Dane socjologii – Rozdział X. Wyobraźenia o śnie i snach

§ 68. Jedną z koncepcyj, z którą w ciągu wychowania oswoiliśmy się tak dalece, iż mylnie uważamy ją za wrodzoną i nieuchronną, jest koncepcja ducha (Mind), jako pewnego bytu wewnętrznego, różnego od ciała. Hipoteza jakiejś istoty myślącej i czującej, a zamieszkałej w powłoce cielesnej, tak głęboko splotła się z naszymi wierzeniami i mową, iż z trudnością możemy sobie wyobrazić, że należy ona do takich, jakich człowiek pierwotny nie wyznaje i wyznawać nie może.

A jednak gdy zapytamy siebie, czy jest w doświadczeniu coś takiego, coby nie myślącej istocie ludzkiej mówiło o jakiejś takiej istności, znajdziemy, iż nie ma w nim nic podobnego. Co chwila spostrzega człowiek rozmaite przedmioty dokoła siebie, dotyka się ich, trzyma w ręku, porusza tu i ówdzie. Nie wie on nic o czuciach i wyobrażeniach – nie posiada słów do ich oznaczenia. tym bardziej nie posiada on żadnych tak wysoce abstrakcyjnych wyrazów, jak koncepcja albo świadomość. Myśli, nie spostrzegając tego, że myśli, a tym samym nie zapytuje nigdy ani o to jak myśli, ani też o to co w nim myśli. Zmysły jego pozwalają mu obcować tylko z przedmiotami zewnętrznymi, oraz z własnym jego ciałem i o tyle tylko przekracza on te swoje zmysły, iżby mógł wyciągnąć konkretne wnioski co do działań owych przedmiotów. Istność niewidzialna i niewyczuwalna, jaką, podług przypuszczenia, jest duch, przedstawia dlań wysoką abstrakcję, niedającą się ani pomyśleć, ani też za pomocą jego słownictwa, wyrazić.

Wywód ten oczywisty, a priori, sprawdza się też a posteriori. Dziki nie może mówić o postrzeganiu wewnętrznym inaczej, jak w terminach postrzegania zewnętrznego. Nawet my sami wyrażamy stan naszego umysłu słowami używanymi pierwotnie dla oznaczenia czynności ciała, gdy powiadamy np, iż widzimy coś, co zostało jasno wytłumaczone, lub ujmujemy jakiś dowód namacalnie prawdziwy. Takie zaś używanie słów każący przypuszczać udział wzroku i dotyku, a będący dla nas tylko metaforą, przez człowieka dzikiego nie jest odróżnianym od literalnego ich używania. Symbolizuje on ducha swego przez własne oczy (Patrz: Zasady Psychologii, § 404.)

Dopóki jednak nie istnieje jeszcze koncepcja ducha, jako wewnętrznego pierwiastka działalności, dopóty nie może być jeszcze takiej jak nasza koncepcji snów. Tłumaczenie sobie rzeczy widzianych, mówionych i dokonywanych we śnie, jako czynności istoty myślącej, która czuwa podczas uśpienia zmysłów, tłumaczenie takie jest niemożliwe, dopóki istota owa nie będzie postulatem naszego rozumowania. Stąd też powstaje pytanie, w jaki sposób objaśniane bywają sny, przed ukazaniem się koncepcji ducha.

§ 69. Głód i nasycenie, zjawiska bardzo pospolite w życiu człowieka pierwotnego, sprowadzają sny wielce ożywione; oto po bezowocnych łowach i długim poście, kładzie się on wyczerpany; gdy się zaś zdrzemnie, zaczyna polować z powodzeniem – zabija zwierzynę, zdziera z niej skórę, gotuje ją, aż nagle budzi się, gdy miał już skosztować pierwszych kąsków. Przypuszczać, iż powie on sobie: „wszystko to było snem”, jest to przypuszczać, iż posiada on już hipotezę, której jak wiemy, posiadać jeszcze nie może; bierze on fakty tak, jak się ukazują, Z dokładną wyrazistością przypomina on sobie rzeczy, które widział i postępki, jakich dokonywał i bez powątpiewań uznaje świadectwo pamięci. Prawda, znajduje on siebie jeszcze leżącym. Nie rozumie, jak zmiana ta mogła się dokonać, ale, jak żeśmy widzieli; świat otaczający oswoił go z niewytłumaczonym znikaniem i ukazywaniem się przedmiotów, dlaczegoż by więc tutaj nie miał zdarzyć się jeden z takich wypadków? Innym znów razem, gdy spoczywa objedzony, zakłócenia w krążeniu krwi wywołują zmorę – jeżeli, usiłując się wymknąć i nie mogąc tego dokonać ujrzy się on w szponach niedźwiedzia i obudzi się z krzykiem – to dlaczegoż by nie miał wywnioskować, że krzyk był wywołany z niebezpieczeństwem istotnym. Chociaż żona jest przy nim i powiada mu, że nie widziała niedźwiedzia, to jednak słyszała jego okrzyk. Ponieważ zaś nie posiada on najlżejszego pojęcia o tym, iż sam stan podmiotowy może wywołać podobny skutek – przeto nie ma też terminów, w jakich mógłby ukształtować sobie takie pojęcie.

