Instytucje obrzędowe – Rozdział I. Ceremonia w ogólności

§ 343. Jeżeli, nie zwracając uwagi na postępowanie całkiem osobiste, rozważać będziemy tylko te jego rodzaje, jakie domyślać się każą stosunków z osobami innymi, jeżeli, nadto, pod mianem rządu rozumieć będziemy wszelką takiego postępowania kontrolę, tedy będziemy musieli powiedzieć, że najwcześniejszym rodzajem rządu, rządem, który wiecznie odnawia się samorzutnie, jest rząd zwyczajów ceremonialnych (ceremoniał observances). Co większa, ten rodzaj rządu nie tylko poprzedza wszystkie rodzaje inne, nie tylko po wszystkie czasy i miejsca zbliżał się coraz bardziej do uzyskania wpływu powszechnego, lecz posiadał zawsze i dotąd posiada największą wagę w kierowaniu życiem ludzi.

Dowodów tego, że pewne modyfikacje postępowania, zwane „zwyczajami” lub „zachowaniem się”, powstają wcześniej niż te modyfikacje, jakich przyczyną są więzy religijne albo państwowe — dostarcza nam fakt, że nie tylko poprzedzają one ewolucję społeczeństw, ale i ewolucję człowieka: wyśledzić je można pośród zwierząt wyższych. Pies, przestraszony grożącym mu biciem, czołga się do nóg swego pana — jasno zdradzając pragnienie okazania mu swej uległości. Ale nie tylko względem istot ludzkich używają psy owych aktów błagalnych; zachowują się też podobnie względem siebie. Wszyscy zauważyli zapewne, jak, za zbliżeniem się straszliwego newfoundlandu lub brytana, mały wyżełek w największym przerażeniu pada na grzbiet — z łapkami wzniesionymi do góry. Zamiast groźnego oporu — warczenia i wyszczerzania zębów, jakby to był uczynił, gdyby opór nie był beznadziejnym — dobrowolnie przybiera on postawę taką, jaka byłaby wynikiem porażki w walce, jak gdyby mówił: „Jestem pokonany i pozostaję na twojej łasce i niełasce”. Jasnym jest przeto, iż obok pewnych sposobów zachowywania się, wyrażających przywiązanie, a które utrwaliły się jeszcze dawniej — w tworach od człowieka niższych, utrwalały się również pewne sposoby postępowania, wyrażające poddańczość.

Uznawszy fakt powyższy, powinniśmy być przygotowani do uznania innego faktu, że obcowanie codzienne wśród najniższych dzikich, których małe, luźne grupy, zaledwie mogące nosić nazwę społecznych, pozbawione są religijnego albo państwowego kierownictwa, znajduje się pod znacznym wpływem kierownictwa zwyczajowego (ceremoniał). Horda Australijczyków nie posiada żadnego innego rządzącego czynnika, poza obrębem tego, jaki wypływa z wyższości osobistej; ale każda taka horda ma swoje wielowładne zwyczaje towarzyskie (observances). Nieznajomi przy spotkaniu się powinni przez pewien czas pozostawać w milczeniu; o zbliżeniu się na odległość jednej mili (angielskiej) do obozowiska, należy oznajmiać głośnym cooeys; uczucia zaś braterskie wyraża się tam przez zamianę imion; zielona gałązka używaną, bywa, jako symbol pokoju. Podobnie też ma się rzecz z Tasmańczykami — również pozbawionymi wszelkiego rządu, z wyjątkiem tylko takiego, jakiego domyślać się każe przewaga wodza na wojnie; posiadali stałe sposoby wyrażania zaczepki lub pokoju. Nadto, Eskimosi, jakkolwiek nie znający różnic społecznych lub jakiegokolwiek przywództwa, mają. pewne zwyczaje w obchodzeniu się z gośćmi. Do tego można dodać inne przykłady pokrewne. Kontrola zwyczajowa (ceremoniał) wysoce bywa rozwiniętą w wielu miejscowościach, gdzie inne postacie kontroli pozostają zaledwie w zaczątku. Dziki Komancza „wymaga zachowywania przepisów etykiety swej od obcych” i „wielce się obraża” za wszelkie ich pogwałcenie. Kiedy Australijczycy spotykają się ze sobą, to zapytania, pozdrowienia i ubolewania, jakich przy tym wymaga ich zwyczaj, są. tak zawiłe, że „formalistyka zabiera im od dziesięciu do piętnastu minut”. O niemających rządu Beduinach czytamy, że „ich zwyczaje towarzyskie rażą czasem dziwną ceremonialnością”, powitania zaś Arabów są takie, że „komplementy człowieka dobrze wychowanego trwały zawsze niemniej nad dziesięć minut”. „Byliśmy szczególnie uderzeni”, powiada Livingstone, „drobiazgową ścisłością zwyczajów towarzyskich wśród Balondów”. „Malgesy posiadają liczne formy powitania, z których robią szeroki użytek… stąd w ich obcowaniu wiele jest sztywności, formalistyki i ścisłości”. Mówca samoański, zabierając głos w parlamencie „nie zadowala się zwykłem słowem powitania, jak np. „Mości panowie!”, lecz musi z wielką drobiazgowością wyliczać imiona i tytuły, oraz mnóstwo koligacyj rodowodowych, z których są oni dumni”.

Że więzy zwyczajowe (ceremonial), poprzedzające wszelką, inną postać więzów, dotąd są najbardziej upowszechnioną ich postacią, o tym przekonywamy się z takich faktów, jak ten, że w stosunkach między członkami każdego społeczeństwa, działania wyraźnie rządowe poprzedzonymi bywają zazwyczaj przez ów rząd względów towarzyskich. Instytucje poselskie mogą przestać istnieć, handel może ustać za sprawą wojny, ucisk jednego społeczeństwa przez drugie może dać początek szerszym rządom państwowym wraz z ich stanowczymi rozkazami; ale zawsze pozostanie jeszcze owa ogólna i bardziej nieokreślona reglamentacja postępowania, poprzedzająca reglamentację bardziej szczegółową i określoną. Tak na przykład, w obrębie gminy, wszystkie akty, będące nawet wyrazem kontroli ścisłej, a pochodzące od czynników rządowych, świeckich, albo religijnych, poczynają się od owej kontroli zwyczajowej i są przez nią ograniczone; nie tylko daje im ona początek, lecz w pewnym znaczeniu ogarnia je sobą. Urzędnicy kościelni i państwowi, jakkolwiek koercyjnym byłoby ich postępowanie, stosują się w znacznej mierze do wymagań grzeczności. Ksiądz bez względu na wysokie o sobie mniemanie oddaje ukłon świecki; zaś wykonawca prawa, spełniając swój obowiązek, ulega zarazem konieczności wypowiedzenia pewnych wyrazów i wykonania pewnych ruchów przejednawczych.

Można tu wymienić inną jeszcze wskazówkę, świadczącą o początkowości owej kontroli towarzyskiej. Ukazuje się ona zawsze na nowo przy każdym nawiązaniu stosunków między jednostkami. Nawet w wypadku powitań poufałych, oznaczających dalsze tylko trwanie stosunków, ukazuje się zawsze odnowienie stosunków. Zaś w obecności nieznajomego, na przykład w wagonie, pewna powściągliwość dobrowolna, w połączeniu z małymi jakimiś usługami, na przykład ofiarowania gazety, odsłania przed nami samorzutne ukazywanie się postępków przejednawczych, jakich nie pozbawione są nawet ludy najbardziej nieokrzesane.

Tak więc zmienione w pewien sposób formy działania, wywołane w ludziach obecnością ich bliźnich, stawiają ową stosunkowo nieokreśloną kontrolę, z której rozwinęły się bardziej określone jej rodzaje; jest to początkowy, niezróżniczkowany rodzaj rządów, z którego zróżniczkowały się rządy polityczne i religijne i w którym są one jak gdyby pogrążone.§ 344. Zdanie to wyda się dziwnym głównie dlatego, że, badając społeczeństwa mniej rozwinięte, mamy zawsze w myśli nasze rozwinięte koncepcje prawa i religii. tym uwiedzeni, nie możemy dostrzec, że to, co my uznajemy za istotną, część duchowej albo świeckiej reglamentacji, było początkowe częścią podrzędną; istotne zaś części zasadzały się na obrzędach i ceremoniach.

Jasnym jest a priori, że tak a nie inaczej być musiało, jeżeli zjawiska społeczne są wytworem rozwoju. Dany układ państwowy, lub ustalony kult religijny nie mógł ukazać się od razu, lecz każe przypuszczać uprzednie istnienie jakiejś podległości. Zanim pojawią się prawa, musi istnieć uległość względem jakiegoś władcy, stanowiącego je i narzucającego. Zanim uznanymi zostaną nakazy religijne, musi istnieć uznawanie jednej lub wielu potęg nadprzyrodzonych. Oczywistym jest przeto, że zachowywanie się, wyrażające posłuszeństwo władcy widzialnemu lub niewidzialnemu, musi poprzedzać w czasie świeckie albo religijne więzy, przez niego nakładane. Jakoż początkowość taką rządów zwyczajowych, dającą się wywnioskować a priori, napotykamy wszędzie.

