Pomnażanie się skutków – Pierwsze zasady-rozdział XX

§ 156. Do przyczyny, powodującej wzrost złożoności, a wyłożonej w rozdziale ostatnim, mamy tu dodać jeszcze inną. Przyczyna ta, jakkolwiek wtórna w czasie, nie jest chyba taką pod względom znaczenia. Nawet w braku przyczyny już zaznaczonej spowodowałaby ona zmianę jednorodności na różnorodność, w połączeniu zaś z tamtą, zmianę te przyspiesza ona i komplikuje. Aby ją dostrzec, musimy tylko pójść o krok dalej w roztrząsaniu zaznaczonego już starcia pomiędzy materią a siłą.


Gdy pewne skupienie jednostajne podlega jednostajnej sile, wówczas, jak widzieliśmy, składniki jego, rozmaicie uwarunkowywane, rozmaicie się też zmieniają. Ale, rozpatrzywszy już różne części skupienia, jako podlegające zmianom niejednakim, myśmy nie roztrząsali jeszcze niejednakich zmian, odbywających się jednocześnie w rozmaitych częściach działającej siły zewnętrznej; te wszakże muszą być równie liczne i ważne, jak i inne. Ponieważ działanie i przeciwdziałanie są równe sobie i przeciwne, wynika stąd przeto, że siła wewnętrzna, różniczkując części, na które działa rozmaicie, sama też musi być odpowiednio różniczkowana. Nie będąc już, jak przedtem, jedZmnostajną, musi ona stać się różnopostaciową — grupa sił do .siebie. niepodobnych. Parę przykładów prawdę tę uwydatni.


Jedna jakaś siła przez zetknięcie się z materią, dzieli się na dwie siły, znacznie się rozbiegające. W wypadku przytoczonym wyżej — wstrząśnienia ciała w skutek silnego starcia —obok zmiany jednorodnej masy na różnorodną grupę rozproszonych odłamów, odbywa się przemiana jednorodnego momentu siły na grupę momentów różnorodnych — tak pod względem natężenia, jak i kierunków. Podobnie też dzieje się z siłami, znanymi jako światło i ciepło. Po rozproszeniu ich na wszystkie strony, przez ciało promieniujące rozproszonymi one są znowu tak samo przez ciała, na które padają. Z pomiędzy promieni słońca, rozchodzących się z niego we wszystkich kierunkach, niektóre padają na księżyc; te zaś odbijają się od jego powierzchni pod wszelkimi kątami, a pewna ich liczba pada na Ziemię. Dzięki takiej samej sprawie, te, co dosięgną ziemi, rozpraszają się znowu po przestrzeni otaczającej. W każdym zaś z podobnych wypadków część promieni pochłoniętych już, nie zaś odbitych, podlega załamaniu, które również znosi ich równoległość. Co więcej, przez starcie się z materią dana jednorodna siła zmienia się częściowo na siły o różnych kierunkach, częścią zaś na siły różnych rodzajów. Gdy jedno ciało spotka się z drugim, to zwykłym dostrzeganym przez nas tego następstwem, bywa zmiana położenia, czyli ruch w jednym z nich, albo w obu. Ale chwila zastanowienia wykazuje, iż pogląd taki jest bardzo niedokładnym. Obok widomych następstw mechanicznych rodzi się tu jeszcze dźwięk, albo mówiąc ściśle, drganie jednego lub obu ciał oraz otaczającego je powietrza; w pewnych też warunkach wynik owego spotkania się nazywamy dźwiękiem. Nadto zauważyć trzeba, iż powietrze nie tylko podległo tutaj drganiom, ale nadto po przejściu ciał powstały w nim prądy. Dalej, jeśli nie dokonywa się owa znaczna zmiana budowy, zwana przez nas rozbiciem, to w każdym razie odbywa się przestawianie cząsteczek obu ciał dokoła punktu zetknięcia, dochodzące niekiedy do widocznego zgęszczenia. Co więcej, zgęszczeniu temu towarzyszy wywiązywanie się ciepła. W pewnych wypadkach ukazuje się iskra, a więc światło, wskutek rozpalania się cząstki odpryśniętej, czasem zaś rozpalaniu się temu towarzyszy połączenie chemiczne. Tak więc, z pierwotnej siły mechanicznej, wywiązującej się przy spotkaniu, powstaje przynajmniej pięć, często zaś więcej rozmaitych rodzajów sił. Weźmy znowu za przykład świecenie się świecy. Początkowo jest to zmiana chemiczna, wynikła z podniesienia temperatury. Sprawa łączenia się, raz się rozpocząwszy, trwa ciągle pod działaniem zewnętrznego ciepła i mamy tu ciągle wytwarzanie się kwasu węglowego, wody itd,, to jest widzimy skutek bardziej złożony, niż pierwotna jego przyczyna —ciepło. Ale obok tej sprawy łączenia się wywiązuje się ciepło; dalej, mamy tu wytwarzanie się światła i wznoszenie się ku górze słupa rozgrzanych, a powstałych tu gazów, oraz prądy w powietrzu otaczającym. Ale i na tym nie kończy się rozkład jednej siły na kilka innych. Każda ze zmian wywołanych staje się rodzicielką zmian dalszych. Kwas węglany, powstawszy, połączy się z jakąś zasadą, albo też pod wpływem słonecznego światła zwróci na nowo swój węgiel liściom rośliny. Woda zmieni stan hygrometryczny otaczającego powietrza, albo też się skropli, jeśli zawierające ją rozgrzane gazy zetkną się z jakimś ciałem chłodnym, a przez to zmieni temperaturę, a może też skład chemiczny powierzchni, którą okryje. Wywiązujące się ciepło roztopi tłuszcz świecy i wpłynie na rozszerzanie się wszystkich ogrzewanych przez się przedmiotów. Światło, padając na rozmaite substancje, wywoła w nich oddziaływania, dzięki którym się zmieni, a w ten sposób powstaną rozmaite barwy. Podobnie też ma się rzecz nawet z owymi zmianami drugorzędnymi, które śledzić możemy w ich ciągle mnożących się rozgałęzieniach, aż dopóki nie przestaną być wyczuwalnemu Powszechnie więc skutek jest bardziej złożonym, niż przyczyna: bez względu na to, czy dane skupienie, na które pada jakaś siła zewnętrzna jest jednorodnym, czy też nie, siła owa, przez samo zetknięcie się z ciałem, przeobraża się w pewną liczbę sił różnych, bądź co do natężenia, bądź co do kierunku, lub rodzaju, albo też pod wszystkimi tymi względami. Z tej zaś grupy rozmaicie zmienionych sił. każda ostatecznie podobnemuż podlega przeobrażeniu.


Zauważmy teraz, w jaki sposób posuwa się dalej sprawa ewolucji dzięki temu pomnażaniu się skutków. Pewna siła zewnętrzna, rozkładając się wskutek przeciwdziałania ciała na grupę sił niepodobnych — czyli siła jednopostaciowa, zamieniona na wielopostaciową, staje się przyczyną dalszego wzrostu wielopostaciowości ciała, które ja rozkłada. W rozdziale ostatnim widzieliśmy, iż różne części danego skupienia zmieniają się rozmaicie pod działaniem siły zewnętrznej. Obecnie zaś wykazano, iż wskutek przeciwdziałania tych rozmaicie zmienionych części sama siła zewnętrzna musi również rozdzielić się na części rozmaicie zmienione. Tutaj pozostaje tylko zaznaczyć, iż każda zróżniczkowana podziałka skupienia staje się sama w ten sposób ośrodkiem, z którego rozpierzchają się znowu zróżniczkowane części pierwotnej siły. Skoro zaś siły niepodobne muszą wywoływać niepodobne skutki, to każda z tych sił zróżniczkowanych, musi wywoływać w skupieniu nowe szeregi zróżniczkowali. Ta wtórna przyczyna zmian jednorodności na różnorodność staje się oczywiście coraz potężniejszą w miarę wzrostu różnorodności. Kiedy części, na jakie się podzieliła pewna rozwijająca się całość, są znacznie odmiennej przyrody, wówczas z konieczności będą one bardzo rozmaicie oddziaływały na części danej siły zewnętrznej: będą dzieliły je na takąż liczbę różnych grup sił; gdy zaś każda z nich stanie się ośrodkiem całkiem odrębnego splotu czynników, wówczas będzie musiała powiększyć liczbę odrębnych zmian wtórnych, odbywających się w skupieniu. Wspomnieć tu należy jeszcze o jednym skutku. Liczba części niepodobnych, z jakich składa się dane skupienie, jak również stopień ich niepodobieństwa, są ważnym tej sprawy czynnikiem. Każda jakaś nowa szczególna część (podziałka) skupienia jest nowym ośrodkiem szczególnych sił. Jeśli zaś jednostajna całość, stając się sama różnolitą pod działaniem siły zewnętrznej, sprowadza również i jej wielopostaciowość, jeśli całość, składająca się z dwóch niepodobnych działów, dzieli też siłę zewnętrzną na dwie niepodobne grupy sił wielopostaciowych, tedy oczy wistem jest, iż każdy dział nowy musi być nowym źródłem komplikacji pomiędzy siłami przenikającymi masę — musi być nowym źródłem różnorodności. Mnożenie się skutków odbywać się musi w postępie geometrycznym, każde stadium ewolucji musi dawać początek nowemu stadium.