Mniemanie, że sny są rzeczywistością, wzmacnia się jeszcze pod wpływem opowiadań o nich, przy pomocy niedoskonałego języka Zapominamy, iż odróżnienia, łatwe dla nas, niemożliwe są dla tych, którzy posiadają małą tylko liczbę wyrazów, przy tym mających znaczenie tylko konkretne; którzy mają zaledwie zaczątkowe formy zdania, w jakich kojarzyć mogą te wyrazy. Czytając, iż w mowie ludu, tak posuniętego w rozwoju jak starożytni Peruwianie – wyraz huaca oznaczał: „bałwana, świątynię, święte miejsce, grób, pagórek, postacie zwierząt i ludzi”, możemy osądzić, jak nieokreślonymi być muszą najlepsze wyrażenia myśli, na jakie ludziom najpierwotniejszym pozwala ich słownictwo. Kiedy czytamy o pewnym istniejącym jeszcze plemieniu Ameryki południowej, że zdanie ?jestem Abiponem” (I am an Abipone) daje się tam wyrazić jedynie w sposób niejasny: Ja, Abipon” (I, Abipone), możemy tylko wywnioskować, że za pomocą tak nierozwiniętych form gramatycznych zaledwie najprostsze myśli wypowiadać można właściwie; kiedy dalej dowiadujemy się, że wśród ludów najniższych wyrazy, nie całkiem odpowiednie i nieokreślenie skojarzone, nadto niedokładnie są wymawianymi, jak np. wśród Akków, których mowa uderzyła Schweiufurtha swoim nierozczłonkowaniem, wówczas poznajemy trzecią znów przyczynę pogmatwania. Tak przygotowani, nie powinniśmy odczuwać zdziwienia, słysząc, że Indianie Zuni potrzebują „wielu wykrzywiać twarzy i poruszeń ciała, aby umożliwić dokładne zrozumienie swych twierdzeń”, że mowa Buszmenów wymaga tak wielu znaków, którymi się sztukuje, iż nie można ich zrozumieć w ciemności”; na koniec, że Arapahowie „z trudnością mogą rozmawiać z sobą po ciemku”. Jeżeli teraz, przypominając to wszystko, zapytamy siebie, co się musi dziać, gdy dziki opowiada swój sen, to spostrzeżemy, iż, przypuszczając nawet, że podejrzewa jakąś różnicę pomiędzy działaniem idealnym a realnym, zrozumiemy, iż nie będzie mógł jej wyrazić. Język jego nie pozwala mu nawet powiedzieć: „śniło mi się, żem widział”, zamiast „widziałem”. Stąd to każdy z nich opowiada o swoich snach tak, jakby one były rzeczywistością, a w ten sposób umacnia w innych mniemanie, że i ich sny również były rzeczywistością.

Jakimże tedy jest wynikające stąd pojęcie [notion]? Śpiący po przebudzeniu przypomina sobie rozmaite wypadki i powtarza o nich innym. Sądzi on, iż znajdywał się na innym miejscu, lecz świadkowie mówią, że tak nie było; świadectwo zaś ich popiera ta okoliczność, iż znajduje on siebie na tym samym miejscu, na którym się położył. Prostym więc wywodem jest tutaj mniemanie, że i pozostawał na miejscu i znajdywał się gdzie indziej – że posiada dwie indywidualności, z których jedna opuszczała drugą, a teraz powraca. I on więc posiada byt podwójny, tak jak wiele innych przedmiotów.

