ROZDZIAŁ III. – PIERWOTNE STOSUNKI PŁCI

§ 278. Wielu z czytelników uzna za rzecz dziwną, rozpoczęcie badania urządzeń domowych od przeglądu najbardziej ogólnych zjawisk utrzymania rasy. Będą oni jednak mogli ocenić właściwość takiego rozpoczynania od poglądów czysto przyrodniczych, gdy się przekonają., że wśród dzikich stosunki dwu płci zasadniczo podobne są tyra, jakie panują wśród tworów niższych.

Samce ssaków, żyjących gromadami, walczą zazwyczaj o posiadanie samiczki; człowiek zaś pierwotny nie różni się pod tym względem od innych ssaków gromadzkich. Herne powiada o Chippewayach, iż „zawsze było obyczajem tego ludu, że mężczyźni staczali boje na pięści o kobiety, do których byli przywiązani”.

zmarłego docenta filozofii na uniwersytecie Harvardskim, Mr. Johna Fiska’a, a dotyczącej sprawy przechodzenia gromadzkości istot antropoidalnych w uspołecznienie istot ludzkich, sprawy, będącej następstwem stosunków dzieci do rodziców (patrz: Outlines of cosmic philosophy t. II, str. 342 — 4). Zaznaczywszy prawo ogólne, że rozwój organizacji staje się powolniejszym w miarę wzrostu jej złożoności, przychodzi on do wniosku, że przedłużanie się okresu dzieciństwa, jakie towarzyszyło przeobrażeniu mniej inteligentnych primates w bardziej inteligentne, każe przypuszczać dłuższe trwanie zabiegów rodzicielskich. Dzieci, niezdolne tak rychło radzić sobie samym, muszą być dłużej karmione przez matki, którym znów w pewnej mierze pomaga samiec — bądź pojedynczo, bądź też łącznie; stąd zaś wyłaniały się związki, utrzymujące razem rodziców i dzieci przez okresy dłuższe i dążące do wytworzenia rodziny. Bardzo prawdopodobnym jest, iż to było czynnikiem, współdziałającym rozwojowi społecznemu.

Podług Hoopera, Indianie – Niewolnicy (Slave-Indian), pragnąc posiąść żonę drugiego walczyli z jej mężem. Wśród Buszmenów „człowiek silniejszy odbiera niekiedy żonę słabszemu”. Narcyz Peltier, który od dwunastego roku życia do dwudziestego dziewiątego był jeńcem plemienia Australijczyków Queenslandzkich, utrzymuje, że mężczyźni „dość często walczą przy pomocy włóczni o posiadanie kobiety” Na koniec Sir John Lubbock, streszczając swe opowiadanie o Indianach Psiego Żebra, mówi: „w istocie mężczyźni walczą o posiadanie kobiet, zupełnie tak jak jelenie”.

Zwyczaj podobny przechowują zresztą nie tylko mężczyźni. Peltier powiada, że wśród plemienia, wzmiankowanego wyżej, kobiety, których po trzy do pięciu należy do jednego mężczyzny, biją się ze sobą o niego, „orężem ich są ciężkie klepki, którymi uderzają się wzajem po głowach, aż do wytryśnięcia krwi”. Objawiająca się tutaj cecha przyrody niewieściej zgodna jest z inną cechą, wzmiankowaną przez Mitchell’a, który powiada, iż wśród tubylczych plemion Australii zdarza się często, że po bitwie żony pokonanych dobrowolnie przechodzą do zwycięzców; przypomina to lwicę, która, przypatrując się spokojnie zapasom dwu lwów, odchodzi później ze zwycięzcą.

Musimy więc rzecz naszą rozpocząć od takiego stanu uspołecznienia, w którym rodzina, jak my ją rozumiemy, jeszcze nie istnieje. W luźnych grupach ludzkich, ledwie co wytworzonych, porządek nie jest jeszcze utrwalonym w żadnym zakresie; wszystko jest nieokreślone, nieustalone. Tak samo jak nieokreślonymi są wzajemne stosunki mężczyzn pomiędzy sobą, tak też nieokreślonymi są stosunki mężczyzn do kobiet. W jednym i w drugim wypadku nie masz żadnego innego przewodnika postępków oprócz namiętności chwilowej, hamowanej li tylko obawą następstw. Przypatrzmy się faktom, wykazującym, iż stosunki dwu płci nie są początkowo regulowane działaniem urządzeń i wyobrażeń, uważanych przez nas pospolicie za naturalne.

