ROZDZIAŁ III – INTEGRACJA POLITYCZNA

§ 448. Analogia pomiędzy ustrojami osobniczymi oraz społecznymi, objawiająca się w tak wielu razach, stosuje się również do wypadku działań, sprowadzających wzrost organizmu. Sądzilibyśmy, iż pouczającym będzie przypatrzyć się integracji politycznej w oświetleniu tej analogii. Wszelkie zwierzę utrzymuje się i rośnie, wcielając w siebie materiały stanowiące inne zwierzęta albo wchodzące w skład roślin; to też, poczynając od drobnowidzowych pierwotniaków odbywała się wszędzie owa walka o wcielanie (pochłanianie), dzięki której rozwinęły się zwierzęta o największej objętości oraz budowie najwyższej. W tworach najniższych sprawa ta odbywa się sposobem czysto fizycznym czyli nieświadomym. Nie posiadając układu nerwowego albo stałego rozkładu części, korzenionóżka wciąga w siebie bryłki materii odżywczej przy pomocy działań, które zmuszeni jesteśmy uważać za nieświadome. Tak samo też ma się rzecz z prostymi skupieniami wytwarzanymi przez nagromadzanie się podobnych drobniutkich istot. Gąbka np. w tkance owych włókien, znanych nam w stanie martwym, posiada za życia mnóstwo odrębnych monad; działania: zaś odbywające się w gąbce są tego rodzaju, iż bezpośrednio sprzyjają życiu istot pojedynczych, pośrednio zaś życiu całości: całość nie posiada przy tym ani czucia ani władzy ruchu. W stadium wyższym jednakże sprawa pobierania materiałów odżywczych przez organizm złożony poczyna odbywać się w sposób, zdradzający czucie, tudzież różniący się od sposobu pierwotnego tym, iż bezpośrednio sprzyja życiu całości zaś pośrednio życiu jednostek składowych. Z biegiem czasu skonsolidowane i zorganizowane skupienie, które początkowo nie miało w sobie żadnego innego życia jak tylko odrębne istnienia owych skupionych razem istot drobniutkich, poczyna zdradzać życie ogólne, zapanowujące nad pojedynczymi istnieniami; niemniej też nabywa ono żądz skierowujących działania jego ku sprawom wcielania materiałów odżywczych. Do tego dodać należy oczywisty wywód pośredni, że skoro z biegiem rozwoju objętość jego wzrasta, tedy wciela ono w siebie skupienia coraz większe.

Podobne stadia można też wyśledzić we wzroście ustrojów społecznych oraz towarzyszących im form działania. Zrazu w grupie nie widzimy żadnego innego życia oprócz poszczególnych istnień jej członków; to też dopiero w miarę potęgowania się organizacji, grupa poczyna objawiać owo życie łączne, składające się z działań wzajem zależnych. Członkowie pierwotnej hordy luźnie skupieni i nie posiadający wyróżnień władzy, współdziałają z sobą ku bezpośredniemu ułatwieniu utrzymania osobników, w małym zaś stosunkowo stopniu dla utrzymania całości. Nawet wówczas, gdy w razie wspólnego niebezpieczeństwa wspólnie stawią mu opór, walkę toczą osobno, działania ich nie są skoordynowane. na koniec, jedyną zdobyczą bitwy wygranej bywa taka tylko, jaką przywłaszczyć sobie zdoła każdy osobnik. Ale z biegiem walki o byt pomiędzy tak niezorganizowanymi grupami, powstaje wraz z rozwojem takiej organizacji politycznej jaka nadaje indywidualność plemieniu (tribal), walka o pochłanianie się wzajemne, zrazu częściowe potem zaś całkowite. Plemiona większe, lepiej uorganizowane albo też posiadające oba te przymioty dokonywają podboju plemion sąsiednich zespalając je ze sobą tak, iż tworzą one części całości złożonej. W miarę zaś postępów ewolucji politycznej cechą społeczeństw większych i silniejszych staje się to, iż doznają one żądzy ujarzmiania i wcielania społeczeństw słabszych. Dokładne pojęcie tej różnicy wytworzymy sobie wówczas, gdy przypatrzymy się przeciwieństwu wojen pomiędzy małymi grupami, a wielkimi. Tak samo jak pośród psów walka wywiązująca się pomiędzy osobnikami, gdy jeden z nich usiłuje odebrać drugiemu pożywienie, urasta na walkę pomiędzy gromadami psów, w razie gdy jedna z nich wkracza na pole łowów drugiej (jak to się widuje w Konstantynopolu), tak pomiędzy ludźmi pierwotnymi zatarg dwóch osobników o żywność staje się zatargiem dwóch hord, gdy jedna z nich w pogoni za zdobyczą wkroczy na terytorium drugiej. Po dosięgnięciu życia pasterskiego pobudki podobne trwają dalej w postaci nieco zmienionej. „Powetowanie sobie przeszłych rabunków” jest zazwyczaj powodem do wojny pośród Beczuanów; „przyczyną zaś istotną jest tam zawsze chęć zdobycia bydła”. Podobnie też działo się u dawnych ludów Europy. Achilles mówi o Trojanach: „nie mają grzechu względem mnie, gdyż nigdy nie uprowadzili ani wołów mych ani koni”. na koniec, ten fakt, że w Szkocji za czasów dawnych rabunek bydła stanowił przyczynę utarczek pomiędzy pokoleniami (tribal) wskazuje nam, jak uporczywymi były owe zapasy o środki utrzymania jednostek. Nawet tara, gdzie się prowadzi życie rolnicze, w początkach dzieje się podobnie. „Na krańcach obwodu powstają spory o miedze lub granicę łąki, dając początek walkom pomiędzy stronami zainteresowanymi tudzież ich wioskami” powiada Macpherson o Kondach; „kiedy zaś pokolenia, do których należą zwaśnieni usposobione są do działań nieprzyjacielskich, rychło biorą udział w walce”. W ten to sposób współzawodnictwo o wzrost społeczeństwa ogranicza się tu jeszcze do współzawodnictwa o owe środki osobistego dobrobytu, pośrednio prowadzącego do wzrostu społeczności.

Na innej jeszcze, drodze uwydatnia się również ta sama prawda. Dopomaganie wzrostowi za sprawą tego, co sprzyja mnożeniu się jednostek, widocznym bywa również w porywaniu kobiet, co stanowi drugą przyczynę pierwotnych wojen. Mężczyźni jednego plemienia, uprowadzający kobiety plemienia drugiego, nie tylko tym samem powiększają bezpośrednio liczbę swej własnej ludności, ale następnie w większym jeszcze stopniu przyczyniają się do jej powiększenia, mnożąc liczbę dzieci. W tym sposobie rozrastania się kosztem drugich, w sposobie, istniejącym dziś jeszcze wśród plemion dzikich oraz powszechnym niegdyś wśród tych, od jakich pochodzą ludy cywilizowane, spostrzegamy jeszcze tę tamą cechę: Wszelkie powiększenie grupy, odbywające się tutaj, jest pośrednim następstwem jednostkowego przywłaszczania i rozradzania się.