§ 157. Siła skupienia, działając na bezładne masy rzadkiej materii, rozproszonej w środku opornym, nie skłoni owych mas do poruszania się ku wspólnemu ich środkowi ciążenia po linii prostej; ale, jak powiedziano wyżej, każda z nich zacznie podążać drogą po linii krzywej, skierowanej ku jednej lub ku drugiej stronie środka ciążenia. Ponieważ wszystkie owe masy w odmiennych znajdują się warunkach, przeto ciążenie nada każdej z nich ruch inny pod względem kierunku, szybkości i stopnia krzywizny — tak iż jednolita siła skupiająca zróżniczkuje się na wielokształtne momenty. Sprawa w ten sposób rozpoczęta musi odbywać się aż do chwili wytworzenia materii mgławicznej, owe zaś niezależne, krzywolinijne ruchy muszą streścić się w ruchu tej masy dokoła jej osi; jednoczesne zgęszczanie się masy i jej obrót, w których widzimy najpierwsze lekkie zróżniczkowanie skutków siły skupienia, staną się w końcu znakomicie zróżniczkowanymi. W owej obracającej się sferoidzie, pod wpływem zjednoczonego działania tych dwóch sił, musi ujawnić się stopniowy wzrost spłaszczenia — w miarę tego jak objętość jej się zmniejsza, obroty zaś stają się szybsze, co możemy uważać jako skutek trzeciego rodzaju. Wywiązywanie się ciepła, jakie towarzyszyć musi większemu zgęszczaniu masy, jest następstwem innego jeszcze porządku następstwem bynajmniej nie prostym, gdyż różne części masy, pozostając w rozmaitym stopniu zgęszczenia, rozmaicie też muszą być ogrzanymi. Siły skupienia i obrotu, działając na sferoidę lotną, której części różną odznaczają się temperaturą, muszą spowodować dalszy szereg zmian: muszą one wywołać tam krążenie prądów tak ogólnych, jak i miejscowych. W okresie późniejszym ukażą się światło i ciepło. Tak więc, nie kładąc nacisku na podobieństwo połączeń chemicznych i elektrycznych zaburzeń, oczywiste się staje, iż (przypuściwszy, że materia istniała pierwotnie w stanie rozproszenia) siła zrazu jednostajna, wywołująca skupienie materii, musiała stopniowo rozdzielić się na siły odmienne, i że każde dalsze stadium większej złożoności w tworzącym się skupieniu musiało dawać początek dalszym poddziałom sił — dalszemu pomnażaniu się skutków, potęgującemu różnorodność poprzednią.


Dla tej części naszych wywodów możemy jednak znaleźć poparcie, nie uciekając się wcale do takich hipotetycznych, jak poprzedzające, przykładów, Same nawet cechy astronomiczne ziemi celom naszym wystarczą. Rozważmy naprzód skutki jej kołoosiowego momentu. Mamy tu spłaszczenie jej kształtów, zmianę dni i nocy, pewne stałe prądy morskie oraz powietrzne. Rozważmy dalej wtórny szereg następstw, wynikłych z rozbieżności płaszczyzny obrotu ziemi z płaszczyzną jej drogi. Liczne różnice pór roku tak współczesne, jak i kolejne, nawiedzające jej powierzchnię są tu w liczbie wyników. Przyciąganie zewnętrzne, działając na tę obracającą się spłaszczoną sferoidę o osi pochylonej, sprowadza ruch, zwany mutacją, oraz inny ruch, bardziej powolny i rozległy, którego następstwem bywa precesja równań (dnia z nocą), z właściwymi sobie skutkami. Na koniec, dzięki tej samej sile, powstają wodne i powietrzne przypływy.


Być może jednak, iż najprostszym sposobem uwydatnienia pomnażania się skutków wśród zjawisk tego porządku będzie przedstawienie wpływów któregokolwiek z ogniw układu słonecznego na inne ogniwa. Dana planeta wywołuje w planetach sąsiednich pewne wyczuwalne zakłócenia, komplikując te, jakie się w nich objawiają z innych przyczyn; w bardziej zaś odległych planetach wywołuje ona zakłócenie mniej widoczne. Mamy tu więc pierwszy szereg skutków. Ale każda z podległych zakłóceniu planet sama staje się źródłem zakłóceń — każda pośrednio oddziaływa na wszystkie inne. Stąd też planeta A, wyprowadziwszy planetę B z położeniu, jakie by ona była zajmowała w braku A, sprawia, iż zakłócenia, wywołane przez B, różnią się od tych, jakimi by być miały; podobnie też z planetami C, D, E itd. Tu przeto mamy wtórny szereg skutków, o wiele liczniejszych, jakkolwiek znacznie mniejszych pod względem natężenia. Ponieważ te zakłócenia pośrednie muszą w pewnej mierze zmieniać ruchy każdej planety, wynika z nich przeto szereg skutków trzeciego rzędu itd. itd. Tak więc, siła oddziaływania danej planety wywołuje skutek odmienny w każdej z pozostałych ten różny skutek rozszerza się z każdej z nich na inne, jakby z jakiegoś środka, wywołując w nich skutki pomniejsze; tak sprawa ta odbywa się coraz dalej, falami coraz mniejszymi — przez cały układ.


§ 158. Jeśli ziemia powstała dzięki ześrodkowywaniu się materii rozpierzchłej, to pierwotnie musiała być ona masą roztopioną; bez względu też na przyjęcie lub nieprzyjęcie hipotezy mgławic, na ową pierwotna płomienistość ziemi musimy dziś patrzeć, jak na udowodnioną w drodze indukcji — albo też, jeśli nie udowodnioną, to przynajmniej prawdopodobną do takiego stopnia, iż stanowi dziś przedmiot powszechnie przyjętej doktryny geologicznej. Niektóre z wyników stopniowego stygnięcia ziemi, jak tworzenie się skorupy, krzepnięcie pierwiastków wyparowanych, skraplanie się wody itd., zaznaczono już wyżej — tutaj zaś autor wzmiankuje o nich tylko po to, aby zaznaczyć, iż były one współczesnymi następstwami jednej przyczyny — zmniejszania się ciepła. Obecnie jednak, niech nam wolno będzie przyjrzeć się licznym zmianom, powstałym później pod wpływem dalszego działania tej jednej przyczyny. Ziemia, tracąc na temperaturze, musiała się kurczyć. Stąd istniejąca dawniej twarda skorupa stawała się za obszerną dla zmarszczonego jądra, a nie mogąc się utrzymać, podążała za nim. Ale powłoka sferyczna nie może zetknąć się z powierzchnią mniejszej od siebie sferoidy wewnętrznej, nie rozrywając się przy tym: pomarszczy się więc ona na podobieństwo łupiny jabłka, którego miąższ, wskutek wyparowania wody, zmniejszy swą objętość. W miarę postępów stygnięcia i coraz większego grubienia powłoki, wynikające stąd zmarszczki musiały stawać się coraz większymi — wznosząc się ostatecznie do wysokości pagórków i gór; to też późniejsze układy gór, powstałych w ten sposób, muszą nie tylko być wyższe, jak to istotnie znajdujemy, ale nadto dłuższe, jak o tym również, przekonywa nas rzeczywistość. Tak więc, pozostawiając na uboczu wpływy innych sił, widzimy, jak olbrzymia różnorodność powierzchni wypłynąć musiała z tej jednej przyczyny, z utraty ciepła — różnorodność, przedstawiająca się, jak nas poucza teleskop, całkiem równolegle na księżycu, gdzie nieobecnymi były wpływy wody i powietrza. Ale musimy tu jeszcze zaznaczyć inny rodzaj różnorodności powierzchni, spowodowanej jednocześnie i w sposób podobny. Kiedy skorupa ziemi była jeszcze cienką, wówczas nie tylko zmarszczki, wywołane przez jej kurczenie się, musiały być małymi, ale i okolice, pomiędzy nimi zawarte, stosunkowo ściśle przylegały do znajdującej się pod nimi sferoidy płynnej; stąd woda w okolicach podbiegunowych, gdzie się skropliła najpierwej, musiała rozlewać się równomiernie. Ale w miarę większego grubienia i odpowiednio też większej mocy skorupy ziemskiej, linie złamów, powstające na niej od czasu do czasu, ukazywały się niechybnie w większych odległościach i bardziej odosobnione; powierzchnia, pomiędzy nimi leżąca, z mniejszą już jednostajnością podążała za kurczącym się jądrem, a stąd niechybnie musiały ukazywać się większe przestrzenie lądów i wód. Gdy okryjemy pomarańczę zwilżoną bibułką, widzimy wówczas, jak małymi są zmarszczki i o ile zawarte pomiędzy nimi przestrzenie leżą równo na pomarańczy; kiedy zaś okryjemy ją grubym kartonem i spostrzeżemy, jak większą wysokość zmarszczek, tak też i większe przestrzenie, na jakich papier nie dotyka pomarańczy, wówczas uprzytomnimy sobie to zjawisko, iż w miarę grubienia twardej powłoki ziemskiej przestrzenią wzniesień i opadań stawały się większe. Zamiast wysp mniej lub więcej jednorodnie rozproszonych po powierzchni wszechogarniającego morza, musiały powstawać stopniowo różnorodne ustosunkowania lądu i oceanu, jakie widzimy dzisiaj. Ta zmiana podwójna — obszaru i wznoszenia się lądów — każe domyślać się różnorodności linij wybrzeża. Dość równa powierzchnia, wyłoniwszy się z oceanu, będzie miała prostą, prawidłową linię wybrzeża; ale powierzchnia, urozmaicona płaskowzgórzami i poprzerzynana łańcuchami gór, gdy się wynurzy z oceanu, będzie miała zarysy niezmiernie nieprawidłowe — tak w postaci swej ogólnej, jak też i w szczegółach. Tak tedy nieskończonym jest łańcuch geologicznych i geograficznych następstw, skupiających się powoli dokoła tej jednej przyczyny, utraty pierwotnego ciepła ziemi.


