Instytucje obrzędowe UWAGA – DO ROZDZIAŁU III

Dr. E. B. Tylor w kwietniu 1882 r. wygłosił w Royal Institution odczyt o „Badaniu zwyczajów” (wydany później w Macmillan’s Magazine, maj 1882), skierowany początkowo przeciwko niniejszej pracy.

Jeden z zarzutów jego dotyczy tłumaczenia blizn i tatuowania, biorących, podług nas, początek w ofiarowywaniu krwi zmarłym, a wskutek tego zdobywających znaczenie naprzód cech podległości względem tychże zmarłych, później zaś znaczenie cech podległości innej. Dr. Tylor powiada: „sprawa zasadza się tutaj nie na określeniu, czy to wszystko da się tu wyobrazić, lub czy jest możliwym, lecz na tym, jaki mamy dowód, że tak było istotnie. Przytoczono prawo księgi kapłanów (Lewiticus): „Dla umarłego nie rzeżcie ciała waszego ani żadnego piętna sobie nie czyńcie”. Mr. Spencer uważa to za dostateczny dowód tego, iż krajanie ciała na pogrzebach przeobraża się w oznakę poddańczości”.

Ale dr. Tylor pomija fakt, żem ja wymienił Hunnów, Turków, Lacedemończyków, jako takich, którzy uprawiali zwyczaj, zakazywany przez księgę kapłańską (oprócz ośmiu wypadków takiegoż kaleczenia się, pozostawiania znaków, w § 89). Nadto, nie przypuszcza on, że istnieją jeszcze podobne wypadki niewymienione: przykład starożytnych Scytów, pośród których zgodnie z Herodotem (IV, 71), każdy mężczyzna wobec ciała królewskiego „robił nacięcia dokoła ramienia, drapał sobie Czoło i nos, oraz przeszywał strzałą rękę lewą; albo też przykład niektórych Australijczyków współczesnych, o jakich powiada Grey, opierając się na powadze Kussela, że „umieszczali ciało nad grobem, kaleczyli sobie uda, a przy wytryśnięciu krwi wołali wszyscy: „Przyniosłem krew w ofierze” (str. 332), Dr. Tylor nie tylko każe czytelnikom przypuszczać, że dowodu „zaczerpniętego przeze mnie z księgi kapłańskiej nie popierają żadne świadectwa inne, ale nadto pomija on fakt, że ja tę formę uszkodzeń cielesnych kojarzę z innymi formami, mającymi podobny początek oraz podobne następstwa. Zapomina on powiedzieć, iż wymieniłem cztery ludy, wśród których palce obcięte ofiarowuje się ku przebłaganiu zmarłych, że z pośród owych ludów dwa ofiarowują owe obcięte członki bogu, zaś jeden — okrutni Fidżijanie — należy do takich, wśród których w podobny sposób przejednuje się również osoby żyjące; że z owymi faktami połączyłem również zwyczaj Chananejczyków, wśród których obcinanie wielkich palców rąk i nóg oznaczało ludzi podbitych, a przez to stało się oznaką poddaństwa. Nie powiedział on swoim słuchaczom, że w liczbie okaleczeń, wypływających z pobierania trofeów, ja wymieniłem utratę rąk, nóg, części uszu i nosa, oraz części organów rozrodczych, żem wykazał, iż zazwyczaj wynikające stąd piętna poczynały oznaczać podległość względem osób potężnych żywych lub zmarłych. Milczy on o tych wszystkich bezpośrednich i pośrednich dowodach mego wniosku, a w ten sposób robi wrażenie, iż wniosek ten jest całkiem bezpodstawny.

Co większa, przecząc wywodowi, że tatuowanie powstało z kaleczenia się na pogrzebach, pozwala on przypuszczać, iż pogląd taki jest prostym tylko wymysłem: nie mówi bowiem nic o mojej cytacie z Burtona, mającej wykazywać, że ten rodzaj okaleczeń skórnych przedstawia wszelkie stopniowania od szerokich blizn do drobniutkich ukłuć: nie mówi nic o przytoczonych przeze mnie przykładach, w których znamię tatuicyjne oznacza podległość władcy ludzkiemu lub boskiemu. Następnie zaś oświadcza, że „z dowodów przekonywających niema po prostu ani jednego”; w sposób niezręczny dostarcza on sam dowodu znacznej siły — przytaczając fakt, że zbiegowie, którym wypalano literę D, dodawali do niej rozmaite linie tatuicyne i w ten sposób tworzyli i zmieniali ją często na rękojeść miecza, widzimy tedy, iż ozdobne znamię na skórze powstało tutaj z takiego znamienia, które ozdobnym nie było.

Wniosek mój utrzymujący, że strzyżenie włosów zbrodniarzom jest objawem szczątkowym, znaleźć może poparcie w większej liczbie dowodów, niż ta jaką przytoczyłem w książce. Dr. Tylor wszakże woli zapatrywać się na ostrzyżenie, jako na całkowicie nowoczesną reglamentację, mającą na celu zapewnienie czystości: zapomina on w ten sposób o prawdzie przez siebie samego uwydatnianej, że zwyczaje częstokroć ostają się przy życiu, gdy nawet cel ich pierwotny pójdzie w zapomnienie, i że bywają, wówczas tłumaczone opacznie.

Trzy pozostałe błędy, o jakich napomknięto (wszystkie trzy przypadkowe i gdyby były istotnymi w niczym nie podkopałyby założeń głównych) dotyczą rozdziałów poniższych. Jeden tylko, jak sądzę, z owych zarzutów został uzasadniony. Podano słuszny powód niezgadzania się z moim tłumaczeniem rozmaitości barw używanych w krajach rozmaitych na znak żałoby (tłumaczenie niezawarte w rozumowaniu rozdziału VI, lecz tylko przydane w dopisku, który w wydaniu obecnym zmieniłem); dwa inne zarzuty dotyczące noszenia mieczów przez klasę wyższą w Japonii oraz początku poddawania sobie rąk, pozostawiłem bez uwzględnienia; częścią dla tego, że widzę nowe powody do mniemania, iż poglądy moje są prawdziwe, częścią dla tego, iż tłumaczenie Dr. Tylora nie może nam objaśnić pierwszego zwyczaju, jako cechy dostojeństwa oraz początku drugiego, jako oznaki przyjaźni.

Dr. Tylor żywi jawny zamiar wykazania, że metoda moja „paczy całe rozumowanie”, przedtem jednak zaznaczył on, że metoda ta polega na wyciąganiu „z praw przyrody przyczyn, wykazujących jak i dlaczego ludzie postępują tak nie zaś inaczej”. Zabawnym jest, gdy się zestawi z tym twierdzenie sprawozdawcy Times’a (z dnia 11 marca 1880 r. ), który powiada, iż metoda moja polega na „zaznaczaniu faktów w sposób możliwie prosty z dodaniem jednego lub paru słów co do ich wzajemnego stosunku oraz co do miejsca ich w jego (moim) „systemacie”„, i który napomyka, że nie dość zespoliłem je z „zasadami”! Jeden więc mówi, że postępuję wyłącznie drogą dedukcji, drugi utrzymuje, że wyłącznie prawie posługuję się indukcją! Ale czytelnik nie potrzebuje tutaj polegać na powagach: ma on dowody przed sobą. W dowodach tych, jak sądzę, nie będzie on mógł doszukać się prawdziwości twierdzenia Dra Tylora; wypróbowawszy zaś w ten sposób jedno z jego twierdzeń, spostrzeże, iż innych nie należy uważać za podstawne li tylko dlatego, że ja nie poświęcam czasu i miejsca na ich obalenie.