Przeciwnie, w stadiach wyższych walka pomiędzy społecznościami nie polega na przywłaszczaniu środków utrzymania i rozradzania się innych ludzi, lecz na cielesnym przywłaszczaniu sobie tych ludzi innych. Pytanie zasadza się już tutaj na tym, która społeczność ma wcielić w siebie inne. Pod pewnym względem dzieje wielkich narodów są właśnie historią powodzenia takich zapasów: aż do dni naszych narody powiększają się w ten sposób. Część Włoch wcieloną została przez Francję , część Francji przez Niemcy, część Turcji przez Rosję, zaś pomiędzy Rosją i Anglia zdaje się wywiązywać współzawodnictwo, potęgujące się najbardziej przy pochłanianiu cywilizowanych i nawpólcywilizowanych plemion.

Tak więc, w organizmach społecznych, podobnie jak i w osobniczych, za sprawą walki o byt, naprzód za sprawą przywłaszczania sobie cudzych środków rozrostu, następnie za sprawą wzajemnego pożerania się powstają owe wielkie skupienia, umożliwiające wysoką organizację a zarazem domagające się jej.

§ 449. Organizacji politycznej sprzyjają niekiedy, czasem zaś ją krępują warunki zewnętrzny i wewnętrzny. Są nimi: charakterystyczne cechy otoczenia oraz charaktery składających społeczeństwo jednostek. Przypatrzmy się im w odpowiednim porządku.

W jaki sposób szkodzi integracji politycznej surowość klimatu albo jałowość gruntu, powstrzymująca rozradzanie się ludności wskazaliśmy już w §§ 14 — 21, do przykładów tam wymienionych można tu dodać jeszcze przykład Seminolów, którzy” będąc tak bardzo rozproszeni po niepłodnej pustyni, rzadko zbierają się dla wypicia swego czarnego trunku lub roztrząsania spraw ogólnych”, dalej można wspomnieć o pewnych Indianach wężowych, o których Schoolcraft powiada: „ubóstwo zwierzyny w tej okolicy, nie wątpię o tym prawie, jest przyczyną zupełnego niemal braku społecznej organizacji”. Widzieliśmy nadto, że przeszkodami są również zbytnia jednostajność powierzchni, płodów kopalnych, roślinności, fauny, oraz że od szczególnych cech flory albo fauny, zawierających w sobie gatunki pożądane lub niepożądane dla ludzkiego dobrobytu zależy w części pomyślność jednostek, niezbędna do rozrostu społeczeństwa. Wykazano również, że charakter siedziby, ułatwiający albo utrudniający obcowanie, oraz czyniący ucieczkę rzeczą łatwą lub trudną, pozostaje również w ścisłym związku z wytworzonym skupieniem społecznym Do przykładów podanych wyżej a wskazujących, że łowieckie ludy górskie oraz ludy, zamieszkujące błota i pustynie z trudnością ulegają konsolidacji, gdy tymczasem ludy objęte jakimiś zaporami przyrodzonymi konsolidują się łatwo, można tu dodać dwa nowe przykłady znamienne nie zaznaczone uprzednio. Jeden z nich znajdujemy na wyspach Polinezji — Tahiti — Hawajach — Samoa — Tonga — oraz innych, których mieszkańcy, opasani ze wszystkich stron morzem, zjednoczyli się mniej lub więcej ściśle w skupienia znacznej objętości. Drugiego przykładu dostarczy nam starożytne Peru, gdzie przed okresem Inków w dolinach pograniczanych „u wybrzeża przez gorące i prawie nieprzebyte pustynie, u wnętrza zaś przez wysokie góry lub przez chłodne albo bezdrożne puna”, potworzyły się na wpół ucywilizowane społeczności. Squire wskazuje na niezdolność tych ludów do wymknięcia się przymusowi rządowemu, jako na pewien czynnik ich cywilizacji, zaś starożytny pisarz hiszpański Ciesa przypisuje tej niezdolności różnicę pomiędzy niemi oraz sąsiadami ich Indianami Popoyańskiemi, którzy chronili się „w razie napadu do innych okolic żyznych”. Przeciwnie, również widocznym jest, jak dalece łatwość komunikacji wewnętrznej na zajmowanej przestrzeni sprzyja skupianiu się ludzi. Doniosłość tego czynnika uwydatnia się w uwadze Granta o Afryce podrównikowej, gdy mówi: „żadna ustawa nie rozciąga się na dzielnicę, której by nie można było przebyć w ciągu dni trzech lub czterech”. Fakty zaś takie wskazujące, że integracja polityczna może wzrastać w miarę poprawy środków przenoszenia się z miejsca na miejsce, przypominają, nam, że już od czasów rzymskich budowa nowych dróg umożliwiała istnienie większych skupień społecznych.

W § 16 wskazano również, że niezbędnym jest tutaj pewien typ warunków fizycznych; widzieliśmy tam, że rasy, z których rozwinęły się wielkie społeczności, żyły przedtem w warunkach, sprzyjających sile ich i dobrej budowie ciała. Dodamy tu tylko, że energią konstytucjonalna, niezbędna do ciągłej pracy, bez której nie może być życia cywilizowanego oraz wymaganego przezeń nagromadzania się ludzi, że energią owa jest rzeczą, której się nie nabywa szybko; zdobyć ją można jedynie, odziedziczając gromadzone powoli zmiany ustroju. Skutki rządów jezuickich wśród Indian Paragwaju mogą być dobrym dowodem tego, że niższe typy ludzkie fizycznie nie są zdolne do pracy. W Indian owych wszczepiono nałogi umysłowe i przyuczono ich. do życia porządnego, co wielu pisarzy uważało za rzecz przedziwną; ale oto wynikło z tego fatalne następstwo: stali się oni niepłodnymi. Nie jest też nieprawdopodobnym, że niepłodność ras dzikich, wdrożonych do pracowitości ludów cywilizowanych jest następstwem większego nad możność obarczania ich organizacji cielesnej.

Mówiąc o „stronie uczuciowej człowieka pierwotnego” wskazaliśmy niektóre cechy moralne, sprzyjające, oraz inne moralne cechy, zawadzające łączeniu się ludzi w grupy większe. Tutaj chciałbym tylko podać przykłady takich z pomiędzy owych cech, które dotyczą zdolności albo nieudolności danego typu do ulegania. „Aborowie, jak sami o sobie mówią, są jak istne tygrysy; we dwóch nie mogą żyć obok siebie”, zaś domy ich rozproszone są bądź pojedynczo bądź też w grupach „po dwa lub trzy”; przeciwnie, niektóre z plemion afrykańskich nie tylko ulegają przymusowi ale podziwiają tego, kto na nich przymus wywiera. Przykładem mogą być Damarczycy, którzy jak Galton powiada „kochają niewolnictwo” i „chodzą za panem jak wyżły”. Podobnie twierdzi się też o mieszkańcach Afryki południowej. Jeden z nich mówił do znajomego mi dżentelmena: „dobry jesteś na pewno; byłem przy tobie dwa lata, a tyś mnie nie wybił ani razu. „Oczywistym jest, że od usposobień tak sprzecznych w znacznej mierze zależną bywa możność albo niemożność integracji politycznej. Dodać tu potrzeba jeszcze brak albo obecność instynktu koczowniczego, jako czynnik, również wpływ pewien wywierający. Takie odmiany ludzkie, wśród których w ciągu niezliczonych pokoleń życia pasterskiego lub łowieckiego nic nie krępowało instynktu koczowniczego, wskazują, nam, że, nawet gdy przymuszone są. do rolniczego życia, ich skłonności do zmiany miejsca znakomicie utrudniają skupianie się. Tak się dzieje wśród górskich plemion Indii. Kukowie są. z natury swej plemieniem wędrownym, które nigdy nie siedzi na jednym miejscu dłużej, niż przez dwa albo trzy lata. To samo powiedzieć można o Miszmiach, którzy „nie nadają miana swym wioskom”, gdyż istnienie tych ostatnich jest zbyt przejściowe. W niektórych rasach ów instynkt wędrowny pozostaje i działa nawet już po wytworzeniu się miast ludnych. Pisząc w r. 1812 o Bakassinach, Burchel powiada, że Litakum miasto liczące 15, 000 mieszkańców przenosiło się w ciągu 10 lat dwukrotnie. Jasnym jest, że ludy cechujące się tym rysem nie tak łatwo się zespalają w społeczności większe, jak ludy przywiązane do swoich dawnych siedzib.

