Prawo ewolucji — ci?g dalszy – Pierwsze zasady-rozdzia? XV

§ 116. Aż dotąd pomijaliśmy całkowicie lub uznawaliśmy tyko domyślnie ale nie jawnie zmiany, wielkie pod względem zakresu i różnorodne, jakie towarzyszą zmianom, roztrząsanym w rozdziale ostatnim. integracja wszelkiej całości opisywaną tam była jako odbywająca się jednocześnie z integracja każdej jej części. Ale w jaki sposób całość przychodzi do tego, że się poczyna dzielić na części? Jest to przeobrażenie bardziej godne uwagi, niż przechodzenie całości ze stanu niespójnego w stan spójny; to też formuła, która by nie mówiła nic o nim, pomijałaby tym samem większą część zjawisk, podpadających jej orzeczeniu.


Teraz właśnie mamy się zająć owa większą częścią zjawisk. W rozdziale tym będziemy mieli do czynienia ze zjawiskiem owych wtórnych redystrybucji materii i ruchu, jakie odbywają się obok redystrybucji początkowych. \”Widzieliśmy, iż podczas gdy w skupieniach bardzo niespójnych redystrybucje wtórne wywołują następstwa tylko przemijające, w skupieniach, które dosięgają na dłuższy czas pewnego przeciętnego stanu ani zbyt spójnego—ani też bardzo niespójnego—redystrybucje owe wywołują następstwa stosunkowo trwałe, czyli wywołują zmiany budowy. Jakoż przedmiotem najbliższych naszych badań musi być pytanie, jaki jest wyraz (formuła) powszechny owych zmian budowy?


Odpowiedź domyślna na to pytanie zawierała się już w samej nazwie ewolucja złożona, Już odróżniając jako ewolucję prosta ową integrację materii i rozpraszanie ruchu, którym nie towarzyszą redystrybucje wtórne, twierdziliśmy domyślnie, że tam, gdzie redystrybucje takie się przytrafiają, powstaje złożoność. oczywiste jest że skoro podczas przeobrażania się całości niespójnej w spójną odbywały się jakieś inne przeobrażenia, wtedy masa, nie pozostając już jednostajną, musiała się stawać wieloraką. Twierdzenie to jest tautologią. Utrzymywać, iż redystrybucji pierwotnej towarzyszą redystrybucje wtórne, znaczy to twierdzić, że obok zmiany stanu rozpierzchłości na stan ześrodkowania odbywa się również zmiana od jednorodności ku różnorodności. Części składowe masy, integrując się, stają się również zróżniczkowanymi [Użyty tutaj termin należy rozumieć w znaczeniu względnym; ponieważ nie znamy żadnej rozpicrzchJośei bezwzględnej lub takiegoż ześrodkowania, przeto zmiany mogą, odbywać się tylko od stanu bardziej rozpierzchłego ku mniej rozpierzchłemu—od spójności mniejszej ku większej, podobnie też, skoro żadna z istności konkretnych nie przedstawia nam bezwzględnej prostoty—gdyż nic nie jest doskonale jednostajnem—skoro nie znajdujemy nigdzie zupełnej jednorodności, więe dosłownie przeobrażenie odbywa się zawsze w kierunku większej złożoności, wzrastającej wielorakości lub większej różnorodności. O zastrzeżeniu tym czytelnik stale musi pamiętać.]


Taką więc jest owa druga postać, w jakiej badać tu mamy ewolucję. Jak w rozdziale ostatnim rozważaliśmy istoty wszelkich porządków w ich stopniowym rozwoju integracji, tak w niniejszym rozważyć je mamy w stopniowym rozwoju ich różniczkowania.


§ 117. Wzrastającej rozmaitości budowy naszego układu gwiazdowego domyślać się już nam każą owe kontrasty odbywającego się w nim procesu skupiania. Mamy np. mgławice rozpierzchłe i bezładne, oraz inne—ślimakowate, koliste, sferoidalne i t. d. Mamy gromady gwiazd dość rozproszonych, oraz inne gromady, odznaczające się wszelkim możliwym stopniem zaśrodkowania, aż do skupionych ściśle kulistych gron. Mamy grupy, różniące się liczbą swych członków, poczynając od takich, co zawierają w sobie tysiące gwiazd, aż do takich, co zawierają ich po dwie. Pomiędzy pojedynczymi gwiazdami istnieją również wielkie przeciwieństwa, tak istotne jak też i pozorne, co do ich objętości; Na koniec z niejednostajnej ich barwy oraz widma można wnioskować o licznych przeciwieństwach i różnicach ich stanu fizycznego. Po za obrębem tych różnorodności szczegółowych istnieją ogólne; mgławice obficie są rozsiane w niektórych okolicach nieba, podczas gdy w innych widzi się jedynie gwiazdy. Tam przestrzeń niebieska jest prawie próżną, ówdzie zaś spostrzegamy gęste skupienia — mgławic i gwiazd zarazem.


Materia naszego układu słonecznego, w ciągu jego ześrodkowywania się, stała się bardziej wieloraką. Skupiająca się sferoida lotna, rozpraszając swój ruch, staje się coraz bardziej niejednostajna pod względem gęstości i temperatury zewnętrznej i wewnętrznej, wreszcie, tracąc od czasu do czasu pierścienie swojej masy, podle, gała różniczkowaniem, wzrastającym pod względem liczby i stopnia, aż do chwili, gdy rozwinęła się istniejąca dziś zorganizowana grupa słońca, planet i księżyców. Różnorodność ich rozmaicie się ujawnia. Istnieją olbrzymie przeciwieństwa pomiędzy słońcem i planetami tak co do objętości, jak i wagi; nadto podobne też kontrasty jakkolwiek mniejsze, widzimy pomiędzy jedną planetą a drugą, pomiędzy planetami a księżycami ich. Dalej, istnieje różnica pomiędzy słońcem a planetami co do ich temperatury, jak również są pewne powody przypuszczać, że planety i księżyce różnią się też pomiędzy sobą, tak stopniem właściwego im ciepła, jak ilością ciepła, otrzymywanego od słońca. Pamiętając, iż zachodzą także różnice w pochyleniu ich orbit, w nachylaniu się ich osi do płaszczyzny orbit, oraz w ich ciężarze gatunkowym i układzie fizycznym, spostrzeżemy, jak wyraźną jest owa złożoność układu słonecznego, której przyczyną stały się redystrybueye wtórne, towarzyszące redystrybucji początkowej.


§ 118. Od tych przykładów hipotetycznych, które oceniać trzeba podług ich wartości — bez przesądzania o dowodach ogólnych—przejdźmy teraz do pewnej kategoryi świadectw, mniej podlegających zarzutom.


Geologowie zgadzają się powszechnie dziś na to, że ziemia była niegdyś masą ciekła i że wewnętrzne jej części dzisiaj jeszcze są płynnymi i rozpalonymi. Pierwotnie więc była ona stosunkowo jednorodną co do gęstości, a wskutek krążenia cząstek, jakie odbywało się w płynie ogrzanym, musiała również posiadać jednaką względnie temperaturę. Nadto otaczała ją niechybnie atmosfera, składająca się częścią z pierwiastków powietrza i wody, częścią zaś z takich innych rozmaitych pierwiastków, jakie pod działaniem wysokiej temperatury przechodzą w stan lotny. Stygnięcie ziemi przez promieniowanie, jakkolwiek o wiele szybsze początkowe, niż dzisiaj, lecz z konieczności wymagające olbrzymiego czasu dla sprowadzenia zmian stanowczych, musiało ostatecznie wywołać zróżniczkowanie się części, najbardziej wystawionej na utratę ciepła—mianowicie powierzchni. Dalsze stygnięcie, powodując osadzanie się wszelkich mogących krzepnąć pierwiastków ówczesnej atmosfery, w końcu zaś wywołując skraplanie się wody i oddzielenie jej od powietrza, musiało sprowadzić drugie z kolei wybitne zróżniczkowanie; jakoż o ile krzepnięcie materii musiało się było rozpocząć w najchłodniejszych punktach powierzchni mianowicie u biegunów – o tyle też musiały się zaznaczyć różnice geograficzne.


Do tych przykładów wzrastającej różnorodności, wyprowadzonych wprawdzie ze znanych już praw materii, lecz mogących uchodzić za hipotetyczne, geologia dodaje rozległy dział takich, jakie stwierdzono indukcyjnie. Budowa ziemi z każdym wiekiem stawała się bardziej złożoną dzięki mnożeniu się pokładów, tworzących jej skorupę; z każdym wiekiem również stawała się ona jeszcze bardziej zawiłą wskutek wzrastającej złożoności owych pokładów z których nowsze, tworząc się ze szczątków warstw dawniejszych stawały się częstokroć wysoce złożonymi pod względem zmieszania składających je materiałów.


Różnorodność ta nadto wzmogła się jeszcze bardziej pod działaniem roztopionego jądra ziemi na jego powłokę; wytworzyła się stąd nie tylko wielka rozmaitość skał ogniowych, ale również załamywanie się pokładów osadowych pod wszelkimi możliwymi kątami dalej powstały stąd uskoki, żyły metaliczne i nieskończone przemieszczenia i nieregularności. Nadto geologowie uczą nas, iż podnoszenie się skorupy ziemskiej wzrastało z biegiem czasu, że górami najdawniejszymi są najmniejsze, Andy zaś i Himalaje należą do najnowszych; równocześnie też podług wszelkiego prawdopodobieństwa odbywały się odpowiednie zmiany w łożysku oceanów. Następstwem tego nieustannego mnożenia się różnic było to, iż nie znajdujemy dzisiaj żadnej cokolwiek znaczniejszej części nagiej powierzchni ziemi która by była podobną do innej części pod względem zarysów budowy geologicznej lub składu chemicznego, i że w wielu miejscowościach powierzchnia zmienia się co mila pod wszystkimi owymi względami.