§ 279. Podług Spormana pomiędzy Buszmenem a Buszmenką nie istnieje żadna inna postać związków oprócz „zgody dwóch stron oraz jej zużytkowania”. Keating powiada nam, że wśród Chippewayów nie istnieje zgoła ceremonia małżeństwa. Hall mówi to samo o Eskimosach, Bancroft o Aleutach, Brett. o Arawakach, Tennent o Veddahach; zaś Kalifornijczycy Dolni, jak mówi Bancroft, „nie mają ceremonii małżeństwa, ani też wyrazu oznaczającego małżeństwo. Na podobieństwo zwierząt lub ptaków, parzą się oni stosownie do zachcianki”.

Nawet tam, gdzie ceremonia jest już ustanowioną, nie polega ona na niczym więcej, jak tylko na przymusowym lub dobrowolnym rozpoczęciu wspólnego pożycia. Bardzo pospolicie się zdarza pochwycenie przemocą kobiety przez mężczyznę — porwanie; małżeństwo też zostaje zawarte przez dokonanie owego czynu. W niektórych wypadkach mężczyzna i kobieta rozpalają ogień i siadają, przy nim; niekiedy, jak np. wśród Todów, związek zostaje zawartym, gdy małżonka wykona „jaką błahą czynność w gospodarstwie domowym”, czasem, jak u gwinejskiego plemienia z Port Dory „kobieta daje swemu narzeczonemu parę liści tytoniu i betelu”. Gdy Navajowie pragną się pobrać, oboje „siadają po dwu przeciwnych stronach naczynia przeznaczonego do wody, a napełnionego takim lub innym jadłem i jedzą razem”. Ten prosty postępek czyni ich „mężem i żoną”. Dalej, podobne też zwyczaje widzimy w starorzymskiej formie małżeństwa confarratio — zaślubinach, polegających na wspólnym jedzeniu ciasta. Wskazówki te, świadczące, że najwcześniejsza ceremonia małżeństwa była tylko formalnym rozpoczęciem wspólnego pożycia, każą domyślać się czasów uprzednich, w których pożycie wspólne rozpoczynało się bez formalności.

Co większa, następujący po takich obrzędach związek domowy bywa tak luźnym i często tak przelotnym, że prawie nie przedstawia jeszcze kroku naprzód. Wśród plemion Chippewayskich, rozwód „polega ni mniej ni więcej, jak tylko na porządnym wytłuczeniu kobiety i wyrzuceniu jej za drzwi”, Pericui (Dolni Kalifornijczycy) „bierze sobie tyle kobiet, ile mu się podoba, zmusza je pracować na siebie, jak niewolnice, a gdy mu się znudzi którakolwiek z nich, odprawia ją z kwitkiem”. Podobnie też, gdy który z Tupiów „bywał znudzony żoną, odpędzał ją precz i brał sobie innych tyle ile mu się podobało”. Dla Tasmańczyków nie zmieniać żon było czymś „nowym i niezgodnym z ich tradycjami”. Wśród Kasia’ów „rozwód jest tak częstym, że związki ich zaledwie mogą być zaszczycane mianem małżeństwa”. Nawet ludy, tak posunięte w rozwoju jak Malajo – Polinejczycy, dostarczają nam też przykładów pokrewnych. W dziele Thomsona New Zealand czytamy, że „uważano, iż mężczyzna rozwiódł się już z żoną, jeśli wypchnął ją za drzwi”. Na koniec na wyspach Tahiti „więzy małżeńskie rozprzęgały się, gdy tylko którakolwiek ze stron tego zapragnęła”. Można dodać, że to lekkomyślne zrywanie spójni małżeńskiej nie jest właściwe li tylko mężczyznom. Kiedy kobiety posiadają siłę, jak np. wśród wzmiankowanych wyżej Kasia’ów, elegancko wypychają za drzwi swych mężów, gdy im się nie podobają; podobnie też działo się wśród niektórych dawnych plemion nikaraguańskich. Fakty powyższe wskazują nam, że stosunki małżeńskie, tak samo jak stosunki polityczne, rozwijały się stopniowo i że pierwiastkowo nie istniały owe wyobrażenia i uczucia, nadające małżeństwu sankcję wśród ludów cywilizowanych.

§ 280. Nieobecność takich uczuć i wyobrażeń wśród społeczeństw pierwotnych ujawnia się nadto w pewnych zwyczajach, wstrętnych dla nas do najwyższego stopnia.

