóstwa, czego, jakeśmy widzieli, pośrednio domyślać się nam kazał rozwój obrzędów pogrzebowych w kult zmarłych, a ewentualnie w kult religijny.


§ 150. Utrzymywano jednak, że kult przodków jest właściwością ras niższych. Widywałem wyrażone domyślnie, słyszałem wypowiadane w rozmowach, a obecnie mam przed sobą wydrukowane czarno na białym — twierdzenie, iż „żaden z ludów indoeuropejskich lub semickich, o ile wiemy, nie tworzył sobie religii z kultu zmarłych.” Domniemanym zaś z tego wywodem ma być ten, iż rasy wyższe, mające w epokach najbardziej odległych wyższe postacie czci religijnej, nawet w czasie jeszcze bardziej zamierzchłym nie były „czcicielami przodków.” Nie jest rzeczą nienaturalną, że w podobny sposób mówią ci, którzy bronić mają teorii innej. Wszelka hipoteza dąży do przyswojenia sobie faktów, popierających ją, i do odrzucenia przeciwnych. Ale zadziwiającym jest, że i stronnicy doktryny ewolucyjnej gotowi są uznawać tak głęboką różnicę pomiędzy umysłowościami rozmaitych ras ludzkich. Ci, co wierzą w Stworzenie ręczne, mogą, nie narażając się na zarzut nieścisłości, utrzymywać, że Ariowie i Semici, drogą nadprzyrodzoną, obdarzeni zostali koncepcjami wyższymi, niż Turańczycy. Skoro różne gatunki zwierząt tworzone były oddzielnie wraz z ich różnicami zasadniczymi, to stosować się to mogło również i do odmian rodu ludzkiego. Ale przedziwną jest nieścisłością — twierdzić, że typ człowieka rozwinął się z typów niższych, a następnie zaprzeczać temu, że wyższe rasy ludzkie rozwinęły się z niższych, tak pod względem cielesnym jak i duchowym, i że niegdyś musiały one posiadać takie same koncepcje ogólne, jakie w rasach niższych spostrzegamy dziś jeszcze. Byłoby to rażącym nawet w braku wszelkich świadectw przeciwnych, w ich zaś obecności staje się nadzwyczaj rażącym.