Odnośnie do cech umysłowych, dopomagających albo zawadzających zespalaniu się ludzi w masy, mogę tutaj w uzupełnieniu tego co powiedziano już o „umysłowej stronie człowieka pierwotnego” przytoczyć dwa inne jeszcze dowody więcej znamienne. Ponieważ życie społeczne jest życiem spółdzielczym, przeto każe ono domyślać się nie tylko pewnej przyrody uczuć, przystosowanych do współdziałania, ale również takiego umysłu, który postrzega korzyści ze współdziałania płynące i odpowiednio też kieruje czynnościami ustrojów. Brak zastanowienia, niedostateczna świadomość przyczynowości oraz nieobecność wyobraźni budującej, co spostrzegamy wśród ludzi niecywilizowanych, przeszkadzają współdziałaniu tak dalece, iż trudno byłoby uwierzyć temu, nie widząc dowodów. Nawet ludy nawpółcywilizowane okazują w sprawach całkiem prostych zdumiewający brak łączności (1). Okoliczności te nie tylko domyślać się każą, że współdziałanie zrazu skuteczne być może tylko tam, gdzie jest uleganie rozkazom samowolnym, że przeto muszą istnieć nie tylko pewne emocje, stwarzające karność, ale nadto pewien rozum wytwarzający wiarę w rozkazującego. Łatwowierność, prowadząca do czci względem człowieka zdobnego jako posiadacza jakiejś siły nadprzyrodzonej a powodująca później obawę jego upiora i popychająca do wykonywania zapamiętanych jego rozkazów — łatwowierność, dająca początek kontroli religijnej ubóstwionego wodza a wzmacniająca polityczną kontrolę jego boskiego potomka, jest cechą, bez której nie można się obyć w ciągu wcześniejszych stadiów integracji. Sceptycyzm jest rzeczą fatalną, kiedy charakter zarówno moralny jak i umysłowy jest jeszcze taki, iż potrzebuje współdziałania przymusowego.

Tak więc, integracja polityczna, którą w pewnych okolicach tamowały warunki zewnętrzny, krępowaną też była w wielu rasach ludzkich i powstrzymywaną na drodze postępu dzięki niepodatności fizycznej, moralnej albo umysłowej przyrody jednostek.

§ 450. Oprócz pewnej podatności przyrody zjednoczonych osobników związek społeczny wymaga nadto znacznej jednorodności tejże ich przyrody. Na początku owo niezbędne podobieństwo przyrody znajduje rękojmię w bliższym lub dalszym pokrewieństwie w większej lub mniejszej jedności krwi. Dowody odnośne spotykam;, wszędzie wśród ludów niecywilizowanych. O Buszmanach Lichtenstein powiada: „tylko rodziny stowarzyszają się w pojedyncze małe hordy — przy czym uczucia etyczne, instynktowa miłość do dzieci oraz wynikłe z przyzwyczajenia przywiązanie do siebie krewnych są jedynymi więzami, utrzymującemu ich w jakiej takiej spójni”. Albo jeszcze „Weddahowie skalni dzielą się na małe klany czyli rodziny połączone więzami pokrewieństwa a zawierające pomiędzy sobą ugody co do podziału lasu dla celów łowieckich”. Takie zaś powstawanie społeczeństwa z rodziny, uwydatniające się w owych najmniej uorganizowanych grupach, ukazuje się znowu w znacznie już zorganizowanych grupach bardziej posuniętych w rozwoju ludów dzikich. Przykładem mogą być Nowozelandczycy, o których czytamy, że „osiemnaście narodów historycznych zajmuje ten kraj, a każdy z nich dzieli się na wiele pokoleń, będących początkowo rodzinami, jak

o tym świadczą wyraźnie przystawka mgati, znacząca tyle co potomstwo (a równoważna z angielską, przystawką O lub Mac)”. Owa łączność pomiędzy wspólnością, krwi oraz spójnią społeczną dobrze się uwydatnia w uwagach Humboldta o Indianach Ameryki, południowej „Dzicy, powiada on, znają tylko własną swoją rodzinę, zaś plemię (tribe) wydaje się im być jodynie liczniejszym skupieniem krewniaków”. Kiedy Indianie, zamieszkujący w „misjach”, spostrzega Indian leśnych, nieznanych sobie, wówczas mówią: „są to niewątpliwie moi krewni; rozumiem ich gdy przemawiają do mnie’. Ale ci sami dzicy nie cierpią tych wszystkich, co nie należą do ich plemienia. „Znają oni powinności więzów rodziny i pokrewieństwa ale nie ludzkości”.

W rozprawie o stosunkach domowych przedstawiono powody, zniewalające nas do wniosku, że stałość stosunków społecznych (social stability) wzmaga się w miarę większego wzrostu i określoności stosunków pokrewieństwa. Rozwój bowiem pokrewieństwa, sprowadzając podobieństwo przyrody, która sprzyja współdziałaniu, każe nadto domyślać się wzmocnienia i pomnożenia więzów rodzinnych, zapobiegających zerwaniu. Tam, gdzie panuje luźność stosunków płciowych, albo gdzie małżeństwa są czasowe, tam wiadome stopnie pokrewieństwa są stosunkowo nieliczne i nieścisłe; to też spostrzegamy., tam nie o wiele większą spójnię społeczną ponad to tylko, co jest wytworem nałogu oraz niewyraźnego poczucia pokrewieństwa. Poliandria, szczególnie zaś rodzaju wyższego, stwarza już pokrewieństwa nieco bardziej określone, które śledzić można dalej, a które tym samem lepiej służą celom społecznego skupiania się. na koniec, jeszcze większy postęp tak co do ścisłości jak i co do więzów rodzimych wynika z poligamii. Ale, jak żeśmy wykazali, dopiero monogamia daje początek takim związkom rodzinnym, które posiadają jednocześnie największą określoność oraz najdalej sięgające rozgałęzienia; to też z rodzin monogamicznych rozwinęły się największe i najbardziej spójne społeczności. Monogamia sprzyja solidarności społecznej dwiema pokrewnymi, lecz dającymi się odróżnić drogami.