Dawniejsze dzieje Europy wskazują nam, o ile w zakresie politycznym wypełnianie pewnych form, każących się domyślać uległości, jest rzeczą początkową. W czasach, kiedy pytanie, kto ma być panem, rozstrzygało się, jednocząc ludzi już na mniejszych, już na większych przestrzeniach, nie było prawie żadnego kierownictwa, jakie by dać mógł rozwinięty rząd świecki; istniało jednak wówczas silne domaganie się hołdów, wyrażanych pokornie. Podczas, gdy każdy pozostawionym był własnej pieczy, kiedy zwyczaju zemsty krwawej pomiędzy rodzinami nie hamowała żadna władza centralna — kiedy prawo pomsty osobistej było tak dalece uznawanym, że Prawo Salickie czyniło karę z tego, iż kazało usuwać głowy nieprzyjaciół ze shipów, na których były wystawiane w pobliżu mieszkania, tych co ich zabili, to jednocześnie istniało ścisłe żądanie przysiąg na wierność władcom politycznym, oraz periodycznych objawów lojalności. Hołd prosty, urósłszy teraz na hołd lenniczy, składanym bywał większym władcom przez mniejszych, a wasal, który, klęcząc z odpasanym mieczem przed swoim suzerenem, oświadczał o swej podległości, a wówczas wchodził we władanie swym krajem, mało był zależnym, o ile tylko okazywał w dalszym ciągu stosunek swój lenniczy na dworze i w obozie. Uchylenie się od przestrzegania wymaganych ceremonij równoznacznym było z buntem; tak samo dzieje się dziś jeszcze w Chinach, gdzie pominięcie pewnych form postępowania, nakazanych względem urzędników wszelkich stopni, „uważanym jest za równoważne z odrzuceniem ich władzy”. Wśród ludów, znajdujących się w niższych stadiach rozwoju, ten związek cech społecznych uwydatnia się jeszcze lepiej. Krańcowa ceremonialność Tahityjczyków „jak się zdaje, towarzyszyła im aż do świątyń, cechowała hołdy i modły, z jakimi zwracali się do swych bogów, odznaczała sprawy ich państwowe i zachowanie się Indów względem władców, przenikała całe ich obcowanie towarzyskie”. Tymczasem byli oni pozbawieni „nawet ustnych praw i urządzeń”: nie było tam żadnego publicznego wymiaru sprawiedliwości, dalej, jeżeli który z Tongańczyków nie oddał należytego pozdrowienia jakiemu wyższemu dostojnikowi, to spodziewano się, że bogowie ześlą nań karę za tę nieuwagę; Mariner’owska lista cnót Tongańczyków zaczyna się od „świadczenia szacunku bogom, osobom dostojnym i wiekowym”. Jeżeli do tego dodamy twierdzenia, że wiele potępianych przez siebie postępków Tongańczycy nie uważają za złe wewnętrznie, lecz tylko za złe w odniesieniu do bogów albo szlachty, to znajdziemy dowód tego, że obok wysokiego rozwoju kontroli obrzędowej (ceremoniał) zaledwie słabo tam rozwijały się te wyobrażenia i uczucia, z których się wyłania rząd świecki. Podobnie też działo się w starożytnych państwach amerykańskich. Prawa króla Meksykanów Montezumy Pierwszego przeważnie dotyczyły sposobów zachowania się klas rozmaitych oraz różnic pomiędzy niemi. W Peru „karą najpospolitszą bywała śmierć, mawiali oni bowiem, iż winowajca ukarany został nie za wykroczenie, jakie popełnił, lecz za to, że zgwałcił przykazanie Inkasa”. Nie dosięgnięto jeszcze wówczas stadium, w którym przekroczenia człowieka względem innego człowieka są złem, dającym się wynagrodzić, i w którym przeto istnieje pewne ustosunkowanie kar do krzywd wyrządzonych; istotną, natomiast zbrodnią było tam nieposłuszeństwo, co każe domyślać się, iż wymaganie oznak posłuszeństwa było zasadniczą częścią rządzenia. W. Japonii, w której życie jest tak kunsztownie ceremonialnym, taka sama teoria prowadzi do takich samych wyników. Tutaj też przypominamy sobie, że nawet w społeczeństwie tak posuniętym w rozwoju jak angielskie, istnieją dotąd ślady podobnego stanu w przeszłości. „Kara za zbrodnie”, powiada Wharton, „wymierzaną bywa za zakłócenie pokoju naszego pana i króla, jego korony, oraz godności w ogóle”: o osobniku poszkodowanym nie mówi się tu wcale. Oczywistym jest, iż posłuszeństwo było wymaganiem najpierwszej, zachowywanie się zaś, będące jego wyrazem, było najpierwszą modyfikacją postępowania, jakiego się domagano. Kontrola religijna lepiej może jeszcze niż państwowa uwydatnia tę prawdę ogólną. Gdy znajdujemy, że obrzędy, wykonywane na grobach, stające się później obrzędami religijnymi, wykonywanymi przed ołtarzem w świątyni, były zrazu tylko postępkami, spełnianymi tylko na korzyść upiora, bądź takiego, jak go pojmowano początkowo, bądź też po wyidealizowaniu go do godności bóstwa — gdy znajdujemy, że ofiary i libacje, ofiary z życia i krwi oraz skaleczenia, począwszy się ku pożytkowi lub uciesze sobowtóra zmarłego, trwały dalej w szerszym zakresie, tam gdzie danego sobowtóra szczególnie się obawiano — gdy znajdujemy, że post, będący zwyczajem pogrzebowym, dał początek postom religijnym, że chwalba nieboszczyka i prośby do niego zanoszone, urosły na chwalbę i modły religijne — wówczas dowiadujemy się, dlaczego religia pierwotna prawie całkowicie polegała na pewnych obrzędach przejednawczych. Jakkolwiek w pewnych, istniejących dzisiaj społeczeństwach pierwotnych, jednym ze sposobów przebłagiwania jest powtarzanie nakazów, dawanych niegdyś przez zmarłego ojca lub wodza, łączące się niekiedy z wyrazem skruchy z powodu ich przekroczenia; jakkolwiek fakt ten wskazuje, że już od początku istnieje pewien zarodek, z którego wyrastają później przepisy uświęcone, stanowiące niekiedy ważny przyczynek do religii: to jednak, ponieważ o domniemanych istotach nadprzyrodzonych sądzi się zrazu, że zachowały po śmierci żądze i namiętności, jakimi się cechowały za życia, przeto ów zaczątek ustawy obyczajowej stanowi początkowo tylko nieznaczną część religijnego kultu: główną natomiast stanowi składanie owych ofiar, pochwał i oznak poddaństwa, za pomocą których ma być zjednywaną, przychylność upiora lub boga. Odnośne dowody napotykamy wszędzie. O Tahityjczykach czytamy, że „obrzędy religijne łączyły się prawie z każdym postępkiem ich życia; tak samo też ma się rzecz z niecywilizowanymi i na wpół cywilizowanymi ludami w ogólności. Mieszkańcy wysp Sandwich, wraz z odrobiną, tych pierwiastków etycznych, jakie zawiera w sobie nasza własna koncepcja religii, posiadali ścisły i zawiły ceremoniał. Zaznaczywszy, że wyraz tabu oznacza dosłownie: „poświęcony bogom”, przytoczę tu z Ellisa następujący urywek o wykonywaniu tego przepisu na Hawai. „W ciągu okresu ścisłego tabu, wszelkie ognisko lub światło na wyspie, albo w danym okręgu musi być zgaszone; żadna łódź nie może być spuszczona na wodę, żadna z osób nie może się kąpać; z wyjątkiem zaś tych, których obecność niezbędną, jest w świątyni, nikt nie może ukazywać się poza obrębem swego domu, żaden pies nie może szczekać, żadne prosię kwiczeć, żaden kogut piać,.. W takich wypadkach krępują oni pyski psom i prosiętom, zaś drób’ chowają, pod tykwy, albo też zawiązują mu oczy szmatką”.

Jak dalece idea wykroczenia kojarzyła się w umyśle owych wyspiarzy z przekroczeniem ceremoniału obrzędowego, przekonać się możemy z tego faktu, że „gdy ktokolwiek wydał dźwięk jeden w dniu tabu… musiał umierać”.

W ciągu stadiów już znacznie późniejszych, religia wciąż jeszcze przedstawia taką samą cechę. Kiedy, wypytując Nikaraguańczyków o ich wierzenia i zaznaczając fakt, iż spowiadali się oni z grzechów swoich przed wyznaczonym do tego starcem, zagadnął Oviedo, z jakiego rodzaju grzechów się spowiadali, odpowiedziano mu najpierw: mówimy mu, kiedyśmy pogwałcili nasze święta i nie zachowywali ich. Podobnie też wśród Peruwiańczyków „najznaczniejszym grzechem było zaniedbanie się w służbie względem Chuaka’ów (duchów i t. p. ); znaczną też część życia spędzali oni na zjednywaniu sobie ubóstwianych nieboszczyków. Jak zawiłymi były obrzędy, jak częstymi święta, jak hojnymi ponoszone przy tym wydatki, za pomocą których starożytni Egipcjanie usiłowali zjednać przychylność istot nadprzyrodzonych — o tym pomniki świadczą wszędzie; że zaś ich obowiązki religijne zasadzały się na takim zaspakajaniu duchów przodków, ubóstwianych w stopniu rozmaitym — o tym dowiadujemy się z przytoczonej dawniej modlitwy Ramzesa do jego ojca Ammona, w której wzywa jego pomocy w bitwie, gdyż ofiarował mu wiele wołów. Tak samo było też u Hebrajczyków w czasach przedmojżeszowych. „Wielkim dziełem i trwałą zasługą” Mojżesza, jak zauważył Kuenen, było to, iż nadał on w religii przewagę początkowi moralnemu. W jego wierze zreformowanej „Jehowa różnił się od innych bogów tym, iż żądał, aby mu służono nie tylko przez ofiary i uroczystości, ale również, i to przede wszystkim, przez zachowywanie przykazań moralnych. Pospolicie znanym też jest faktem pobożność Greków i pilne przestrzeganie przez nich ceremonij pogrzebowych, jak również i ten fakt, że bogowie ich szczególnie gniewali się za nie wypełnianie obrzędów przejednawczych; na koniec, zarówno Trojanie, jak i Egipcjanie domagali się względów bóstwa nie na rachunek prawości swojej, lecz z powodu złożonych mu ofiar; świadczy o tym modlitwa Chryzesa do Apolina. Podobnie też chrześcijaństwo, przedstawiające początkowo wznowiony rozwój pierwiastku etycznego kosztem pierwiastku obrzędowości, w miarę szerzenia się swego traciło te wcześniejsze rysy, odróżniające je od wierzeń niższych, i rozwinęło w Europie Średniowiecznej stosunkowo znaczny zasób obrzędowości oraz mały stosunkowo zasób moralności. W regule świętego Benedykta dziewięć rozdziałów poświęcono moralnym i ogólnym obowiązkom braci, gdy tymczasem trzynaście rozdziałów ściąga się do praktyk religijnych. Jak dalece zaś nieuwzględnianie podobnych przepisów uważano za zbrodnię, o tym świadczy urywek z reguły świętego Kolumbana: „Pokuta roczna temu, kto upuści poświęcony opłatek; sześć miesięcy temu, kto ścierpi, aby tenże był zjedzony przez myszy; dwadzieścia dni temu, kto pozwoli, aby zesechł się: czterdzieści dni temu, kto niedbale upuści go w wodę; dwadzieścia dni temu, kto spożyje go w czasie niemocy żołądka, lecz jeżeli w czasie choroby — dziesięć dni. Ten kto zaniedba powiedzieć „Amen” w swoim „Benedicte”, kto mówi jedząc, kto zapomni zrobić znak krzyża przed jedzeniem, lub przy zapalaniu światła przez młodszego braciszka, ma otrzymać sześć lub dwanaście pasów chłosty”. Jasnym jest, że od czasu, kiedy zmazywano zbrodnie przez zbudowanie kaplicy, albo przez pielgrzymki, aż do czasów obecnych, kiedy baronowie nie napadają, wzajemnie swoich posiadłości lub nie dręczą, żydów, zmniejszała się ciągle obrzędowość i wzmagała się jednocześnie moralność; jakkolwiek, jeżeli spojrzymy na zacofane części Europy, jak na przykład Neapol albo Sycylija, zobaczymy, że nawet dzisiaj przestrzeganie obrzędów stanowi samo w sobie znaczniejszą część składową religii, niż uleganie przepisom moralnym. Kiedy zaś przypomnimy sobie, jak nowożytnym jest protestantyzm, który mniej będąc zawiłym i wymagającym pod względem form, nie daje się zazwyczaj przejednać za wykroczenia aktami, wyrażającymi podległość, gdy przypomnimy sobie, jak świeżym jest upowszechnienie się protestantyzmu zreformowanego, w którym zmiana owa posunęła się jeszcze dalej, spostrzeżemy, że wywyższenie moralności ponad obrzędowość cechuje religie jedynie w jej okresach późniejszych.