§ 70. Ze wszystkich stron napływają dowody, że istotnie taką właśnie koncepcję snów tworzą sobie dzicy i że utrzymuje się ona przy życiu już nawet po dokonaniu przez cywilizację znacznych postępów. Tutaj przytoczymy parę takich świadectw,
Schoolcraft powiada nam, iż Indianie północnoamerykańscy sądzą w ogólności, że „istnieją w człowieku dwie dusze; z tych jedna pozostaje w ciele, podczas gdy druga może odbywać wycieczki w ciągu snu”, zdaniem zaś Crantza, Grenlandczycy utrzymują, „że dusza może opuszczać ciało w czasie snu”. Teoria Nowo-Zelandczyków opiewa, „iż w ciągu spania duch opuszcza ciało i że sny są to przedmioty widziane przezeń w czasie wędrówek”, zaś na wyspach Fidżi „wierzy się, że duch człowieka jeszcze za jego życia opuszcza ciało, aby niepokoić innych ludzi”. Podobnie też dzieje się na Borneo. Przekonaniem jest Dajaków, że dusza w ciągu snu przedsiębierze wyprawy na własny rachunek, oraz widzi, słyszy i mówi. Wśród górskich plemion Indii, takich jak Karenowie, utrzymuje się ten sam pogląd; twierdzą oni, że „we śnie wywędrowuje on (La, duch albo upiór) precz na krańce ziemi, a sny nasze są właśnie tym, co La widzi i czego doświadcza w swoich wędrówkach”. Starożytni Peruwianie, jakkolwiek wysokiego stanu uspołecznienia byli dosięgli, nadawali również takie same objaśnienie tym faktom. Utrzymywali oni, że „dusza opuszcza ciało, gdy ono śpi.” Twierdzili, że dusza nie sypia i że rzeczy, które nam się śnią, są właśnie tym, co dusza widzi na świecie w czasie snu ciała”. Podobnie też mówi się nam o Żydach: „sen uważany jest za pewien rodzaj śmierci, kiedy dusza odbiega ciało, lecz powraca ona znowu przy obudzeniu”.
Somnambulizm, jakkolwiek zdarza się rzadko, służy jednak, gdy się przytrafi, ku potwierdzeniu owych objaśnień. Dla umysłu bowiem niekrytycznego, somnambulik zdaje się być właśnie przykładem owej działalności podczas snu, jakiej każe domyślać się pierwotna koncepcja sennych widziadeł. Każda faza somnambulizmu właściwych dostarcza dowodów. Częstokroć uśpiony wstaje, wykonywa różne czynności i, nie budząc się, powraca do stanu spokoju, przypominając zaś później sobie obie czynności, słyszy on od świadków, iż istotnie wykonał to, o czym opowiada. Pytanie, jaki też wniosek oprze na takim doświadczeniu człowiek pierwotny? Dowodzi ono somnambulikowi, iż może on w ciągu snu prowadzić życie czynne, a jednak znaleźć się później na tym samym miejscu, na którym się położył. Równie przekonywająco dowodzi ono tym, którzy go widzieli, iż ludzie istotnie mogą chodzić uśpieni i że istotnie wykonują czynności, o których wykonywaniu im się śniło i że czynności te niekiedy nawet mogą być widzialne. Prawda, skrzętne zbadanie faktów, wykazałoby, iż w tym wypadku ciało śpiącego nie znajdywało się na miejscu jego spoczynku; ale dzicy nie badają skrzętnie faktów. Dalej znów, w wypadkach, kiedy somnambulik nie przypomina sobie dokonanych postępków, pozostaje jeszcze świadectwo innych, aby mu dowieść, iż nie zachowywał się spokojnie, niekiedy zaś, i to dość często, zdarza się coś więcej: jeżeli np. wędrówka nocna naprowadzi go na jakąś przeszkodę i potknięcie się zbudzi go, wówczas zyskuje on jasny dowód prawdziwości przypuszczanego przezeń faktu, iż w czasie snu, istotnie, wałęsa się tu i owdzie. Powracając na posłanie, nie znajduje on, co prawda, drugiego siebie, ale odkrycie to, nie dające się pogodzić z mniemaniem przyjętym, po prostu tylko potęguje zamieszanie jego wyobrażeń o tym przedmiocie. Nie mogąc przeczyć oczywistości tego, że chadza uśpiony, bierze on to dziwne doświadczenie na poparcie upowszechnionego mniemania, nie zastanawiając się nad niezgodnością rzeczy.

Gdy zważymy nadto, co z owych zjawisk niezwykłych, zdarzających się niekiedy, może zrobić jeszcze tradycja, oraz właściwa jej przesada, to dostrzeżemy, iż pierwotny sposób tłumaczenia snów będzie musiał otrzymać od niej silne poparcie.