Skoro główne szczepy aryjskie, w późniejszych okresach rozwoju, obok kultu bóstw swoich większych, czciły również zazwyczaj swych przodków, których, stosownie do ich dawności, poczytywano bądź za istoty boskie, bądź na wpół-boskie, bądź też ludzkie, to czyliż istotnie wnioskować stąd mamy, że Aryjczycy z biegiem postępu „przejęli ten kult przodków od ras niższych.” Czyż np. znajdując, że u Greków bohaterowie, od których ludność każdej danej miejscowości wyprowadzała swój początek, stawali się przedmiotem obrzędów religijnych, tak samo, jak to się działo wśród Peruwiańczyków lub innych, — mamy widzieć w tym dowód, że Grecy ucywilizowawszy się, przyczepili do swoich wyższych wierzeń jakieś wierzenie niższe? Przypominając sobie takie np. fakty, jak ten, iż Rzymianie przynosili ofiary nie tylko duchom swych nieboszczyków niedawnych, ale i duchom dawnych nieboszczyków, którzy byli założycielami ich rodzin — zupełnie tak samo, jak Amazulowie czynią dziś jeszcze — czyliż mamy wnioskować, że, będąc koczownikami w Azji, nie mieli oni wcale takiego kultu, lecz że, czcząc wówczas jedynie pewne uosobione potęgi Przyrody, przybrali kult plemion niższych dopiero później, kiedy sami wyższej dosięgli kultury. ? Przypuszczenie takie byłoby niemożliwym do przyjęcia nawet wówczas, gdybyśmy nie mieli żadnych wskazówek, co do pierwotnych wierzeń aryjskich; staje się zaś ono jeszcze bardziej niemożliwym dzisiaj, kiedy wiemy, czym były owe pierwotne wierzenia Aryjczyków. O ile uwydatniły się one w ich księgach świętych, były zasadniczo takimiż, jak i wierzenia istniejących dziś jeszcze barbarzyńców. „Bohaterski Indra, rozkoszujący się w pochwałach,” któremu hymn „śpiewa się podczas ofiary” w nadziei nakłonienia „pięknie-strojnego, gromko-grzmiącego do dopomagania nam” — nie jest niczym innym, jak tylko przodkiem znacznego rozgłosu; to też słowa aryjskiego rishi „przyjaciele, pędźcie- tu krowę mleczną z nowymi śpiewy,” mogłyby równie dobrze wyjść z ust wodza zuluańskiego, przy składaniu ofiary. Gdyby ludzkie pochodzenie Indry wymagało dalszego jeszcze dowodu, znaleźlibyśmy go w pewnym oświadczeniu, dotyczącym napoju odurzającego, wyrabianego ze świętej rośliny: „Soma nie rozweseli wcale Indry, dopóki się go (somy) nie rozleje;” mniemanie zaś takie dokładnie odpowiada wierzeniom Afrykańczyka, dotyczącym libacji dla ducha przodków. Dowiadujemy się z Rig-Wedy, że ludzie, którzy za swoje cnoty zdobyli sobie dostęp do nieba, cieszą się tam takim samem istnieniem, jak i bóstwa; zaś owych „starożytnych mędrców,” którzy „dzielili uciechy bogów,” błagano aby byli „łaskawymi” i obrońcami ludzi. Jeszcze bardziej znamiennymi są ustępy z prawodawstwa Manu. Mamy tam oświadczenie, że manes biorą udział w spożywaniu uczty pogrzebowej mamy nakaz, aby głowa rodziny składał ofiary codzienne w celu uzyskania przychylności manów, jak również aby składał ofiary miesięczne. Na koniec, wyobrażenia dzikich, których wyżsi bogowie są tylko bardziej potężnymi upiorami, znajdują tu swoją podobiznę w pewnym nakazie dalszym. Dla tego, aby manes mogli otrzymać ofiarę, gospodarz domu musi rozpocząć rzecz od ofiary bogom — tak, iż bogowie nie mogą przywłaszczać sobie tego, co przeznaczonym jest dla manes!


Czyżby więc jedynie plemiona semickie były tutaj wyjątkiem? Należałoby przytoczyć silny jaki dowód, chcąc przypuszczenie powyższe uzasadnić; tymczasem żadnego takiego dowodu nie widzimy. Przeciwnie, zebrane przez nas fakty pozytywne, posiadają raczej wprost przeciwne znaczenie. Gdy przypomnimy sobie, że zwyczaje koczownicze nie sprzyjają rozwojowi teorii upiorów, to oczywistym się stanie, że skoro Hebrajczycy starożytni, na podobieństwo niektórych dziś istniejących ludów, nie dosięgli byli koncepcji stale trwającego upiora, to, rzecz jasna, nie mogli oni posiadać utrwalonego kultu przodków: nie dlatego, iżby kult taki za niskim był dla nich, lecz z powodu, iż brakowało odpowiednich do jego rozwoju, warunków. Dalej zauważyć musimy, iż milczenie ich podań jest tylko faktem przeczącym (negatywnym), który tak dobrze może wprowadzać w błąd, jak i inne fakty przeczące; zresztą „oprócz ogólnego powodu do podejrzewania tej jego złudności, mamy jeszcze powody szczególne. Wśród innych bowiem ludów znajdujemy podania, nie dające nam żadnego świadectwa o takich praktykach, jakie nie tylko istniały, ale były nawet przeważającymi; przyczyną tego jest okoliczność, iż opowiada się tylko o wydarzeniach niezwykłych, nie zaś o zwyczajnych. Ciekawe przygody osobiste stanowią przedmiot owych opowiadań, nie zaś zwyczaje społeczne, które wyśledzić można zaledwie dzięki wskazówkom domyślnym i których żadnego śladu może nie być w opowieści pobieżnej. Tak, że uciekniemy się do przykładu, podania Polinezyjczyków nie o wiele więcej, niż Biblia, mówią o kulcie przodków, a jednak kult ten istniał wśród nich w całej pełni.