Przechodząc od czynników, zwanych przez geologią ogniowymi, do czynników wodnych i powietrznych, widzimy też podobną i coraz większą komplikację skutków. Powietrze i woda obnażającym działaniem swym zmieniały każdą podległą im powierzchnię, wywołując wszędzie wiele zmian rozmaitych. Jak już wykazano (§ 69), pierwotnym źródłem ruchu płynów i gazów, powodujących obnażanie, jest ciepło słoneczne. Przeobrażanie się jego w rozmaite postacie siły, odpowiednio do warunków i przyrody materii, na którą pada, jest tutaj pierwszym stopniem komplikacji. Promienie słońca, uderzając pod wszelkimi kątami na sferę, która co chwila poddaje ich działaniu i usuwa rozmaite części swej powierzchni i to na czas rozmaitej długości w ciągu dnia, przez cały rok, wytworzyłyby już same przez się znaczną rozmaitość zmian, nawet wówczas, gdyby sfera była jednolitą. Ale padając na kulę, otoczoną przez atmosferę, w której tu i ówdzie szerokimi płatami zawieszono są obłoki, na kulę, która w jednym miejscu przedstawia rozległe przestrzenie mórz, gdzie indziej równiny, ówdzie góry, tam znowu śniegi i lody, dują one na powierzchni jej różnych części początek niezliczonemu mnóstwu rozmaitych ruchów. Powstają tu zaraz prądy powietrzne wszelkich objętości; kierunków, szybkości i temperatur, jak również podobnie urozmaicone prądy morskie. W jednej okolicy powierzchnia wydala z siebie wodę w stanie pary, w innej osadza się rosa, jeszcze w innej deszcz zaczyna padać, a wszystko to są różnice, wypływające z wiecznie zmiennego stosunku pomiędzy pochłanianiem i promieniowaniem ciepła na każdym miejscu, O pewnej godzinie szybki spadek temperatury powoduje wytworzenie się lodu, oraz towarzyszące mu roztrzaskiwanie się wilgotnych ciał zamarzniętych. Tymczasem o innej porze odwilż rozluźnia roztrzaskane kawałki ciał. Dalej, przechodząc do drugiego stadium komplikacji, widzimy, że wiele rodzajów ruchu, pośrednio lub bezpośrednio spowodowanego promieniami słońca, dają rozmaite wyniki — stosownie do warunków. Utlenianie się, susza, wiatr, mróz, deszcz, lodowce, rzeki, fale i inne czynniki geologicznego obnażania wykonują pracę dezintegracyjną różnej jakości i natężenia, stosownie do okoliczności miejscowych. Działając na skały granitowe np., w jednym miejscu czynniki takie powodują zaledwie dostrzegalne następstwa, w innym zaś przyczyniają się do wietrzenia powierzchni, czego wynikiem są kupy szczątków i kamieni; gdzie indziej, rozłożywszy spat polny i zamieniwszy go na glinkę białą, unoszą ją wraz z towarzyszącymi jej kwarcem i miką i składają w osobnych łożyskach rzecznych lub morskich. Kiedy ląd pewien składa się z kilku rozmaitych formacyj osadowych i ogniowych, wówczas, odpowiednio do tego, odbywają się zmiany bardziej różnorodne. Ponieważ skały w rozmaitym stopniu opierają się tu dezintegracji, przeto jeszcze większa powstaje nieprawidłowość powierzchni. Ponieważ przestrzenie, zraszane przez różne rzeki, przedstawiają budowę odmienną, rzeki więc unoszą ku morzu niejednakie mieszaniny szczątków, a stąd powstają liczne nowe warstwy o odmiennym układzie części. Tu wreszcie oglądać możemy bardzo prosty przykład tej prawdy, iż różnorodność skutków wzrasta w postępie geometrycznym w stosunku do różnorodności przedmiotów, podległych działaniu. Ponieważ ląd stały o budowie zawiłej przedstawia liczne warstwy, umieszczone nieprawidłowo, znajdujące się na niejednakim poziomie, pochylone pod wszelkimi kątami, przeto pod wpływem tych samych czynników obnażania daje on początek niezmiernej ilości skutków: każda okolica musi ulec zmianom szczególnym, każda rzeka musi unosić odrębne rodzaje szczątków; każdy pokład musi być odmiennie ułożonym przez splątaną sieć prądów przypływu, lub innych, które obmywają wijące się brzegi; Na koniec wszelka nowa komplikacja powierzchni musi stawać się przyczyną więcej niż jednego nowego następstwa. Ale nie kładąc na to nacisku, rozważmy dla lepszego wyjaśnienia tej zasady, w stosunku jej do świata nieustrojowego, co by się było stało obecnie pod wpływem jakiegoś rozległego kosmicznego przewrotu np. zapadnięcia się Ameryki Środkowej. Same już bezpośrednie wyniki zaburzenia byłyby dość złożone. Obok niezliczonych przemieszczeń pokładów ziemskich, obok wybuchów masy ognistej, obok drgań trzęsienia ziemi, rozchodzących się na tysiące mil dokoła, obok gwałtownych wybuchów i upływu gazów, oceany Atlantycki i Spokojny pospieszyłyby zapełnić powstała próżnię; dalej mielibyśmy olbrzymie bałwany, przebiegające po obu tych oceanach i wywołujące miriady zmian wzdłuż ich wybrzeży, jeszcze dalej — odpowiadające temu fale atmosfery, skomplikowane działaniem prądów, ukazujących się przy każdym zjawisku wulkanicznym, Na koniec wyładowania elektryczności, towarzyszące zwykle takim zaburzeniom. Ale te wyniki czasowe nie znaczyłyby wiele w porównaniu ze stałymi. Zawiłe prądy oceanu Atlantyckiego i Spokojnego zmieniłyby się tak co do kierunku, jak i rozmiarów. Rozdział ciepła, odbywający się pod ich wpływem, byłby inny, niż dzisiaj. Układ linii izotermicznych zmieniłby się nie tylko na ladach sąsiednich, ale w całej Europie. Przypływy i odpływy podążałyby inną niż dzisiaj drogą. Nastąpiłyby mniejsze lub większe zmiany w okresach, sile, kierunku, jakości wiatrów. Deszcz nigdzie chyba nie padałby w takim samym czasie i w takich, jak obecnie ilościach. Słowem, warunki meteorologiczne na tysiące mil wokoło niniejszemu lub większemu uległyby przewrotowi. W tych licznych zmianach, z których każda ogarnia niezliczoną ilość zmian pomniejszych, czytelnik, dopatrzy się olbrzymiej różnorodności skutków, wywołanych działaniem jednej siły, kiedy ta wyładowuje się na przestrzeni już przedtem skomplikowanej; stąd zaś łatwo wyprowadzi on wniosek, iż od samego początku złożoność wzrastała coraz bardziej.


§ 159. Obecnie działanie tej samej wszechogarniającej zasady śledzić mamy w zakresie ewolucji organicznej. Tutaj też, gdzie przeobrażanie się jednorodności w różnorodność najpierwej było zauważonym, trudniej będzie wykazać wytwarzanie się wielu skutków za sprawą jednej przyczyny. Rozwój rośliny z nasienia, albo zwierzęcia z jajka jest tak stopniowym, gdy tymczasem siły, powodujące go, są tak zawiłe, a zarazem tak niewyczuwalne, iż trudno będzie tutaj odkryć owo pomnażanie się skutków, tak widoczne gdzie indziej. Niemniej wszakże, na przekór brakowi dowodów bezpośrednich, za pomocą pośrednich, stwierdzić możemy nasze założenie.