§ 71. Obok wierzenia powyższego, powstaje naturalnie inne: wiara w rzeczywistość osób wyśnionych. Przypisując rzeczywistość swym własnym, dokonanym we śnie postępkom, człowiek przypisuje ją również wszystkimu, cokolwiek widział we śnie: miejscowościom, przedmiotom martwym, lub istotom żyjącym. Stąd też również powstaje grupa faktów, mających podobnie wielkie znaczenie.
Morgan świadczy, że Irokezi uważają sny za rzeczywistość, słuchają ich wskazówek, czyniąc to, co im nakazały czynić osoby widziane we śnie. O Chippewajach zaś Keating twierdzi, że poszczą oni w celu „wywołania snów, które cenią nade wszystko”, Malagasi „zachowują się z religijną czcią względem snów i myślą, że dobry demon… przychodzi, aby powiedzieć im, iż mają zrobić to lub owo, albo też przestrzega ich przed niebezpieczeństwem”. Mieszkańcy wysp Sandwich powiadają, że zmarły członek rodziny „ukazuje się niekiedy żywym we śnie i czuwa nad ich losami”. Podobne też wierzenia widzimy wśród Tahitańczyków, W Afryce dzieje się to samo. Mieszkańcy Kongo utrzymują, iż to, co widzą i słyszą w „snach, pochodzi od duchów”, spomiędzy zaś mieszkańców Afryki wschodniej, Wanika, wierzą, że duchy zmarłych ukazują się żywym we śnie. Nadto, Kafrowie zdają się sny w ogólności przypisywać duchom. Obfitych dowodów dostarczył biskup Callaway, odnośnie do Zulusów, których poglądy opisywał z ich własnych ust. Jakkolwiek inteligentnym jest ten naród, jakkolwiek posunął się już nieco pod względem uspołecznienia i posiada język pozwalający mu odróżniać postrzeżenia senne od zwykłych, to jednak znajdujemy wśród nich (obok przytrafiającego się niekiedy sceptycyzmu) upowszechnione mniemanie, że osoby, ukazujące się we śnie, są rzeczywistymi. Z pomiędzy wielu przykładów przytoczymy tu jeden, a mianowicie pewnego człowieka, który się skarżył, że go prześladuje duch jego brata. Powiada on do swych sąsiadów: „widziałem mego brata. Ci pytają go, co brat mówił, wtedy powiada: śniło mi się, że mnie on kąsał, mówiąc, czym się to dzieje, że ty już nie wiesz o moim istnieniu? odpowiedziałem mu, mówiąc: a jeśli cię znam, to co mogę uczynić, abyś mógł wiedzieć, że cię poznaję? wiem, że jesteś mym bratem; odpowiedział mi zaraz potem i zapytał: kiedy przynosisz na ofiarę byczka, dlaczego nie wzywasz mnie? odpowiedziałem mu: wzywam ciebie i wysławiam twoimi pochwalnymi przezwiskami. Wspominasz mi słusznie o byczku, którego zabiłem, nie wzywając ciebie, lecz zabiłem wołu i wzywałem cię, zabiłem jałówkę i również wzywałem. On odpowiedział mi, mówiąc: chcę go na pokarm; odmówiłem mu, mówiąc: nie, mój bracie, nie posiadam byczka, czyż widzisz ich wiele w oborze? on odpowiedział: chociażby był tylko jeden, żądam go. Kiedym się obudził, czułem ból w boku.”

Chociaż to pojmowanie zmarłego brata, jako istoty żyjącej, domagającej się posiłku i przyczyniającej ból za nieusłuchanie, odległe jest tak dalece od naszych pojęć, iż zdaje się prawie niemożliwym, to jednak spostrzeżemy jego możliwość, przypominając, jak mało różni się ono od pojęć wcześniejszej cywilizacji. Na początku drugiej księgi Iliady, znajdujemy sen, posłany przez Zeusa, ku wprowadzeniu w błąd Greków, a opisany tak, jak gdyby to była jakaś żywa istota, otrzymująca od Zeusa wskazówki, co ma powiedzieć śpiącemu Agamemnonowi. Podobnie też Achillesowi, gdy zasnął, ukazał się duch Patrokla, „we wszystkim podobny do niego samego”, mówiąc: „spal mnie co prędzej, abym mógł przejść przez bramy Hadesu”, kiedy zaś chciano go dosięgnąć, „rozwiał się jak dym, z krzykiem”; złudzenie to wzięte było przez Achillesa za rzeczywistość, a wskazówki jego za rozkaz. Pisma hebrajskie wskazują nam to samo. Każdy czytając, że „Bóg przyszedł do Abimeleka w śnie nocnym”, że „Pan przyszedł i stanął i zawołał jak za dni onych Samuelu, Samuelu!”, widzi również niewątpliwą wiarę w równie przedmiotową rzeczywistość. W ciągu cywilizacji, wiara ta tylko stopniowo traciła grunt pod nogami, a i dzisiaj trwa jeszcze, jak tego dowodzą słyszane niekiedy opowiadania o ludziach, którzy właśnie w chwili śmierci ukazywali się oddalonym swym krewnym; oraz jak dowodzą tego przesądy „spirytystów”.