Zaznaczmy więc, co następuje. Jeżeli dwa rodzaje kontroli, urastające niekiedy na rząd świecki i rząd religijny, początkowo nie zawierają, w sobie nic prawie poza obrzędami i ceremoniami, to taki stan rzeczy musimy uważać za naturalny dowód uprzedniości kontroli obrzędowej.

§ 345. Rozbieżne wytwory ewolucji, odsłaniają, przed nami swe pokrewieństwo, zatrzymując pewne rysy, które cechowały to, z czego się one rozwinęły; domyślnym zaś z tego wnioskiem jest, że jakimikolwiek by były owe rysy wspólne, powstały one wcześniej, niźli te cechy, jakimi wytwory te od siebie się odróżniają. Jeżeli ryby, płazy, ptaki i ssaki posiadają kręgosłup, to, na podstawie hipotezy ewolucyjnej wynika z tego, iż kręgosłup ów stał się częścią organizacji w okresie wcześniejszym, niźli zęby osadzone w zębodołach, albo sutki, cechujące jednę z tych grup, niźli dziób bezzębny i pióra, odróżniające inną grupę i t. d. Stosując zasadę tę w wypadku obecnym, wnosić można, że jeżeli rozmaite rodzaje kontroli, noszące nazwy państwowej, religijnej i społecznej, posiadają pewne cechy wspólne, to cechy owe, starsze od samych tych zróżniczkowanych rodzajów kontroli, musiały odznaczać kontrolę pierwotną, z której rozwinęły się tamte. ceremonia przeto posiadają starodawność największą., gdyż wszystkie kontrole zróżniczkowane odznaczają, się niemi. Istnieje na przykład praktyka dawania podarków: jest to jeden z postępków, odznaczających we wczesnych stadiach rozwoju podległość jakiemuś władcy; jest to zarazem obrzęd religijny, dokonywany początkowo u grobu, później zaś przed ołtarzem; od początku wreszcie był to sposób zjednywania sobie kogoś w stosunkach towarzyskich. Istnieje na przykład ukłon; jedne z jego rodzajów służą do wyrażenia czci w rozmaitym stopniu bogom, władcom i osobom prywatnym: tu spostrzegamy korzenie się jako rzecz zwykłą, ówdzie widzimy je w świątyni, dalej przed obliczem monarchy, lub potężnego człowieka; tu mamy klękanie w obecności bałwanów, władców, lub współobywateli; ówdzie we wszystkich trzech wypadkach mniej lub więcej pospolitym jest powitanie ręczne; tu odkrywanie głowy jest zarówno oznaką czci religijnej, wiernopoddańczości i szacunku; ówdzie znów pokłon służy do tegoż samego trojakiego celu. Podobnie też ma się rzecz z tytułami: wyraz „ojciec” stanowi nazwę zaszczytną, nadawaną bogu, królowi oraz jakiejś jednostce poważanej — tak samo też wyraz „pan” i wiele nazw innych. To samo stosuje się też do wyrazów, oznaczających pokorę: wyznawanie niższości i posłuszeństwa ze strony mówiącego służy jako środek zapewnienia sobie łaski Boga, władcy, lub osobistości prywatnej. Tak samo też dzieje się z wyrazami pochwał: mówienie bóstwu o jego wielkości stanowi znaczny pierwiastek kultu; do monarchów despotycznych zwracać się trzeba w wyrazach przesadnej chwalby; tam zaś, gdzie ceremonialność panuje w obcowaniu towarzyskim, tam osoby prywatne są przedmiotem komplementów przesadzonych.

W wielu społeczeństwach, mniej posuniętych w rozwoju, jak również w bardziej posuniętych, lecz odznaczających się jeszcze dawnym typem organizacji, znajdujemy inne znowu przykłady form, wyrażających poddańczość a stanowiących cechę wspólną owych trzech rodzajów kontroli — politycznej, religijnej i społecznej (towarzyskiej). Pośród Malajopolinezyjczyków ofiarowywanie pierwszych ryb i owoców jest zarówno oznaką szacunku tak względem bogów, jak i wodzów; Fidżijanie składają takie samo dary bogom swym, jak i wodzom — żywność, żółwie i zęby wieloryba. Na wyspach Tonga, „gdy wielki wódz składa przysięgę, klnie się na Boga; gdy niższy wódz składa przysięgę, klnie się na swego wyższego krewniaka, który naturalnie jest większym wodzem”. Na wyspach Fidżi wszyscy się wystrzegają, aby nie wstąpić na próg budowli, wystawionej osobno dla bogów: dostojnicy przekraczają go; inni przechodzą po nad nim na rękach i kolanach. Tej samej formy przestrzega się, przestępując próg domu wodza”. W Sjamie „w czasie pełni piątego miesiąca, Telepoin (kapłani) myją bałwana wodą zaprawną wonnościami… lud tak myje Sancratów oraz innych Telepoin, na koniec, w rodzinach dzieci myją rodziców”. Chiny dostarczają również dobrego przykładu. „Przy wstąpieniu na tron, cesarz przyklęka trzykroć, składa dziewięciokrotny ukłon przed ołtarzem swego ojca i wykonywa tę samą ceremonię przed tronem, na którym siedzi cesarzowa-wdowa. Kiedy już wstąpi na tron, wielcy dostojnicy, w porządku odpowiadającym ich godności, przyklękają i kłaniają się dziewięć razy”. Pokrewnego też przykładu dostarczają równie ceremonialni Japończycy. „W świątyni trwa ciągła kolej kornych pokłonów — od cesarza do najniższego z poddanych. Pierwszy dla braku ludzkiej istoty, przewyższającej go dostojeństwem, kłania się kornie jednemu z bałwanów; każdy zaś z jego poddanych, od księcia do chłopa, ma jakąś osobę, przed którą jest obowiązany korzyć się i czołgać w prochu”: poddańczość przeto religijna, polityczna i społeczna wyrażona tu jest za pomocą jednakowych form zachowania się.

Wskazówki te, dotyczące prawdy ogólnej, która uwydatnioną będzie licznymi przykładami przy roztrząsaniu każdego z rodzajów ceremonii, podaję tutaj w krótkości dla dalszego wykazania, że kontrola ceremonialna poprzedza w porządku ewolucji kontrolę państwową (civil) i religijną i że przeto najpierwej musi być roztrząsana.

§ 346. Przechodząc do mniej ogólnych postaci rządu ceremonialnego, napotykamy pytanie, jak powstały owe, stanowiące go, modyfikacje zachowywania się? Pospolicie przypuszcza się, że wybrano je świadomie jako symbol czci, albo szacunku. Spekulując w zwykły sobie sposób o zwyczajach pierwotnych, ludzie wciskają rozwinięte idee w umysły nierozwinięte. Przypuszczenie takie pokrewne jest temu, które dało początek teorii ugody społecznej: przypuszcza się tutaj, iż pewien rodzaj koncepcji, z jaką oswoił się już człowiek ucywilizowany, był również rzeczą powszednią dla ludzi, pozostających w stanie najpierwotniejszym. Ale zupełnie tak samo, jak słabą jest podstawa mniemania, że dzicy rozmyślnie zawali ugodę społeczną, tak również słabą jest podstawa tego przypuszczenia, że robili oni rozmyślny wybór symbolów. Błędność tego rozumowania spostrzeżemy najlepiej wtedy, gdy się zwrócimy do najbardziej rozwiniętego rodzaju symbolizacji — do języka. Australijczyk, lub mieszkaniec Ziemi Ognistej, nie zabiera się świadomie do ukucia wyrazu; ale słowa, jakie znajduje już w użyciu, oraz wyrazy nowe, wchodzące w użycie już za dni jego, urastają, nieświadomie za sprawą onomatopei, lub przez poddawania dźwiękowe cech przedmiotów, lub dzięki przenośni, jaką nasuwa pewne, dające się zauważyć, podobieństwo. Jednakże wśród ludzi cywilizowanych, którzy nauczyli się tego, że słowa są symbolami, nowe wyrazy wybieranymi bywają często do oznaczenia nowych wyobrażeń. Tak samo ma się rzecz z mową pisaną. Dawniej Egipcjanin nigdy nie myślał o utrwaleniu jakiegoś znaku, mającego wyrażać dźwięk, natomiast pomniki jego piśmiennictwa rozpoczęły się tak samo, jak dzisiaj rozpoczynają się pomniki Indian północno-amerykańskich, od nieokrzesanych rysunków, przedstawiających czyny, jakie trzeba było zatrzymać w pamięci; w miarę zaś rozszerzania się sprawy zapamiętywania rysunki owe, skracane i uogólniane, traciły coraz bardziej podobieństwo do przedmiotów, aż wreszcie, pod naciskiem konieczności wyrażania imion własnych, niektórych z nich poczęto używać fonetycznie, a w ten sposób istnieć zaczęły znaki dźwiękowe. Ale za dni naszych dosięgnięto już takiego okresu, w którym, jak to wskazuje stenografia, obierane są świadomie szczególne znaki, mające oznaczać szczególne dźwięki.