Zauważmy naprzód, jak licznymi są zmiany, ujawniające się pod działaniem jakiegoś znacznego bodźca na organizm dojrzały — np. na człowieka. Jakiś dźwięk lub widok zatrważający, oprócz wrażeń narządu zmysłów i nerwów, może wywołać drgnięcie, krzyk, wykrzywienie twarzy, dalej drżenie, wynikające z ogólnego rozluźnienia mięśni, przyspieszony oddech, wydzielenie się potu, podniecone działanie serca, przypływ krwi do mózgu, po czym nastąpić może powstrzymanie działalności serca i omdlenie. Na koniec, jeżeli cały układ jest słaby, wywiązać się tu może jakaś niemoc z długim szeregiem zawiłych oznak. Podobnie też w wypadku choroby: malutka część jadu ospowego wprowadzona do ustroju, może w niektórych wypadkach wywołać podczas pierwszych stadiów: ziębienie, palenie skóry, przyspieszenie pulsu, suchość języka, utratę apetytu, pragnienie, mdłości, wymioty, ból głowy, bóle grzbietu i członków, osłabienie mięśni, drgawki, obłęd itd., w okresie drugim: wyrzuty naskórne, świerzbiączkę, dzwonienie w uszach, ból gardła, rozdęcie krtani, ślinotok, kaszel, chrypkę, dychawiczność, itd.; w trzecim zaś okresie: zapalenia odoematyczne (z puchliną wodną), zapalenia płuc, opłucnej, biegunkę, zapalenie mózgu, oczu, różę itd. A każdy z wyliczonych tu objawów sam nadto jest mniej lub więcej złożonym. Lekarstwa pewne, szczególne pożywienie (dieta), lepsze powietrze, można również przytoczyć jako przykład przyczyn, wywołujących wielorakie skutki. Teraz potrzeba tylko zważyć, iż liczne te zmiany, spowodowane działaniem jednej siły na organizm dojrzały, muszą w części odpowiadać zmianom organizmu zarodkowego; potrzeba to rozważyć, aby pojąć, że i tu również wypływanie wielu skutków z jednej przyczyny jest źródłem wzrastającej różnorodności. Ciepło zewnętrzne oraz inne czynniki, powodujące komplikację zarodka, działając nań, stają się przyczyną dalszych komplikacyj, oddziałując zaś na nie — źródłem jeszcze wyższych i bardziej licznych. Tak sprawa ta posuwa się ciągle: każdy narząd, w miarę swego rozwoju, działaniem swym i oddziaływaniem na pozostałe, daje początek nowym komplikacjom. Najpierwsze tętna serca zarodkowego muszą jednocześnie pomagać rozwojowi każdej innej części, rozrost wszelkiej tkanki, biorącej z krwi pewną określoną proporcję pierwiastków, musi zmieniać skład tejże krwi, wpływając w ten sposób na odżywianie się wszystkich innych tkanek.


Sprawa rozprowadzania materiałów odżywczych każe domyślać się pewnego zużycia i sprawia to, iż cząstki materii zużytej mieszają się ze krwią, co musi wpływać na pozostałe części ustroju i, jak sądzą niektórzy, dawać początek powstawaniu narządów wydzielinowych. Połączenia nerwowe, raz utrwaliwszy się pomiędzy wewnętrznymi częściami ustroju, muszą powodować dalsze pomnażanie się ich wzajemnych wpływów. Tak samo ma się rzecz ze wszelką zmianą budowy — ze wszelką nowo przybyłą częścią i wszelką odmianą stosunków pomiędzy częściami. Rozumowanie to stanie się jeszcze mocniejszym, gdy przypomnimy sobie, iż dany zarodek może w rozwoju swym przybrać rozmaite postacie stosownie do okoliczności. Tak np. podczas początkowych okresów rozwoju każdy zarodek jest bezpłciowym, staje się zaś męskim lub żeńskim — odpowiednio do tego, jak się układa równowaga sił, nań działających. Dalej powszechnie jest wiadomym, że liszka pszczoły roboczej może się rozwinąć na królową, jeżeli przed pewnym okresem zwykłe jej pożywienie zmienionym będzie na takie, jakim się karmi liszki królowych. Jeszcze bardziej godnym uwagi jest przykład pewnych wnętrzniaków. Jajeczko tasiemca, dostawszy się do wnętrzności danego zwierzęcia,, przybiera postać rodzicielską, lecz znalazłszy się w innych częściach ustroju lub we wnętrznościach innego zwierzęcia, staje się jednym z owych workowatych tworów, zwanych przez przyrodników cizsticerci, coenuri albo echinococci— tworów, tak dalece różniących się od tasiemca wejrzeniem zewnętrznym i budową, iż zaledwie po skrzętnym badaniu wykazano wspólny ich początek. Wszystkie te przykłady każą mniemać, iż wszelki postęp złożoności zarodka wynika z działania sił przydanych (incident) na złożoność, istniejącą poprzednio. Istotnie, przyjmowana obecnie doktryna epigenezy każe wnioskować, iż rozwój organiczny w ten mianowicie odbywa się sposób. Skoro bowiem dowiedziono, iż żaden, bądź zwierzęcy, bądź roślinny zarodek nie zawiera w sobie najlżejszych zaczątków, śladów lub wskazówek przyszłego ustroju, skoro mikroskop wykazał nam, iż najpierwszą, sprawą, rozpoczynającą się w każdym zarodku zapłodnionym, jest sprawa samorzutnego dzielenia się, kończąca się wytworzeniem mnóstwa komórek, z których żadna nie odznacza się jakimś charakterem szczególnym, tedy, jak się zdaje, nie masz innego wyboru, jak tylko wniosek, iż zaczątkowa organizacja, istniejąca w danej chwili w zarodku, przeobraża się za sprawą działających nań czynników w następną fazę organizacyjną, ta zaś w dalszą, aż na koniec, przez coraz większe przechodząc zawiłości, dosięgnie on postaci skończonej. Tak wiec, chociaż subtelność sił i powolność przeobrażeń nie pozwalają nam bezpośrednio wyśledzić pochodzenia wielu zmian z jednej przyczyny poprzez kolejne stadia rozwoju wszelkiego zarodka, to jednak pośrednio mamy silny dowód na to, iż takim jest źródło wzrastającej różnorodności. Zauważyliśmy, jak licznymi mogą być skutki jakiegoś prostego działania na ustrój dojrzały, że zaś podobne pomnażanie się skutków odbywać się musi w organizmie rozwijającym się, o tym wywnioskowaliśmy z wielu przykładów; dalej, zaznaczono, iż zdolność zarodków, do przybierania rozmaitych postaci każe przypuszczać, iż kolejne przeobrażenia ich są wynikiem nowych zmian, oddziałujących na zmiany uprzednie. Na koniec, widzieliśmy, iż inną drogą niepodobna wytłumaczyć sobie rozwoju organizmu z zarodka, pozbawionego pierwotnie wszelkiej budowy. Bez wątpienia, pozostajemy jeszcze w ciemnościach co do owych tajemniczych własności, pozwalających zarodkom, w razie odpowiednich wpływów, przebywać owe zmiany szczególne, dające początek szeregowi przeobrażeń. Utrzymuje się tutaj tylko, że gdy mamy dany zarodek, obdarzony owymi własnościami tajemniczymi, to rozwinięcie się jego w pewien organizm zależy częściowo od pomnażania się skutków, będącego, jak widzieliśmy, jedną z przyczyn ewolucji w ogóle, o ile przynajmniej zbadaliśmy ja dotychczas. Gdy, pominąwszy rozwój pojedynczych roślin i zwierząt, przyjdziemy do rozwoju flory i fauny ziemskiej) wówczas tok rozumowania stanie się znowu jasnym i prostym. Chociaż, jak przypuszczano wyżej, paleontologia zgromadziła dotychczas dane zbyt ułamkowe, aby pozwalały nam one twierdzić, iż z upływem okresów geologicznych rozwijały się organizmy bardziej różnorodne i bardziej różnorodne skupienia organizmów, to jednak obecnie widzimy, iż taką właśnie musiała być ogólna dążność zjawisk. Znajdziemy, iż wypływanie wielu skutków z jednego źródła (przyczyny), będące, jak wykazano już, przyczyną coraz to większej fizycznej różnorodności ziemi, spowodowało dalej wzrastającą różnorodność jej fauny i flory tak w osobnikach, jak i w ich gromadach. Przykład rzecz tę objaśni. Przypuśćmy, iż dzięki pewnej liczbie wzniesień, zdarzających się; jak to i dziś bywa, w znacznych odstępach czasu, Archipelag wschodnio — indyjski wzniósł się do wysokości lądu i że łańcuch gór utworzył się wzdłuż osi wzniesienia. Po pierwsze na takim wzniesieni rośliny i zwierzęta, zamieszkujące Borneo, Sumatrę, Nowa Gwineę i inne, podległyby grupie zmienionych nieco warunków. Klimat w ogóle byłby się stał innym co do temperatury, wilgoci i zmian periodycznych, różnice zaś miejscowe stałyby się liczniejszymi. Zmiany te w sposób być może niedostrzegalny odbiłyby się na całej faunie i florze kraju. Zmiana poziomu wywołała by nowe modyfikacje, różne wśród rozmaitych gatunków, a nawet członków jednego gatunku, stosownie do odległości ich od osi wzniesienia. Rośliny, rosnące tylko na brzegu morskim, w miejscowościach szczególnych mogłyby wyginać; inne, zamieszkujące, na błotach o pewnym stopniu wilgoci, albo by się nie utrzymały również, albo też uległyby widocznym zmianom swojej postaci zewnętrznej, gdy tymczasem zmiany bardziej wybitne zaznaczyłyby się na tych roślinach, które pokryłyby ziemię, świeżo wynurzoną z wody. Zwierzęta i owady, żyjące kosztem owych roślin zmienionych, same by się w pewnym stopniu zmieniły, tak pod wpływem pewnego pożywienia, jak i klimatu; zmiana zaś byłaby bardziej wydatna tam, gdzie by wskutek rzadkości lub wyginięcia jednego gatunku roślin, zwierzę zmuszonym było żywić się jakimś gatunkiem pokrewnym. Z biegiem wielu pokoleń, ukazujących się przed nastąpieniem nowego wzniesienia gruntu, owe wytworzone w ten sposób w każdym gatunku zmiany wyczuwalne lub niewyczuwalne stałyby się organicznymi: we wszystkich odmianach, jakie by się utrzymały przy życiu, wytworzyłoby się mniej lub więcej dokładne przystosowanie się do warunków. Następne wzniesienie sprowadziłoby dalsze zmiany organiczne, każące domyślać się bardziej znacznego zboczenia od postaci pierwotnej i tak dalej wielokrotnie. Zauważmy wszakże, iż przewrót taki nie byłby prostym zastąpieniem tysiąca gatunków pierwotnych przez tysiąc zmienionych, ale raczej zamiast tysiąca pierwotnych — powstałoby kilka tysięcy gatunków, lub odmian, lub w ogóle, form zmienionych. Ponieważ każdy z gatunków rozsiedlonym bywa na przestrzeni, przedstawiającej pewną rozciągłość, i dąży stało do zaludniania nowych przestrzeni, przeto rozmaici jego członkowie podlegają rozmaitym grupom zmian. Rośliny i zwierzęta, wędrujące ku równikowi nie podlegną wpływom takim samym, jak inne, których wędrówki odbywają się w kierunku przeciwnym. Te, które się rozpraszają ku nowopowstałym wybrzeżom, ulegną zmianom innym, niż te, co zaczynają zaludniać góry. Tak więc, każda rasa pierwotna ustrojów stanie się jakby korzeniem, od którego rozchodzić się zaczną inne rasy, różniące się mniej lub więcej tak od niej, jak i ona od drugiej; jeżeli zaś niektóre z nich mogą następnie zaniknąć, to prawdopodobnie więcej niż jedna ostoi się w najbliższym okresie geologicznym; samo rozproszenie bowiem zwiększa szansę, takiego ostania się. Ukażą się tu nie tylko zmiany, zrodzone pod wpływem innych warunków fizycznych i pożywienia, ale nadto w pewnych wypadkach powstaną jeszcze zmiany nowe, wywołane, zmienionym rodzajem życia (habit). Fauna każdej wyspy, zaludniając powoli nowowyłaniające się z wody jej szlaki, mogłaby niekiedy stykać się z fauną wysp innych, niektórzy zaś z tych nowych przybyszów mogliby nie być podobnymi do żadnego z dawniej spotykanych na wyspie stworzeń. Zwierzęta trawożerne np., spotykając się z nowymi drapieżcami, zmuszane by były niekiedy przybierać nowe sposoby obrony lub ucieczki, różniące się od używanych dawniej; jednocześnie zaś zwierzęta drapieżne zmieniłyby swoje sposoby pogoni i napaści. Wiemy, iż, gdy okoliczności tego wymagają, podobne zmiany obyczajów zdarzają się istotnie wśród zwierząt, jak również wiemy, że gdy nowe zwyczaje staną się panującymi, muszą one niekiedy wpłynąć w pewnym stopniu na organizację. Rozważmy teraz pewne nowe następstwo tej sprawy. W każdej rasie ustrojów ujawnić się tam musi nie tylko popęd do zróżniczkowania się na kilka ras, ale nadto dążność do wytworzenia tu i ówdzie ustrojów cokolwiek wyższych. Owe rozbieżne odmiany organizmów, powstałe pod działaniem nowych warunków fizycznych i rodzajów życia, ukazują szereg zmian całkiem nieokreślonych — tak pod względem rodzaju, jak i stopnia — zmian, które niekoniecznie stanowić mają postęp.