Dzieci rodziny jednożennej w znacznej ilości wypadków bywają tej samej krwi ze stron obu, nie tak jak w rodzinie poliandrycznej, gdzie są one sobie czymś dalszym, niż przyrodnimi braćmi i siostrami (patrz § 300, uwaga), albo też jak w poligamicznej rodzinie, gdzie większość dzieci są tylko właśnie przyrodnimi siostrami i braćmi. Tak więc, ponieważ dzieci jednożeńców ściślej są spokrewnione ze sobą, przeto gromadki ich potomstwa są również spokrewnionymi ściślej, kiedy zaś, jak się to zdarzało w okresach wcześniejszych, owe gromadki dzieci, wyrósłszy, tworzą w dalszym ciągu społeczność i pracują razem, to połączone są wówczas zarówno więzami pokrewieństwa jak przemysłowości. Jakkolwiek z rozrastaniem się grup rodzinnych w rody, które zajmują przestrzeń większą, interesy przemysłowe poczynają się dzielić, to jednak więzy pokrewieństwa sprawiają, iż podziały owe są mniej wydatne, niż byłyby w wypadku innym. Podobnie też dzieje się wtedy, gdy ród rozwinie się w plemię (tribe). Ale na tym nie koniec. Kiedy okoliczności miejscowe zbliżą do siebie kilka takich plemion, spokrewnionych jeszcze ze sobą aczkolwiek w sposób bardzo odległy, to wyniknie z tego, że, kiedy siedząc obok siebie zmieszają się one stopniowo, częścią wskutek wzajemnego przesiedlania się częścią zaś za sprawą małżeństw, wówczas powstałe stąd społeczeństwo złożone jako liczniejszymi i bardziej zawiłymi zjednoczone więzami pokrewieństwa oraz interesów politycznych, trzymać się będzie w skupieniu mocniej, niżby to było w wypadku innym. Dawne społeczności panujące uwydatniają tę prawdę. Grotę powiada: „wszystko co słyszymy o najdawniejszych prawach ateńskich opiera się na podziale ich na rody oraz fratrie, uważane wszędzie jako rozszerzenie rodziny”. Podobnie też, zdaniem Momsena: „Na domu rzymskim wspierało się rzymskie państwo, tak pod względem swoich pierwiastków składowych jak i formy. Społeczność narodu rzymskiego wylęgła się z połączenia (dokonanego w ten lub inny sposób) tak starożytnych pokrewieństw klasowych, jak Romilijów, Woltynijów, Fabijów i t. p. ‚„ na koniec sir Henryk Maine wykazał szczegółowo, w jaki sposób prosta rodzina przechodzi w gminę domową, ostatecznie zaś w gminę wioskową.

Jakkolwiek, wobec tego że istnieją rasy o luźnych stosunkach płciowych, nie możemy utrzymywać, iż tożsamość krwi jest początkową przyczyną kooperacji politycznej, jakkolwiek wśród licznych plemion, nie dosięgających jeszcze życia pasterskiego, spostrzegamy wiązania się w celach obrony i zaczepki nawet takich gromad, których odmienne totemy świadczą o odmienności krwi; to jednak tam, gdzie utrwaliło się pochodzenie w linii męskiej, szczególnie zaś tam, gdzie przeważa jednożeństwo tożsamość krwi staje się w znacznej mierze, jeśli nie najgłówniej, czynnikiem, orzekającym o kooperacji politycznej. Prawda zaś ta, w pewnej postaci swojej, jest tą samą, co i wygłoszona już uprzednio, że działanie łączne, wymagające pewnej jednostajności przyrody jednostek działających, najlepiej, w okresach wcześniejszych, odbywa się wśród tych, którzy, będąc potomkami tych samych przodków, odznaczają, się podobieństwem największym. Potrzeba tu zaznaczyć jeszcze pewien, niezmiernie ważny, jakkolwiek mniej bezpośredni skutek pokrewieństwo, zwłaszcza zaś owego bardziej określonego pokrewieństwa, jakie wypływa z małżeństw jednożennych. Mam tu na myśli wspólność religii, podobieństwo idei i uczuć, zawartych w kulcie wspólnego bóstwa, religia taka, poczynając się od przejednuje nią zmarłego założyciela rodziny, a uprawiana, w miarę wzrostu grupy, przez coraz to większą liczbę potomków, staje się nowym środkiem, zespalającym złożone skupienie, wytworzone stopniowo, i hamującym wszelkie zatargi, jakie wśród skupień owych powstają. W ten sposób sprzyja ona integracji. W dziejach starożytnych wszędzie odnajdujemy ów wpływ więzów wspólnego kultu. Każde z miast dawnego Egiptu było ośrodkiem kultu jakiegoś bóstwa; każdy zaś z nieuprzedzonych, zauważywszy niezwykły rozwój kultu przodków w Egipcie we wszelkich postaciach, nie będzie żywił wątpliwości co do pochodzenia bóstw owych. O Grekach czytamy, że „każda rodzina miała swoje święte obrzędy i swój rodzaj żałobnego nabożeństwa po przodkach, któremu przewodniczył pan domu, a na którym obecnymi być mogli tylko członkowie rodziny. Ponieważ wygaśnięcie rodziny bywało przyczyną, ustania takiej ceremonii religijnej, więc grecy zapatrywali się na nie, jako na klęskę, nie tylko z powodu uszczuplania się liczby obywateli, ale i dla tego, że bogowie familijni i cienie zmarłych, pozbawionymi będąc czci należnej, mogli nawiedzać kraj w usposobieniu dla niego nieprzychylnym Większe stowarzyszenia zwane rodami, fratriami, pokoleniami tworzyły się przez rozszerzenie tej samej zasady — t. j. rodziny, uważanej za bractwo religijne, czczące jakiegoś wspólnego boga lub bohatera o właściwym mianie i uznające go za wspólnego przodka.

Podobne też więzy i w podobny sposób upowszechniały się w społeczności rzymskiej. Każda z kuryj, które odpowiadały fratriom, miała głowę (zwierzchnika), „którego głównym obowiązkiem było przewodniczyć przy składaniu ofiar”; na szerszą zaś skalę to samo stosowało się do społeczeństwa całego. Pierwotnie, król rzymski był kapłanem bóstw, wszystkim wspólnych. „Utrzymywał on stosunki z bogami całej społeczności, których prosił o radę i przejednywał”. Początki takich więzów religijnych, przedstawiających się tutaj w formie rozwiniętej, dają się wyśledzić, dziś jeszcze, w Indiach Sir Henryk Maine powiada: „zjednoczona rodzina hindusów — jest to zgromadzenie osób, które mają się łączyć na pogrzebie wspólnego przodka, jeżeli tenże umarł za ich życia”. Tak więc, integracji politycznej sprzyja z jednej strony owo podobieństwo przyrody, jakiego, domyślać się każe podobieństwo pochodzenia, z drugiej zaś podobieństwo religii, wyłaniające się jednocześnie z owej wspólności pochodzenia.