Jednocześnie też odbywało się stopniowe różniczkowanie klimatu. W miarę stygnięcia ziemi i krzepnięcia jej skorupy powstawały nierówności temperatury pomiędzy częściami powierzchni mniej albo więcej wystawionymi na słońce; jakoż z biegiem czasu zaczęły się zarysowywać przeciwieństwa pomiędzy okolicami wiecznego śniegu i lodu, takimi, gdzie zima i lato panują kolejno przez pewien okres, zmieniający się odpowiednio do szerokości geograficznej, oraz takimi, gdzie lato następuje po zimie, zaledwie się od niej wyróżniając. Tymczasem wznoszenia się i opadania gruntu, powtarzające się tu i ówdzie na skorupie ziemskiej, a dążące do wywołania nieregularnego układu lądów i mórz, powodowały znowu rozmaite zmiany klimatu po za obrębem tych, jakie zależą od szerokości; z drugiej strony dalszy jeszcze szereg takich zmian powstał dzięki zwiększaniu się różnic poziomu lądów, co w różnych miejscowościach, oddalonych od siebie o mil parę, wywoływało klimaty: biegunowe, umiarkowane i zwrotnikowe. Ogólnym następstwem tych zmian jest dzisiaj to, iż wszelka okolica rozległa posiada swe własne warunki meteorologiczne i że wszelka miejscowość danej okolicy różni się mniej więcej od innych pod względem owych warunków: budowy, zarysów, gruntu.


Tak więc nasza ziemia obecna, co do której ani geografia, ani geologia, mineralogia lub meteorologia nie zliczyły jeszcze wszystkich zjawisk, skorupę jej zmieniających, stanowi dość wybitną sprzeczność pod względem różnorodności w porównaniu z płynnym jądrem, z jakiego się rozwinęła.


§ 119. Najbardziej licznych i urozmaiconych przykładów postępu różnolitości, jaka towarzyszy postępowi integracji, dostarczają nam ciała organiczne, żyjące. Odróżniając się, jak widzielieśmy, wielką zawartością utajonego ruchu, zdradzają one w bardzo szerokiej mierze owe redystrybucje wtórne, jakie ułatwia obecność ruchu utajonego. Dzieje każdej rośliny lub zwierzęcia, mówiąc jednocześnie o wzrastaniu objętości, opowiadają o współczesnym tamtemu wzmaganiu się różnic pomiędzy częściami. Przeobrażenie ma tutaj kilka stron odrębnych.


Skład chemiczny, jednostajny prawie w substancji zarodka bądź roślinnego, bądź zwierzęcego, stopniowo traci swą jednostajność. Niektóre składniki azotowe i nieazotowe, zmieszane zrazu równoważnie, dzielą się stopniowo, ustosunkowują się rozmaicie pod względem proporcji w różnych częściach ciała i wytwarzają nowe składniki drogą przeobrażenia lub zmiany. W roślinach materie białkowe i mączkowe, tworzące substancje, zarodka, dają początek przewadze już zieleni (chlorofilu), już celulozy. Na powierzchni tych części, które tworzą zewnętrzne ściany liści, pewne materiały zmieniają się na wosk. Tu krochmal przybiera jedną ze swych postaci izomerycznych—staje się cukrem, ówdzie przechodzi on w inną postać izomeryczną—w gumę. Dzięki zmianom wtórnym, cześć celulozy przeobraża się w drzewo, podczas gdy inna jej część zmienia się w pokrewną sobie substancję, którą w masach większych odróżniamy pod imieniem kory. Na koniec stopniowo powstające w ten sposób a coraz to liczniejsze składniki wywołują dalsze różnice, kojarząc się ze sobą w stosunku niejednakim.


Jajko zwierzęcia, którego części składowe są zrazu zmieszane ze sobą równomiernie, w podobny też sposób przeobraża się pod względem chemicznym. Proteina jego, tłuszcze i sole nie jednaka ustosunkowują się w różnych punktach; mnożenie się zaś form izomerycznych pozwala na dalsze mieszanie i kojarzenie, stanowiące o pomniejszych różnicach pomiędzy częściami. Tu masa, pociemniała przez nagromadzenie się hematyny, rozpuszcza się we krwi, ówdzie tłuszczowe i białkowe materie, jednocząc się, tworzą tkankę nerwów. W jednym miejscu substancja azotowa przybiera cechy chrząstki, w innym sole wapienne, gromadząc się w chrząstce, dają początek kości. Wszystkie te zróżniczkowania chemiczne z wolna i nieznacznie stają się liczniejszymi i bardziej wydatnymi.


Jednocześnie też ukazują się przeciwieństwa w budowie szczegółowej. Odrębne tkanki zajmują miejsce materii, której części nie zdradzały przedtem żadnych różnic, a każda z tkanek pierwotnych, podlegając zmianom wtórnym, wytwarza nowe odmiany. Ziarnista protoplazma roślinnego jądra wraz z tą, która była zaczątkiem wszelkiego pączka, dają życie komórkom, zrazu jednakim. W miarę wzrostu niektóre z nich płaszczą się i łączą krawędziami, tworząc warstwę zewnętrzną. Inne, znacznie wydłużone i połączone ze sobą w wiązki, dają początek włóknom drzewnym. Zanim zaczną się wydłużać, niektóre z tych komórek przestają tworzyć nowe warstewki wewnątrz; wskutek tego w czasie ich wydłużania się warstewki owe przybierają kształt nici ślimakowatych, siatek, albo szeregu pierścieni, przez połączenie zaś podłużne komórek, w ten sposób porysowanych, tworzą się naczynia. Tymczasem każda z tych zróżniczkowanych tkanek różniczkuje się ponownie; za przykład tego może służyć zieleń (chlorofil) liścia, gromadząca się w ściśniętych kupkach u powierzchni górnej, u dolnej zaś przybierająca postać gąbczastą.


Takie same są cechy przeobrażeń, jakim podlega zapłodnione jajko, które, będąc zrazu gronem podobnych do siebie komórek, szybko dosięga okresu, w którym komórki te stają się niepodobnymi. Częstsze dzielenie się komórek zwierzchnich, wynikająca stąd mniejsza ich objętość, oraz idące za tym połączenie się ich w warstwę zewnętrzną, stanowią pierwszy okres różniczkowania; przestrzeń środkowa tej warstwy staje się przy tym niepodobną do innych jej części, dzięki szybszemu jeszcze przebiegowi tej sprawy. Przez takie zmiany zmian zbyt liczne, aby je tutaj wyszczególniać, powstają klasy i podklasy tkanek, które, kojarząc się rozmaicie ze sobą tworzą organizm.


Niemniej zgodnymi z prawem ewolucji są, ogólne i szczegółowe zmiany kształtu narządów. Wszystkie zarodki przedstawiają się początkowe w kształcie kulek, wszystkie zaś narządy bywają zrazu pączkami lub tylko zaokrąglonymi ich wypukłościami. Od tej pierwotnej jednostajności i prostoty rozpoczyna się ruch rozbieżny tak całości, jak też i główniejszych części w kierunku wielopostaciowości i złożoności zarysów. Odetnijmy ściśle złożone młodu listki, jakimi kończy się wszelki pączek, a zobaczymy, iż jądro ich skupienia stanowi pączek środkowy, unoszący pączki boczne, z których jedne mogą wyrosnąć w liść, inne w listki kielicha, płatki, pręciki lub słupki; a jednak wszystkie te tak różne niekiedy części są zrazu podobnymi do siebie. Same pączki nawet uchylają się od swojej pierwotnej jednokształtności; każda gałąź zaczyna się mniej lub więcej różnić od pozostałych, a z drugiej strony i cała nadziemna część rośliny staje się inną, niż cześć podziemna.


Tak samo dzieje się z narządami zwierząt. Jedne ze stawowych np. posiadają członki, które zrazu nie różnią się od siebie, stanowiąc jednorodny szereg, ale przez ustawiczną rozbieżność ukazują się pomiędzy nimi różnice w objętości i kształcie, jak to np. widzimy u raka rzecznego i morskiego. Istoty kręgowe zarówno uwydatniają tę prawdę: skrzydła i nogi ptaków podobnymi są do siebie, gdy w kształcie pączków wystrzelają po obu stronach zarodka.