W największej liczbie wypadków typ zmieniony nie stanie się w sposób widoczny bardziej różnorodnym od typu pierwotnego. Ale tu i ówdzie zdarzać się musi, iż pewne poddziały gatunku, znalazłszy się wśród okoliczności, nastręczających im bardziej zawiłą praktykę życiową i zmuszających do czynności bardziej złożonych, zróżniczkują niektóre ze swych narządów cokolwiek dalej, w stopniu stosunkowo nieznacznym — staną się trochę bardziej różnorodnymi. Stąd też od czasu do czasu tak całkowita flora i fauna ziemi, jako też pojedyncze zawarte w nich rasy ukazywać nam będą spotęgowaną różnorodność. Opuszczając wyjaśnienia szczegółowe i pominąwszy określenia, których tu wyszczególniać nie sposób, ujrzymy z dostateczną jasnością, iż zmiany geologiczne dążyły ciągle do wytwarzania bardziej złożonych form życia, rozważanych bądź pojedynczo,, bądź zbiorowo. To samo pomnażanie się skutków, które było częściową przyczyną przekształcenia się skorupy ziemskiej z prostej na złożoną, jednocześnie prowadziło do podobnych przeobrażeń życia na jej powierzchni.[Gdyby paragraf ten, ogłoszony początkowe w \”Westminster Review” w 1857, został napisany po ukazaniu się dzieła pana Darwina „O pochodzeniu gatunków\”, przybrałby niewątpliwie wyraz inny; użyto by tutaj wyrażenia „dobór naturalny\”, jako znakomicie ułatwiającego opis wspomnianych wyżej zróżniczkowań. Obecnie wszakże autor woli pozostawić go; w postaci pierwotnej; częścią dla tego, iż zdaje mu się, że owe kolejne zmiany warunków byłyby wytworzyły różne odmiany lub gatunki, niezależnie od wpływu ,,doboru naturalnego\” (jakkolwiek drogami mniej licznymi i nie tak prędko); częścią, zaś dlatego, iż sądzi on, że w braku owych kolejnych zmian warunków, dobór naturalny zdziałałby stosunkowo niewiele. Dodałbym tutaj, że jakkolwiek twierdzenia te nie są wygłoszone w „Pochodzeniu gatunków\”, to jednak pewien wspólny przyjaciel pozwala mi sądzić, ie mister Darwin zgadza się na nie.]


Wywody dedukcyjne, osiągnięte tutaj z uznanych praw geologii i ogólnych prawd życia, zyskają niezmiernie na wadze, gdy znajdziemy, iż są one w zgodzie z wnioskami, do jakich prowadzi doświadczenie bezpośrednie. Wiemy np., iż właśnie pochodzenie wielu różnych ras z jednej, jakie, podług naszych wywodów, musiało odbywać się ciągle w czasie okresów geologicznych, istotnie wydarzało się wśród ludzi i zwierząt domowych w okresie przedhistorycznym i historycznym; owo zaś pomnażanie się skutków, które podług naszego zdania musiało być narzędziem pierwszego zjawiska, było w znacznej mierze przyczyną przeobrażeń drugiego. Poszczególne przyczyny, jak głód, przeludnienie, wojna, skłaniały od czasu do czasu ludzi do dalszego rozpraszania się i upowszechniania stworzeń od nich zależnych; przy czym każde takie rozproszenie dawało początek nowym zmianom, nowym odmianom typu. Bez względu na to, czy wszystkie rasy ludzkie pochodzą, lub też nie pochodzą od pnia jednego, filologia wykazuje nam jasno, że całe grupy ras, dających się obecnie łatwo odróżnić od siebie, stanowiły początkowo jedną rasę — że rozproszenie się tej rasy po okolicach, przedstawiających odmienny klimat i warunki bytu, wytworzyło liczne zmienione jej postacie. Podobnie też działo się ze zwierzętami domowymi. Chociaż w wypadkach niektórych (np. psy) wspólność pochodzenia może być przedmiotem sporu, to jednak w innych (owce i rasy bydła angielskiego) nikt nie zaprzeczy, iż miejscowe różnice klimatu, pożywienia i chowu przeobraziły jakąś jedną rasę pierwotną w wiele ras nowych, które dzisiaj różnią się od siebie tak dalece, iż mogą dawać niestałych mieszańców. Co więcej, wśród owej komplikacji skutków, wypływających z jednej przyczyny, znajdujemy tu, zgodnie z naszym wnioskiem uprzednim, nie tylko spotęgowanie różnorodności w ogóle, ale i pewnych szczególnych jej postaci: podczas gdy rozbieżne działy i poddziały rasy ludzkiej tu i ówdzie podlegały zmianom, nie stanowiącym jeszcze postępu, inne stawały się stanowczo bardziej różnorodnymi. Cywilizowany europejczyk odbiega więcej, niż dzicy, od swego pierwowzoru kręgowca.