Tak samo też w stadiach późniejszych dzieje się z owymi mniej wybitnymi rysami przyrody, jakie cechują ludzi tej samej rasy, którzy, rozmnożywszy się i rozszerzywszy, utworzyli małe społeczności ze sobą. sąsiadujące. Współdziałaniu wśród nich sprzyja w dalszym ciągu, jakkolwiek mniej już skutecznie, wspólność ich przyrody, tradycji, wyobrażeń i uczuć, jak również wspólność mowy. Wśród ludzi typów odmiennych zgodności na zawadzie staje zarówno wzajemne nierozumienie słów wymawianych, jako też niepodobieństwo myśli i uczuć. Potrzeba sobie przypomnieć, jak często nawet wśród członków jednej rodziny wynikają spory li tylko z nieporozumień, a spostrzeżemy, jak obfitym źródłem zamieszania i niezgody musi być częściowa albo całkowita odmienność mowy, towarzysząca zazwyczaj różnicom rasowym. Podobnie też ci, którzy znacznie różnią, się pod względem swych uczuć albo umysłu, dręczą siebie wzajemnie nieznanym, niespodziewanym sposobem postępowania; jest to fakt spostrzegany często przez podróżników. Wypływa stąd nowa przeszkoda do wspólnego działania. Nadto, różnice zwyczajów stają się przyczyną niezgody. Tam, gdzie na pokarm jadany przez pewną ludność, druga patrzy z niesmakiem, gdzie zwierzę, uważane przez jednych za świętość, przez innych traktowane jest z pogardą, gdzie jeden nie wykonywa nigdy ukłonu, którego oczekuje drugi — tam muszą ciągle ukazywać się powody do odstrychnięcia się, przeszkadzające jednoczeniu wysiłków. Łatwość współdziałania, wobec innych warunków równych, będzie proporcjonalną do sumy uczuć bliźnich; uczuciom zaś takim staje na. zawadzie to wszystko, co przeszkadza ludziom zachowywać się jednako w jednakich warunkach. Łączne oddziaływanie tak początkowych jak i pochodnych czynników, wyliczonych wyżej, jasno się uwydatnia w następującym urywku z Grote’a, „Hellenowie wszyscy byli jednej krwi i pochodzenia, wszyscy byli potomkami wspólnego patriarchy Hellena. Rozprawiając o Grekach historycznych musimy uznać to za rzecz daną; przedstawia nam ona uczucie, pod wpływem którego poruszali się oni i działali. Herodot umieścił to na czele, jako główne z pomiędzy czterech ogniw zespalających skupienie helleńskie: 1) Powinowactwo krwi; 2) Powinowactwo języka; 3) Stała siedziba bogów i ofiary wspólne wszystkim; 3) Podobne zwyczaje i usposobienia”.

Tak więc, znajdując z jednej strony, jak wielkim jest wpływ podobieństwa przyrody, będącego następstwem wspólności pochodzenia, możemy, z drugiej strony, wywnioskować, że skupienia polityczne, tworzące się bez tego wpływu, są nietrwałe i utrzymywać się mogą jedynie dzięki przymusowi, który wcześniej lub później zawodzi. Jakkolwiek inne przyczyny współdziałały w wiekach ubiegłych rozprzęganiu się wielkich państw, to jednak ta właśnie przyczyna była niewątpliwie najgłówniejsza. W czasie obecnym upadek państwa tureckiego przypisać należy w znacznej mierze, jeżeli nie najgłówniej, temuż czynnikowi. Nadto, samo nawet panowanie anglików w Indiach, utrzymywane siłą w stanie równowagi, grozi tym, iż z czasem upadkiem swoim posłuży ku uwydatnieniu owej niespójności, jakiej źródłem bywa niezgodność składowych czynników społeczeństwa.

§ 451. jednym z ogólnych praw ewolucji jest to, że integracja ukazuje się wtedy, gdy jednostki podobne podlegają działaniu tej samej siły albo sił podobnych (Pierwsze Zasady § 169); jakoż, przykłady tego prawa napotykamy, poczynając od pierwszych i aż do najpóźniejszych stadiów integracji politycznej. Łączne podleganie jednostajnym działaniom zewnętrznym oraz łączne oddziaływanie były od samego początku najgłówniejsza przyczyną spójni członków społeczeństwa.

Już w § 250 pośrednio napomknięto o prawdzie, że spójność wyrabia się przede wszystkim w małych hordach ludzi pierwotnych w ciągu zjednoczonego ich działania przeciwko wrogom. Podlegając temu samemu niebezpieczeństwu i łącząc się razem, aby mu stawić czoło, członkowie hordy pozostają ze sobą w ciągu owego współdziałania w związku ściślejszym. Podczas stadiów najpierwszych ów stosunek przyczyny do skutku jasno uwydatnia się w tym fakcie, że związek taki powstaje w ciągu wojny, znika zaś po niej: zatraca się wówczas wszelką łączność polityczną, jaka poczynała się była ukazywać. Ale, sprawa ta uwydatnia się najlepiej przez integrację grup prostych w złożone w ciągu wspólnego odpierania wrogów albo wspólnej na nich napaści. Przykłady podane dawniej można wzmocnić innymi. O Karenach Mason powiada: „Każda wioska, stanowiąca społeczność niezależną, miała zawsze jakieś rachunki do załatwienia z każdą prawie inną wioską z pośród swoich; ale wspólne niebezpieczeństwo wobec silniejszego wroga, lub chęć pomszczenia wspólnej obrazy częstokroć popychały kilka wiosek do łączenia się wespół w celach obrony albo zaczepki”. Zdaniem Kolbena, „pomniejsze ludy hotentockie, sąsiadując z jakimś narodem większym, częstokroć zawierają ze sobą zaczepne albo odporne przymierze przeciwko silniejszemu”. Wśród Nowokaledończyków tanneńskich „sześć, osiem, lub więcej wiosek łączy się, tworząc to, co można by nazwać okręgiem albo hrabstwem i wszystkie jednoczy się ku wspólnej osłonie… W czasie wojny łączą się dwa lub więcej takich okręgów”. Samoańskie „wioski po osiem lub dziesięć łączą się za wspólną zgodą, tworząc okręgi albo etany ku wzajemnej obronie”; zaś w razie działań wojennych same te okręgi znowu łączą się niekiedy po dwa lub trzy. Podobnie też działo się wśród ludów historycznych. W ciągu wojen izraelskich, za czasów Dawida, Żydzi przeszli od stanu rozdzielnych plemion do stanu skonsolidowanego i rządzącego narodu. Rozproszone gminy greckie, skupiane uprzednio w pomniejsze związki przez wojny pomniejsze, popchnięte zostały do utworzenia panhelleńskiego kongresu, następnie zaś do odpowiedniego współdziałania, kiedy groziło im najście Kserksesa; na koniec, z pomiędzy dwu związków spartańskiego i ateńskiego, utworzonych później, związek ateński zdobył przodownictwo, a ostatecznie władzę w ciągu ustawicznych działań przeciwko Persom. Tak samo też było u ras teutońskich. Germańskie plemiona, pozbawione zrazu związków federalnych, zawierały ze sobą tylko przygodny sojusz dla obrony przed wrogiem. Pomiędzy pierwszym a piątym wiekiem plemiona te skupiły się w wielkie masy w celach oporu albo napadu na Rzym. W ciągu następnego stulecia długotrwałe związki wojenne ludów tej „samej krwi” porastały w państwa, te zaś później skupiły się w państwa jeszcze większe. na koniec, że weźmiemy przykład względnie nowy, każda z wojen francusko-angielskich pomagała Francji albo Anglii w przechodzeniu od takiego stanu, kiedy feudalne dzielnice były względnie niezależnymi, do stanu narodu skonsolidowanego. Dla wykazania dalej, jak w podobny sposób zapoczątkowaną bywa integracja społeczeństw mniejszych w większe, można tu dodać, że zrazu związki istnieją li tylko dla celów wojennych. Każda ze społeczności składowych zachowuje przez czas długi niezależność swego zarządu wewnętrznego; dopiero zaś wówczas, gdy łączne działanie wojenne stanie się rzeczą zwykłą, zespolenie zyskuje na stałości dzięki wspólnej organizacji politycznej.