Wiele z pomiędzy ludów niecywilizowanych i nawpółcywilizowanych okazują gościnność swą, ustępując gościom na czas jakiś żon swoich. Herrera mówi nam o plemieniu Cumana, że „wielcy ludzie miewali po tyle żon, ile im się podobało, że oddawali najpiękniejsze z nich pierwszemu lepszemu cudzoziemcowi, z którym się spotykali”. Dzicy oddają zazwyczaj w ten sposób swoje żony i córki. Z pomiędzy takich ludów Sir John Lubbock wymienia Eskimosów, Indian północno i południowo-amerykańskich, Polinezyjczyków, Australijczyków, Berberów, zachodnich i wschodnich Murzynów, Arabów, Abisyńczyków, Kafrów, Mongołów, Tutski’ów itd. O żonie Buszmena, Lichtenstein powiada nam, że po otrzymaniu zezwolenia mężowskiego może się ona połączyć z jakimkolwiek obcym mężczyzną. O Eskimosach Grenlandzkich Egede mówi, że „ci uważani są za najlepszych i najszlachetniejszych, którzy bez wszelkiej przykrości lub wahania odstąpią żon swoich swym przyjaciołom”.

Podobne też uczucia objawiają w przywiązywaniu małej lub w nie przywiązywaniu żadnej wagi do cnoty czystości niewieściej w wieku młodym. W Benguela (Kongo) biedne dziewczęta sprzedają się w koło przed wyjściem za mąż, aby za pomocą prostytucji zrobić pieniądze. Meksykanki miały taki sam zwyczaj, „Rodzice, gdy córki ich były na wydaniu, posyłali je zwykle aby zarobiły sobie swój posag; odpowiednio też do tego sromotnie krążyły one po kraju, aż nim nie uzbierały tyle, iżby się mogły wydać za mąż”. Dawna ludność międzymorza daryjańskiego nie uważała prostytucji za rzecz sromotną; szlachetne panie sądziły, iż było rzeczą gminną odmówić komuś, o cokolwiek by je proszono”; jest to pojęcie podobne temu, jakie napotykamy wśród Andamańczyków, wśród których „każda z kobiet, usiłujących opierać się wymaganiom małżeńskich przywilejów, któregokolwiek z członków plemienia, podlegała surowej karze”. Niemniej dziwnymi są pewne uczucia małżeńskie, napotykane wśród niektórych ludów, zarówno istniejących, jak i wygasłych. O Arabach hasańskich, u których małżeństwa zawierane są na pewną określoną liczbę dni w tygodniu, zazwyczaj na cztery, Petherick powiada, że w ciągu układów wstępnych matka narzeczonej protestuje przeciwko „krępowaniu jej córki obowiązkiem przestrzegania, przez czas dłuższy niż dwa dni w tygodniu, czystości, jakiej małżeństwo może wymagać”; jakoż istnieją, też pewne odpowiednie uczucia ze strony mężczyzn. Małżonek, pozwalający żonie gwałcić wszelkie zobowiązania małżeńskie w ciągu dni pozostałych, uważa nawet sprawę miłosną z innym mężczyzną za dowód uznania dla swego własnego gustu. Niektórzy z Chibchów zdradzali również podobne uczucia. Nie byli oni wprost tylko obojętnymi co do dziewiczości swych narzeczonych, lecz jeśli te były dziewicami „uważali je za nieszczęśliwe i nie mające powodzenia, gdyż nie wywoływały uczucia w mężczyznach: to też nie lubili ich, jako kobiet nędznych”.

Nie posiadając, z jednej strony, takich wyobrażeń i uczuć, jakie wśród ludów rozwiniętych regulują stosunki pomiędzy dwiema płciami, ludy dzikie częstokroć okazują nam wyobrażenia i uczucia nie mniej silne, lecz o charakterze całkiem przeciwnym. Indianie kolumbijscy utrzymują, że „wydawanie za mąż kobiety bez wynagrodzenia jest rzeczą w wysokim stopniu hańbiącą dla jej rodziny”, zaś Modokowie z Kalifornii „uważają dzieci zrodzone z kobiety, która nic nie kosztowała swego męża, nie lepiej niż bękartów; społeczeństwo tu obchodzi się z niemi pogardliwie”. W pracy Burtona Abeokuta czytamy, że „ci, co są obeznani ze sposobem myślenia mieszkańców Wschodu, znają dobrze ów wstręt i odrazę, z jakimi ludzie spoglądają tam pospolicie na system jednożeństwa” moglibyśmy się zawahać w przyjęciu tego twierdzenia, gdyby go nie popierało inne twierdzenie — Livingstone’a, dotyczące kobiet murzyńskich z Zambezi: raziła ich niemile wiadomość, że w Anglii mężczyzna ma tylko jedną żonę; dalej znów mamy oświadczenie Bailey’a, który opisuje, z jakim niesmakiem pewien wódz kandyjski wykładał rzecz o jednożeństwie Weddahów.