Nauka, stąd płynąca, jest oczywistą. Tak samo, jak byłoby błędem wnioskować, ze ponieważ my dzisiaj świadomie obieramy dźwięki do symbolizowania wyobrażeń, oraz znaki do symbolizowania dźwięków, tedy podobnie też postępowali dzicy i barbarzyńcy, tak błędem również byłoby wnioskować, że, ponieważ wśród ludzi cywilizowanych pewne ceremonie (np. wolnomularskie) zostały dowolnie utrwalone, tedy wśród ludów niecywilizowanych narzucano je również samowolnie. Już, uwydatniając pierwotność kontroli ceremonialnej, wymieniliśmy niektóre sposoby zachowania się, wyrażające podległość, a mające genezę naturalną: tutaj zaś należy wyprowadzić wniosek, że gdy nie znamy przyrodzonego pochodzenia danej ceremonii, to znaczy, żeśmy nie odkryli jeszcze jej źródła. Prawdziwość tego wywodu wyda się nam pewniejszą, gdy zobaczymy, jak licznymi drogami samorzutne objawy wzruszenia dają początek pewnym postępkom formalistycznym (formal observances).

Owca, becząca za zbłąkanym jagnięciem i obwąchująca już jedno już drugie z jagniąt pobliskich, a w końcu poznająca po zapachu to, która oto biegnąc podąża ku niej, niewątpliwie doświadcza miłego podrażnienia uczucia macierzyńskiego; dzięki zaś powtarzaniu, pomiędzy zapachem owiec i ową przyjemnością, utrwala się takie skojarzenie, że pierwszy zazwyczaj wytwarza drugą: wąchanie staje się we wszelkich wypadkach przyjemnym, gdyż służy do wywoływania w jej świadomości mniej lub więcej silnego wzruszenia miłości ku potomstwu. Biblia dostarcza nam dowodów, że wśród niektórych ras ludzkich odróżniano również jednostki w sposób podobny, t. j. za pomocą powonienia. Jakkolwiek Izaak, mający zmysły przytępione wiekiem, nie potrafił odróżnić swych synów, to jednak ten fakt, że nie mogąc widzieć Jakuba, a wprawiony w kłopot sprzecznym świadectwem jego głosu i rąk, „powąchał jego odzież i błogosławił mu”, wskazuje, iż hebrajczycy przypisywali odmienny zapach osobom rozmaitym, nawet członkom jednej rodziny.

Że zaś postrzeganie zapachu, jakim odznaczał się ktoś z ukochanych, sprawiało przyjemność, tego dowodzi inna znowu rasa azjatycka. O pewnym ojcu mongolskim Timkowski pisze: „wąchał on od czasu do czasu głowę swego najmłodszego syna; jest to oznaka czułości ojcowskiej, zwykła wśród Mongołów, a zastępująca uścisk. „Na wyspach Filipińskich „zmysł powonienia jest rozwinięty…. w stopniu tak wielkim; Iż zdolni są oni, powąchawszy chustki do nosa, powiedzieć, do kogo ona należy; kochankowie zaś, rozstając się, zamieniają ze sobą skrawki bielizny, jaką noszą, i w ciągu rozłąki wdychają zapach istoty ukochanej, okrywając przy tym relikwie te pocałunkami”. Tak samo też wśród górskiego ludu z Chitagong szczególnym jest sposób całowania się. Zamiast przyciskania warg do warg, umieszczają oni usta i nos na szyi i silnie wdychają powietrze; zwrot ich odnośny brzmi nie tak jak u nas: pocałuj mnie, lecz — powąchaj mnie. Podobnie też „Birmańczycy nie całują się na sposób zachodni, lecz przykładają, wargi i nos do szyi i silnie wciągają powietrze. Obecnie zaznaczmy pewne tego zwyczaju następstwo. Ponieważ wdychanie zapachu, wydawanego przez osobę ukochaną, poczyna być oznaką przywiązania do niej, zdarza się przeto, że kiedy ludzie pragną być lubionymi, lub znajdują przyjemność w okazywaniu tegoż, uczucia, wówczas wykonywanie takiego aktu, oznaczającego lubienie, daje początek pewnej, pochlebczej formie towarzyskiej, oraz pewnym sposobom okazywania szacunku. Samoańczycy witają się przez zetknięcie nosów, któremu towarzyszy nie pocierane lecz serdeczne wąchnięcie. Potrząsają oni i wąchają również ręce, zwłaszcza osobistości wyższej”. Podobne też powitania istnieją wśród Eskimosów i Nowozelandczyków.

Ponieważ pomiędzy powonieniem a smakiem ścisła zachodzi spójnia, możemy przeto spodziewać się istnienia kategorii postępków, powstałych ze smakowania, a odpowiadających tym, którym początek dało wąchanie; jakoż oczekiwanie to jest uzasadnionym. Oczywistym jest, iż „dziobanie się” synogarlic i gołębi, oraz podobne temu zachowywanie się turkawek, wskazuje w nich pewne przywiązanie, mile łechtane przez czucia smakowe. Żaden z postępków tego rodzaju u jakichś tworów niższych, na przykład u krowy, liżącej cielę, nie może mieć innego początku, jak tylko działanie jakiejś żądzy, znajdującej w nim zadowolenie; zadowolenie zaś owo w takim wypadku polega na żywym wrażeniu, jakiego czułość macierzyńska doznaje od potomstwa. U niektórych zwierząt postępki podobne wypływają z innych form przywiązania. Lizanie ręki, lub jeśli można twarzy, jest pospolitym objawem przywiązania psa; kiedy zaś przypomnimy sobie, jak żywym musi być zmysł powonienia, za pomocą którego pies odnajduje swego pana, to nie możemy wątpić, że i jego zmysł smakowy doznaje tu również niejakiego wrażenia — wrażenia, skojarzonego z ową rozkoszą afekcyjną, jakiej dostarcza mu obecność jego pana. Dość prawdopodobnym jest wniosek, że i całowanie, jako oznaka miłości, w rodzaju ludzkim pokrewnego też jest pochodzenia. Jakkolwiek pocałunek nie jest rzeczą powszechną, jakkolwiek rasa murzyńska nie rozumie go, jakkolwiek istnieją, jak żeśmy widzieli, wypadki, w których zastępuje go wąchanie, to jednak ponieważ jest wspólny ludom niepodobnym i z dala od siebie osiadłym, możemy wywnioskować, że powstał w taki sam sposób, jak i podobne mu działania wśród istot niższych. Tutaj wszakże zaprząta nas głównie skutek pośredni. Z pocałunku, będącego naturalną oznaką przywiązania, powstał taki pocałunek, który, będąc środkiem udawania uczucia, sprawia przyjemność osobom całowanym; sprawiając zaś przyjemność, zjednywa je. stąd też widocznym jest źródło zwyczaju całowania nóg, rąk, odzieży, będącego częścią ceremoniału.

Uczucie tak zmysłowe jak emocjonalne wywołuje skurcze mięśniowe, których silą odpowiada jego natężeniu; pośród zaś uczuć innych, miłość i lubienie przedstawiają właśnie skutek tego rodzaju, przybierający pewną, właściwą sobie postać. Najbardziej znaczące z pomiędzy wylęgłych z tego źródła działań niezbyt często objawia się wśród tworów niższych, gdyż kończyny ich nie są uzdatnione do chwytania; ale w rodzaju ludzkim naturalny początek owego działania jest dość widocznym. Sama już tylko wzmianka o uścisku macierzyńskim przypomni wszystkim, że siła jego (o ile nie ogranicza jej wzgląd na niebezpieczeństwo) jest miarą siły uczucia (feeling); przypomniawszy zaś, że „uczucie wyładowuje się w ten naturalny sposób w działaniach mięśni, spostrzeżemy dalej, że działania owe są, tak skierowane, iżby dawały zadowolenie uczuciu, a to budząc żywą. świadomość posiadania. Nie trzeba chyba dodawać, że i wśród ludzi dojrzałych wzruszenia pokrewne dają też początek podobnym postępkom. Jednakże nie tyle te fakty, ile raczej fakty pochodne zaznaczyć tu mamy. Oto jest inne jeszcze źródło ceremonii: uścisk, służąc do wyrażania lubienia, służy zarazem do zjednywania w takich wypadkach, gdzie na przeszkodzie nie stają mu formy, wynikłe z podległości. Zdarza się on tam, gdzie podporządkowanie rządowe słabo jest rozwinięte. O pewnych Indianach Wężowych czytamy: „trzej mężczyźni natychmiast zeskoczyli z koni, podeszli do kapitana Levisa i uściskali go z wielką serdecznością”. Marcy opowiada o jednym z Komanczów: „pochwyciwszy ranie w silne swe ramiona, gdyśmy byli jeszcze na siodłach, i kładąc swą zatłuszczone głowę na moich barkach, zaaplikował mi iście kleszczowy uścisk”. na koniec, Snow mówi o mieszkańcach Ziemi Ognistej: „Przyjacielski sposób powitania bynajmniej nie był przyjemnym. Mężczyźni przychodzili i obejmowali mię uściskiem zaiste niedźwiedzim”.

Wyładowując się w działaniach mięśniowych, skierowanych, jak w wypadkach ostatnich, ku pewnemu celowi, uczucie w innych wypadkach wyładowuje się w mięśniowych działaniach bezcelowych (undirected). Wynikające stąd zmiany bywają zazwyczaj rytmiczne. Wszelki znaczniejszy ruch jakiegoś członka wprawia go w takie położenie, przy którym łatwym się staje ruch przeciwważny — zarówno dlatego, iż mięśnie ostatniemu temu ruchowi służące, znajdują się wówczas w najlepszym do skurczu położeniu, jako też i dlatego, iż miały one krótki wypoczynek. stąd całkiem naturalnie wynika uderzanie ręką o rękę, albo też rękami o inne części ciała. Widzimy takie właśnie samorzutne objawy radości u dzieci; widzimy też, że daje to początek pewnej ceremonii wśród ludów niecywilizowanych. Klaskanie w ręce jest „najwyższą oznaką szacunku” w Loango; pokrewne też znaczenie posiada ono wśród Murzynów Nadbrzeżnych, Afrykańczyków Wschodnich i Dabomejczyków. Obok innych czynów, wyrażających zadowolenie, mieszkańcy Batoka „uderzają się po biodrach”. Mieszkańcy Balonda, oprócz klaskania w ręce, niekiedy, przy powitaniu bębnią łokciami po żebrach; gdy tymczasem w Dahomeju, oraz niektórych państwach Wybrzeża szczypanie palcami jest jednym ze sposobów powitania. Rytmiczne ruchy ramion i rąk, wyrażające w ten sposób istotną lub udawaną radość z obecności innej osoby, nie są jedynymi ruchami tej kategorii: w grę wchodzą tu również nogi. Dzieci często „skaczą z radości”, niekiedy zaś można widzieć osoby dorosłe, robiące to samo. Ruchy skoczne przeto mogą się stać oznakami uprzejmości. W Loango „wielu z pomiędzy dostojników wita króla, skacząc z wielką siłą. dwa lub trzy razy w tył i naprzód, oraz machając rękami”. Mieszkańcy Ziemi Ognistej, jak powiadają nam badacze ze Stanów Zjednoczonych, również okazują przyjaźń „przez podskakiwanie” (1).