Temu zestawianiu społeczności mniejszych w większe drogą współdziałania wojennego dopomaga nadto zanik takich mniejszych społeczności, które nie działają wespół. Barth robi uwagę, że „Fulbe (Fellahowie) posuwają się ustawicznie, gdyż nie mają do czynienia z jednym nieprzyjacielem silnym, ale z pewną liczbą małych plemion, nie znających żadnego związku lub spójni”. O Damarczykach Gralton powiada: „gdy jedna osada jest rabowaną, sąsiednie rzadko kiedy powstają ku jej obronie, a w ten sposób Namaquaowie zniszczyli albo wzięli do niewoli pojedynczo z połowę ludności damarskiej”. Podobnie też było z podbojami Inków w Peru: „postępom ich nie stawiano żadnego powszechnego oporu, gdyż każda prowincji a broniła tylko swojej niemi bez żadnej pomocy innych”. O sprawie tej, tak oczywistej i pospolitej wspominam tu dla tego, iż posiada ona znaczenie, na które trzeba położyć nacisk. Widzimy tu bowiem, że w walce o byt pomiędzy społecznościami ostawanie się przy życiu najzdatniejszych jest to ostawanie się tych, wśród których największą bywa władza współdziałania wojennego; zaś współdziałanie takie jest owym pierwotnym rodzajem kooperacji, przygotowującym drogę dla rodzajów innych. W ten sposób, owo tworzenie się społeczeństw większych przez jednoczenie się małych na wojnie, oraz owo niszczenie lub pochłanianie mniejszych niezjednoczonych społeczności przez zjednoczone i większe jest sprawą nieuchronną, dzięki której odmiany ludzkie, najbardziej przystosowane do życia społecznego, zastępują odmiany mniej przystosowane.

Odnośnie do odbywającej się w ten sposób integracji, pozostaje tu tylko zauważyć, iż nieodzownie podąża ona tym szlakiem — nieodzownie poczyna się od powstawania grup prostych i postępuje dalej, dzięki wielokrotnemu ich zespalaniu się. Dzicy, odznaczając się pobudliwością w postępowaniu i posiadając zaczątkowe tylko władze działania zjednoczonego, tak słabo zespolonymi są ze sobą, że jedynie małe ich skupienia mogą się utrzymywać w całości. Dopóki zaś członkowie takich małych skupień nie połączą się ze sobą rozmaicie przez jakąś bodaj słabą organizację polityczną, dopóty niemożliwością będzie zespolić je w skupienia większe; spójność bowiem tych ostatnich każe domyślać się większej zdolności do zjednoczonych działań, oraz bardziej rozwiniętej organizacji ku ich wykonywaniu. Podobnie też owe gromadki złożone muszą również skonsolidować się w pewnej mierze, zanim zespalanie będzie mogło pójść o jedno stadium dalej. Pomijając liczne przykłady, przytrafiające się wśród plemion nieucywilizowanych, wystarczy, gdy powołam się na przytoczone w § 226 i kiedy wzmocnię je paroma innymi, jakich dostarczają nam ludy historyczne. Faktem jest, że w Egipcie pierwotnym liczne małe społeczności (które ostatecznie stały się tym, co nazywano „nomes”) połączyły się naprzód w dwa skupienia Górnego i Dolnego Egiptu, które się później zespoliły w jedno; dalej mamy znowu ten fakt, że w Grecji starożytnej wioski jednoczyły się, tworząc miasta, zanim też miasta pozespalały się w państwa, gdy tymczasem zmiana ostatnia była znów poprzedniczką innej zmiany — wzajemnego łączenia się państw; na koniec, spotykamy jeszcze ten fakt, że w okresie staroangielskim małe społeczności zespoliły się były w podziały, stanowiące później heptarchię, zanim te znowu przeobraziły się w jaką taką całość. Zasadą jest w fizyce, że ponieważ siła oporu danego ciała przeciwko wewnętrznemu napięciu wzrasta w stosunku prostym do kwadratu jego wymiarów, gdy tymczasem napięcie, jakiemu poddaje je jego własny ciężar, wzrasta w stosunku prostym do sześcianu wymiarów, przeto jego zdolność utrzymania się w całości staje się stosunkowo mniejszy w miarę powiększania się jego masy. Coś podobnego powiedzieć można o społeczeństwach. Małe skupienia mogą trzymać się razem jedynie wtedy, gdy spójność ich jest słaba; coraz większe zaś skupienia możliwymi stają się tylko wówczas, gdy przypuszczalnie większemu ich wewnętrznemu napięciu odpowiada większa spoistość, wynikająca z przystosowania się przyrody ludzkiej, oraz wypływającego stąd rozwoju społecznej organizacji.

§ 452. W miarę postępów integracji społecznej, zwiększające się skupienia krępują coraz bardziej swe jednostki — prawda ta jest przeciwstawieniem tego, cośmy powiedzieli przed chwilą, że utrzymanie się w całości przez skupienie większe każe domyślać się większej spoistości. Siły, za pomocą których skupienie utrzymuje swe jednostki, są zrazu słabe; stawszy się zaś większymi w pewnym stadium społecznego rozwoju, słabną, znów później albo raczej zmieniają swą postać.

Początkowo dziki osobnik cięży ku jednej grupie lub drugiej, popychany ku temu licznymi pobudkami, głównie jednak żądzą obrony. Czytamy o Patagończykach, że żaden z nich nie może żyć osobno: „gdyby który o to się pokusił zabito by go niechybnie albo wzięto do niewoli wraz po wykryciu go”. W Ameryce północnej wśród Czinuków, na pobrzeżu panuje zwyczaj, upoważniający do ujęcia i uprowadzenia w niewolę każdego Indianina, którego się spotka w pewnej odległości od siedziby jego plemienia nawet wówczas, gdy bynajmniej ze sobą nie walczą; wybawić go może chyba tylko okup jego przyjaciół”. Na początku jednak, jakkolwiek nieodzownym jest łączyć się w pewną grupę, to jednak niema konieczności ciągłego wśród tejże grupy pobytu. Kałmyki i Mongołowie, w razie uciskania ich przez wodza, porzucają go i przenoszą się do wodzów innych. O Abiponach Dobrizhoffer powiada: „nie prosząc o pozwolenie kacyka, ani też nie ściągając na siebie jego niełaski, oddalają, się oni wraz z rodzinami, kiedy tylko im się spodoba i przystają do kacyków innych; kiedy zaś dokuczy im drugi, powracają bezkarnie do hordy pierwszego”. Podobnie też w Afryce południowej: „często zdarzające się przykłady (wśród Balondów) przenoszenia się ludzi z jednej okolicy kraju do drugiej wskazują, że wielcy wodzowie posiadają, władzę jedynie ograniczoną”. O ile zaś, dzięki tej sprawie, niektóre plemiona rosną, inne zaś marnieją, o tym przekonywa nas uwaga Mc Culloch’a o Kukiach, że: „wioska posiadająca dokoła siebie dostatek zdatnej do uprawy roli oraz popularnego wodza może być pewną rychłego powiększenia się wskutek przybywania do niej ludzi od innych, mniej lubionych, wodzów”.