§ 160. Wrażenie (sensation) nie wyczerpuje się li tyko w wywoływaniu jakiegoś jednego stanu świadomości, ale stan, przez nie wywołany, składa się z licznych, odtworzonych przez wyobraźnię wrażeń, związanych stosunkiem współistnienia lub następstwa z wrażeniem doznawanym. Łatwo zaś wywnioskować, że ilość poddanych (wywołanych) wyobrażeń będzie tym większa, im wyższa jest dana świadomość. Jednakże, przypatrzmy się dowodom tego, że tutaj każda zmiana staje się rodzicielką zmian wielu i że pomnażanie się ich wzrasta w miarę większej złożoności nawiedzonej przez wrażenie dziedziny.


Gdyby, przypuśćmy, jakiś nieznany dotąd ptak przypędzony został z dalekiej północy na nasze wybrzeża, to w głowach owiec i bydła, wśród których by się ukazał, nie wywołałby on żadnych spekulacyj umysłowych: odnoszące się doń postrzeganie go, jako stworzenia podobnego do innych, latających w pobliżu, stanowiłoby jedyna przerwę owego leniwo płynącego prądu świadomości, jaki towarzyszy skubaniu trawy i żuciu. Pastuch, który, jak możemy przypuścić, złapał owego wyczerpanego podróżą ptaka, prawdopodobnie cieszyłby się z niego, zdradzając pewne zaciekawienie, jako względem takiego, co niepodobny jest do wszystkich dawniej przezeń widzianych — zauważyłby najwybitniejsze jego cechy i niejasno zastanawiałby się nad pytaniem, skąd i w jaki sposób ptak ten mógł przybyć? Wioskowemu wypychaczowi ptaków widok przybysza przypomniałby wiele form, do których ptak ten miał niejakie podobieństwo; wypychacz też doznałby bardziej licznych i szczególnych wrażeń odnośnie do budowy i upierzenia; przypomniałby sobie o rozmaitych przykładach ptaków, przygnanych burzą z krajów obcych; byłby powiedział, kto je znajdywał, kto wypychał i kto kupował. Przypuśćmy dalej, iż nieznany ptak dostałby się do rąk przyrodnika starej szkoły, zwracającej wyłącznie uwagę na cechy zewnętrzne (jednego z takich przyrodników, o jakich nieboszczyk Edward Forbes pisze, iż badają zwierzęta tak, jak gdyby przedstawiały one skórę, wypchaną słomą), w umyśle jego wywołałoby to bardziej zawiły szereg zmian: nastąpiłoby wówczas staranne zbadanie piór, zaznaczenie wszelkich ich oznak technicznych, oraz sprowadzenie wszystkich tych spostrzeżeń do pewnego równoważnika symbolów pisanych, dalej, poszukano by i nieomieszkano zaznaczyć podstaw do zaliczenia tej nowej formy do jakiejś, danej rodziny, rzędu i rodzaju; potem nastąpiłoby porozumienie się z sekretarzem jakiegoś towarzystwa lub redaktorem dziennika i prawdopodobnie myślano by niemało o dodaniu końcówki i, do nazwiska opisywacza dla utworzenia nazwy nowego gatunku. Na koniec, w umyśle jakiegoś przedstawiciela anatomii porównawczej taki nowy gatunek, gdyby miał przypadkiem jakąś szczególną cechę wewnętrzna, mógłby wywołać jeszcze nową grupę zmian— mógłby bardzo prawdopodobnie podsunąć mu inne poglądy na stosunki pokrewieństwa tego działu, do którego ptak należał, albo też zmienić jego pojmowanie rozmaitych homologii i rozwoju pewnych organów, a wnioski stąd osiągnięte bez trudności mogłyby stanowić później składowy pierwiastek jeszcze szerszych poszukiwań, dotyczących początku form organicznych.


Od wyobrażeń zwróćmy się do wzruszeń (emocyj). W małym dziecku gniew ojca nie budzi nic prawie ponad niewyraźną obawę — nieprzyjemne uczucie grożącego zła, które przybiera rozmaite kształty: fizycznego bólu lub pozbawienia rozkoszy. W dzieciach starszych te same wyrazy surowe obudzą inne jeszcze uczucia: niekiedy poczucie wstydu, żalu lub wyrzutu, że się obraziło ojca; niekiedy zaś poczucie krzywdy, a stąd gniewu. W żonie ukazać się może całkiem inny szereg uczuć: może zranione przywiązanie, żałość z powodu złego obejścia się męża, może pogarda za niesłuszną gniewliwość, może współczucie dla pewnego cierpienia, na jakie drażliwość owa wykazuje. Na koniec może obawa z powodu jakiegoś nieznanego niepowodzenia, które, jak sądzi ona, gniew wywołało. Nie jesteśmy też pozbawieni dowodów tego, iż u ludzi dojrzałych pewnym różnicom rozwoju towarzyszą też pewne ilości doznanych bądź jednocześnie, bądź kolejno wzruszeń — że natury niższe cechują się ową popędliwością, wynikającą z niekontrolowanego działania niewielu uczuć, wyższe zaś odznaczają się współczesnym oddziaływaniem wielu uczuć wtórnych, zmieniających działanie tych, które zbudziły się najpierwej.


Być może, iż spotka nas tu zarzut, że przykłady powyższe dotyczą jedynie zmian czynności układu nerwowego, nie zaś zmian jego budowy i że to, co słusznym jest względem pierwszych, niekoniecznie stosuje się do drugich. Tak należy przypuszczać. Ci wszakże, którzy uznają zasadę, iż zmiany budowy są wynikiem nagromadzających się powoli zmian czynności, łatwo przyjdą do wniosku, iż częściową przyczyna ewolucji układu nerwowego, tak jak i każdej innej, jest owo pomnażanie się skutków — coraz większe w miarę wznoszenia się rozwoju.