§ 281. Jeszcze bardziej przekonamy się, że uporządkowane stosunki dwu płci są wynikiem ewolucji, oraz że utrzymujące je uczucia utrwaliły się stopniowo, gdy się dowiemy, jak mało wagi przywiązują pewne niecywilizowane i nawpółucywilizowane plemiona do owych ograniczeń, jakie ludom cywilizowanym narzuca wzgląd pokrewieństwa.

Wśród ludów dzikich związki, potępiane przez nas jako zbrodnicze w najwyższym stopniu, nie są rzadkością. Chippewayowie „łączą się niekiedy ze swymi matkami i zaślubiają często siostry swe oraz córki”; zaś Langedorff mówi to samo o Kadyakach. Tak samo też dzieje się wśród Karenów tenaserymskioh: „związek małżeński pomiędzy bratem i siostrą lub ojcem i córką bywa tam rzeczą pospolitą”. Do tych przykładów wziętych z Ameryki i Azji można dodać jeden — afrykański. Aby utrzymać w czystości krew królewską, królowie z Cape Gronzalves i Gabonu mają zwyczaj żenić się ze swymi dorosłymi córkami, królowe zaś wychodzą za mąż za najstarszych synów.

Przykłady kazirodztwa mniej rażącego spostrzegamy wśród większej już liczby plemion. Małżeństwo braci z siostrami nie było wzbronione u „barbarzyńskich Cziczimików” oraz „Panuczisów”. Ludzie z Cali „żenili się z synowicami swymi, niektórzy zaś z panów — z siostrami”. „W okręgu nowo-hiszpańskim znaleziono cztery czy pięć wypadków małżeństwa z siostrami”. W Peru „Inkasowie na wstępie zaraz ustanowili prawo jak najściślejsze i najpilniej przestrzegali zwyczaju, iżby dziedzic korony żenił się ze swoją najstarszą, siostrą rodzoną”. Tak samo dzieje się w Polinezji. Wśród mieszkańców wysp Sandwich małżeństwa bliskich krewnych częste są, w rodzinie królewskiej — niekiedy żenią się tam bracia z siostrami; zaś wśród Malgasów „żenią się krewni najbliżsi, nawet bracia z siostrami, jeżeli tylko nie mają wspólnej matki”. Niemniej też ludy świata starożytnego mogłyby nam dostarczyć tu przykładów. Na „płaskorzeźbach Tebańskich” mamy jawny dowód, że w Egipcie nie przestrzegano zakazu żenienia się z siostrą z jednej matki; świadectwa te odpowiadają też temu, co wiemy „z pism starożytnych pisarzy greckich i rzymskich, dowodzących, iż niektórzy z Ptolomenszów przybrali tu dawny obyczaj”. Nawet pokrewni samym Anglikom Skandynawowie pozwalali na kazirodztwo tego rodzaju. W Ynglinga Saga mówi się, że Niord pojął własną swą siostrę w małżeństwo, „gdyż dozwolone to było” przez prawo Vanalandu.

Można powiedzieć, że niektóre z tych związków zawierane bywały z siostrami przyrodnimi (jak np. związek Abrahama z Sarą); że podobne wypadki zdarzały się wśród Chananejozyków, Arabów, Egipcjan, Asyryjczyków, Persów i że ukazują się one obok faktu nieuznawania pokrewieństwa w linii męskiej. Ale uznając to za prawdę odnośnie do wypadków niektórych, jakkolwiek, rzecz jasna, nie do wszystkich, jeszcze będziemy mogli się przekonać, jak słaba istnieje podstawa do przypisywania instynktom pierwotnym odrazy do zawierania związków pomiędzy bliskimi krewniakami; samo bowiem brzmienie zakazu, wzbraniającego małżeństwa z siostrą przyrodnią z jednej matki, lecz nie broniącego związków z siostrą przyrodnią po ojcu, wyraźnie każe nam się domyślać, że pokrewieństwo W linii męskiej bywa zazwyczaj znanym, lecz że się na nie zważa.