Z potrzebą ochrony, uczuwaną przez jednostki, łączy się żądza plemion powiększania sił swoich; wynikający zaś stąd zwyczaj adoptowania staje się nowym sposobem integracji. Gdzie tak, jak wśród plemion Indian północno-amerykańskich, „jeńców oczekiwały albo adoptacja albo tortury” (przy czym adoptacja była udziałem tych, których męstwo podziwiano), tam widzimy nowy przykład owej dążności rozrastania się kosztem społeczeństw innych, jaką każda społeczność żywi. Żądza posiadania dzieci prawdziwych, przez co wzmocnić się może rodzina a czego przykład dają. nam tradycje hebrajskie, łatwo zamienia się na żądzę posiadania fikcyjnych dzieci, czego się dosięga, tu zawierając braterstwo przez wymianę krwi, ówdzie zaś udając poród. prawdopodobnym jest, jak to napomknięto w § 319, że zwyczaj przyjmowania do rodziny wśród Greków i Rzymian powstał w ciągu owych czasów dawniejszych, kiedy koczownicza grupa patriarchalna stanowiła plemię i kiedy panującą była w plemieniu żądza wzmocnienia sił swoich; później zresztą, zwyczaj ten utrzymał się niewątpliwie, głównie dzięki pragnieniu posiadania kogoś, coby składał ofiary przodkom. Jakoż, przypominając sobie istotnie, że już w długi czas po utworzeniu się większych społeczności przez zespalanie grup patriarchalnych trwały w dalszym ciągu spory pomiędzy rodzinami składowymi oraz klanami, spostrzeżemy, że na klany takie i rodziny nigdy nie przestawała wpływać pierwotna żądza wzmacniania siebie przez powiększanie swojej liczby.

Pokrewne też pobudki prowadziły do wyników pokrewnych wśród bardziej nowożytnych społeczeństw w czasach, kiedy części ich tak niedokładnie były jeszcze scałkowane, iż powstawały pomiędzy niemi niesnaski. Tak np., memy ten fakt, że w Anglii średniowiecznej, kiedy zarząd miejscowy nie całkiem był poddany ogólnemu rządowi, każdy człowiek wolny musiał przystać do jakiegoś lorda, burgu albo cechu, gdyż inaczej uchodził za „nie mającego przyjaciół” i znajdował się w podobnym niebezpieczeństwie, jak dziki, który nie należy, do żadnego plemienia. na koniec, z drugiej strony, w owym prawie, że: „kiedy człowiek niewolny przebył rok i dzień jeden w wolnym grodzie lub mieście, żaden pan nie mógł go już odebrać w poddaństwo”, możemy dopatrzyć się skutków owej żądzy grup przemysłowych wzmocnienia siebie przeciwko otaczającym je feudalnym grupom — skutków podobnych adoptowaniu kogoś już to na członka plemienia dzikich, już na członka rodziny, jak się to zdarzało w społecznościach bardziej starożytnych. Rzecz prosta, że kiedy naród staje się bardziej zintegrowanym, wówczas integracje miejscowe tracą swą oddzielność, podziały zaś ich zacierają się; przez czas długi jednak pozostawiają one swe ślady, jak to np. widzimy w samej Anglii, w prawie o osiedlaniu się albo, jak aż do r. 1824, widzieć można było w prawach krępujących wolność wędrówek rzemieślników.

Przykłady ostatnie przyprowadzają nas do tej prawdy, że podczas kiedy zrazu spostrzegamy małą spoistość oraz wielką ruchomość jednostek, tworzących grupę, to postępom integracji towarzyszy zazwyczaj nie tylko słabnięcie zdolności przenoszenia się z grupy do grupy, ale nadto zmniejszanie się zdolności przechodzenia z miejsca na miejsce wewnątrz grupy danej. Rzecz jasna, że przejście od stanu koczowniczego do osiadłego każe częściowo domyślać się tej zmiany, gdyż każda jednostka w znacznej mierze ulega skrępowaniu pod wpływem swych interesów materialnych Nadto, niewolnictwo w inny jeszcze sposób przyczynia się do owego zespalania jednostek z mieszkającymi w danym miejscu członkami społeczności, a tym samem do zespalania z poszczególnymi jej częściami; na koniec, tam, gdzie istnieje pańszczyzna, ukazuje się to samo z pewną jedynie różnicą. Ale w społeczeństwach wysoce zintegrowanych nie tylko ludzie niewolni ale i inni również przywiązanymi są do swoich miejscowości. O starożytnych Meksykanach Zurita mówi: „Indianie nigdy nie opuszczali wsi swoich, a nawet swoich dzielnic. Zwyczaju tego przestrzegano jak prawa”. W starożytnym Peru: „nie wolno było nikomu przenosić się z jednej prowincji lub wioski do innej”, zaś „każdego kto podróżował bez słusznego powodu karano jako włóczęgę”. gdzie indziej znów, obok owego rozwoju typu wojowniczego, jaki towarzyszy agregacji, narzucano znów w innej postaci więzy, krępujące wolność przenoszenia się. Egipt starożytny posiadał system rejestrowania, a wszyscy obywatele co pewien czas stawić się musieli do urzędników miejscowych. Każdy Japończyk jest zarejestrowany, ale ilekroć oddala się z miejsca pobytu, miejscowy Nanushi czyli przełożony świątyni daje mu upoważnienie. na koniec, w despotycznie rządzonych krajach Europy mamy system paszportowy, krępujący przenoszenie się obywateli z miejsca na miejsce, niekiedy zaś wzbraniający im przekraczania granicy. Jednakże, tak pod tym jak i pod innymi względami, więzy jakie skupienie społeczne narzuca swym jednostkom, słabną, w miarę tego, jak typ przemysłowy poczyna już znacznie ograniczać typ wojowniczy; dzieje się tak po części dlatego, iż społeczeństwa, cechujące się przemysłowością, są już dość liczne i posiadają zbywających członków dla zapełnienia miejsca, opuszczonego przez innych, częścią zaś dlatego, że pod nieobecność więzów właściwych porządkowi wojowniczemu ukazuje się dostateczna spoistość, będąca wynikiem interesów pieniężnych, rodzinnych więzów i miłości kraju.

§ 453, Tak więc, nie mówiąc tymczasem nic o tej ewolucji politycznej, jaka objawia się we wzroście budowy, a ograniczając się jedynie do takiej politycznej ewolucji, jaka się objawia we wzroście masy, a jaką odróżniamy tutaj pod nazwą politycznej integracji, znajdziemy, iż posiada ona cechy następujące.