Dalej, przypomnieć trzeba, że święte księgi religii nominalnie wyznawanej mogą dawać bardzo niedokładne pojęcia o istotnych wierzeniach jej wyznawców. Dowodzą, tego dwa fakty, wtrącone tutaj nawiasowo. Turkmeni są prawowiernymi Mahometanami, a jednak, odbywając pielgrzymki do grobów kanonizowanych zbójów, modlą się oni przecie do swych upiorów. Podobnie też przyjęcie muzułmaństwa nie przeszkodziło Beduinom składać ofiary na grobach ich praojców. W obu wypadkach dokonuje się więc zazwyczaj tego, o dokonywaniu czego nie wiedzielibyśmy, gdybyśmy chcieli wyprowadzać nasze wnioski z Koranu. Kiedy, uzbrojeni w ten sposób, zwrócimy się do oskarżeń proroków hebrajskich, skierowanych przeciwko pewnym formom kultu, uprawianym przez Hebrajczyków wspólnie z innymi ludami, to zobaczymy, że religia, która znalazła w biblii swoje wcielenie, różniła się znacznie od religii tłumów. Obok czci bałwanów, trwającej tam pomimo karcenia, znajdujemy np. kult drzew, a nadto pewne obrzędy, zdradzające poziom równie niski, jak i ów, w ogólności spotykany wśród ludów na wpół cywilizowanych, a które obejmowały sobą prostytucję w świątyniach. Co większa, skojarzenie żałoby ze zwyczajem poszczenia, jak również prawo przeciwko samookaleczeniu się i obcinaniu włosów dla nieboszczyka, każą domyślać się pierwotnych obrzędów pogrzebowych, jakie spotykano wśród czcicieli przodków w ogólności. Ale na tym nie koniec. Przynosząc ofiarę z pierwszych płodów Jehowie, ofiarnik obowiązanym jest powiedzieć, iż „nie dawał z nich bynajmniej zmarłym.” Musimy stąd wyprowadzić wniosek, iż wśród Hebrajczyków, o ile pozwalało na to życie koczownicze, rozwijał się był kult przodków, zanim nie został zgnębiony przez obrządek wyższy. Jednakże, bez względu na to, czy powody owe są dostateczne, czy też niedostateczne do przypisywania Hebrajczykom częściowo rozwiniętego kultu przodków, posiadamy dowód, że kult taki istniał i że istnieje dotąd wśród innych ludów semickich. W artykule zatytułowanym: „Le culte des ancêtres divinisés dans l’Yémen,” a zawierającym się w Comptes rendus Akademii francuskiej, pan Lenormant, podawszy objaśnienie pewnych napisów, powiada: „tutaj więc mamy powtórzony dwukrotnie cały szereg osobistości, oczywiście zmarłych przodków lub krewnych autora dedykacji. Imionom ich towarzyszą tytuły jakie nosili za życia. Potomkowie wzywają ich w takim samym czasie, w takim samym porządku i z takim samym zamiarem, jak i bogów, (wymienionych w tej samej formule); słowem, są oni postawionymi całkowicie na równi z mieszkańcami nieba… są oni bez zaprzeczenia ubóstwionymi osobistościami, przedmiotem kultu rodzinnego, są bogami czyli geniuszami w mniemaniu swego ludu.”


Przykład pokrewny zawiera się też w następującym urywku z dzieła P. Caussin de Perceval Essai sur l’histoire des Arabes. Mówiąc o czasach Mahometa, powiada on, iż „większa część narodu, (to jest wszyscy ci, co nie byli żydami lub chrześcijanami), składała się z pogan… Mieli oni wielką liczbę bóstw; każde pokolenie i prawie każda rodzina posiadały jakieś jedno, któremu szczególną cześć oddawały. Uznawali oni jednak istnienie Boga Najwyższego (Allaha), względem którego inne bóstwa były potężnymi orędownikami… jedni wierzyli, że ze śmiercią kończyło się wszystko; inni żywili wiarę w zmartwychwstanie i życie pozagrobowe.”