Tak wiec w każdej roślinie i zwierzęciu widoczne redystrybucje wtórne towarzyszą pierwotnym. Naprzód ukazuje się różnica między dwiema częściami, dalej w każdej z tych części objawiają się inne różnice, dochodzące do takiej wyrazistości jak pierwsze i w ten sposób mnożą się one w proporcji geometrycznej aż do czasu, gdy się wytworzy owa złożona całość, stanowiąca osobnika dojrzałego. Jest to historia wszelkich jakichkolwiek bądź istot żywych. Podnosząc myśl, wypowiedzianą przez Harvey\’a, Wolf i von Baer wykazali, iż wszelki organizm w ciągu swego rozwoju przechodzi od stanu jednorodności do stanu różnorodności. Nie dalej, jak od czasów jednego pokolenia, biologowie uznali tę prawdę [W roku 1852 autor zaznajomił się z takim sformułowaniem tej zasady ogólnej, jakie jej nadał von Baer. Powszechność tego prawa była dla autora zawsze wymagalnikiem, któremu towarzyszyło współzależne z nim przekonanie domyślne, jeśli nie jawne, o jedności metody w całej przyrodzie. Twierdzenie, iż wszelka roślina i zwierzę, będąc początkowe jednorodnym, stopniowo staje się różnorodnym, dało początek pewnemu uporządkowaniu nagromadzonych myśli, które przedtem nic były zorganizowanymi lub były tylko częściowo. Prawda, ze w dziele Social statics (część IV, § 12—16), napisanym przed zaznajomieniem się z formułą Baora, rozwój pojedynczego organizmu i organizmu społecznego określił on już, jako zarówno polegające na postępie od prostoty do złożoności i od niezależnych części podobnych do wzajemnie zależnych i niepodobnych — równoległość taka, przypuszczać każe doktryna Milne Edwards\’a o fizjologicznym podziale pracy; ale takie postawienie sprawy, nadając się do rozciągania go do innych zjawisk nadorganicznych, było zarazem zbyt szczegółowym, aby stosować się mogło do zjawisk nieorganicznych. Wielka pomoc, jaką w tym wypadku okazała formuła von Baera, jest następstwem jej wyższej ogólności, gdyż tylko wówczas, kiedy przeobrażenia organiczne wyrażono w terminach najogólniejszych, otworzyła się droga do spostrzeżenia tego, co mają one wspólnego z przeobrażeniami nieorganicznemu Przekonanie, iż ten proces zmian, odbywający się w każdym podległym rozwojowi organizmie jest procesem, odbywającym się we wszystkich przedmiotach, przekonanie to znalazło najpierwej spójny swój wyraz w szkicu autora: ,,Postęp, jego prawo i przyczyna\”, ogłoszonym w Westminster Review—kwiecień 1857 r.—w szkicu, którego część pierwsza zgadza się z rozdziałem niniejszym co do treści, w części zaś co do formy, W pracy owej jednakże, jak również w pierwszym wydaniu tego dzieła, autor popełnił błąd, przypuszczając, iż przeobrażenie jednorodności w różnorodność stanowi ewolucję; podczas gdy, jak widzieliśmy, stanowi ją redystrybucja wtórna, towarzysząca pierwotnej — gdy mowa o takiej ewolucji, jakiej nadajemy nazwę złożonej; albo raczej, jak zobaczymy teraz, stanowi ją pewna najwybitniejsza część owej redystrybucji wtórnej.]


§ 120. Przechodząc od poszczególnych form życia do życia, \”w ogólności i zapytując siebie, czy w całokształcie jego objawów to samo prawo się uwydatnia— czy rośliny i zwierzęta nowożytne posiadają budowę bardziej różnorodną, niż twory dawniejsze, w końcu czy obecna flora i fauna ziemi są bardziej różnorodne, niż flora i fauna przeszłości, znajdujemy tak ułamkowe dowody, iż każdy wniosek może podlegać sporom. Ponieważ % powierzchni ziemskiej pokryte są wodę, znaczna część lądów bądź niedostępną jest dla geologów, bądź nie zwiedzoną przez nich; ponieważ większa część pozostałych lądów zaledwie była obejrzaną, a nawet najbardziej znane ich części, jak Anglia, zbadanymi były tak niedokładnie, iż w latach ostatnich odnaleziono tam jeszcze cały szereg nowych pokładów: przeto oczywiście niepodobna powiedzieć z pewnością, jakie istoty istniały, jakie zaś nie istniały w danym okresie. Zważywszy na nikłą przyrodę wielu niższych form organicznych, na przeobrażenia wielu warstw osadowych i przerywanie się pozostałych, zobaczymy, jaki jest dalszy powód nieufania naszej dedukcji. Z jednej strony, ciągle powtarzające się odkrycia zwierząt kręgowych w takich warstwach, o jakich przypuszczało się, że ich nie zawierają wcale—płazów w takich warstwach, gdzie, jak sądzono, istniały tylko ryby— ssących tam, gdzie nie przypuszczano, aby były istoty wyższe od płazów—przekonywa nas z dniem każdym, jak małą jest wartość dowodów ujemnych. Z drugiej strony, bezzasadność przypuszczenia, iż odkryliśmy najwcześniejsze szczątki organiczne lub cokolwiek bądź do nich podobnego, staje się również jasna. Ale nie podlega dziś zaprzeczeniu, iż najstarsze ze znanych formacyj osadowych znacznie się zmieniały pod działaniem ognia i że niektóre ze starszych jeszcze przeobraziły się całkowicie pod tym samym wpływem. Na koniec uznając fakt, iż warstwy osadowe, wcześniejsze od innych, zostały stopione, musimy uznać również, iż nie jesteśmy w stanie powiedzieć, w jak odległej przeszłości odbywało się to ich zburzenie. Jasne jest przeto, że nazwa paleozoicznych, nadawana najwcześniejszym warstwom szczątkonośnym, każe domyślać się pewnego petitio principii i że, sadząc całkiem przeciwnie, musimy powiedzieć, iż tylko parę zaledwie rozdziałów biologicznych dziejów ziemi doszło do naszej wiadomości.


Wszelkie wiec wnioski, wyciągane z tak rozpierzchłych faktów, muszą być nadzwyczaj wątpliwymi. Jeżeli ze względu na ogólną postać dowodów, zwolennik postępu twierdzi, iż najwcześniejszymi ze znanych szczątków zwierząt kręgowych są szczątki ryb najbardziej jednorodnych, że płazy, jako bardziej różnolite w sobie są późniejszymi i że jeszcze późniejszymi od nich oraz bardziej różnolitymi są ssące i ptaki, to odpowiedzieć na to można, że skoro pokłady paleozoiczne nie są napływowymi, nie będą one zawierały w sobie szczątków kręgowców lądowych, które wszakże mogły już istnieć w owej epoce. Taką samą odpowiedź można uczynić na dowodzenie, że ponieważ fauna kręgowa okresu paleozoicznego składa się, o ile wiemy, całkowicie z ryb. była przeto ona mniej różnolitą od fauny nowoczesnej, zawierającej w sobie liczne rodzaje płazów, ptaków i ssaków. Albo też jeszcze zwolennik uniformizmu może twierdzić z wielkim pozorem słuszności, iż owo ukazanie się wyższych i bardziej rozmaitych form w późniejszych okresach geologicznych, było następstwem stopniowej imigracji — że jakiś grunt, powoli wynurzywszy się z oceanu zdała od innych przedtem istniejących lądów, musiałby się z konieczności zaludnić ich kosztem w takim porządku jaki wskazują nasze pokłady.


Jednocześnie też można dowieść, że i dowody przeciwne byłyby również nieprzekonywającymi. Skoro dla wykazania, iż nie mogła istnieć ewolucja ciągła form organicznych bardziej jednolitych w formy bardziej różnolite, uniformista zaznacza przerwy, jakie się spotyka w kolejnym następstwie owych form, wtedy wystarczającą odpowiedzią może być to, iż prąd zmian geologicznych wykazuje nam, w jaki sposób musiały powstawać takie przerwy i jak przez opuszczanie i wznoszenie się wielkich przestrzeni musiały tworzyć się tak wydatne przerwy jak te, które stanowią granice pomiędzy trzema wielkimi epokami geologicznymi. Albo jeszcze, kiedy przeciwnik hipotezy rozwoju przytacza fakty, podawane przez profesora Huxley\’a w jego odczycie o „typach stałych\”, kiedy zaznacza, iż „spomiędzy jakichś dwóchset znanych rzędów roślin, ani jeden nie jest wyłącznie kopalnym\”; kiedy „pomiędzy zwierzętami nie ma ani jednej całkowicie wygasłej klasy, zaś w liczbie ich rzędów niema więcej nad 7 na 100 takich, co nie posiadają przedstawicieli swych wśród tworów dzisiejszych;\” kiedy wskakuje na to, iż pomiędzy owymi rzędami niektóre przetrwały od epoki syluryjskiej aż do dni naszych prawie bez zmiany, Na koniec, kiedy wnioskuje stąd, że istnieje oczywiście daleko większe podobieństwo przeciętne pomiędzy żywymi tworami przeszłości i teraźniejszości, niż to wynika z hipotezy: wówczas jeszcze można dać zadowalającą odpowiedź, na jaką też właściwie profesor Huxley kładzie nacisk, odpowiedź, że posiadamy dowody istnienia pewnej epoki przedgeologicznej o nieznanej długości trwania. Jakoż w istocie, gdy się przypomni, że olbrzymie osady okresu syluryjskiego wskazują, iż skorupa ziemi była wówczas prawie tak grubą jak dzisiaj, kiedy się wywnioskuje, że czas potrzebny do jej wytworzenia musiał być niezmiernie długim w porównaniu z okresem, który odtąd upłynął — kiedy się przyjmie, jak to być powinno, iż w ciągu owego stosunkowo niezmierzonego czasu zmiany geologiczne i biologiczne odbywały się podług zwykłych stosunków—wówczas stanie się widocznym nie tylko to, że znajdywane przez nas świadectwa paleontologiczne nie przeczą teorii ewolucji, ale że są one takimi właśnie, jakich słusznie (podług niej) można było oczekiwać.


Co więcej, nie należy zapominać, że chociaż świadectwa nie wystarczają ani do udowodnienia, ani do obalenia teorii, to jednak najwybitniejsze z pomiędzy nich popierają mniemanie, że bardziej różnolite organizmy i grupy organizmów rozwijały się z mniej różnolitych. Ogólna wspólność typu pomiędzy kopalnymi szczątkami warstw przyległych, a jeszcze bardziej wspólność, jaką znajdujemy pomiędzy szczątkami ostatnich okresów epoki trzeciorzędowej a istotami, dzisiaj żyjącymi, należy właśnie do liczby owych świadectw.


Wykrycie w pewnych nowszych pokładach takich form jak palaeotherium i anaplotherium, które, jeśli nam wolno powołać się na profesora Owena odznaczały się typem budowy pośrednim pomiędzy niektórymi z typów dziś istniejących, wykrycie ich jest takim drugiem świadectwem. Na koniec stosunkowo niedawne ukazanie się człowieka jest trzecim z kolei faktem, posiadającym jeszcze większą doniosłość. Stąd powiedzieć możemy, że chociaż wiedza nasza o przeszłym życiu na ziemi jest zbyt szczupła, aby upoważniać nas mogła do stwierdzenia ewolucji, odbywającej się od prostoty ku złożoności, bądź w formach indywidualnych, bądź w ich skupieniach, to jednak wiedza, jaką posiadamy nie tylko zgadza się z mniemaniem, iż ewolucja taka się odbywała, ale raczej na korzyść jej, nie zaś na niekorzyść przemawia.