Uczucie, wyładowując się, ściąga wraz z innymi mięśniami mięśnie narządów głosowych. stąd to krzyki, wskazujące radość w ogólności, wskazują też radość, pochodzącą ze spotkania kogoś ukochanego, oraz służą do nadania pozorów radości wobec tych, których przychylność usiłuje się zjednać. Wśród Fidżijan szacunku „oznaką jest tama, będące okrzykiem poważania, wydawanym przez podwładnych za zbliżaniem się do wodza lub do głównego miasta”. W Australii, jak żeśmy widzieli, dźwięk cooeys, wydawanym bywa przy zbliżaniu się na odległość mili od obozowiska — jeat to postępek, który, wyrażając początkowo rozkosz spodziewanego spotkania, później wyraża zamiary przyjazne, jakie mogłoby podać w wątpliwość zbliżanie się milczkiem.

Jeszcze jeden przykład można tu wymienić. Łzy są wynikiem silnego uczucia — najczęściej bolesnego, ale czasem również krańcowo rozkosznego. stąd też płacz, jako oznaka radości, staje się niekiedy formą uprzejmego obcowania. Początek jej widzimy na przykład w podaniach hebrajskich o przyjęciu Tobijasza przez Ragila, gdy tenże znalazł, iż jest on bratem ciotecznego brata:” tedy Ragil poskoczył i ucałował go i zapłakał”. U niektórych też ras z korzenia tego urasta pewien zwyczaj towarzyski. W Nowej Zelandii spotkanie „doprowadziło do gorącego tangi pomiędzy obiema stronami; ale kiedy posiedziały naprzeciwko siebie kwadrans lub dłużej, krzycząc gorzko z najbardziej żałosnymi minami i narzekaniami, tangi zamieniło się na hungi i dwie wiekowe panie poczęły pocierać się nosami, chrząkając niekiedy z zadowolenia”. na koniec znajdujemy, iż zwyczaj taki staje się ceremonia publiczną. Za zbliżeniem się wielkiego wodza, kobiety stanęły na wzgórzu; a głośnym i długiem było tangi ku powitaniu jego przybycia; od czasu do czasu jednak zapominały się one, pozwalając sobie na uśmiech lub gawędę, potem zaś mechanicznie rozpoczynały płacz swój na nowo”. Inni Malajopolinezyjczycy mają, też pewien zwyczaj podobny; to sumo można powiedzieć o Tupijach Ameryki Południowej.

Do tych przykładów, wykazujących, jakimi drogami przyrodzone objawy wzruszenia dają, początek ceremoniom, można byłoby dodać parę takich przykładów, w których ceremonie, nie wyłaniając się bezpośrednio z postępków samorzutnych, niemniej wszakże biorą, początek z ich następstw naturalnych raczej, nie zaś z rozmyślnej symbolizacji. Krótkie wskazówki muszą tu wystarczyć.

W Środkowej Afryce Południowej istnieje zwyczaj ustanawiania pokrewieństwa przez wzajemne wypicie odrobiny krwi. Podobny sposób zawiązywania braterstwa jest też w użyciu na Madagaskarze w Borneo i w wielu miejscowościach na całym świecie, a niegdyś był on używanym przez naszych przodków. Przypuszcza się, że jest to obrzęd symboliczny. Badając jednakże dawniejsze wyobrażenia i znajdując, iż człowiek pierwotny sądzi, że przyroda danej rzeczy tkwi we wszystkich jej częściach, i że przeto posiądzie on odwagę mężnego nieprzyjaciela, zjadłszy jego serce, lub, że natchnie siebie cnotami zmarłego krewniaka, starłszy jego kości i wypiwszy je z wodą” widzimy, że pijąc wzajemnie swoją krew, ludzie wyobrażają sobie, iż utrwala się między nimi istotna wspólność przyrody.

Podobnie też ma się rzecz z ceremonia zamiany imion: „ofiarować imię swoje przyjacielowi, jest objawem najwyższej uprzejmości” pośród Szoszonów, Australijczycy zamieniają, swoje imiona z europejczykami na dowód uczuć braterskich. Zwyczaj ton, szeroko upowszechniony, powstaje z mniemania, że imię jest życiowo związane z tym, który je nosi. Posiadanie (znajomości) czyjegoś imienia równoznacznym jest z posiadaniem części jego istoty i pozwala posiadaczowi wyrządzić mu szkodę; w tym właśnie wśród wielu ludów tkwi powód ukrywania imion. Zamiana więc imion jest jak gdyby ustanowieniem wzajemnego uczestniczenia w samej istocie osób, które zamiany tej dokonywają; jednocześnie zaś jest to powierzanie komuś władzy, nad sobą, co każe przypuszczać wielką ufność wzajemną. Pośród Vateańczyków istnieje zwyczaj, że „kiedy chcą. zawrzeć pokój, zabijają jednego lub więcej z pośród swoich i ciała ich posyłają, do zjedzenia tym, z którymi walczyli”; zaś na Samoa zwyczajem jest, że kiedy jedna strona poddaje się drugiej, to pokonani pochylają się przed zdobywcami, trzymając w rękach po wiązce drzewa i liści — takich samych, jakich się używa do pieczenia wieprzy (do tego niekiedy dodaje się noże bambusowe), jak gdyby chcieli powiedzieć: „zabijcie nas i upieczcie”. Fakty te wymieniamy dlatego, iż wskazuję nam one źródła, z których wyłonić się mogła ceremonia na pozór sztuczna. Niech tylko tradycje ludożercze znikną wśród Samoańczyków, a natychmiast szczątkowy zwyczaj ofiarowywania liści i nożów na znak poddania się, będzie, zgodnie ze zwykłą, metodą tłumaczenia rzeczy, uważanym za obrzęd, narzucony dowolnie, Fakty takie jak ten, że pokój oznacza się wśród Dakotów przez spalenie tomahawka, zaś pośród Brazylijczyków przez podarowanie łuków i strzał, można przytoczyć tutaj, jako przykład tego, co jest symbolizacją pod względem swego znaczenia, lecz co w początkach jest pewną tylko modyfikacją czynności symbolizowanej; zaniechanie bowiem walki nastąpić może niechybnie, jeśli się broń odrzuci, albo odda się ją przeciwnikowi. Jeżeli, jak to się dzieje wśród cywilizowanych, zwyciężony nieprzyjaciel oddaje swój miecz, to taki akt rozbrojenia siebie jest aktem poddania się osobistego; ale z biegiem czasu staje się on ze strony przywódcy znakiem poddaniu się jego wojska. Podobnie też kiedy, jak to się dzieje w różnych częściach Afryki, niektórzy z murzynów wolnych dobrowolnie stają się niewolnikami, wykonywają prostą, ale znaczącą ceremonia złamania włóczni w obecności swego pana”. Możemy słusznie twierdzić, że, ustanowiony w ten sposób stosunek sztuczny, możliwie zbliża się do takiego, jaki zawiązuje się wtedy, gdy nieprzyjaciel, broń którego została złamana, stanie się niewolnikiem swego zwycięzcy-‚ działanie symboliczne naśladuje tutaj działalność rzeczywistą.

Obecnie nastręcza się tu pewien przykład pouczający. Mam na myśli posługiwanie się zielonymi gałęźmi na znak pokoju, dla wyrażenia aktu przejednawczego, oraz jako ceremonia religijną. W charakterze oznaki pokoju zwyczaj ten istnieje pośród Araukańczyków,. Australijczyków, Tasmańczyków, mieszkańców Nowej Gwinei, Nowokaledończyków, wyspiarzy sandwichskich, Tahityjozyków, Samoańczyków, Nowozelandczyków; gałęzi też używali Hebrajczycy, przychodząc do kogoś w zamiarach przejednawczych (II, Machab. XIV, 4). W niektórych wypadkach znajdujemy, iż używano ich dla wyrażenia nie tylko pokoju, ale i podległości. Mówiąc o Peruwijańczykach, Cieza powiada: „Mężczyźni i chłopcy wyszli z zielonymi gałęźmi oraz liśćmi palmowemu, aby prosić o łaskę”; nadto, pośród Greków proszący przynosił ze sobą, gałązkę oliwną.. Freski starożytnych Egipcjan wskazują nam, iż niesiono gałęzie palmowe podczas procesyj pogrzebowych, a to w celu zjednania nieboszczyka; w czasach za. ś obecnych „wieniec gałęzi palmowych tkwiący na grobie”, jest rzeczą, pospolitą, na muzułmańskim cmentarzu w Egipcie. Twierdzenie Wallisa, ściągające się do Tahityjczyków, ukazuje nam przechodzenie tego zwyczaju w obrzęd religijny: krajowcy patrzyli z obawą na chorągiewkę bujającą się wolno na brzegu, a przynosząc zielone gałęzie i prosięta, kładli je u stóp żerdzi. Że zaś niektóre części drzewa od dawna już miały zastosowanie w obrzędach religijnych na wschodzie o tym przekonywamy się z ąakazu Mojżesza (Lev. XXIII — 40): „Tedy weźmiecie sobie owocu z drzewa co najpiękniejszego i gałązek palmowych i weselić się będziecie przed Panem”; potwierdzenie też tego znajdujemy w opisie wybranych którzy przebywają w niebiosach, stojąc przed tronem „z palmami w rękach”. Wytłumaczenie takich poglądów, gdy znajdziemy klucz odpowiedni, jest bardzo proste. Opowiadania podróżników uwydatniają nam ten fakt, że odrzucanie oręża za zbliżeniem się cudzoziemca uważane jest za oznakę zamiarów pokojowych. Przyczyną tego jest oczywiście to, iż w taki sposób usuwa się podejrzenie co do zamiarów przeciwnych. O Kafrach np. Barrow powiada: „zwiastuna pokoju poznaje ludność po tym, iż w odległości 200 kroków od tych, do których jest posłany, rzuca on na ziemię swoją asagai czyli włócznię i zbliża się odtąd do nich z wyciągniętymi ramionami”: wyciągnięcie ramion ma tu oczywiście na celu wykazać, iż nie posiada on przy sobie żadnej broni ukrytej. Ale w jaki sposób można pokazać, że się nie ma broni kiedy się jest jeszcze tak daleko, iż broń owa, gdy się nawet trzyma ją w ręku, staje się niewidoczną? po prostu można to okazać, niosąc jakiś przedmiot inny, widoczny; gałęzie zaś okryte liśćmi są właśnie przedmiotem najdogodniejszym w tym wypadku i najłatwiej dającym się znaleźć. Mamy tu pod ręką dobry dowód, przemawiający na korzyść tego poglądu. Tasmańezycy posiadali sposób oszukiwania tych, którzy widząc zielone gałęzie w ich rękach, sądzili iż są oni bezbronnymi. Oto ćwiczyli się w sztuce utrzymywania włóczni pomiędzy palcami nogi i w ten sposób chodzili: „czarny… zbliżając się do niego niby po przyjacielsku, wlókł fatalną włócznię palcami nóg”. Jakkolwiek więc dowolnym, wydaje się ten zwyczaj, gdy się go obserwuje jedynie w jego formach ostatecznych, to jednak znajdujemy, iż nie jest on wcale dowolnym jeśli się tylko zbada jego źródło. Zielone gałęzie, uważane za dowód, iż zbliżający się przybysz nie ma przy sobie broni, są, też początkowo oznaką tego, iż nie jest on wrogiem. Później łączy się ona z innymi oznakami przyjaźni i ostaje się przy życiu nawet wtedy, gdy zjednywanie przechodzi już w podległość. W taki zaś sposób splata się ona z rozmaitymi innymi postępkami, wyrażającymi szacunek i cześć religijną.