Jako dalszy dowód tego, że uczucia podobne tym, jakie wśród nas samych wpływają krępująco na instynkty płciowe, wrodzonymi nie są, można przytoczyć tu dziwny fakt, podany przez Bailey’a, a spostrzeżony wśród Weddahów. Obyczaj ich „uświęca małżeństwo mężczyzny z jego siostrą młodszą. Ożenić się ze starszą, siostrą, lub z ciotką, byłoby to, w ich mniemaniu popełnić kazirodztwo; byłby to związek, oburzający ich pod każdym względem, tak samo jak i nas — o tyle niemożliwy i niedozwolony, o ile właściwym jest i naturalnym małżeństwo z siostrą młodszą. Było to istotnie małżeństwo u nich właściwe”.

§ 282. Jakkolwiek fakty powyższe wskazuje nam pewne ogólne kojarzenie się najgrubszych form bytu społecznego z najbardziej uwstecznioną, postacią stosunków płciowych, to jednak nie świadczą one, iżby postęp społeczny w ogólności, oraz postęp w kierunku wyższego typu życia rodzinnego zawsze się ze sobą jednoczyły. Napotykamy tu liczne anomalie.

Związki nietrwałe cechują wiele plemion najniższych; a jednak Weddahowie, niżsi pod względem uspołecznienia od bardzo wielu, zawierają związki bardzo trwałe. Bailey pisze: „Rozwód jest wśród nich nieznany”… Słyszałem jak pewien Weddah mówił: „Sama tylko śmierć rozdziela męża i żonę”. Jest to cecha, pod względem której ich kandyjscy sąsiedzi, wyżsi od nich skądinąd, ustępują im wielce.

Nadto, zmniejszanie się liczby związków kazirodczych nie zapewnia jeszcze stałego wzmagania się ewolucji społecznej. Najniższym formom tych związków, zaznaczonym przez nas powyżej wśród plemion najniższych Ameryki północnej, odpowiadają np. związki, zawierane wśród królewskich rodzin władców afrykańskich, stojących na czele państw znacznej objętości; tymczasem znów inne formy, mniej odrażające pospolitymi bywają wśród dzikich i nawpółcywilizowanych.

Jakkolwiek o takim typie rodziny, w którym jedna żona posiada kilku mężów, mówi się, iż cechuje pewne plemiona najniższe, jak np. mieszkańców Ziemi Ognistej, to jednak bynajmniej nie jest on pospolitym wśród najniższych; tymczasem spotykamy się z nim wśród ludów względnie rozwiniętych, na wyspie Cejlon, w Malabarze i Tybecie. Nakoniec, urządzenie wprost przeciwne — wielożeństwo — prawie powszechnie dozwolone i praktykowane przez dzikich, nie tylko trwa jeszcze wśród społeczeństw nawpółucywilizowanych, ale utrzymywało się i utrzymuje pośród społeczności typu znacznie rozwiniętego — tak minionych jak i współczesnych.

Nie mniej też nie istnieje tak ścisła, jakby się można było spodziewać, łączność pomiędzy rozwiązłością płciową, oraz ogólnym poniżeniem, obyczajowym lub społecznym, i na odwrót. Stosunki pomiędzy mężczyznami i kobietami na wyspach Aloutskich. należą do najgorszych. Pomimo to jednak Cook opisuje owych wyspiarzy, jako „lud najbardziej spokojny, niewinny, jaki kiedykolwiek napotykałem. Co zaś do uczciwości, to mogą. oni służyć za wzór najbardziej ucywilizowanemu ludowi na ziemi”. Z drugiej strony, jakkolwiek o mężach Thlinkitskich mówi się, że „obchodzą się z żonami i dziećmi z wielką czułością, „, o żonach zaś, że okazują „powściągliwość, skromność i wierność małżeńską”, to jednak w opisach występują oni, jako złodzieje, łgarze i wielcy okrutnicy: kaleczą, więźniów swych dla czczej igraszki i zabijają niewolników. Podobnie też, chociaż Bachapinów (Bechuana) przedstawia się jako upodlonych okropnie, nie mających zazwyczaj względu na prawdę i obojętnych na morderstwo, to jednak kobiety ich są skromnymi i „prawie powszechnie wiernymi żonami”. Podobne też znajdziemy anomalie, zestawiając społeczeństwa wyższe. Przeczytajmy tylko opowiadanie Cook’a o Tahityjczykach, którzy nie tylko wysoko stali w sztukach i w urządzeniach społecznych, ale okazywali w stopniu niezwykłym uczucia altruistyczne, a zdumieni będziemy lekceważeniem przez nich wszelkich więzów w stosunkach płciowych. Przeciwnie zaś, zdradzieccy i krwi chciwi ludożercy, Fidżyjanie, o okrucieństwie których Williams nie odważał się, jak mówi, wspominać, przewyższają bardzo wiele innych ludów pod względem stosunków dwojga płci. Erskine twierdzi o nich, że „cnota ich niewiast przedstawia poziom bardzo wysoki, jak na lud barbarzyńców”.