§ 121. Bez względu na to, czy się odbywał postęp od jednolitości ku różnolitości w zakresie biologicznych dziejów kuli ziemskiej, czy też nie odbywał się, obecność jego wyraźnie się uwydatnia w rozwoju najpóźniejszego i najbardziej różnolitego ze wszystkich tworów — człowieka. Zarówno prawdą jest, iż w ciągu okresu, kiedy ziemia była zaludniona, organizm ludzki stał się bardziej różnolitym wśród więcej ucywilizowanych szczepów gatunku, jak również prawdą jest, że gatunek ten jako całość stał się też bardziej różnolitym wskutek rozmnożenia się ras i zróżniczkowania się ich pomiędzy sobą. Na dowód pierwszego z tych twierdzeń możemy przytoczyć fakt, że pod względem stosunkowego rozwoju członków człowiek ucywilizowany oddala się bardziej od ogólnego typu ssaków łożyskowych, aniżeli niższe rasy ludzkie. Papuasy, jakkolwiek posiadają często dobrze rozwinięte ciało i ręce, mają jednak niezmiernie małe nogi, przypominając nam przez to zwierzęta czwororękie, u których nie ma wielkiego przeciwieństwa pomiędzy przednimi i tylnymi członkami. U Europejczyka natomiast większa długość i grubość nóg stała się bardzo wydatną — kończyny przednie i tylne są względem siebie bardziej różnorodne. Dalej znów—większy stosunek kości czaszkowych do twarzowych świadczy o tejże prawdzie. Pomiędzy kręgowcami w ogóle ewolucja uwydatnia się we wzrastającej różnolitości kręgosłupa, szczególniej zaś kręgów, składających czaszkę: wyższe bowiem formy różnią się od niższych większym stosunkowo rozmiarem kości, okrywających mózg, i względnie mniejszą objętością kości policzkowych. Otóż ta cecha, wyraźniejszą będąc w człowieku niż w jakiejkolwiek innej istocie, wyraźniej się też uwydatnia w Europejczyku, aniżeli w dzikim. Nadto, sądząc z większej rozciągłości i rozmaitości okazywanych przez pierwszego uzdolnień, wnosić możemy, że człowiek ucywilizowany posiada bardziej zawiły albo różnolity układ nerwowy. Jakoż w istocie fakt taki jest poniekąd widocznym w stosunku jego mózgu do przyległych ośrodków. Gdyby potrzeba było dalszych wyjaśnień, znaleźlibyśmy je w każdym pokoju dziecinnym. Niemowlę Europejczyków posiada wiele wybitnych cech podobieństwa do niższych ras ludzkich, tak w spłaszczeniu skrzydeł nosa, jak we wklęsłości jego nasady, w rozbieżności i rozszerzeniu nozdrzy, w kształcie warg, w braku zatoki czołowej, w znacznej odległości oczu i w małości nóg. W miarę zaś posuwania się procesu rozwojowego, przez który wszystkie owe rysy zmieniają się na rysy Europejczyka, odbywa się właśnie zmiana jednolitości na różnolitość, zmiana, ujawniająca się w ciągu uprzedniej ewolucji zarodka, jaką uznają wszyscy fizjologowie. Wynika stąd, iż równoległy proces rozwojowy, przez który cechy ras barbarzyńskich zmieniły się na cechy ras cywilizowanych, był również dalszym ciągiem zmiany jednolitości na różnolitość.


Prawdziwość twierdzenia drugiego, że rodzaj ludzki jako całość stał się bardziej różnolitym, jest tak widoczną, że chyba nie potrzebuje przykładu. Każde dzieło etnologiczne przez swoje główne i drugorzędne podziały ras świadczy na naszą korzyść. Gdybyśmy nawet skłonni byli przyjąć hipotezę pochodzenia ludzkości z kilku pni odrębnych, to i wówczas pozostałoby jeszcze prawdą, że ponieważ z każdego z owych pni powstało wiele znacznie różniących się dzisiaj plemion, których wspólne pochodzenie udowodnionym zostało przez filologię, przeto rasa jako całość, jest o wiele mniej jednolitą, niż była dawniej. Do tego dodać tu należy, że Angloamerykanie mogą być dla nas przykładem nowej odmiany, powstałej w ciągu paru pokoleń i że, jeżeli zaufać mamy opisom obserwatorom wkrótce będziemy mieli drugi taki przykład — w Australii.


§ 122. Przechodząc od pojedynczych osobników ludzkich do społeczeństw — widzimy, iż prawo ogólne uwydatnia się tu w sposób jeszcze bardziej rozmaity. Zmiana jednolitości na różnolitość ujawnia się zarówno w postępie całej cywilizacji, jak też w postępie każdego plemienia lub narodu i dotąd odbywa się ona z szybkością coraz to większą.


Społeczeństwo w postaci jego najprostszej jest, jak to widzimy wśród istniejących plemion barbarzyńskich, jednorodnym skupieniem osobników, mających jednaką władzę i czynności: jedyną wybitną różnicę czynności stanowi ta, która jest wynikiem różnicy płci. Każdy mężczyzna jest wojownikiem, myśliwcem, rybakiem, cieślą, budowniczym, każda kobieta wykonywa te same prace; każda rodzina wystarcza sobie i, z wyjątkiem wypadków wspólnego napadu lub obrony, może żyć w odosobnieniu od innych. Bardzo wcześnie, jednak w procesie ewolucji społecznej znajdujemy już zaczątek zróżniczkowania na rządzących i rządzonych. Pewien rodzaj zwierzchnictwa zdaje się być współczesnym postępowi od stanu pojedynczo błąkających się rodzin do stanu koczowniczych plemion. Władza najsilniejszego daje się uczuwać tak w zbiorowisku dzikich, jak w stadzie zwierząt lub gromadzie żaków. Zrazu jednakże jest ona nieokreśloną, niepewną, jest krepowaną przez inne jednostki nie o wiele słabsze i nie towarzyszy jej żadna różnica zajęć lub w rodzaju życia: najpierwszy władca sam zabija swoją zwierzynę, sporządza broń, buduje własną lepiankę i ze stanowiska ekonomicznego nie różni się od innych członków plemienia. Stopniowo, w miarę rozwoju tegoż plemienia przeciwieństwo pomiędzy rządzącym i rządzonymi staje się coraz bardziej stanowcze. Władza najwyższa poczyna być dziedzictwem jednej rodziny, której głowa, przestając już myśleć o własnych potrzebach, korzysta z posługi innych i przyjmuje stopniowo jedną tylko powinność rządzenia.


Jednocześnie z tym powstaje też inny jeszcze współrzędny z pierwszym rodzaj rządu — rząd religijny. O ile świadczyć mogą najdawniejsze wspomnienia i podania, władcy pierwotni uważanymi byli za istoty boskie. Zasady i rozkazy, jakie wygłaszali w ciągu życia, uważano po ich śmierci za święte, a boscy ich następcy do przestrzegania tych zasad przymuszali. Ci również przyłączali się do panteonu rasy, aby stawać się przedmiotem czci i błagania na równi ze swymi poprzednikami. Najdawniejszy z owych poprzedników stawał się bogiem najwyższym, inni zaś podrzędnymi.


Przez długi czas te zespolone z sobą postacie rządu świeckiego i religijnego pozostawały w ścisłe skojarzeniu. Przez wiele pokoleń król nie przestaje być kapłanem najwyższym, kapłaństwo zaś właściwością członków rodziny królewskiej. Przez wiele wieków prawo religijne nie przestaje mniej lub więcej zawierać pierwiastków świeckich, świeckie zaś posiada ciągle sankcje religijną; wreszcie nawet wśród narodów najbardziej posuniętych dwa te czynniki nadzorcze bynajmniej nie są całkowicie zróżniczkowanymi względem siebie.


Znajdujemy też jeszcze inną władze nadzorczą, która, mając z tamtymi dwiema pochodzenie wspólne, stopniowo się od nich oddziela, jest to władza zwyczajów towarzyskich czyli etykiety. Wszystkie tytuły zaszczytne są początkowe imionami boga—króla, następnie zaś imionami boga i króla; i jeszcze później osób wysoko postawionych. Na koniec, niektóre z nich używanymi zostają dla ludzi pospolitych. Wszystkie formy pochlebnych zwrotów były początkowe wyrazem poddania się jeńca jego zwycięzcy, lub też poddanych — władcy, bądź ludzkiemu, bądź też boskiemu — wyrazem, jakiego później używano w celu zjednania sobie władz podrzędniejszych, a Na koniec później zaczęto używać je w życiu potocznym. Wszystkie sposoby powitania początkowo były wyrażeniem posłuszeństwa wobec monarchy i stanowiły pewną postać czci, oddawanej mu po jego śmierci. Później w taki sam sposób pozdrawiano innych członków pochodzącej od boga rasy, stopniowo zaś niektóre z tych pozdrowień zaczęły stanowić obowiązek względem wszystkich ludzi [Szczegółowych dowodów togo twierdzenia szukać należy w szkicu „0byczaje i zwyczaje\” (Manners and Fashions).]. W ten sposób jednolita początkowo masa społeczna nie wcześniej zaczęła się różniczkować na cześć rządzącą i rządzoną, aż gdy pierwsza objawia zaczątkowe różniczkowanie na religijną i świecką — kościół i państwo; z drugiej strony w tym samym czasie od obydwóch tych władz wyodrębniać się zaczyna ów mniej określony rodzaj rządu, kierujący naszymi sprawami codziennymi — rodzaj, który, jak to widzimy w instytucjach heraldycznych, w księgach rodowych, mistrzach ceremonii it.p., nie jest pozbawionym swego własnego wcielenia.