Spostrzegamy tu pewne domniemania znaczące. Fakt ostatni przypomina nam o wierzeniu lub niewierzeniu starożytnych Hebrajczyków. Dalej, ta różnica mniemań pośród Arabów, z których jedni byli osiadłymi, drudzy zaś koczującymi, zgadza się z wyrażonym wyżej domysłem, że zwyczaje koczownicze, mniej niż zwyczaje życia osiadłego, sprzyjają utrwalaniu się praktyki zjednywania upiorów wraz ze wszystkimi jej następstwami. Co się tyczy idei bóstwa najwyższego, jaka towarzyszyła wśród nich kultowi przodków, to oczywistym jest, że hordy koczujące wzięły ją niechybnie od ludów względnie ucywilizowanych, z jakimi stykały się często; tak samo dziś jeszcze dzicy ideę tę przyjmują od swoich gości europejskich. Jednakże, przykład Beduinów dzisiejszych dowodzi nam, że wierzenie nabyte w ten sposób, niejasnym jest i powierzchownym; muzułmanizm ich, jak utrzymuje Mr. Palgrave, jest jak najbardziej eteryczny, gdy tymczasem rzeczywistego istnienia ich kultu przodków, dowodzą nam ofiary składane przez nich „pobożnie” na grobach. Tak więc, odnośnie do Semitów, jak i odnośnie do Aryjczyków, kult przodków nie może podlegać zaprzeczeniu. § 151. Mitologowie jednak mówią., że obrzędy owe posiadają raczej obyczajowy (moralny), nie zaś religijny charakter. Rozpatrzmy to tę wskazywaną nam różnicę w jej postaci konkretnej.


Kiedy w opisach Nikaraguańczyków czytamy, iż czcili oni Teotes (przodków), uważanych za ludzi dawnych, od których sami oni pochodzą, to możemy uznać fakt ten, tak jak on się przedstawia, gdyż ludy owe należały do niższej rasy; lecz kiedy w Prawodawstwie Manu czytamy, że „synowie Marichi i wszystkich innych Rishi (dawnych mędrców), będący potomkami Manu, syna Brahmy, nazywani są towarzyszami Pitri, czyli praojcami,” musimy pojmować ojcostwo nie dosłownie lecz przenośnie: ludy te bowiem były aryjskie. Kiedy jeden z Amuzulów, przynosząc na ofiarę byczka, poczyna rzecz swą od zaproszenia „pierwszego znanego sobie Itonga, ” (najstarszego upiora-przodka”), albo gdy w innych wypadkach przestrzega on tego, iżby najpierw wymienić upiora zagniewanego, jak przypuszcza, z powodu pominięcia go w modłach, to fakt taki przedstawia nam pierwotne wyobrażenia rasy niezdolnej do wyższej cywilizacji. Kiedy jednak Prawodawstwo Manu powiada: „niech będzie uczyniona bogom ofiara na początku i na końcu sraddha, nie należy zaczynać i kończyć ofiarą dla przodków; ten bowiem kto zaczyna i kończy obiatą dla Pitri” (ojców), rychło zginie wraz ze swym potomstwem, ” wówczas, uznając oczywisty dowód zdolności umysłu aryjskiego, powinniśmy odróżniać uczucie religijne, będące źródłem jednej części ofiary, od uczucia moralnego, wywołującego część drugą. Murzyni, udający się w czasie choroby do lasów i wzywający tam pomocy zmarłych swych krewnych, zdradzają w postępkach tych nikczemną przyrodę swej rasy; to też niskich koncepcji ich nie należy brać za jedno, z owymi wzniosłymi koncepcjami Irańczyków, zawartymi domyślnie w Khorda Avesta, gdzie dusze praojców przywoływane są w modlitwach; jest to bowiem tylko wyrazem uczuć synowskich. Oczywistym jest, że częste ofiary, jakimi starożytni Egipcjanie czcili swych zmarłych, mianowicie trzy „uroczystości pór roku,” „dwanaście uroczystości miesięcznych” i dwanaście „uroczystości półmiesięcznych” tworzyły część ich religii; czyż nie byli oni bowiem Turańczykami i czcicielami przodków? Całkiem inaczej wszakże musimy tłumaczyć sobie ofiary, składane przez Rzymian ich Larom na calendae, nonae i idae każdego miesiąca, były to bowiem tylko oznaki szacunku, należnego praojcom. Postępek dzikiego, rzucającego przy każdym posiłku część pożywienia i napoju dla duchów zmarłych, wskazuje nam na jego chęć zjednywania ich — chęć, której nie doświadczał Rzymianin, gdy ofiarowywał część każdego posiłku swym Larom. Na koniec, gdy, udając się w drogę, Rzymianin modlił się do Larów o szczęśliwy powrót, to przez to nie przypisywał im takiej mocy, jaką upiorom krewnych przypisują Indianie lub Weddahowie, którzy proszą ich o pomoc, udając się na łowy. Jeszcze mniejsze podobieństwo upatrywać musimy pomiędzy wyobrażeniami krewkich Meksykanów, Peruwiańczyków, Chibchów, Dahomejczyków, Aszantyów i innych ludów, składających krwawe ofiary na pogrzebach, oraz wyobrażeniami dawniejszych Rzymian, którzy składali ofiary ludzkie na grobach. Zważywszy na to, iż Rzymianie należeli do jednego ze szlachetnych typów ludzkości, musimy wywnioskować, iż zwyczaj ten wzięli oni od jednego z typów podlejszych, jakie ich otaczały.