Co większa, wbrew wszelkim oczekiwaniom, znajdujemy niekiedy wielkie rozluźnienie stosunków płciowych w pewnych kierunkach, obok wielkiej ich surowości — w innych. Pośród koniagów „młoda kobieta niezamężna może bez wszelkiej kontroli pozostawać w stosunkach jak najbardziej swobodnych z mężczyznami; jakkolwiek, z chwilą gdy pocznie należeć do jednego mężczyzny, obowiązkiem jej staje się być mu wierną”. W Cumana „Dziewczęta mało ceniły swoją dziewiczość. Kobiety zamężne żyły w czystości”. Na koniec, Pedro Pizarro mówi o Peruwiańczykach, że „żony ludzi z gminu były wierne swym mężom. Przed zamążpójściem ojcowie ich mało się troszczyli o ich postępowanie i nie było dla nich rzeczą hańbiącą”, gdy się odznaczały wolnością obyczajów. Nawet o tych samych Chibchach, o których wzmiankowaliśmy wyżej, jako o dziwnie obojętnych lub mniej niż obojętnych na czystość kobiet przed ich zamążpójściem, mówi się, iż ” niemniej wszakże byli oni bardzo wrażliwi na niewierność”. Świadectwa to przeto nie pozwalają nam sądzić, jak to bylibyśmy naturalnie uczynili, że postęp form stosunków płciowych oraz postęp ewolucji społecznej, stale i niezmiennie są ze sobą złączone.

§ 283. Niemniej wszakże, spoglądając na fakty w ich całokształcie, widzimy, iż postęp ku wyższym typom społecznym łączy się z postępem ku wyższym typom urządzeń domowych. Zestawienie przykładów skrajnych usuwa tu wszelką wątpliwość. Najniższe grupy ludzi pierwotnych, nie mające organizacji politycznej nie posiadają też nic, co by godnym było miana organizacji rodzinnej; stosunki dwu płci oraz stosunki rodziców do potomstwa nie przewyższają prawie skali stosunków bydlęcych. Przeciwnie: wszystkie narody cywilizowane, cechujące się obecnością określonych spójnych, uporządkowanych urządzeń społecznych, cechują się również obecnością określonych, spójnych, uporządkowanych urządzeń domowych. Stąd nie należy wątpić, że wbrew wszelkim nieprawidłowościom, rozwój obu tych szeregów urządzeń wiąże się w pewien sposób ogólny.

Rozstając się tutaj z tym przeglądem wstępnym, musimy śledzić teraz, o ile to dla nas możliwe, stopniowy rozwój coraz to wyższych form instytucji rodzinnych. Musimy się spodziewać, iż pochodzenie każdej z owych form zależne jest od społecznego otoczenia: przyczyną orzekającą będzie tutaj przydatność danej formy rodziny do celów społecznego samo zachowania w danych warunkach. Poczynając od całkiem nieuporządkowanych stosunków dwojga płci, spostrzeżemy, że najpierwszymi zwyczajami, jakie się w tej dziedzinie utrwaliły, były te, które najbardziej sprzyjały utrzymywaniu się społeczeństwa przy życiu; nie dla tego, iżby przydatność taką dostrzegano, lecz dla tego, że społeczeństwa o zwyczajach mniej przydatnych, zanikały.

Ale zanim rozważymy rozmaite rodzaje stosunków dwojga płci, musimy rozważyć pewne zagadnienie wstępne. Skąd pochodziły osoby kojarzące się? Czy należały one do jednego plemienia, czy też do dwóch różnych, czy wreszcie czasem bywało tak, czasem zaś inaczej?