Kiedy skupienia są. małe, wówczas wcielanie materiałów rozrostu odbywa się słabo wzajemnym ich kosztem — przez wzajemne porywanie zwierzyny, przez uprowadzanie kobiet, niekiedy zaś przez adoptację jednostek. Po wytworzeniu się skupień większych wcielenia odbywają się w sposób bardziej ryczałtowy; naprzód, przez branie do niewoli pojedynczych osobników plemion podbitych, później zaś przez całkowite przyłączanie takich plemion wraz z ich siedzibą. na koniec, kiedy złożone skupienia przechodzą w podwójnie i potrójnie złożone, wówczas okazuje się coraz to większa żądza pochłaniania przyległych społeczności mniejszych i tworzenia w ten sposób jeszcze większych skupień.

Różnorodne warunki sprzyjają lub przeszkadzają społecznemu rozwojowi i konsolidacji. Siedziba może być przydatną albo nieprzydatną do utrzymania znacznej ludności; albo też dzięki większej lub mniejszej łatwości znoszenia się na jej obszarze może ona sprzyjać albo przeszkadzać współdziałaniu; albo jeszcze, brakiem lub obecnością naturalnych przegród może ona ułatwiać albo utrudniać utrzymanie jednostek w skupieniu przy pomocy owego przymusu, jaki na razie jest niezbędnym. na koniec, odpowiednio do czynników dawniej wpływających na rasę, jednostki jej mogą w mniejszym lub większym stopniu posiadać fizyczne, umysłowe i emocjonalne cechy, uzdatniające je do działania zjednoczonego.

Rozmiary integracji w każdym wypadku szczególnym, zależąc po części od owych warunków, zależnymi są nadto w części od stopnia podobieństwa jednostek. Zrazu, kiedy przyroda tak mało bywa ukształtowaną do życia społecznego, że spoistość jest nieznaczna, skupianie się zależy wielce od związków krwi, te zaś domyślać się każą wielkiego podobieństwa. Te grupy, w których podobne związki oraz wypływająca z nich jednolitość będą najwybitniejsze, a które, posiadając wspólne tradycje rodzinne, wspólnego męskiego przodka oraz wspólny kult jego, upodobniają się znowu pod względem wyobrażeń i uczuć, są. właśnie grupami, w których ukazuje się największa spoistość społeczna oraz największa władza współdziałania. Przez długi czas klanom i plemionom, pochodzącym od takich pierwotnych grup patriarchalnych, te więzy pokrewieństwa i podobieństwo, z nich płynące, ułatwiały zgodność polityczną. Zgodne współdziałanie ludzi, nie pochodzących z tego samego szczepu, staje się możliwym dopiero wówczas, kiedy już przystosowanie do życia społecznego poczyni znaczne postępy. Kiedy zaś podobieństwo przyrody jednostek jest wielkie, wówczas społeczność, utrzymywana w skupieniu jedynie siłą, dąży do rozpadnięcia się ilekroć siły zabraknie.

Podobieństwo jednostek, tworzących grupę społeczną, jest przeto jednym z warunków ich integracji, warunkiem drugim jest łączne ich oddziaływanie przeciwko działaniu zewnętrznemu: współdziałanie na wojnie jest najważniejszą przyczyną integracji społecznej. Czasowe związki dzikich w celach obrony i zaczepki odsłaniają początkowe stadia tej sprawy. Kiedy wiele plemion łączy się przeciwko wspólnemu wrogowi, wówczas dłuższe trwanie działania ich zjednoczonego, zespala je pod jakąś wspólną kontrolą. Tak samo też dzieje się później z większymi jeszcze skupieniami.

Postęp integracji społecznej jest przyczyną a zarazem następstwem słabnącej rozdzielności jednostek. Pierwotne hordy wędrowne nie narzucają żadnych takich więzów na swych członków, jakie przeszkadzałyby każdemu z nich opuścić jedną hordę i przystać do innej. Kiedy plemiona są bardziej już rozwinięte, wówczas opuszczanie jednego z nich i przyłączanie się do drugiego bywa trudniejsze — skład zgromadzenia nie jest już tak luźny. na koniec, w ciągu owych długich okresów, kiedy społeczeństwa zwiększają się i konsolidują za sprawą wojowniczości, ruchomość jednostek zostaje coraz bardziej ograniczoną. To też, dopiero wraz z zastępowaniem współdziałania przymusowego przez kooperację dobrowolną, cechującą wzrost przemysłowości, znikają owe ograniczenia ruchu, gdyż spójnię narzuconą zadawalająco zastępuje wówczas spójnia samorzutna.

na koniec, wymienić potrzeba tutaj tę jeszcze prawdę, że integracja polityczny w miarę postępów swych, zaciera pierwotne granice pomiędzy zjednoczonymi częściami. Naprzód ukazuje się powolny zanikowych podziałów nietopograficznych, wylęgłych z pokrewieństwa, a uwydatniających się w odrębności rodów i pokoleń: niszczy je powolne mieszanie się jednostek. Po wtóre, mniejsze społeczności miejscowe, zjednoczone w większe a zachowujące zrazu swą odrębną organizację, tracą ją przez długie współdziałanie: poczyna się krzewić pomiędzy niemi organizacja wspólna. na koniec, potrzecie, jednocześnie z tym ukazuje się zanikanie granic topograficznych i zastępowanie ich przez nowe administracyjne granice organizacji wspólnej. Z tego naturalnie wypływa prawda wprost przeciwna, że w ciągu dysolucji społecznej wielkie grupy rozpadają się najpierwej, później zaś jeżeli dysolucja trwa dalej, tamte dzielą się na pomniejsze grupki składowe. Przykładem mogą być dawne państwa, tworzące się kolejno na Wschodzie, których królestwa zjednoczone, w skład ich wchodzące, odzyskiwały swą samodzielność, gdy tylko słabnął przymus, utrzymujący je w skupieniu. Przykładem, nadto, może być państwo Karolingów, które, rozpadłszy się z razu na swe podziały większe, z biegiem czasu dezintegrowały się dalej przez podział tamtych. Kiedy zaś, jak w wypadku ostatnim, sprawa dysolucji posuwa się, bardzo daleko, wówczas spostrzegamy powrót do czegoś, co przypomina stan pierwotny, w którym małe społeczności łupieżcze toczą ustawiczne walki z podobnymi sobie małymi społecznościami sąsiednimi.


(1) Zachowanie się arabskich wioślarzy z nad Nilu uwydatnia nam w sposób uderzający ową nieudolność do działania razem. Widząc, jak holują coś oni na linie ze śpiewami, niejeden mógłby sądzić, że ciągną zgodnie z rytmem słów. Przyjrzawszy się jednak, widzimy, że wysiłki nie jednoczą się bynajmniej co Czas pewien, lecz że każdy z nich pracuje, nie zwracając na rytm żadnej uwagi. Podobnie tez gdy wiosłami usiłują zepchnąć łódź z piaszczystej lawy, następstwo wydawanych przy tym dźwięków jest tak szybkie, iż oczywiście nie maja oni dość czasu, aby przygotować się do łącznego wykonania ruchu. Jeszcze bardziej uderzającym jest brak zgodności wśród Nubijczyków i arabów, używanych do holowania statków; widzimy tu i słyszymy krzyki, ruchy niespójne, pojedyncze działania, zamęt straszny — tak, iż tylko przypadkiem — w ciągu długiej roboty, zdarza się im łączyć wiele wysiłków razem. To też drogoman nasz, człowiek bywały, mówił nam z niejaką przesadą: „dziesięciu anglików lub francuzów zrobiliby robotę od razu”.