Muszę tu przytoczyć jeszcze jeden przykład, gdyż wykazuje on, w jaki sposób powstają owe zapatrywania się na obrzędy (ceremonie), jako na postępki obmyślane sztucznie, jeśli się nie zna przyrodzonego ich początku. Przy zawieraniu małżeństw przez Arabów powiada Baker: „odprawia się wiele uroczystości i nieszczęśliwy oblubieniec podlega próbie chłosty ze strony krewnych swojej narzeczonej, a to w celu wypróbowania jego odwagi… jeśli szczęśliwy małżonek chce, aby go uważano za człowieka mającego jakąś wartość, musi odbierać plagi z wyrazem radości, a w takim wypadku tłumy kobiet pełnych uwielbienia wydają z kolei hałaśliwe okrzyki”. Tutaj zamiast pierwotnego uprowadzania, któremu silny opór stawiała sama kobieta i jej krewni — zamiast istotnego porywania, jakie wymaganym jest np. wśród Kamczadalów, gdzie porywający odeprzeć musi ciosy i rany „wszystkich kobiet wioski” — zamiast owych odmian „formy porywania”, w których obok udawanej pogoni spostrzegamy, iż porywający poddaje się mniej albo więcej gwałtom tych, którzy go ścigają — mamy taką odmianę zwyczaju, w której pościg znika zupełnie, zaś ciosy ścigających przyjmowane są biernie. Wówczas to powstaje mniemanie, iż owa chłosta nowożeńca jest rozmyślnie wybranym środkiem „wypróbowania jego odwagi”.

Faktów powyższych nie przytacza się tutaj na dowód tego, iż we wszystkich wypadkach ceremonie są tylko odmianą postępków, które początkowo miały zastosowanie do jakichś celów i że ich widocznie symboliczny charakter wynika z tego, iż ostały się one wśród zmienionych okoliczności. Chciałem tu jedynie w sposób możliwie najkrótszy wskazać powody odrzucenia hipotezy, upowszechnionej dzisiaj a utrzymującej, że ceremonie wzięły początek w symbolizacji świadomej; z drugiej zaś strony chciałem wskazać powody zniewalające nas do mniemania, że w każdym wypadku powstały one drogą ewolucji. Mniemanie to będzie później dostatecznie usprawiedliwione.

§ 347. Główną przyczyną małego uwzględniania tej klasy zjawisk, tak upowszechnionych bądź co bądź i wydatnych, jest ta okoliczność, że podczas kiedy bardzo wielu funkcjom społecznym odpowiadają narządy jakieś, zbyt wielkie, aby je można było przeoczyć, to funkcje — wykonujące kontrolę zwyczajową (ceremoniał), posiadają narządy tak małe, iż na pozór nie mają one żadnego znaczenia. Pomija się zazwyczaj ten fakt, że rząd. zwyczajowy posiada właściwą sobie organizację tak samo jak rząd polityczny i kościelny, zaś pomija się go dlatego, że podczas gdy ostatnie dwie organizację rozwijały się, pierwsza marniała: działo się tak przynajmniej w tych społeczeństwach, co dosięgły takiego stadium rozwoju, w jakiem zjawiska społeczne poczynają, podlegać spekulacji. początkowo wszakże urzędnicy, kierujący obrzędami, które wyrażają podległość polityczni), posiadali doniosłość drugorzędną w zestawieniu z urzędnikami, do których należało kierownictwo obrzędów religijnych; obowiązki zaś jednych i drugich były podobne. Do jakiejkolwiek klasy należą owi urzędnicy, kierują oni postępkami przejednawczymi: w jednym wypadku osobą przejednuje ną jest władca widzialny, w drugim zaś wypadku władca już niewidzialny. Jedni i drudzy są wykonawcami i kierownikami kultu — kultu króla żyjącego oraz kultu zmarłego króla. W naszym tak posuniętym stadium rozwoju zróżniczkowanie się kultu boskiego i ludzkiego jest już tak wielkie, że twierdzenie owo wydaje się prawie nieprawdopodobnym. Ale, cofając się wstecz po przez stadia, w których atrybuty pojmowanego w pewien sposób bóstwa są coraz mniej niepodobne do atrybutów człowieka widzialnego, i dosięgając wreszcie początkowego stadium, w którym sobowtór nieboszczyka, uważany tak dobrze za upiora jak i za Boga, nie bywa już odróżnianym od człowieka żyjącego — nie omieszkamy dostrzec pokrewieństwa przyrody pomiędzy czynnościami tych, co służą władcy, który już zszedł z tego świata oraz tych, co służą innymu władcy, który zajął miejsce tamtego. Jeśli pozostała tu jeszcze jakaś resztka nieprawdopodobieństwa w owym twierdzeniu, to zniknie ona, gdy przypomnimy sobie, iż w wielu społeczeństwach dawnych królowie żyjący byli czczonymi tak samo, jak królowie zmarli.

Organizmy społeczne, mało jeszcze zróżniczkowane, jasno okazują nam to pokrewieństwo pod rozmaitymi postaciami. Wódz dzikich sam głosi chwałę czynów swych oraz dzieł swoich przodków, że zaś w niektórych wypadkach ten zwyczaj samowielbienia trwa przez czas długi, o tym świadczą napisy egipskie i asyryjskie. Wśród Patagońozyków spostrzegamy początek pewnej zmiany. Władca, przemawiając do swych poddanych, „zawsze wynosi dzielność swą i zasługi osobiste, jeśli jest wymownym; wówczas szanuje się go wielce; kiedy zaś kacyk nie posiada tego daru, miewa zazwyczaj mówcę, który go zastępuje”. Ciągły postęp od takiego stadium, w którym przywódca chwali sam siebie do takiego, w którym chwalby owej dokonywa zastępca — uwydatni się należycie, gdy zestawimy dawny zwyczaj madagaskarski, kiedy król na zgromadzeniu publicznym oznajmiał „o swoim początku, o pochodzeniu swym od linii władców poprzednich, o swoim niezaprzeczonym prawie do królowania”, gdy zestawimy to ze zwyczajem, jaki panował dawniej wśród samych Anglików, gdzie o podobnych odznakach i prawach króla ogłaszał za niego publicznie przeznaczony ku temu urzędnik. W miarę tego jak dany władca, rozszerzając swe posiadłości i rosnąc w silę, zbiera dokoła siebie coraz liczniejszych wykonawców, w miarę tego wygłaszanie pochwał przejednawczych, dokonywane zrazu przez nich wszystkich staje się nareszcie znamienną cechą niektórych z pomiędzy nich: powstają chwalcy urzędowi: „na Samoa wodzowi w podróży towarzyszy jego główny mówca”. Na wyspach Fidżi każde plemię posiada swego „mówcę, który by mógł występować z przemówieniami w wypadku jakiejś ceremonii”. Świta wodzów Aszantyjskich zapamiętale głosi „silne imiona” swych panów, zaś jeden pisarz nowoczesny opisuje pewnych przybocznych króla, których obowiązkiem jest „nadawanie mu imion” — wykrzykiwanie jego tytułów oraz wysokich zalet. W podobny sposób królowi Yorubów, gdy się udaje w drogę, towarzyszą, jego żony, wyśpiewujące mu pochwały. Otóż kiedy napotykamy fakty tego rodzaju — kiedy czytamy, że na Madagaskarze „władca posiada wielką, gromadę śpiewaczek obecnych zawsze na podwórcu pałacowym i towarzyszących zwykle swemu monarsze, gdy się oddala, bądź na krótką przechadzkę, bądź w odległą podróż” — kiedy się dowiadujemy, że w Chinach „jego cesarską mość poprzedzały osoby, które gromko oznajmiały o cnotach jego i potędze”; gdy mówią, nam, że wśród dawnych Chibchów — Bogota „przyjmowany bywał ze śpiewami, w których sławiono dzieła jego i zwycięstwa”, to nie możemy przeczyć, iż owi głosiciele wielkości i śpiewacy pochwał robią, dla króla żyjącego to samo, co kapłani i kapłanki czynią dla zmarłego króla oraz dla Boga, który wyłania się z niego w drodze ewolucji. W społeczeństwach, w których rząd ceremonii znacznie się już rozwinął, spostrzegamy dalsze objawy owej homologii. Społeczeństwa takie, posiadając zazwyczaj wielu bogów potęgi rozmaitej, którym służą ich urzędowi chwalcy — zarazem posiadają też władców żyjących rozmaitego stopnia, obsługiwanych przez ludzi, którzy głoszą ich wielkość i przestrzegają należnych im hołdów. Na Samoa „goniec biegnie o kilka kroków naprzód, wykrzykując przy spotkaniu się z kimkolwiek imię zbliżającego się wodza”. Gdy wódz madagaskarski niesiony był w lektyce „jeden albo dwóch ludzi z asagajami czyli włóczniami w rękach biegli naprzód, wykrzykując imię wodza”. Przy zbliżaniu się posła w Japonii, naprzód szło czterech ludzi z miotłami, jacy zwykle poprzedzają, orszak wielkiego pana, a to aby przypominać ludowi o jego obowiązku okrzykiem: stej-stej, który oznacza „padnij albo pokłoń się” (2). W Chinach urzędnika, znajdującego się w drodze, poprzedzali ludzie niosący czerwone tablice, na których namalowane były oznaki godności urzędnika i wołający do spotkanych na ulicy przechodniów: na bok — na bok, bądź cicho i ustąp z drogi. Za nimi szli gongarze, którzy od czasu do czasu odpowiednią liczbą uderzeń w gongi oznajmiali o godności i stanowisku swego pana. na koniec, w Rzymie starożytnym dostojnicy miewali swoich anteambu-lones, którzy wołali: ustąp miejsca memu panu.