Każdy z tych trzech rodzajów rządu sam podlega stopniowym różniczkowaniom. Z upływem wieków powstaje, jak to jest dzisiaj wśród Anglików, wysoce złożona organizacja państwowa z monarchą, ministrami, izbą lordów i gmin, oraz podwładnymi im działami administracji, izbami sądowymi, skarbowością i t. p., które na prowincji uzupełnia nowy szereg urządzeń: zarządy miast, hrabstw, parafii lub bractw — wszystkie mniej albo więcej złożone. Z drugiej strony wyrasta też wysoce zawiła organizacja religijna z jej rozmaitymi stopniami właściwych urzędów, poczynając od arcybiskupów aż do zakrystianów z jej kolegiami, zgromadzeniami, kapitułami i t. p, do których trzeba dodać ciągle mnożące się sekty, posiadające swe własne rządy ogólne i miejscowe. Jednocześnie rozwija się też wysoce złożony całokształt obyczajów, zwyczajów, nawyknień przejściowych, na straży których stoi całe społeczeństwo, a które służą do kontrolowania owych pomniejszych stosunków pomiędzy ludźmi, jakich nie reguluje ani świeckie prawo, ani duchowne. Co więcej, zauważyć należy, iż owa wzrastająca różnolitość czynności rządowych w każdym narodzie odbywa się jednocześnie ze wzrostem takiejże różnolitości między oddzielnymi narodami: wszystkie one są. do siebie mniej lub więcej niepodobne pod względem swoich urządzeń państwowych i prawodawstwa, wierzeń i instytucyj religijnych, obyczajów i zwyczajów.


Jednocześnie też odbywało się inne bardziej pospolite różniczkowanie, to mianowicie, dzięki któremu masa danej ludności dzieliła się na odrębne klasy i kategorie pracowników. W tym samym czasie, kiedy cześć rządząca podlegała zawiłemu a wyżej opisanemu rozwojowi, niemniej złożony rozwój przebywała też i część rządzona, wynikiem zaś tego był ów drobnostkowy podział pracy, cechujący narody wysoko rozwinięte. Niezbędnym jest szczegółowe skreślenie tutaj tego postępu — od jego pierwszych stadiów poprzez kasty wschodnie, cechy europejskie aż do naszych własnych organizacyj wytwórczych i rozdzielczych. Ekonomiści od dawna wskazali na ewolucję, która, poczynając się u plemion, złożonych z członków, wykonywających te same czynności każdy dla siebie, kończy się na stowarzyszeniu cywilizowanym, którego członkowie wykonywają jedni dla drugich czynności rozmaite. Zaznaczyli oni dalej zmiany, dzięki którym pojedynczy wytwórca danych wyrobów przeobraża się w stowarzyszenie wytwórców, złączonych pod jednym majstrem i wykonywających oddzielne części takichże wyrobów.


W przemysłowej organizacji społeczeństwa istnieją jednak inne i jeszcze wyższe fazy tego postępu od jednolitości ku różnolitości. Długo po dokonaniu znanych postępów w podziale pracy pomiędzy rozmaite klasy pracowników nie spostrzegamy jeszcze żadnego, lub mały tylko podział pracy pomiędzy bardziej odległymi częściami danej społeczności: naród nie przestaje być względnie jednolitym w tym znaczeniu, iż ludność każdej okolicy oddaje się jednakim zajęciom. Lecz kiedy drogi i inne środki komunikacji powiększą się liczebnie i poprawią, rozmaite okręgi zaczynają oddawać się różnym zajęciom i stają się wzajemnie od siebie zależnymi. Fabryki perkalów gromadzą się w jednej miejscowości, wyrobów wełnianych w innej, tu wyrabia się jedwab, ówdzie koronki; w jednym miejscu wyroby pończosznicze, w innym obuwie; garncarstwo, wyroby żelazne, nożownicze zaczynają posiadać własne swe miasta; na koniec każda miejscowość coraz bardziej wyróżnia się od innych panującym w niej rodzajem zajęcia. Dalej jeszcze ten wtórny podział czynności objawia się nie tylko pomiędzy różnymi częściami danego narodu, lecz i pomiędzy różnymi narodami. Wymiana wyrobów, której tak wielkie zwiększenie się zapowiada wolny handel, w ostatecznym wyniku wyspecjalizuje w mniejszym lub większym stopniu przemysł każdego narodu.


Tak więc, poczynając od barbarzyńskiego plemienia, prawie, jeżeli nie całkiem, jednolitego co do czynności owych członków, postęp odbywał się i dziś się odbywa jeszcze w kierunku ekonomicznego zespolenia całej ludzkości; staje się on przy tym coraz bardziej różnorodnym względnie do odrębnych czynności, uprawianych przez każdy naród, przez miejscowe części każdego narodu, przez rozmaite rodzaje wytwórców i handlarzy w każdym mieście oraz przez pracowników, łączących się w wytwarzaniu danych wyrobów.


§ 123. Nie tylko ewolucja ustroju społecznego dostarczać może przykładów wyraźnych tego prawa; uwydatnia się ono z równą jasnością w ewolucji wszelkich wytworów ludzkiej myśli i czynu, tak konkretnych, jak abstrakcyjnych, rzeczywistych lub urojonych; jako pierwszy przykład weźmiemy język.


Najniższą postacią mowy jest okrzyk, dzięki któremu całe pewne wyobrażenie wyraża się w jednym dźwięku, jak to bywa np. wśród zwierząt niższych. Że język ludzki składał się niegdyś z wykrzykników, a więc był ściśle jednolitym co do części mowy, na to nie mamy żadnego dowodu. Ale że dzieje języka można śledzić aż do tej jego postaci, w której imiona i czasowniki są jedynymi jego pierwiastkami — jest to faktem stwierdzonym. W stopniowym mnożeniu się części mowy z owych części początkowych — w zróżniczkowaniu się czasowników na czynne i bierne, imion na oderwane i konkretne — w ukazaniu się różnicy trybów, czasów, osób, liczb i przypadków — w powstawaniu słów posiłkowych, przymiotników, przysłówków, zaimków, przyimków i przedimków; w wyodrębnianiu się owych porządków, rodzajów, gatunków i odmian części mowy, za pomocą których rasy ucywilizowane wyrażają najmniejszy odcień znaczenia—w tym wszystkim widzimy zmianę jednolitości na różnolitość. Nadto zauważyć można mimochodem, że język angielski jest wyższym nad wszystkie inne, właśnie dzięki temu, iż poddziały owych czynności do większego rozszerzył zakresu i wykończenia. Inną postacią, w jakiej śledzić możemy rozwój języka, jest różniczkowanie się słów o znaczeniu pokrewnym. Filologia dawno już odkryła tę prawdę, iż wyrazy wszystkich języków dają się grupować w rodziny, posiadające wspólnych przodków. Nazwa początkowa, stosowana jednako do każdej jakiejś obszernej i źle określonej dziedziny rzeczy lub działań, obecnie podlega zmianom, za pomocą których mogą być wyrażone główne działy owej dziedziny. Tych kilka nazw, pochodzących od wspólnego pierwiastka, same z kolei dają życie innym nazwom, jeszcze bardziej zmienionym. Na koniec, przy pomocy owych, usystematyzowanych już, a obecnie powstających sposobów tworzenia słów pochodnych i złożonych, wyrażających jeszcze mniejsze odcienie, rozwinęło się ostatecznie mnóstwo słów, tak różnorodnych pod względem dźwięku i znaczenia, iż niewtajemniczonym zdaje się rzeczą niepodobną, aby mogły mieć one wspólne źródło. Tymczasem z innych pierwiastków rozwinęły się inne także grupy, aż w końcu wytworzył się stąd język, złożony z jakich 60,000 lub więcej słów niepodobnych, oznaczających takież przedmioty, cechy, działania.


W ogólnym swym przejściu od jednolitości do różnolitości mowa podążała inną jeszcze drogą, — drogą wzrastania liczby języków. Bez względu na to, czy wszystkie języki wyrosły z jednego pnia, jak sadzą Max Müller i Bunsen lub też, jak niektórzy z filologów utrzymują, powstały one z dwóch, albo więcej pni — jasnym jest, iż skoro tak obszerne grupy języków, jak np. indoeuropejska, zdradzają jedność pochodzenia, tedy stały się one odrębnymi, właśnie dzięki procesji rozdzielania się. To samo rozproszenie języków po całym świecie, które spowodowało różnorodność ras, doprowadziło też jednocześnie do podobnego stanu ich mowy. Jest to prawda, której dowody widzimy we wszystkich narodach, gdyż w każdej danej dzielnicy kraju znajdujemy odrębne narzecza. Tak więc, postęp mowy zgadza się z prawem ogólnym, zarówno w ewolucji języków, w przekształcaniu całych mas wyrazów i w różnorodności części mowy.


Przechodząc od mowy ustnej do pisanej, natrafiamy na liczne działy zjawisk, każących się domyślać takiej samej zgodności z prawem ogólnym. Mowa pisana wiąże się z malarstwem i rzeźba, a początkowe wszystkie są uzupełnieniem budownictwa, oraz znajdują się w bezpośrednim związku z pierwotną postacią każdego rządu — z rządem teokratycznym. Zaznaczając tylko mimochodem fakt, iż wiele ras dzikich, jak np. Australijczycy i plemiona Afryki południowej, zdradzają skłonność do malowania na ścianach jaskiń, uważanych prawdopodobnie za miejsce święte, rozmaitych figur i scen z wypadków, przejdźmy do Egipcjan. U nich, jak również u Asyryjczyków, znajdujemy malarstwo ścienne, służące do ozdoby świątyń i pałaców królewskich (które początkowo w zasadzie były identycznymi); z przeznaczenia swego było więc ono pewną czynnością, mającą związek z rządem — w takim samem znaczeniu, jak uroczystości państwowo lub kościelne. Dalej, takie same znaczenie posiadało ono z powodu, iż przedstawiało cześć, oddawaną Bogu, zwycięstwa boga-króla, pokorę jego poddanych i karę opornych. Na koniec udało ono również: nie mniejsze znaczenie, jako wytwór sztuki, uznawanej przez tłumy niby święta tajemnica.