Cóż mamy powiedzieć, o podobnych sposobach tłumaczenia rzeczy? Możemy powiedzieć to przynajmniej, że gdyby taka dowolność przysługiwała ludziom w tłumaczeniu faktów w ogóle, to lada dialektyk mógłby z łatwością dowieść wszelkiego, jakiegokolwiek bądź założenia.


§ 152. Jak dalece bezzasadnym jest twierdzenie, że rasy wyższe nie przechodziły przez ten kult niższy, ujrzymy znowu, przypominając sobie, że aż do dnia dzisiejszego, kult przodków tuła się jeszcze wśród ludów najbardziej nawet cywilizowanych. Ukazuje się on w calutkiej Europie — owdzie słabo, tam z siłą niejaką — pomimo represyjnego wpływu Chrystianizmu.


Nawet protestanci zdradzają się z niezaprzeczonymi śladami pierwotnych owych wyobrażeń, uczuć i czynów. Nie mam tu na myśli tylko owego zwyczaju zdobienia grobów kwiatami, co przypomina nam o umieszczaniu kwiatów na grobach przez ludy, uprawiające cześć przodków, ludy, które ofiarowywały również kwiaty bogom; praktykę tę bowiem, upowszechnioną pod wpływem reakcji rytualistycznej, uważać można za cząstkę powstałego z martwych katolicyzmu. Mam tu raczej na myśli fakty inne, mniej widoczne. O nieboszczykach myślimy często, jako o pochwalających albo ganiących nasze postępowanie. Umysłom swych krewnych przedstawiają się oni tak, jak gdyby wiedzieli o ich postępkach i mogli obrażać się za nieuwzględnianie swych nakazów. Niekiedy wyobraża się sobie, że portret patrzy z wyrzutem na potomka, który dopuszcza się jakiegoś wykroczenia; na koniec, obawa niewypełnienia życzeń umierającego działa niewątpliwie, jako czynnik powściągający — tak że, jakkolwiek nieokreśloną stała się już ich forma, pierwotne owe pojęcia posłuszeństwa i przejednywania nie znikły jeszcze zupełnie.