Inna znów równoległość istnieje pomiędzy urzędnikiem oznajmiającym wolę królewską oraz tym, który oznajmia wolę bóstwa. W wielu miejscowościach, gdzie władza królewska dosięga krańców, monarchy albo wcale nie można widzieć, albo też nie można się z nim znosić bezpośrednio: władca żywy naśladuje więc tym sposobem zmarłego i boskiego władcę, oraz wymaga takich samych pośredników. Tak działo się w starożytnej Asyryi. Z monarchą można tam było mówić tylko za pośrednictwem wezyra czyli głównego eunucha. Tak samo też było w Meksyku starożytnym. O Montezumie II mówi się: „iż nikt z tłumu nie mógł patrzeć mu w twarz, jeśli zaś który to uczynił umierał za to”. Dalej zaś, że nie znosił się z nikim inaczej, „jak tylko za pośrednictwem tłumacza” swej woli. Kacykowie Nikaraguańscy „tak daleko posuwali się w swym odosobnieniu, że nawet wieści od innych kacyków odbierali jedynie za pośrednictwem ustanowionych ku temu urzędników”. Podobnie też o Peru, gdzie niektórzy z władców „mieli zwyczaj ukazywania się swym poddanym jedynie w rzadkich wypadkach”, czytamy, że przy pierwszym widzeniu się z Hiszpanami, Atahuallpa nie dawał żadnej odpowiedzi, nie podniósł nawet oczu, aby spojrzeć na kapitana (Hermando de Soto). Natomiast wódz pewien odpowiadał na to co mówił kapitan. U Chibchów „najpierwszym z urzędników dworskich był wykrzykiwacz (crier), mówili bowiem, iż jest on „pośrednikiem dzięki któremu oznajmianą bywa wola księcia”. W całej Afryce dziś jeszcze dzieje się tak samo. „W rozmowie z królem Ugandy, wyrazy muszą być zawsze przesyłane przez jednego lub więcej urzędników”. W Dahomeju „słowa władcy dochodzą do ludzi za pomocą interpretatora, który je oznajmia odwiedzającym, odpowiedź zaś musi również sączyć się tą samą drogą”. na koniec, odnośnie do Abisynii, gdzie wodzowie w domach swych siedzą nawet pogrążeni w ciemności, tak iżby „oko pospolite nie mogło widzieć ich zbyt wyraźnie”, mówią nam, że król nie był widzianym na zgromadzeniu, lecz „że siedział w pokoju zaciemnionym” i „że widzieć go można było przez okno, wychodzące na pokój zewnętrzny”. Nadto, dowiadujemy się, iż miał on „tłumacza, który pośredniczył w znoszeniu się króla z jego poddanymi w wypadkach, dotyczących państwa; imię jego (tłumacza) oznaczało: głos albo słowo króla”. Mogę dodać, że owa równoległość pomiędzy świeckimi i świętymi pośrednikami obcowania bywa niekiedy uznawaną przez ludy, których urządzenia odsłaniają ją przed nami. Kapłani Nowo-zelandzcy uważani są za „posłów boga” zaś słudzy świątyni Temsio dai Sin, głównego bóstwa Japońskiego, noszą tytuł „gońców boskich”.

Jest jeszcze pewien inny dowód owej homologii. Tam gdzie, ze znacznym postępem społecznego rozwoju, kult przodków uzyskał przewagę oraz gdzie wskutek tego bogowie i ludzie mało się wzajem zróżniczkowali, tam również mało zróżniczkowane są obie te organizacje. W starożytnym Egipcie „właśnie kapłani kierowali ceremoniałem życia dworskiego, wymógłszy… iżby król (należący do ich rzędu) nie przyjmował nikogo, kto by uchybiał ich prawom czystości”. Chiny dostarczają również dobrego przykładu: „cesarze chińscy mają zwyczaj deifikowania… cywilnych albo wojskowych urzędników, którzy odznaczyli się za życia jakimś czynem pamiętnym, zaś kult ich stanowił urzędową religie mandarynów”. Dalej, „cesarz nadaje różne tytuły urzędnikom, którzy zeszli ze świata, a okazali się godnymi wysokiego położonego w nich zaufania, oraz mianuje ich rządcami, prezydentami, nadzorcami i t. p. w Hadesie”. na koniec, dowiadujemy się, że jeden z wydziałów Li-pu czyli biura ceremonii czuwa nad etykietą, jakiej przestrzegać potrzeba na dworze w ubiorach, przy spotkaniach zwyczajnych i powozowych, odnośnie do insygniów i t. p., gdy tymczasem inny wydział ma nadzór nad obrzędami, jakich przestrzegać należy w oddawaniu czci bóstwom, duchom zmarłych monarchów, mędrców, osobistości czci godnych i t. p.; twierdzenia te wskazują nam, iż to samo biuro, kieruje zarówno ceremoniałem religijnym jak i świeckim. Do tej zaś wzmianki ogólnikowej dodać mogę cytatę następującą: „na dworze mistrz ceremonii, stojąc na widocznym miejscu, gromkim głosem oznajmia dworzanom czy mają wstawać albo klęczyć, stać albo chodzić”; to jest, przewodniczy on czcicielom monarchy tak samo jak główny kapłan przewodniczy czcicielom Boga. Podobnie też wybitnym, aż do czasów ostatnich, było owo pokrewieństwo stosunków w Japonii. Podróżnicy zaznajomili nas ze świętością, i z boską prawie niedostępnością, Mikada; ale pogmatwanie boskości z człowieczeństwem” jakiego domyślać się tu można, sięga znacznie dalej. „Japończycy powszechnie przeświadczeni są, że kraj ich jest istotnie; „shin koku, a karni no kooni” — t. j. krajem istot duchowych albo królestwem duchów. Myślą oni, że cesarz rządzi wszystkimi i że do rzędu poddanych mu potęg należą też duchy ich zmarłych. Rządzi on ludźmi i jest dla nich krynicą zaszczytów; nie ogranicza się to jednak do zaszczytów tego świata, ale się też rozszerza na świat inny, gdzie posuwają, się oni od godności do godności, na mocy rozkazów cesarza”. Dowiadujemy się też, że jedno z ośmiu biur administracyjnych japońskiego gabinetu Ii Bu shio „ma do czynienia z formami towarzyskim!, zwyczajami, etykietą, nabożeństwem i ceremoniami, dotyczącymi tak żywych jak i umarłych” (3).

Ludy zachodnie wśród których od czasu ery chrześcijańskiej zróżniczkowanie rzeczy boskich i ludzkich znakomicie się uwydatniło, mniej wyraźnie okazują nam ową homologiję, pomiędzy organizacją ceremonii oraz organizacją kościelną. A jednak, dziś jeszcze a raczej nieco dawniej można by było ją, wyśledzić. Za dni feudalizmu, obok wysokich szambelanów, wielkich mistrzów ceremonii, odźwiernych i t. p., należących do dworu królewskiego oraz obok podobnych też urzędników znajdowanych na zamkach władców pomniejszych i szlachty (t. j. urzędników, którzy przewodniczyli obrzędom przejednawczym) istnieli jeszcze heroldowie. Ci właśnie tworzyli klasę urzędników ceremonii, podobnych pod rozmaitymi względami do kapłanów. Przytoczywszy znaczącą uwagę Scotta, że „tak ścisłą była, jak mniemano powszechnie, spójnia pomiędzy rycerstwem a religia, iż na niektóre z gradacji pierwszego zapatrywano się poważnie, jako na odpowiadające gradacjom kościoła”, zaznaczam tu dalej, iż owi urzędnicy, wchodzący w skład instytucji rycerstwa, tworzyli ciało zbiorowe, które w wypadku organizacji wysokiej jak np. we Francji, posiadało pięć stopni: chevaucheur, poursuivant d’armes, heraut d’armes, roi d’armes i roi d’arnies de France. Do godności tych członkowie dopuszczani bywali stopniowo, przechodząc przez pewien rodzaj chrztu, przy czym wino zastępowało wodę. Odprawiali oni modły periodyczne w kościele św. Antoniego. Udając się z poleceniami i wiadomościami, ubierali się tak jak ich panowie — króle albo szlachta — i podobnie też bywali podejmowani przez tych, do których ich posyłano: w ten sposób przelewało się na nich dostojeństwo tak jak świętość przelewaną bywała na kapłanów. Główny roi d’armes oraz pięciu innych dokonywali wizytacyj miejscowych, tak samo jak dostojnicy kościelni. Heroldowie sprawdzali tytuły aspirantów do godności rycerstwa, tak samo jak księża stanowili o zdolności aplikantów duchownych do otrzymania święceń kościoła; kiedy zaś zwiedzali swoje okręgi, poprawiali „rzeczy złe i nieuczciwe” i upominali książąt: obowiązki pokrewne obowiązkom kapłańskim. nie tylko oznajmiali oni wolę władców ziemskich, tak samo jak księża oznajmiali wolę niebieskich władców, ale nadto byli chwalcami pierwszych tak samo, jak kapłani chwalcami byli ostatnich: częścią ich obowiązków względem tych, którym służyli, było „głosić ich sławę w krajach obcych”. Na pogrzebach królów i książąt, gdzie obrzędy ku uczczeniu żywych zlewały się z obrzędami czci zmarłych, znowu się uwydatniało pokrewieństwo obowiązków herolda i kapłana; nie tylko bowiem herold wkładał do grobu oznaki dostojeństwa osoby zmarłej, przynosząc je w ten sposób na ofiarę, ale nadto pisał on albo też starał się o napisanie pochwały — dając tym sposobem początek owemu kultowi zmarłych, z którego urosły wyższe postacie kultu. Podobnym też, jakkolwiek mniej zawiłym był odnośny system w Anglii. Heroldowie miewali korony, posiadali szaty królewskie i mówili o sobie w liczbie mnogiej „my”. Dawniej było dwie prowincje heroldów z dwoma przełożonymi — jak gdyby dwie diecezje. Później, w drodze rozwoju ukazał się tak zwany garter czyli pierwszy herold albo roi d’armes, oraz garterowie prowincjonalni, sprawujący zwierzchnictwo nad pomniejszymi heroldami, zaś w r. 1483 wszyscy wcieleni zostali do College of Heralds. Tak samo jak we Francji, odbywały się tutaj wizytacje w celu sprawdzenia istniejących już tytułów i dostojeństw, tudzież kreowania nowych; na koniec, obrzędy pogrzebowe tak dalece znajdowały się pod kontrolę heroldów, że z pomiędzy szlachty nikt nie mógł być pochowanym bez przyzwolenia jednego z nich.