Z natury rzeczy, wskutek pospolitego używania tych malowanych wyobrażeń, powstał zwyczaj, nieco odmienny, malowniczego pisania (hieroglify) — zwyczaj, który niedawno jeszcze znaleziono u meksykanów, w czasie ich odkrycia. Dzięki skróceniom, podobnym do tych, jakie się używają w naszej własnej mowie pisanej i ustnej, najbardziej pospolite z owych malowanych znaków stopniowo się uprościły, ostatecznie zaś wytworzył się z nich system symbolów, najczęściej posiadających pewne odległe podobieństwo do wyobrażanej przez się rzeczy. Wniosek, że hieroglify Egipcjan powstały w ten sposób, znajduje potwierdzenie w fakcie, iż malownicze pismo meksykanów, jakie znaleziono, dało początek również podobnej grupie form ideograficznych (znaków obrazowych), oraz że pomiędzy nimi, tak jak i u Egipcjan, nastąpiło rozdzielenie na kuryologiczne, czyli naśladowcze i na tropiczne, czyli symboliczne — jednych i drugich wszakże używano razem w jednym obrazie. W Egipcie język pisany uległ dalszemu przekształceniu, skąd wynikło pismo hieratyczne i epistolograficzne, albo enchoryczne, przy czym obydwa powstały początkowo z hieroglifów. Jednocześnie też znajdujemy, że do wyrażenia imion własnych, których inaczej wyrazić nie było podobna, używano symbolów fonetycznych i jakkolwiek przypuszcza się, że Egipcjanie nigdy nie utworzyli istotnego i całkowitego pisma alfabetycznego, to jednak nie można chyba wątpić, że owe symbole fonetyczne, używane niekiedy ku pomocy hieroglifom, były zarodkiem, z którego wyrosło takie pismo. To ostatnie, oddzieliwszy się raz od hieroglifów, samo podlegało licznym zróżniczkowaniem. Liczba abecadeł wzrosła, pomiędzy nimi wszakże większy lub mniejszy związek wyśledzić się daje. Na koniec u każdego z narodów cywilizowanych powstały dzisiaj liczne grupy szczególnych znaków piśmiennych, dla przedstawienia pewnych kategoryj dźwięków. Ostatecznie zaś, dzięki jeszcze ważniejszemu zróżniczkowaniu, powstało drukarstwo początkowe jednolite co do rodzaju, później stało się ono różnolitym.


§ 124. Kiedy mowa pisana przebywała wcześniejsze stadia swego rozwoju, ornamentyka ścienna, będąca jej źródłem, różniczkowała się w malarstwo i rzeźbę. Bogów, królów, ludzi i zwierzęta przedstawiano początkowe za pomocą właściwych rysów i barw. W większości wypadków rysy owe były tak głębokie, a wyobrażenia przedmiotów, jakie one przedstawiały, tak dobrze zaokrąglone i oznaczone w głównych swych częściach, iż kreślenie ich wytworzyło pewien rodzaj zajęcia, pośredniego pomiędzy rytownictwem a płaskorzeźbą. W innych wypadkach spostrzegamy tam pewien postęp: wypukła przestrzeń pomiędzy figurami zostaje zrównaną, same zaś figury odpowiednio pomalowanymi, a wynikiem tego staje się płaskorzeźba. Odtworzenia budownictwa asyryjskiego w Sydenhamie przedstawiają ten styl sztuki na większym stopniu doskonałości. Osoby bowiem i rzeczy, jakkolwiek jeszcze po barbarzyńsku zabarwione, są wyryte tam z większą prawdą i lepszym obrobieniem szczegółów, wreszcie w lwach i bykach skrzydlatych, zdobiących rogi drzwi, możemy dostrzec znaczne zbliżenie się do całkiem doskonałego rzeźbienia postaci. Te jednak są jeszcze zabarwione i jeszcze tworzą nieodłączna część budowy. Ale kiedy w Asyryjki wyrabianie właściwych posągów mało, jak się zdaje, było upowszechnieniowym, jeżeli istniało zgoła, w Egipcie możemy śledzić stopniowe oddzielanie się wyrzeźbionych postaci od ścian. Przechadzka po zbiorach Muzeum Brytyjskiego, jasno nas o tym przekona, gdyż pozwoli nam jednocześnie przyjrzeć się oczywistym śladom pochodzenia od płaskorzeźby posągów już wyodrębnionych; nie tylko bowiem prawie wszystkie one cechują się przyleganiem członków do ciała, co jest znamienną cechą płaskorzeźby, ale plecy ich połączone są z głową za pomocą tafli, zastępującej początkową ścianę.


W Grecji główne stadia tego postępu powtarzają się również. Tak jak w Egipcie i Asyrii, bliźniacze sztuki: malarstwo i rzeźba połączone były zrazu z sobą i z rodzicielką swą — budownictwem i były narzędziem rządu i religii. Na fryzach świątyń greckich widzimy zabarwione płaskorzeźby, przedstawiające ofiary, bitwy, procesje, zabawy, a wszystko w pewnej mierze religijne. Na przodzie gmachów widzimy malowane rzeźby, mniej lub więcej połączone ze ścianą i mające za przedmiot tryumfy bogów lub bohaterów. Nawet doszedłszy już do posągów, ostatecznie oddzielonych od budowli do których należały, widzimy, iż jeszcze są one barwione i zaledwie w ostatnich okresach greckiej cywilizacji zróżniczkowanie się rzeźby i malarstwa, jak się zdaje, stało się zupełnym.


W sztuce chrześcijańskiej możemy z równą jasnością wyśledzić pewne równoległe tamtym pochodzenie. Wszelkie dawniejsze malarstwo i rzeźba w Europie, co do przedmiotu swego, było religijne wyobrażało Chrystusów, ukrzyżowania, Najświętszą Pannę, świętą rodzinę, apostołów. Obie te sztuki tworzyły istotną część kościelnego budownictwa i należały do środków, pobudzających do czci; w krajach katolickich dziś jeszcze dzieje się to samo. Co więcej, dawne rzeźby, wyobrażające Chrystusa na krzyżu, Bogarodzicę lub świętych, były zabarwione—i potrzeba tylko przypomnieć sobie takie kolorowane Madonny i krucyfiksy, dziś jeszcze obfitujące w kościołach i na gościńcach stałego lądu, aby pochwycić ten znaczący fakt, iż malarstwo i rzeźba trwają, w najściślejszej ze sobą, łączności tam, gdzie najściślej złączone są, ze swa rodzicielka. Nawet wtedy, gdy rzeźba chrześcijańska prawie zupełnie już była się od malarstwa oddzieliła, pozostawała ona jeszcze religijna i urzędowa, co do swej treści. Używana była na nagrobki w kościołach, na posagi królów, gdy jednocześnie malarstwo tam, gdzie nie było czysto duchowym, zużytkowanymi zostawało ku ozdobie pałaców i oprócz przedstawiania osobistości królów, prawie zupełnie poświęconym było podaniom religijnym. Zaledwie w czasach najnowszych malarstwo i rzeźba stały się sztukami całkiem świeckimi. Zaledwie w ciągu ostatnich paru stuleci, malarstwo podzieliło się na historyczne, krajobrazowe, morskie architektoniczne, rodzajowe, przedmiotów martwych i t. p. Rzeźba zaś stała się bardziej różnolitą pod względem rozmaitości rzeczywistych i urojonych przedmiotów, jakim się poświęca.


Jakkolwiek dziwnym się to wydać może, znajdujemy jednak, iż wszelkie postacie mowy pisanej, malarstwa i rzeźby posiadają wspólne swe źródło w ozdobach polityczno-religijnych starożytnych świątyń i pałaców. Jakkolwiek dzisiejsze biusty, stojące na konsolach, krajobrazy, na ścianach wiszące, i kopie Times\’a, leżące na stole, mało mają podobieństwa do siebie, to jednak są one ze sobą spokrewnionymi nie tylko co do przyrody, ale i pochodzenia. Młotek brązowy rzeźbiony, jaki w tej chwili listonosz podnosi u drzwi, jest spokrewnionym nie tylko z drzeworytami Illustrated London News, które tamten przyniósł, ale i z literami billet doux, który ilustracji owej towarzyszy. Pomiędzy malowanym oknem, książką do nabożeństwa, na którą światło jego pada, i posągiem, w pobliżu stojącym, zachodzi również pokrewieństwo. Figury naszych monet, marki firmowe, rysunki, ilustrujące nasze książki, armatura, malowania na wasągach naszych powozów, plakaty, przyklejone na wnętrzu omnibusów, są tak dobrze, jak lalki, książki z obrazkami i obicia, potomkami w prostej linii pierwotnej rzeźby malowanej, za pomocą której Egipcjanie przedstawiali tryumfy, cześć swoich królów-bogów. Niepodobna może znaleźć przykładu, który by lepiej uwydatniał mnogość i różnolitość wytworów, jakie z biegiem czasu mogą powstawać dzięki różniczkowaniu się wspólnego pnia.