Istotnie, przypominając sobie tych ostatnich, potrzebujemy tylko wyobrazić sobie, iż sami ulegliśmy decywilizacji, że zdolności nasze się zmniejszyły, wiedza zaginęła, język stał się niejasnym, sceptycyzm zniknął, a zrozumiemy, jak nieuchronnie człowiek pierwotny musi uznawać za realne owe osobistości naszych snów, uznawane przez nas za idealne.

§ 72. Wierzenie to, dotyczące snów, oddziaływa w pewien sposób na inne wierzenia. Zasadnicze to nieporozumienie, nie tylko zasila system wyobrażeń błędnych, ale podkopuje nawet powagę prawdziwych wyobrażeń, do utrwalenia których dążą nasze codzienne doświadczenia.

Jeżeli bowiem zdarzenia wyśnione przyjmowane są za rzeczywistość, jeżeli się przypuszcza, że objawiający się w nich porządek zjawisk, jest porządkiem istotnym, to pytanie, jakimi muszą być myśli o porządku zjawisk, obserwowanych w innych okolicznościach (na jawie)? Jednostajność widniejąca w codziennym powtarzaniu się zjawisk, nie wywołuje tu owego poczucia pewności, jakie wywołują widziadła senne, same przez się, gdyż we śnie jednostajność taka nie jest zachowaną. Chociaż w czasie czuwania drzewa i kamienie nie ustępują swego miejsca innym przedmiotom, zmieniającym się jak w panoramie, to jednak zachowują się one tak właśnie, kiedy się zamknie oczy. Podczas gdy, patrząc na towarzysza w dzień jasny, człowiek nie widzi „iżby się on przeobrażał, w ciągu drzemki zdarza się, że coś, co właśnie poznane zostało przed chwilą jako towarzysz, zmienia się na wściekłe zwierzę, dyszące żądzą zniszczenia, albo, że to, co przed chwilą było rozkosznym jeziorem, staje się gromadą krokodyli. Chociaż w czasie czuwania zdolność wznoszenia się nad powierzchnię ziemską ogranicza się do skoku paru stóp wysokości, to jednak w czasie snu ma się niekiedy świadomość latania z łatwością po wielkich przestrzeniach. Tak więc, doświadczenie snów przeczy zazwyczaj doświadczeniu, zdobywanemu w ciągu dnia, i dąży do zachwiania wyciąganych zeń wniosków, albo raczej dąży ono do umocnienia wniosków błędnych, podsuwanych nam przez doświadczenie dzienne, zamiast dążyć do umocnienia poprawnych. Czyż bowiem owe nagłe ukazywania się i znikania we śnie nie dowodzą, tak samo, jak wiele faktów w czasie czuwania, iż przedmioty mogą przechodzić w sposób niewytłumaczalny od stanu widoczności do niewidoczności i na odwrót? Czyliż przeobrażenia owe nie zgadzają się całkowicie z tymi innymi, bądź istotnymi, bądź pozornymi tylko przeobrażeniami, jakie każą człowiekowi pierwotnemu wierzyć w nieograniczoną możność metamorfozy? Jeżeli rzecz jakaś, podniesiona przez niego we śnie jako kamień, nagie staje się ożywioną, to czyż zmiana taka nie zgadza się z jego odkryciami skamieniałości, mających twardość kamienia i kształt ciał żyjących? Czyliż na koniec nagła zmiana postaci tygrysiej na ludzką, oglądana we śnie, nie jest pokrewną owym przeobrażeniom owadów, jakie on zauważył i owym pozornym przeistaczaniom się liści na twory chodzące?