§ 161. Jeżeli tak cielesny, jak i duchowy postęp człowieka ku większej różnorodności ukazuje się nam, jako częściowo zależny od wywoływania wielu skutków przez jedna przyczynę, to z tym większą jasnością można wytłumaczyć sobie w sposób podobny posuwanie się społeczeństwa ku większej różnorodności. Rozważmy tu rozwój jakiejś organizacji przemysłowej. Kiedy, jak to się zdarzać musi, jakiś osobnik danego plemienia okazuje niezwykłe zdolności do wyrabiania pewnych przedmiotów powszechnego użytku np. broni, wyrabianych przedtem przez każdego z osobna na swój własny użytek, wówczas powstaje dążność do zróżniczkowania owego osobnika, jako wytwórcy broni. Towarzysze jego (sami wojownicy i myśliwi) pragną posiadać broń możliwie najlepszą; użyją przeto wszelkiej zachęty, aby ową biegłą jednostkę skłonić do sporządzenia dla nich odpowiedniego oręża. Ten zaś z drugiej strony, posiadając jak niezwykłą zdolność, tak też i zamiłowanie do wyrobu broni (gdyż zdolność do jakiegoś zajęcia i chęć oddawania się mu chodzą zwykle w parze), jest z góry usposobionym do wykonywania ich zamówień za stosowną zapłatę — zwłaszcza, że i jego miłość własna znajduje tu dla siebie pole. Ta pierwsza specjalizacja czynności, raz się rozpocząwszy, staje się coraz bardziej stanowczą. Z jednej strony ustawiczna praktyka nadaje owemu wytwórcy coraz większą wprawę — coraz wyższe przymioty jego wyrobom; z drugiej zaś, zaniechanie tejże praktyki przez jego towarzyszy pociąga za sobą zmniejszanie się ich wprawy. Tak więc, wpływy, powodujące ten podział pracy, potęgują się w obu kierunkach: ten ruch społeczny dąży stale do coraz silniejszego uwydatnienia się w kierunku, w jakim pierwotnie powstał, a poczynająca się tu ukazywać różnorodność, w ogólnej liczbie wypadków, przetrwa dane pokolenie, a może i dłużej. Sprawa ta nie tylko, że różniczkuje masę społeczną na dwie części, jedną, ześrodkowującą w sobie lub prawie ześrodkowującą wykonywanie pewnej czynności i drugą, która utraciła zwyczaj, a w pewnej mierze i władzę, jej wykonywania — ale nadto dąży do wywołania innych zróżniczkowań. Postęp, opisany przed chwilą, każe domyślać się wejścia na widownię handlarza: wytwórca broni musi być bowiem w każdym wypadku wynagrodzony jakimś takim przedmiotem, jaki zgodzi się przyjąć w zamian. Otóż zazwyczaj, nie będzie on brał na zamianę przedmiotów, jednego rodzaju, ale kilku. Nie zawsze potrzebuje on tylko mat lub skór, lub przyrządów rybołówczych, potrzebuje zaś wszystkich tych przedmiotów; w każdym wypadku będzie się właśnie układał o przedmiot, którego najbardziej potrzebuje. Cóż stąd wyniknie? Jeżeli wśród członków plemienia istnieje jakieś lekkie zróżniczkowanie umiejętności wyrabiania tych rozmaitych przedmiotów, jak to się prawie na pewno zdarza, to wytwórca broni zechce wziąć od każdego taka rzecz, w wyrażaniu której ów ktoś celuje: broń swoje zamieni na maty z tym, którego maty są najlepsze, o przyrządy zaś rybołówcze układać się będzie z takim, który wykonywa je najlepiej. Ale ten, co wymienia swoje maty lub przyrządy rybołówcze, musi zrobić inne dla siebie czyniąc zaś tak, rozwinie cokolwiek dalej swe zdolności. Wynika stąd, iż małe odrębności uzdolnień różnych członków plemienia dążyć będą do coraz większego uwydatnienia się. Jeżeli wymiany podobne powtarzać się zaczną od czasu do czasu, wyodrębnienia owe mogą stać się widocznymi. Bez względu też na to, czy następstwem tego będzie ukazanie się odrębnych zróżniczkowań innych osobników na wytwórców pewnych szczególnych przedmiotów, jasnym jest, iż zróżniczkowania zaczątkowe w plemieniu owym się ukażą: jedna przyczyna pierwotna wywołuje nie tylko pierwszy skutek dwoisty, ale i pewną liczbę dwoistych skutków wtórnych, podobnych co do rodzaju, lecz mniejszych co do stopnia. Sprawa ta, której ślady można dostrzegać nawet pomiędzy grupami uczniów, nie może wytworzyć ostatecznego rozdziału czynności w plemieniu nieosiadłem, ale tam, gdzie się rozwinie osiadła i liczna społeczność, zróżniczkowania takie stają się stałymi i potęgują się z każdym pokoleniem. Powiększanie się bowiem liczby obywateli każe przypuszczać większy popyt na wszelkie przedmioty użytku, wzmożenie się działalności każdej wyspecjalizowanej jednostki lub klasy, to zaś czyni specjalizację bardziej określoną tam, gdzie istniała już przedtem i utrwala ją tam, gdzie się zaledwie poczynała. Liczniejsza ludność potęguje również te wyniki przez zwiększenie popytu na środki utrzymania, gdyż każdy z osobników zmuszonym bywa coraz bardziej ograniczać się do robienia tego, co umie najlepiej i przez co najwięcej może zarobić. Na koniec, takie postępy przemysłu, dopomagając przyszłej wytwórczości, otwierają znów drogę dalszemu wzrostowi zaludnienia oddziaływającemu, jak wyżej. Dalej, pod wpływem tych samych bodźców, powstają zajęcia nowe. Współzawodnictwo pracowników, dążących do wytwarzania ulepszonych wyrobów, pozwala niekiedy odkrywać lepsze sposoby albo materiały fabrykacji. W wyrobie broni i narzędzi ostrych zastąpienie kamienia przez brąz zapewnia pierwszemu wynalazcy znacznie większy popyt – tak dalece większy, iż obecnie cały swój czas musi on poświęcać wyłącznie wyrabianiu brązu na przedmioty, które sprzedawał, a w ten sposób zmuszonym jest pozostawić innym kształtowanie tychże przedmiotów ostatecznie wyrabianie brązu, stopniowo zróżniczkowane z istniejącego zatrudnienia, staje się zajęciem samo w sobie. Ale zaznaczmy teraz rozgałęzienia zmian, wynikających z tej jednej. Brąz niebawem zastępuje kamień nie tylko w wyrobie przedmiotów, na które ten ostatni używanym był początkowo, ale i w wielu innych, a w ten sposób zadaje on cios wyrobom kamiennym. Dalej, wpływa on na zmianę wszystkich spraw, do których używa się takich ulepszonych narzędzi oraz wszystkich odnośnych wytworów — zmienia budownictwo, rzeźbę, strój, ozdoby. Co więcej, mimochodem daje on początek wielu rękodziełom, dawniej niemożliwym dla braku materiałów, niezbędnych do wyrobu potrzebnych narzędzi. Na koniec wszystkie te zmiany działają na ludność — potęgują jej biegłość rękodzielniczą, jej umysłowość i pomyślność — łagodzą obyczaje i upodobania.


Nie naszą jest rzeczą podążać tu po przez wszystkie kolejne komplikacje owej coraz to większej różnorodności społecznej, jaka jest wynikiem powstawania wielu skutków z jednej przyczyny. Ale, pominąwszy stadia pośrednie społecznego rozwoju, weźmy przykład z doby jego obecnej. Gdybyśmy zechcieli odwzorować wszystkie następstwa siły pary — w jej zawiłych zastosowaniach do górnictwa, marynarki i rękodzieł, poprowadziłoby to nas do szczegółów, nie dających się ogarnąć przez wyobraźnię. Ograniczmy się przeto do najpóźniejszego wcielenia siły pary — do lokomotywy. Ona to, jako najbliższa przyczyna naszego systemu dróg żelaznych, zmieniła oblicze kraju, kierunek handlu i zwyczaje ludności, Rozważmy naprzód zawiłą sieć zmian, poprzedzających budowę każdej kolei, — przygotowania przedwstępne, zgromadzenia, wniesienie na listę, ekspertyzę, nadzór parlamentu, litografowanie planów, księgi informacyjne, urządzanie składów; zasięganie wiadomości na miejscu, odwoływanie się do parlamentu, przejście sprawy przez Standing-Orders-Comitee, pierwsze, drugie i trzecie czytanie — przy czym każdy z tych nagłówków wskazuje na mnóstwo tranzakcji i na dalszy rozwój wielu zawodów (inżynierów, nadzorców, litografów, ajentów parlamentarnych, handlowych) i na wytworzenie wielu nowych (markietantów, faktorów). Zważmy dalej na zmiany jeszcze bardziej wybitne, jakich domyślać się każe sama budowa drogi: plantowanie, urządzanie nasypów; przebijanie tuneli, zmianę kierunku dróg, budowę mostów i stacji, zwożenie balastu, podkładów i szyn; fabrykacja machin, tenderów, wozów i wagonów, a wszystkie te procesy, działając na rozmaite gałęzie handlu, potęgują dowóz drzewa budulcowego, eksploatację kamieniołomów, kopalń węgla, wypalanie cegieł, fabrykację żelaza, oraz dają początek mnóstwu przedsiębiorstwom szczególnym, o których co tydzień ogłasza się w Railway-Times\’ie, a które tworzą nowe klasy pracowników: konduktorów, palaczy, czyścicieli, majstrów drogowych itd. itd. Potem następują zmiany jeszcze bardziej liczne i złożone, jakie będąca już w ruchu kolej wywołuje: w łonie całej społeczności. Organizacja każdego interesu zostaje mniej lub więcej zmienioną; łatwość komunikacji pozwala z większą, korzyścią wykonywać bezpośrednio to, co przedtem robiono za pośrednictwem innych; powstają ajentury w miejscach takich, gdzie przedtem nie byłyby się mogły utrzymać; sprowadza się towary ze składów odległych hurtowych, zamiast kupowania ich w pobliskich sklepach detalicznych; Na koniec, niektóre towary mogą być zużytkowywane pomimo takiej odległości, jaka dawniej była dla nich nie do przebycia.