Pierwotna ta religia wszakże, ze szczególną wyrazistością przechowuje się wśród ludów katolickich. Kaplice żałobne (trupiarnie), na cmentarzach stałego lądu, są oczywiście podobizną kunsztownych grobowców starożytności. Jeżeli wzniesienie kaplicy dla Matki Boskiej jest aktem czci, to uczucie czci nie może tez być całkiem nieobecne, gdy kaplica wznoszoną zostaje nad grobem zmarłego krewnego. Wreszcie, jakkolwiek modły w takich kaplicach lub na grobach, odprawia się najczęściej za zmarłych, to jednak autor słyszał od dwóch katolików francuskich, że wyjątkowo, kiedy się przypuszcza, iż pobożny krewniak nie znajduje się w czyśćcu, lecz w niebie, zdarzają się modlitwy do zmarłych z prośbą o orędownictwo. Pewien francuski korespondent autora podaje to w wątpliwość; ale przypuszcza on, że mężczyźni i kobiety, umierający z pewnym urokiem świętości, kanonizowani są i czczeni w mniemaniu tłumów. „Ainsi jái vu en Bretagne le tombeau d’un prètre très pièux et très charitable: ii ètait convert de couronnes, on s’y rendait en foule le prier de procurer des guèrisons, de veiller sur les enfants” etc. Gdybyśmy uznali to jedno tylko oświadczenie za wiarogodne, dowodziłoby ono, że religia pierwotna tuła się jeszcze.


Jeszcze wyraźniejszy dowód jej istnienia znajdujemy w trwających do dziś dnia zwyczajach karmienia duchów — zarówno na uroczystości dorocznej, jak i w innych wypadkach. Kiedy czytamy o periodycznych świętach dla zmarłych, jakie zachowywano wśród ludów wygasłych, lub jakie zachowuje się dziś jeszcze wśród Chińczyków, i kiedy spoglądamy na obrzędy odnośne, jak na cząstkę ich kultu zmarłych, na koniec kiedy dowiadujemy się, że święto Zaduszek i mnóstwo innych obrzędów podobnych trwa dotąd w rozmaitych częściach Europy, zarówno wśród Teutonów jak Celtów, to czyż możemy przeczyć, że każą one domyślać się jakiegoś pierwotnego kultu przodków?3) .


§ 153. Zobaczmy teraz, o ile indukcja usprawiedliwia naszą dedukcję, o ile potwierdza wywód, podsuwany w rozdziale ostatnim.


Biorąc całokształt skupień ludzkich — plemiona, społeczeństwa, narody, widzimy, iż prawie wszystkie one, jeśli nie wszystkie stanowczo, żywią mniej lub więcej wyraźną wiarę, w ożywanie sobowtóra osoby zmarłej. W łonie tej klasy ludów, znajdujemy klasę nie tak już wielką, której członkowie przypuszczają, iż sobowtór zmarłego istnieje przez jakiś czas lub zawsze po śmierci. Prawie równie liczną jest inna klasa, zawarta w tej ostatniej, gdzie już spostrzegamy zjednywanie upiorów na pogrzebach i w późniejszych odstępach czasu. Dalej, widzimy jeszcze szczuplejszą klasę, zawartą w uprzedniej, klasę ludów bardziej rozwiniętych, które obok wiary w stałe istnienie upiora, przechowują też stały kult przodków. Nadto, w granicach cokolwiek ciaśniejszych, jakkolwiek wcale nie szczupłych, spostrzegamy klasę ludów, wśród których cześć przodków w ogólności, podporządkowaną zostaje kultowi pewnych przodków szczególnych. Na koniec, niekiedy, w miarę wzrostu owego podporządkowania, można już odróżnić, kiedy owi przodkowie wybitni byli przywódcami plemion zdobywczych.