Jasnym jest tedy, że uznawanie działań dokonywanych we śnie za rzeczywistość, wzmacnia inne podobne pojęcia błędne, z innego powstałe źródła. Wzmacnia je ono, tak w sposób dodatni jak i ujemny: dyskredytuje bowiem takie świadectwa stanu czuwania, z jakich mają być wyprowadzone prawdziwe wnioski, oraz daje poparcie takim, jakie prowadzą do mniemań fałszywych.

§ 73. Ujrzymy teraz, że pogląd człowieka pierwotnego na sny jest naturalnym. Jak żeśmy już powiedzieli na wstępie, pojęcia jego wydają się nam dziwnymi dlatego, iż myśląc o nich, wnosimy z sobą naszą teorię ducha, utrwaloną z wolna przez cywilizację, Duch wszakże (Mind) taki, jak my go pojmujemy, nieznany jest dzikiemu, gdyż istoty jego ani zmysły nie odsłaniają, ani też nie objawia mu się on bezpośrednio, jako jakaś istność wewnętrzna. Sam ten fakt, że nawet dziś jedni z metafizyków utrzymują, iż poza wrażeniami i wyobrażeniami, żaden byt poznanym być nie może, podczas, gdy inni sądzą, iż wrażenia i wyobrażenia każą domyślać się czegoś, czego same są stanem, sam ten fakt, mówimy, świadczy, że duch, w naszym jego rozumieniu, nie jest wynikiem intuicji, ale raczej pewnego domniemania i że przeto nie może on być pojmowanym, dopóki nasza zdolność rozumowania nie uczyni pewnych postępów.

Człowiek pierwotny, tak samo jak każde dziecko, przechodzi przez pewną fazę umysłowości, w ciągu której nie powstaje jeszcze władza obserwacji wewnętrznej, przebijającej się w słowach: „myślę, mam wyobrażenia”. Stany umysłu, towarzyszące czuciom i utkanym z nich postrzeżeniom, są tak niewydatne i przemijają tak szybko, że nie bywają zaznaczane. Zaznaczanie ich każe domyślać się samokrytycyzmu – niemożliwego w początkach. Ale owe mdłe stany świadomości, zaciemniane w ciągu dnia przez inne stany stają się wydatne w nocy, kiedy oczy są zamknięte, inne zaś zmysły przytępione. Wówczas to czynności podmiotowe, objawiają się nam jasno, tak, jak się ukazują gwiazdy pod nieobecność słońca. To znaczy, iż doświadczenia snu z konieczności poprzedzają koncepcję jaźni duchowej, że są one tymi, z których ostatecznie koncepcja owej jaźni wyrasta. Zauważmy tu porządek zależności: pospolite tłumaczenie snów każe domyślać się hipotezy ducha (Mind), jako istności odrębnej; hipoteza taka nie może istnieć przed doświadczeniem, które by ją nasunęło; doświadczeniami nasuwającymi ją, są doświadczenia senne, które zdają się narzucać przypuszczenie dwóch istności, na koniec przypuszczenie pierwotne jest takie, że owa istność druga różni się od pierwszej po prostu tym, że może oddalać się i działać, podczas, gdy tamta znajduje się w spokoju. Dopiero w miarę stopniowego modyfikowania się owego przypuszczalnego sobowtóra [duplicate], pod wpływem odpadania różnych cech fizycznych, niezgodnych z faktami, poczyna się utrwalać hipoteza jaźni duchowej, takiej, jaką my rozumiemy.

Tutaj więc tkwi ów zaczątkowa zasada organizacji, jaką przybrać mogą przypadkowe spostrzeżenia rzeczy, czynione przez człowieka pierwotnego. Ta wiara w drugą jaźń, stanowiącą jego własność, zgadzając się z wszystkimi dokoła spotykanymi przykładami dwoistości rzeczy, zgadza się również z mnóstwem tych wypadków, w których przedmioty przechodzą od stanu niewidzialności do stanu widzialności i na odwrót. Co więcej, porównanie pokazuje mu pewne pokrewieństwo pomiędzy jego własnym sobowtórem [double], a sobowtórami innych przedmiotów. Czyż bowiem przedmioty te nie mają swoich cieniów i czyliż on nie ma swojego, czyż jego cień nie staje się niewidzialnym w nocy? nie jestże więc oczywistym, że cień ów, towarzyszący we dnie jego ciału, to właśnie owa druga jaźń, która w nocy wędruje i miewa swoje przygody? Jasnym jest, że Grenlandczycy, którzy, jak żeśmy widzieli, właśnie w to wierzą, mają coś na usprawiedliwienie tej swojej wiary.