Zanim przejdziemy do innych grup faktów, zauważmy, iż ewolucja jednorodności w różnolitość objawia się nie tylko w oddzielaniu się malarstwa i rzeźby od budownictwa i od siebie samych, nie tylko w większej rozmaitości ich przedmiotów, ale nadto uwydatnia się ona dalej w budowie każdego dzieła. Nowoczesny obraz lub posąg jest z przyrody swej o wiele bardziej różnolitym, niż obrazy lub posągi starożytne. Egipskie rzeźby freskowe przedstawiają nam wszystkie postacie w jednej płaszczyźnie, t. j. w tej samej odległości od oka, a w ten sposób są one mniej różnolitymi, niż malarstwo, przedstawiające je w odległościach, rozmaitych. Rzeźba owa przedstawia wszystkie przedmioty w jednakowym oświetleniu, a więc znowu jest mniej różnolita, niż malarstwo, które i przedmioty same i różne ich części w rozmaitym podaje oświetleniu. Rzeźba posługuje się rzadko kiedy inną barwą, niż barwa pierwotna (materiału), przedstawiająca się nadto w całkowitym swym natężeniu. Jest przeto mniej różnolita od malarstwa, które barwą pierwotną posługuje się oszczędnie, zużytkowuje nieskończoną rozmaitość odcieni pośrednich, różnolitych pod względem układu i różniących się od innych nie tylko jakością, ale i natężeniem. Co więcej, w owych utworach najwcześniejszych, widzimy wielką jednostajność pomysłu. Pewien układ postaci wiecznie tam bywa odtwarzanym; te same czyny, postawy, oblicza, ubiory. W Egipcie sposób przedstawiania rzeczy był tak dalece ustalonym, iż wprowadzanie nowych zmian poczytywano tam za świętokradztwo. Jakoż, jedynie dzięki ustalonemu sposobowi przedstawiania, możliwym stał się system hieroglifów. Podobne też cechy zdradzają płaskorzeźby asyryjskie. Bóstwa, królowie, ich orszaki, skrzydlate postacie i zwierzęta, namalowane były zwykle w jednakim położeniu, obdarzone jednakimi akcesoriami, wykonywały jednaką czynność z jednakim wyrazem lub brakiem wyrazu twarzy. Gdy wprowadzono do obrazu grupę drzew palmowych, wszystkie one bywały tej samej wysokości, miały jednostajną liczbę liści i na jednaką od siebie oddalone były odległość. Gdy przedstawiano wodę, każda fala była podobną do innych, ryby zaś prawie zawsze jednego rodzaju, równomiernie były rozproszone po powierzchni. Brody królów, bogów i skrzydlatych postaci, wszędzie bywały podobnymi; grzywy lwów były takie same, jak grzywy końskie, włosy wszędzie jednako kędzierzawe. Broda królewska posiadała iście, architektoniczną budowę i składała się z całkiem jednostajnych szeregów kędziorów, zmieniających się z innymi szeregami, ułożonymi poprzecznie i uporządkowanymi z całkowitą dokładnością. Końcowe pęczki wolich ogonów przedstawiane były ściśle jednako.


Nie śledząc podobnych faktów w pierwotnej sztuce chrześcijańskiej, w której, jakkolwiek mniej uderzające, są one jednak dostrzegalnymi, uwidocznimy sobie postęp różnolitości dostatecznie, gdy przypomnimy, iż w naszym malarstwie współczesnym układ jest nieskończenie różny. Postawy, oblicza, wyraz nie są podobne. Przedmioty drugorzędne różnią się objętością, kształtem, położeniem, utkaniem, stanowiąc ze sobą mniejszy lub większy kontrast nawet w najdrobniejszych szczegółach. Albo jeszcze, gdy porównamy posąg egipski, stojący prosto na podstawie, z rękami u kolan, palcami rozstawionymi równolegle, oczami, patrzącymi wprost naprzód, gdy zobaczymy, iż obie połowy ciała są tam dokładnie symetryczne pod każdym względem, gdy porównamy to z posągiem, posuniętego w cywilizacji Greka lub szkoły nowoczesnej, których rzeźby są asymetryczne pod względem położenia głowy, ciała, członków, układu włosów, stroju, akcesoriów oraz stosunków względem przedmiotów otaczających, ujrzymy wtedy objawiającą się nam wyraźnie zmianę jednolitości na różnolitość.


§ 125. We współrzędnym powstawaniu i różniczkowaniu się stopniowym poezji, muzyki, tańców, mamy znów inny szereg przykładów. Rytm mowy, dźwięków i ruchów, początkowej stanowiły część jednej całości i zaledwie z biegiem czasu każdy z nich stał się czymś odrębnym. U wielu plemion barbarzyńskich znajdujemy je jeszcze w połączeniu. Tańcowi ludzi dzikich towarzyszy pewien rodzaj monotonnego śpiewu, klaskanie w ręce i uderzanie za pomocą pierwotnych bardzo przyrządów. Miarowymi są tam: ruchy, słowa, dźwięki. Na koniec, cała ceremonia, zazwyczaj pozostająca w związku z wojną lub ofiarą, ma w sobie pierwiastek rządzący. We wczesnych wspomnieniach ras historycznych podobnie też znajdujemy trzy postacie działań miarowych, jednoczących się ze sobą na obchodach religijnych. W pismach hebrajskich czytamy, że zwycięska oda Mojżesza na porażkę Egipcjan była śpiewaną wraz z towarzyszeniem tańców i miarowych uderzeń. Izraelici tańczyli i śpiewali przy inauguracji złotego cielca. Na koniec, ponieważ, jak o tym panuje ogólna zgodność mniemań, podobne przedstawienie bóstwa było jakby przypomnieniem misteriów Apisa, przeto prawdopodobnym jest, że tańce te były odtworzeniem egipskich tańców, wykonywanych w podobnych okolicznościach\”. W Siloe istniały pląsy doroczne podczas religijnego święta i Dawid tańczył przed arką. W Grecji znów taki związek (tańca z muzyką i śpiewem)wszędzie był widocznym, gdyż początkowy typ stanowiło tam, jak też prawdopodobnie i w innych wypadkach jednoczesne śpiewanie i przedstawianie mimiczne życia i przygód boga. Tańcom spartańskim towarzyszyły hymny i śpiewy, w ogólności zaś Grecy nie odbywali żadnych „religijnych lub świeckich zgromadzeń, którym by nie towarzyszyły śpiewy i tańce — przy czym, jedne i drugie były formą czci oddawanej ołtarzowi. Dalej u Rzymian istniały również święte tańce, do ich rodzaju należały właśnie salijskie i luperkalskie.


Na koniee nawet w krajach chrześcijańskich, (jak w Limoges) w czasach stosunkowo nowych, chór śpiewający tańczył na cześć świętego.


Poczynające się oddzielanie wzajemne tych niegdyś złączonych ze sobą sztuk, a również oddzielanie się ich od religii wcześnie już daje się spostrzegać w Grecji. Prawdopodobnie z tańców częściowo religijnych, częściowo zaś wojennych, jak np. korybanckich, wyłoniły się właściwe tańce wojenne, których rozmaite były rodzaje, z tych zaś wynikły tańce świeckie. Jednocześnie też muzyka i poezja, jakkolwiek jeszcze złączone z nimi, zaczynały jednak istnieć niezależnie od pląsów. Pierwszych poematów greckich treści religijnej nie czytano, ale śpiewano, i chociaż zrazu śpiewaniu poety towarzyszyły tańce chóru, stopniowo jednak uzyskało ono niezależność. Jeszcze później, kiedy poezja zróżniczkowała się na epicką i liryczną, gdy obyczajem się stało utwory liryki śpiewać, epickie zaś wypowiadać— zrodziła się poezja właściwa. Ponieważ w tym samym okresie liczniejszymi się stały narzędzia muzyczne, możemy więc przewidywać, że i muzyka oddzieliła sio i wyodrębniła od słów, a jedna i drugie poczęły przybierać postać niezależną od religii.


Podobnego znaczenia fakty można też znaleźć w dziejach późniejszych czasów i narodów. Takim był przykład chociażby angielskich dawnych minstrelów, którzy śpiewali ułożone przez siebie samych rymowane opowieści bohaterskie, grając na arfie własne. utwory i łącząc w ten sposób rozdzielone dzisiaj czynności poety i kompozytora, śpiewaka i muzyka. Ale i bez dalszych przykładów wspólne pochodzenie i stopniowe różniczkowanie się tańców, poezji i muzyki jest już dość oczywiste.


Postęp od jednolitości do różnolitości objawia się nie tylko we wzajemnym wyodrębnieniu tych sztuk od siebie i od religii, ale również w coraz liczniejszych zróżniczkowaniach, jakim później każda z nich podlegała.


Nie kładąc nacisku na niezliczone rodzaje tańców, będących w użyciu w ciągu stuleci, nie zajmując miejsca szczegółami postępu poezji, jaki spostrzega się w rozwoju różnych postaci, miary, rytmu i budowy ogólnej, ograniczymy naszą uwagę tylko do muzyki, jako do typowej przedstawicielki całej grupy.