Nawet nazwy, jakimi społeczeństwa bardziej rozwinięte posługują się, w celu oznaczenia rozmaitych porządków istot nadprzyrodzonych, nawet nazwy owe pierwotną wspólnością swego znaczenia wskazują, iż takim właśnie był przebieg tej sprawy. Przytoczony powyżej fakt, iż wśród Tanneńczyków wyraz, oznaczający Boga, znaczy dosłownie nieboszczyk, jest typem faktów, wszędzie napotykanych. Upiór, duch, demon — nazwy stosowane zrazu do sobowtóra bez różnicy jego charakteru — poczynają stosowanymi być różnie, w miarę powstawania różnic, charakterowi temu przypisywanych: cień wroga staje się diabłem przyjazny cień — bóstwem. Tam, gdzie rozwój koncepcji nie posunął się daleko, nie ma zróżnicowanych tytułów, a różnice przez nas przestrzegane, wyrażonymi być nie mogą. Dawni misjonarze hiszpańscy w Ameryce bywali w kłopocie, znajdując, iż jedyny wyraz miejscowy, jakiego mogliby użyć do oznaczenia Boga, oznaczał również diabła. W języku greckim wyrazy: Daimon i teos dają się wzajem zastąpić. Eschyles przedstawia dzieci Agamemnona, wołające do upiora swego ojca, jako do boga. Tak samo było wśród Rzymian. Obok niewyspecjalizowanego używania wyrazu daemon, co oznaczało anioła lub geniusza, dobrego lub złego, znajdujemy niewyspecjalizowane używanie słowa Deus, zarówno dla oznaczenia Boga, jak i upiora. Na grobach manes (cienie zmarłych), nazywano bogami; kodeks zaś stanowi, iż „prawa bogów — Manes, uważanymi być mają za święte.” Podobnie też było wśród Hebrajczyków. Izajasz przytacza pewne upowszechnione wierzenie, każące domyślać się podobnego utożsamiania, gdy przedstawia, iż otrzymał rozkaz odrzucenia go. „A tak jeśliby wam rzekli: dowiadujcie się od czarowników i od wieszczków, którzy szepczą i markocą, rzeczcie: izali się nie ma dowiadywać lud u Boga swego? Azaż umarłych miasto żywych radzić się ma?” Gdy Saul zapytuje ducha Samuelowego, wówczas czarownica wyraża się tak: widziałam bogów (Elohim), unoszących się z ziemi; wyrazy Bóg i upiór są tutaj oczywiście używane jako równoważne 4).


Nawet za dni naszych, pokrewieństwo dwóch tych wyrazów daje się wyśledzić. Twierdzenie, że Bóg jest duchem, wskazuje na pewne zastosowanie terminu, który, w zastosowaniu innym, oznacza duszę ludzką. Tylko przez dodanie epitetu określającego Duch Święty odróżnionym zostaje od ducha w ogólności. Istota boska dotąd oznaczaną jest jeszcze słowami, jakie pierwotnie oznaczały tchnienie, o którym przypuszczało się, iż, opuściwszy ciało człowieka przy zgonie, stanowi część jego, żyjącą dalej.


Czyliż wszystkie te różnorodne dowody nie utwierdzają w podejrzeniu, że z koncepcji niegdyś jednostajnej, powstały rozmaite koncepcje istot nadprzyrodzonych? Możemy wywnioskować a – priori, iż, zgodnie z prawem ewolucji, rozwinie się wiele koncepcji niepodobnych, z koncepcji pierwotnie podobnych. Duchy zmarłych, tworzące wśród plemienia pierwotnego pewną grupę idealną, której członkowie zaledwie słabo są odróżnieni, wyróżniać się poczną coraz bardziej. W miarę postępów społeczeństwa, oraz nagromadzania się i komplikowania podań miejscowych i ogólnych, owe, niegdyś jednakie dusze ludzkie, nabywając w wyobrażeniu tłumu cech odmiennych tak co do charakteru, jak i znaczenia, poczną się wzajem oddalać — aż wreszcie początkowa wspólność ich przyrody zatrze się prawie do niepoznania.


Tak więc, spodziewając się, iż znajdziemy różnorodne ich odmiany, mnożące się w myśli ludzkiej, w miarę tego, jak rozrasta się ludność, zajmująca coraz to bardziej odmienne siedziby i dążąca ustawicznie do zapełnienia w przyrodzie wszelkiego miejsca, jakie tylko zajętym być może, oczekując tego wszystkiego, przypatrzmy się teraz niektórym z typów najwybitniejszych.