Szybkość i taniość przewozu dążą do większego niż zazwyczaj wyspecjalizowania przemysłu rozmaitych okolic, do ograniczenia każdego rodzaju rękodzieł — do takich tylko części kraju, gdzie wskutek warunków miejscowych najlepiej mogą być uprawiane. Upowszechnienie wyrobów wyrównuje ceny, jak również, biorąc przeciętnie, obniża je; dając w ten sposób możność posługiwania się wszelkimi wytworami tym wszystkim, którzy przedtem kupować ich nie mogli, zwiększając wygodę i wpływając na poprawę obyczajów. Jednocześnie też znakomicie się upowszechnia zwyczaj podróżowania. Klasy, dla których pierwej było to niemożliwe, używają co roku wycieczek do morza, odwiedzają dalekich swych krewnych, podróżują, a w ten sposób odnoszą korzyść na ciele, uczuciach i umyśle. Szybsza wymiana listów i nowin wytwarza dalsze zmiany— przyspiesza tętno życia narodowego; co więcej, rozpoczyna się szerokie upowszechnienie tanich tworów piśmiennictwa — za pomocą księgarń kolejowych oraz ogłoszeń w wagonach, przy czym jedno i drugie sprzyja dalszemu postępowi. Wszystkie zaś te niezliczone zmiany, wskazane tutaj pokrótce, są następstwem wynalezienia lokomotywy. Organizm społeczny stał się tu bardziej różnorodnym z powodu wprowadzenia wielu zatrudnień nowych i dalszego wyspecjalizowania wielu dawnych, ceny we wszystkich miejscowościach się zmieniły, każdy handlarz mniej lub więcej zmienił sposób robienia interesów, wszyscy zaś ulegli pewnym zmianom w postępowaniu swym, myślach i uczuciach.


Jedynym faktem, wymagającym tu jeszcze zaznaczenia, jest ten, iż widzimy tu z większą niż gdziekolwiek jasnością, że w miarę tego, jak dziedzina danego wpływu staje się bardziej różnorodną, wyniki jego stają się jeszcze w wyższym stopniu liczne i więcej różnorodne. Podczas gdy wśród plemion pierwotnych, którym kauczuk najpierwej był znanym, sprowadził on tylko zmiany nieliczne, wśród nas zmiany te były tak liczne i rozmaite, że dzieje ich zajęłyby tom cały. Telegraf elektryczny, w razie użycia go, zaledwie byłby wywarł jakiekolwiek wpływy na maleńką jednorodną, społeczność, zaludniającą jedną, z wysp Hebrydzkich; ale w Anglii wyniki jego zastosowania są liczne.


Gdyby nie brak miejsca, można byłoby dalej prowadzić tutaj tę syntezę w zastosowaniu jej do wszystkich, bardziej subtelnych wytworów społecznego życia. Można by wykazać jak w nauce np., postęp jednego działu posuwa naprzód inne — jak astronomia znakomicie postąpiła dzięki odkryciom optyki, podczas gdy inne odkrycia optyczne dały początek anatomii mikroskopowej i znacznie dopomogły rozwojowi fizjologii; jak chemia pośrednio zwiększyła naszą znajomość elektryczności, magnetyzmu, biologii i geologii; jak elektryczność oddziałała na chemię i magnetyzm, rozwinęła nasze poglądy na światło i ciepło i wykryła wiele praw działalności nerwów. W piśmiennictwie tę same prawdę można uwydatnić we wzrastającej dziś jeszcze liczbie nowych form wydawnictw periodycznych, które początek swój biorą od pierwszych gazet i które oddziaływały jak na inne formy piśmiennictwa, tak i na siebie wzajem — albo też w owym wpływie, jaki dzieło pewnej wagi wywiera na różne późniejsze dzieła; we wpływie, jaki pewna nowa szkoła malarstwa (jak np. prerafaelitów) wywiera na inne szkoły; w wskazówkach, jakie wszelki rodzaj sztuki malarskiej otrzymuje od fotografii; w złożonych wynikach nowych poglądów krytycznych: na każdy z tych działów z osobna można kłaść nacisk, jako na przykład takiego pomnażania się skutków. Ale nieużytecznym byłoby zużywać cierpliwość czytelnika na wyszczególnianie wszystkich tych zmian różnorodnych w ich licznych rozgałęzieniach. Tutaj stają się one tak subtelne i zawiłe, iż śledzić je byłoby cokolwiek trudno.


§ 162. Po wywodzie, jakim zakończyliśmy rozdział ostatni, niepotrzebnym jest chyba inny wywód równoległy. Dla symetrii jednak stosownym będzie zaznaczyć tutaj pokrótce, że pomnażanie się skutków, podobnie jak i niestałość jednorodności, jest następstwem stateczności siły.


Rzeczy, zwane przez nas odmiennymi (różnymi), są to rzeczy, oddziaływające na nas odmiennie; jakoż odmienność ich poznawać możemy tylko dzięki odmienności ich oddziaływania. Gdy odróżniamy ciała jako twarde lub miękkie, szorstkie lub gładkie, wówczas twierdzimy po prostu, iż pewnym siłom mięśniowym podobnym, zużytkowanym przy działaniu na nie, odpowiadają pewne niepodobne grupy czuć — niepodobne siły przeciwdziałające. Przedmioty, odróżniane jako czerwone, niebieskie, żółte itd., są to przedmioty, rozkładające światło w sposób ściśle odmienny; innymi słowy: poznajemy przeciwieństwa barwy jako przeciwieństwa zmian, którym podlega jednaka siła zewnętrzna. Oczywiście jakieś dwa przedmioty, nie wywierające na naszą świadomość skutków niejednakich, bądź przez nierówny opór, stawiany naszej własnej energii, bądź też przez, oddziaływanie na nasze zmysły za pomocą niejednako zmienionych form jakiejś energii zewnętrznej, przedmioty takie — nie mogą być przez nas odróżnione. Stąd też twierdzenie, że rozmaite części danej całości muszą przeciwdziałać rozmaicie jakiejś sile zewnętrznej i zamieniać ją na grupę sił różnopostaciowych, twierdzenie to w istocie jest tautologią. Dalszy krok w naszych rozumowaniach nadaje owej tautologii jej wyraz najprostszy.


Co jest rękojmią naszego sądu wtenczas, gdy z niepodobieństwa wrażeń, wywieranych na naszą świadomość, wyprowadzamy wniosek o niepodobieństwie dwóch danych przedmiotów? Co rozumiemy przez niepodobieństwo w znaczeniu przedmiotowym? Rękojmią naszą jest stateczność siły. Pewien rodzaj lub pewna suma zmian, nie wywoływanych w nas przez jeden przedmiot, wywołany zostaje przez drugi. Zmianę tę przypisujemy jakiejś sile, oddziałującej na nas w jednym, lecz nie oddziaływającej na nas w drugim przedmiocie. Jakoż nie mamy innego wyboru i — albo tak musimy postąpić, albo tez, utrzymywać, że zmiana nie posiada żadnego poprzednika, co równałoby się przeczeniu stateczności siły. Stąd tez oczywistym jest dalej, że to, na co się zapatrujemy, jako na niepodobieństwo przedmiotowe, nie jest niczym innym, jak tylko obecnością w danym przedmiocie pewnej siły lub grupy sił, nieobecnych w drugim — obecnością czegoś takiego w rodzaju, natężeniu, kierunku składowych sił jednego przedmiotu, co nie znajduje nic równoległego sobie w drugim. Skoro jednak przedmioty albo ich części, zwane, przez nas różnymi, są to właśnie te, w których siły składowe, różnią się pod jednym albo wieloma względami, to zachodzi pytanie, co może się stać z kilkoma podobnymi siłami, albo z jedną siłą jednaką na przedmioty owe oddziałująca? Takie siły podobne albo czyści jednej siły jednakiej muszą ulec niejednakim zmianom. Siła będąca oboma w jednym i nieobecna w drugim, musi stać się pierwiastkiem czynnym przy zetknięciu się sił — musi wywołać jakieś równoważne sobie przeciwdziałanie, a w ten sposób wpłynąć na przeciwdziałanie całkowite (ogólne). Twierdzić inaczej, znaczyłoby to utrzymywać, iż owa siła różnicowa nie wywrze żadnego skutku, co równałoby się twierdzeniu, że siłą nie jest stateczną.


Nie potrzebujemy rozwijać dalej tego następstwa. Oczywistym staje się tutaj, że siła jednaka, padając na jednakie skupienie, musi ulec rozproszeniu; że działając na skupienie, złożone z części niepodobnych, musi ona również rozproszyć się przy spotkaniu każdej z nich, a nadto ulegać zróżniczkowaniu jakościowemu; że zróżniczkowania te muszą być tym wybitniejsze, im bardziej niepodobnymi do siebie są części i tym liczniejsze, im większa jest liczba tamtych; że wytworzone w ten sposób siły wtórne muszą podlegać dalszym przeobrażeniom, powodując równoważne przeobrażenia części, które wywołały ich zmianę; podobnie też ma się rzecz z samymi siłami, którym one dadzą początek. Tak więc wywody, twierdzące, iż częściową przyczyną ewolucji jest pomnażanie się skutków, i że wzrasta ono w postępie geometrycznym w miarę wzrostu różnorodności, wywody te dają się uzasadnić nie tylko indukcyjnie, ale nadto wyciągniętymi być mogą z prawdy, pomiędzy wszystkimi najgłębszej.