Łatwo jest dostrzec, dlaczego zmarniały owe tak wybitne nie gdyś i ważne urządzenia, wykonywające funkcje ceremonij, podczas gdy urządzenia państwowe i kościelne się rozwinęły. Przejednuje nie żywych od samego początku z konieczności musiało być bardziej umiejscowionym, niż przejednuje nie zmarłych. Władcę żyjącego można było czcić jedynie w jego obecności, albo też do pewnego stopnia w miejscu jego pobytu lub w pobliżu tegoż miejsca. Jakkolwiek w Peru składano hołdy obrazom żywych Inkasów, oraz jakkolwiek na Madagaskarze król Radamah pod nieobecność swą czczony bywał słowami: „Bóg poszedł na zachód, Radamah jest potężnym bykiem”, to jednak powszechnie ukłony i wysławianie, wyrażające podległość człowiekowi wielkiemu za jego życia, muszą być wykonywane albo w jego obecności bezpośredniej albo też wobec bezpośrednich jego zastępców. Kiedy jednakże wielki człowiek umiera, kiedy się rodzi obawa jego upiora, o którym, się przypuszcza, iż może ukazywać się wszędzie, wówczas przejednuje nie umiejscowione bywa mniej ściśle; to też, w miarę tego jak z wytwarzaniem się większych społeczeństw następuje rozwój bóstw większych, tak domniemaną potęgą jak i dostojeństwem, w miarę tego obawa przed niemi i cześć dla nich odczuwaną bywa jednocześnie na większych przestrzeniach. stąd też przejednuje cze urzędowi, mnożąc się liczebnie i rozchodząc, roznoszą po rozmaitych miejscowościach kult danego bóstwa jednocześnie, a w ten sposób tworzą wielkie korporacje sług kościelnych. Jednakże nie tylko dla tej jednej przyczyny organizacja ceremonii nie może rozrosnąć się tak, jak się rozrastają, inne. Rozwój tych innych sprowadza właśnie jej upadek. W ciągu wcześniejszych stadiów integracji społecznej, władcy miejscowi posiadają też miejscowe dwory oraz odpowiednich urzędników ceremonii; ale sprawa konsolidacji i wzrastającego podporządkowywania się rządowi centralnemu powoduje stopniowe zmniejszanie się godności władców miejscowych i sprowadza zanik urzędowych stróżów ich dostojeństwa. W samej Anglii dawniej „książętom, markizom i hrabiom wolno było posiadać herolda i podherolda; wicehrabiowie i baronowie-, oraz inni nie uszlachceni, nawet rycerze na polu bitew pasowani, mogli posiadać jednego albo drugiego”. Dalej, organy, wykonywające kontrolę ceremonii, upadają jeszcze i dlatego, że do zakresu ich czynności wdzierają się coraz bardziej organy inne. Ustawy państwowe i kościelne, które z początku kładą główny nacisk na postępowanie, wyrażające posłuszeństwo władcom ludzkim i boskim, rozwijają się coraz bardziej w takim kierunku, iż ograniczają w pewien sposób wzajemne zachowywanie się jednostek i coraz częściej postępowanie ich poddają przepisom etycznym; postępując zaś tak, wkraczają one coraz bardziej do dziedziny organizacji ceremonialnej. Zaznaczyliśmy, iż we Francji heroldowie spełniali funkcje na wpół kapłańskie; oprócz tego byli oni „sędziami zbrodni spełnianych przez szlachtę” mieli władzę degradowania szlachcica występnego, konfiskowania jego majątku, zniesienia jego siedziby, spustoszenia pól i pozbawienia go jego oręża. Nadto, w Anglii niektóre obowiązki państwowe wykonywane były również przez tych stróżów ceremonii. Do r. 1687 prowincjonalni rois d’armes „zwiedzali swoje okręgi, otrzymując odnośne polecenia od władców, przez co certyfikaty pogrzebowe, świadectwa pochodzenia oraz pokrewieństwa wśród szlachty wyższej i niższej były odpowiednio zarejestrowane w owym kolegium (heroldów). Księgi te stały się dokumentami we wszystkich trybunałach”. Oczywiście branie na siebie czynności tego rodzaju przez urzędników państwowych i kościelnych wpływało jednocześnie na sprowadzanie organów ceremonii do takich rozmiarów szczątkowych, w jakich istnieją one w postaci zapomnianego dziś prawie Herald’s College oraz w osobach urzędników dworskich, regulujących stosunki obcowania z monarchą.

§ 348. Dobrze będzie streścić tu pokrótce wyniki naszego przeglądu dotychczasowego, zanim przejdziemy do bardziej szczegółowego zbadania rządów ceremonii. Oto są owe wyniki.

Kontrola postępowania, zwanego przez nas ceremonia, poprzedza kontrolę państwową i kościelną. Poczyna się ona wśród istot typu przedludzkiego, ukazuje się wśród dzikich, nie posiadających żadnego innego rządu, dosięga częstokroć wysokiego rozwoju tam, gdzie inne rodzaje rządu słabo są jeszcze rozwinięte; rodzi się zawsze samorzutnie i na nowo pomiędzy jednostkami wszelkich społeczeństw, na koniec ogarnia sobą więzy bardziej określone, jakie nakładają państwo i kościół. Pierwotność reglamentacji ceremonialnej uwydatnia się nadto w tym jeszcze fakcie, że państwowa i kościelna reglamentacja nie są początkowo niczym więcej, jak tylko systemem ceremonij, mających na celu pewne osobistości żywe i zmarłe. Kodeks bowiem prawny, dotyczący żywych oraz kodeks etyczny, dotyczący zmarłych ukazują się później. Dalej znajdujemy też pewien dowód pierwotności kontroli ceremonialnej w tym, iż wszystkie trzy rodzaje kontroli: towarzyskiej, państwowej i kościelnej, posiadają pewne pierwiastki wspólne; albowiem formy, spostrzegane w stosunkach towarzyskich, spotykamy również w państwowych i kościelnych stosunkach, jako pewne postacie hołdu albo kultu. Jeszcze bardziej znaczącą jest ta okoliczność, że pochodzenie ceremonij można najczęściej śledzić wstecz, aż do jakichś aktów samorzutnych, które oczywiście poprzedzają wszelkie prawodawstwo tak państwowe jak i kościelne.

Nie powstając bynajmniej pod wpływem nakazu albo za wspólną ugodą, co kazałoby domyślać się jakiejś ustanowionej już organizacji, niezbędnej do wytwarzania i narzucania prawideł, ceremonie owe powstają, jako pewna odmiana postępków, wykonywanych w celach osobistych; w ten sposób świadczą, one o sobie, iż wyłaniają się z postępowania osobistego już przed powstaniem jakichkolwiek bądź urządzeń społecznych, mogących je kontrolować. na koniec, zaznaczyliśmy, że kiedy powstaje głowa państwa, która, domagając się uległości, jest zrazu własnym swym mistrzem ceremonii, następnie zaś zbiera dokoła siebie przybocznych, których akty przejednawcze zdobywają określoność i utrwalają się wskutek powtarzania, że wówczas też ukazują się urzędnicy ceremonij. Jakkolwiek wraz ze wzrostem organizacji, narzucającej prawo państwowe i wygłaszającej moralne przepisy, odbywał się taki upadek organizacji ceremonialnej, iż odebrał jej wszelką wybitność wśród ludów cywilizowanych, to jednak we wcześniejszych stadiach rozwoju zbiorowe ciało urzędników kierujących przejednuje niem władców żywych wyższych i niższych, oraz zbiorowe ciało tych, którzy kierują przejednuje niem zmarłych władców uapoteozowanych, większych i mniejszych, stanowią, znaczny pierwiastek budowy społecznej; urządzenia zaś te marnieją jedynie w miarę tego, jak organy państwowe i kościelne, wykonywające tę samą kontrolę w sposób bardziej określony i szczegółowy, przywłaszczają sobie ich funkcje.

Mając na pamięci te poglądy ogólne, przejdziemy teraz do niektórych części składowych ceremonij. Roztrząsać je będziemy pod nagłówkami następującymi: Trofea, Kaleczenie się, Podarki, Odwiedziny, Ukłony, Formy zwracania się, Tytuły, Godła i Ubiory, Dalsze odznaki klasowe, Moda, Przeszłość i Przyszłość ceremonii.


(1) Mr. Tylor w swojej Earty Historij of Mankind (wyd. 2, str. 51 — 2) w taki oto sposób tłumaczy ów zwyczaj towarzyski: „najniższa kategoria powitań, mających jedynie na celu dostarczanie przyjemnych wrażeń cielesnych, pogrąża się w sferze takich grzeczności, jakich wymianę widzimy już wśród zwierząt niższych; tu należą: klepanie, szturchanie, całowanie, przytykanie nosów, uderzanie, wąchanie itd… naturalne wyrazy radości, jak klaskanie w ręce w Afryce i skakanie w Ziemi Ognistej, stały się obowiązującymi jako oznaki przyjaźni lub powitania”, ale, jak wskazano wyżej, dostarczanie „przyjemnych wrażeń cielesnych” nie jest celem „najniższej kategorii powitań”. Mr. Tylor pominął fizjo-psychologiczne źródła, z których postępki te wypływają.

(2) Mr Ernest Satow, pisząc o Japonii w celu wprowadzenia pewnych poprawek powiada, iż okrzyk ów brzmieć powinien szite-ni-szite-ni — na dół, na dół, (to znaczy: na kolana).

(3) Odnośnie do przytoczonego tutaj twierdzenia Dicksona Mr Safcow pisze, iż biuro to (dawno już nie istniejące) było podwójne. Zróżniczkowanie się jednak czynności jego wydziałów było tylko częściowe; kiedy bowiem jedno z nich czuwało nad przejednuje niem bogów, drugie nie tylko kierowało hołdami świeckimi, ale nadto przejednuje ło Mikadów zmarłych, którzy byli bogami.