1)Biskup Callaway powiada nam, iż „Uthlanga oznacza trzcinę, ściśle mówiąc, kogoś co zdolny jest „kiełkować, ” wypuszczać „latorośle;” sądzi też on, że pod wpływem tej przenośni wyraz ów począł „oznaczać źródło bytu.” Znajdziemy później powody do mniemania, że tradycja nie bierze początku w żadnej podobnie sztucznej przenośni, lecz, że powstaje drogą o wiele prostszą.

2) Przy korygowaniu tego rozdziału spotkałem się z dowodem, świadczącym, iż nieodpowiednie zróczniczkowanie się wyobrażeń i wyrazów ludów pierwotnych, prowadzi właśnie do wniosków tego rodzaju. Doktor Muir, wykazując w swoich Sanskrit Texts, jakie koncepcje mieli starożytni Rishi’owie o układanych przez siebie samych hymnach wedyckich, zestawia rozmaite wypadki, w których używanym jest wyraz, każący się domyślać owego układania. Niektóre z tych wyrazów są naprzykład takie jak: „robić, ” „fabrykować,” „począć lub zrodzić.” Otóż, jeżeliw języku takim, jak sanskrycki, wyrazy te są tak niedokładnie wyspecjalizowane, że jednakowo bywają stosowanymi do oznaczenia tej samej czynności, to łatwo możemy zrozumieć, o ile języki bardziej nieokrzesane niezdolnymi być muszę do wyrażenia różnicy pomiędzy poczęciem, robieniem i tworzeniem.

3) Przetłumaczono umyślnie dla autora następujący bardzo wymowny urywek; „Wieśniacy rzymsko-katoliccy przez cały rok okrągły nie przestają troszczyć się o pomyślność dusz swoich nieboszczyków. Okruchy zbierane bywają ze stołu przez cały tydzień, w sobotę zaś wieczorem wrzucane są do pieca, aby służyły za pokarm dla dusz zmarłych, w ciągu następującej niedzieli. Gdy zupa rozleje się na stole… pozostawia się ją dla biednych duszyczek. Gdy niewiasta rozczynia chleb, ciska za siebie garść mąki i rzuca kawałek ciasta do pieca; gdy piecze małe ciastka, (racuszki?), umieszcza trochę tłuszczu na patelni i pierwsze ciastko rzuca w ogień. Drwale rzucają okruchy chleba, nadto już suche, na pień drzewny, a wszystko to dla biednych duszyczek. Kiedy zbliża się czas zaduszek, wtedy troska o nieboszczyków staje się żywszą. W każdym domu światło się pali przez całą noc; lampy nie napełnia się już olejem ale tłuszczem, drzwi, a przynajmniej okno pozostawia się otworem,” na koniec, na stole pozostawia się wieczerzę, nawet z pewnymi dodatkami; „ludzie udają się na spoczynek wcześniej, a wszystko to, aby dać możność drogim aniołkom wchodzić bez przeszkody… takim jest zwyczaj wieśniaków Tyrolu, Starej Bawarii, Górnego Palatynatu i Czech niemieckich.” Bucchholtz; Deutsche Glaube unt Brauch t. I, str. 323 — 4.

4) Odnośnie do pierwszego z tych ustępów, podanego tutaj w brzmieniu The Book of Isaiah (1870) Cheyne (str. 33) wyjaśnia, że bogowie, są to duchy zmarłych bohaterów narodowych, (W The Prophecies of Isaiah (1882) zmienia on tłumaczenie, pisząc mianowicie bóg, zamiast bogowie, kióry to przekład wyrazu elohim, zgadza się daleko lepiej z upowszechnionymi poglądami, aniżeli z istotnym brzmieniem tekstu. ) O ustępie drugim, Komentarz Speakera powiada: „możliwym jest, że elohim zostało użyte tutaj w znaczeniu ogólnym istności nadprzyrodzonej, anioła lub ducha. Na koniec, Kuenen robi uwagę (I. str. 224), iż „Niema wątpliwości, że pierwotnie istoty wyższe, przedmiot obawy (eliah) człowieka, oznaczane były przez nie (imię elohim), tak, iż imię to dostarcza nam nadto dowodu na korzyść istniejącej dawniej wielości bóstw (wielobóstwa).”