Najpierwsze narzędzia muzyczne, jak twierdzi Dr Burnej i o ile domyślać się wolno ze zwyczajów dziś istniejących jeszcze barbarzyńskich plemion, były niewątpliwie perkusyjne: drążki, kalebary, tam-tam, używano zaś ich do oznaczenia miary tańca, a w tym ciągłym powtarzaniu jednego dźwięku widzimy muzykę w jej najbardziej jednolitej postaci. Egipcjanie posiadali lirę trzystrunną. Najwcześniejsza lira greków miała cztery struny, stanowiąc właśnie ich tetrachord. W ciągu kilku wieków używano tam lir siedmio- i ośmiostrunnych, po upływie zaś lat tysiąca posunęli się oni do swego „wielkiego systemu\” podwójnej oktawy. Dzięki wszystkim tym zmianom powstawała naturalnie większa różnolitość melodii. Współcześnie też wchodzić zaczęły w użycie rozmaite sposoby śpiewania—dorycki, joński, frygijski, eolski, lidyjski — odpowiadające naszym kluczom, aż utworzyło się ich Na koniec 15. Tak samo jak dzisiaj jeszcze nieznaczna była różnolitość ich muzycznej miary. Ponieważ muzyka instrumentalna w ciągu tego okresu była tylko akompaniamentem wokalnej, ta zaś całkowicie była podporządkowana wyrazom, gdyż śpiewak był jednocześnie poetą, śpiewał swoje własne utwory i przystosowywał długość swoich nut do miary wiersza, przeto wynikała stąd pewna nużąca jednostajność miary, której, jak powiada Dr Burney, „żadne środki melodii nie mogły zamaskować.\” W braku złożonego rytmu, jaki my dziś osiągamy równą miarą, a nierówną nutą, jedyny rytm, jaki umiano wytwarzać wówczas, zależał od ilości zgłosek i był z konieczności stosunkowo monotonnym. Wreszcie zauważyć dalej tu można, że ponieważ śpiew stąd wynikający był podobnym do recitativa, przeto tym samem mniej wyraźnie, niż za dni naszych różnił się od mowy zwyczajnej. Niemniej wszakże, zważywszy na rozległą skalę nut wówczas używanych, na rozmaitość trybów muzycznych, na zmiany taktu, wynikające ze zmiany miary (wiersza) i pomnożenie się narzędzi muzycznych—widzimy, iż muzyka ku końcowi cywilizacji greckiej dosięgła była znacznej różnolitości — wprawdzie nie w porównaniu jej z naszą, lecz z tą, która ją poprzedzała.


Pomimo to wszakże nie istniało jeszcze wówczas nic ponad melodię – harmonia była nieznaną. Dopiero wówczas, gdy chrześcijańska muzyka kościelna dosięgła pewnego rozwoju, zaczęły się rozwijać odrębne jej części i to drogą bardzo nieznacznego różniczkowania. Jakkolwiek trudnym może być do pojęcia a priori, że przejście od melodii do harmonii nie odbyło się nagle, to jednak pozostaje prawdą, iż tak było istotnie. Okolicznością, torującą jej drogę było używanie dwóch chórów, śpiewających na przemiany tę samą pieśń. Później zwyczajem się stało (bardzo być może, iż początkowo pod wpływem omyłki), że drugi chór zaczynał już śpiewać, zanim pierwszy skończył, wytwarzając w ten sposób fugę. Nie jest więc nieprawdopodobnym, iż z arii wówczas używanych mogły powstać harmonijne poniekąd fugi; zaś fugi takie, nawet bardzo nieznacznie harmonijne zadowalały słuch ludzi ówczesnych, jak o tym możemy się przekonać z przykładów dotąd przechowanych. Gdy już raz powstała taka myśl, składanie arii w celu wytworze nią harmonii fugowej musiało z niej się wyłonić; w pewnej mierze tak samo, jak fugi powstały z owego kolejnego śpiewu chórów. Od fugi zaś do muzyki dwa, trzy, cztery i więcej razy kojarzonej przejście było łatwe.


Nie kładąc nacisku na szczegóły wzrastającej złożoności, jaka wynikała z prowadzenia rozmaitej długości nut, z pomnożenia liczby kluczy, używania linii dodanych, tempa, z modulacji i t. p. — potrzeba tylko zestawić muzykę dzisiejszą z muzyką przeszłości, aby zobaczyć, jak dalece wzmogła się jej różnolitość. Widzimy to, gdy patrząc na muzykę w jej całokształcie, wyliczamy i rozmaite jej rodzaje i gatunki, gdy rozważymy podziały jej na wokalną, instrumentalną i mieszaną i podziały na muzykę różnych głosów i różnych instrumentów — gdy zauważymy liczne postacie muzyki kościelnej — poczynając od prostego hymnu, śpiewu, kanonu, motetu, antemu i t. p., aż do oratoriów, gdy zauważymy liczniejsze jeszcze postacie muzyki świeckiej od ballad do serenady, od instrumentalnego solo do symfonii. Tę samą prawdę widzi się, porównywając jakikolwiek urywek muzyki pierwotnej z urywkiem nowoczesnej nawet jakiś zwyczajny śpiew na pianino, znajdujemy, iż ostatni jest bardziej różnolitym nie tylko pod względem wysokości i długości nut, pod względem liczby nut rozmaitych wybrzmiewających jednocześnie z głosem głównym, zmian natężenia ich, brzmień i śpiewności, ale i pod względem odmian kluczy, tempa, tembru i wielu innych zmian ekspresji. Z drugiej zaś strony kontrast pomiędzy starożytnym śpiewem tanecznym, a wielką operą dzisiejszą z jej orkiestrowymi zawiłościami i kombinacjami głosów, kontrast co do różnolitości jest tak wielkim, iż nieprawdopodobnym się zdaje, aby pierwszy z nich był praojcem drugiej.


§ 12G. Gdyby tego zachodziła potrzeba, można by było przytoczyć tu wiele innych przykładów. Cofając się wstecz do czasów dawniejszych, kiedy czyny boga-króla były naprzód opiewane i przedstawiane mimicznie w tańcu, wykonywanym dokoła jego ołtarzu; później zaś stawały się przedmiotem opowieści wyrażonych pismem malowanym na ścianach świątyń i pałaców, które tworzyły w ten sposób piśmiennictwo pierwotne, możemy śledzić rozwój literatury przez te fazy, kiedy tak jak w pismach hebrajskich, zawierała ona w jednym dziele teologie, kosmogonię, historię, biografię, prawo cywilne, etykę, poezje, — dalej zaś przez takie fazy, w jakich na podobieństwo Iliady zespalały się podobnież pierwiastki religijne, wojenne, dziejopisarskie, epickie, dramatyczne i liryczne; Na koniec moglibyśmy dojść do obecnego rozwoju jej różnolitości, kiedy działy i poddziały są tak liczne i rozmaite, iż uniemożliwiają dokładną klasyfikację. Albo też jeszcze moglibyśmy śledzić ewolucję wiedzy, poczynając od owej epoki, kiedy nie była się ona jeszcze oddzieliła od sztuki i kiedy razem z nią była służebnicą religii; dalej przeszlibyśmy przez okres, gdy nauki były tak jeszcze nieliczne i zaczątkowe, iż wszystkie razem mogły być uprawiane przez jednego filozofa; na koniec doszlibyśmy do epoki, kiedy rodzaje ich i gatunki są tak mnogie, iż nie wielu mogłoby je wyliczyć, nikt zaś nie jest w stanie owładnąć całkowicie jednym nawet rodzajem. Moglibyśmy dokonać takiegoż przeglądu budownictwa, dramatu lub stroju; ale czytelnik niewątpliwie znużony jest przykładami, obietnica zaś moją została już wypełnioną. Sądzę, iż wykazano tu, że prawo, które fizjologowie niemieccy odkryli dla rozwoju organicznego, jest bez zaprzeczenia prawem wszelkiego rozwoju. Posuwanie się od prostoty do złożoności za sprawą kolejnych zróżniczkowali dostrzega się zarówno w najwcześniejszych przemianach wszechświata, do jakich tylko dotrzeć może1 nasz umysł, jak też i w takich przemianach, o jakich wywnioskować możemy drogą indukcji; postęp ów dostrzegamy zarówno w geologicznym i klimatycznym rozwoju ziemi i wszelkiego pojedynczego ustroju na jej powierzchni; widzimy go w ewolucji ludzkości, bądź rozważanej w swych ucywilizowanych przedstawicielach, bądź też w skupieniach ras; w ewolucji społeczeństwa zarówno pod względem politycznego, jak religijnego i ekonomicznego ustroju; w ewolucji wszystkich owych niezliczonych konkretnych i oderwanych tworów ludzkiej działalności, tworzących nasze codzienne otoczenie. Od najbardziej odległej przeszłości, jaką nauka zgłębić może, aż do nowiu dnia wczorajszego, zasadniczym rysem ewolucji było przeobrażanie się jednolitości w różnolitość.


§ 127. Tak wiec formuła ogólna, jaką osiągnęliśmy w rozdziale ostatnim, domaga się uzupełnienia. Prawdą jest, że ewolucja w jej postaci pierwotnej polega na zmianie formy mniej spójnej na bardziej spójną, na zmianie wynikającej z rozpraszania się ruchu i integracji materii; ale to bynajmniej nie wyczerpuje całej prawdy. Jednocześnie z przechodzeniem od niespójności do spójności odbywa się też przejście od jednolitości do wielokształtności. takim przynajmniej bywa to zjawisko, gdy ewolucja jest złożoną, co zdarza się w olbrzymiej większości wypadków. Podczas kiedy się odbywa wzrastające ześrodkowanie skupienia, bądź dzięki ściślejszemu zespoleniu się cząstek materii, w jego granicach, bądź też wskutek wciskania się pomiędzy nie nowej materii, bądź pod działaniem obydwóch spraw; kiedy mniej lub więcej wyraźne części, na jakie dzieli się i rozdziela skupienie, ześrodkowują się, same one stają się różnorakimi, tak co do objętości, kształtu, utkania, składu lub pod kilkoma razem tymi względami. Jednaki proces objawia się w całości i w jej częściach. Masa całkowita integruje się, jednocześnie zaś wyodrębnia od mas innych; każda jej część integruje się również, wyodrębniając się (zróżniczkowując) zarazem od innych części.


Nasze pojmowanie rzeczy musi więc jednoczyć w sobie wszystkie owe rysy; ewolucja, jak ją rozumiemy obecnie, da się określić jako przemiana niespójnej jednolitości na spójną różnolitość — przemiana, towarzysząca rozpraszaniu się ruchu i integracji materii.