Relacja Roberta – z książki W. Witkowskiego

Relacja została zamieszczona w:
Witkowski Waldemar, 2008, Jam jest. Ścieżka do nowej drogi, Sokołów Podlaski, W&T Waldemar Witkowski, ss.171-179.
a nieco wcześniej w:
Witkowski Waldemar, 2008, Tajemnice istnienia – zbiorowy umysł, „Nexus”, nr 1 (styczeń – luty).

Nexus Witkowski

Kiedy pewnego dnia, po 21 latach małżeństwa, żona przyszła do mnie i powiedziała, że spała z Mistrzem, nie poczułem nienawiści. Trudno mi w ogóle sprecyzować ówczesne emocje. Byłem opanowany. Czułem, że coś się zmienia. Nie w naszych relacjach. Coś działo się ponad nami, a my w tym tylko uczestniczyliśmy jako główni bohaterowie.


Ania przyszła do mnie pod wpływem wewnętrznego impulsu. Jej zawstydzone oczy wpatrywały się we mnie wyczekując wybaczenia, zrozumienia, miłości.

– Ja też spałem z naszym Nauczycielem*) – odpowiedziałem.


***


Było ich dwoje. W zasadzie to tylko On. Od niego wszystko się zaczęło. Guru. Mistrz kosmiczny. Mesjasz. I ja, i moja żona. My. Wielu powołanych, niewielu wybranych – mawiał. Jacy będziemy? Presja!


Kiedy Go poznałem, mieliśmy po 22 lata i byliśmy świeżo po ślubie. On nieco po czterdziestce i Ona zaledwie dwa lata starsza od nas.

Wszystko zaczyna się tak niewinnie. Koledzy na studiach. Wspólne wakacje, nocne rozmowy. O życiu, o Polsce, o tym, co zmienić, co poprawić. Tacy są młodzi. Urodzili się po to, aby się rozwijać, zmieniać świat. Nie ma tajemnic. Jesteś otwarty. Mówisz szczerze, co czujesz. Oni też. Opinie się mieszają, łączą. Zaczynasz rezonować. Wtedy otrzymujesz pierwszy przekaz. Najpierw taki łagodny, żeby Cię nie przestraszyć


Cztery prawa rzeczywistości:


– Najokrutniejszym wrogiem jest egoizm negatywny,


– Największym zagrożeniem jest iluzja,


– Największą siłą jest dyscyplina,


– Największym przyjacielem jest mądrość


I co, masz jakieś zastrzeżenia, widzisz haczyk? Ja ich nie miałem i nic nie widziałem.


Urodziłem się, aby kochać Boga i ludzi, sądzę, że tak jak wszyscy. Widziałem, jaki świat jest zły, fałszywy, niesprawiedliwy. Chciałem go zmienić. Oni też.


Mijały tygodnie. Było super. Spotkania początkowo rzadkie stawały się coraz częstsze. Nawet sam o to zabiegałem. Miałem z kim podzielić się swoimi wątpliwościami, opowiedzieć o problemach. Posłuchać propozycji rozwiązań. Jeszcze – propozycji.


Z rodzicami miałem słaby kontakt, moja żona jeszcze słabszy. Rodzice w przeważającej większości mają tę wadę, że nie umieją słuchać, są wszechwiedzący, chorują na punkcie swojego autorytetu, nie rozwijają się duchowo ani również bardzo często intelektualnie. Tkwią w swojej iluzji i myślą, że jak nas wyżywią, ubiorą i wykształcą, to zrobili max i jeszcze trochę.


Moi, kiedy z początku głosiłem im prawdy objawione, wyuczone w sekcie, zgasili mnie krótko, mówiąc, że Bóg to mi da, tak, na pewno. Ty się dziecko ucz, aby na chleb zarobić, i głupstw nie opowiadaj. W domyśle – my wiemy najlepiej. Mam pytanie. Kto zerwał kontakt pierwszy? Dziecko z rodzicami czy…?


Dalej wszystko potoczyło się lawinowo. Rozmowy z rodzicami kończyły się słownymi awanturami. Kontakt rwał się na coraz dłużej. Najdłużej chyba na pół roku. (Mieszkałem vis a vis, po drugiej stronie ulicy). Sekta wspierała brak kontaktów, ale ich nie zabraniała. Byli sprytni, nie zabraniali, ale na każde spotkanie z rodziną szedłem z dokładnymi instrukcjami, jak się zachowywać i co mówić.


O to, co mówić i myśleć, dbali nad wyraz gorliwie. Szkolenia odbywały się codziennie. Zycie jest walką – mówiono nam i trzeba było być gotowym do niej stale. Tym hardziej że byliśmy atakowani ze wszystkich stron. Zarówno w świecie fizycznym, jak iż drugiego wymiaru, astralu. To z tej przestrzeni nastawali na nas – Szatan i jego piekielne hordy.


Stopniowo nacisk i wymagania Mistrza i Nauczyciela rosły. To Ona była Nauczycielem i to Ona bezpośrednio zajmowała się nami. Szybko od porad przeszła do poleceń. Wydawała je coraz bardziej stanowczym głosem, czasem krzykiem. Stosowali bardzo prostą i znaną powszechnie metodę kija i marchewki I ręczę wam, nie była tak prymitywna w ich wydaniu, jak mogłoby się wydawać Dam ci coś, a ty zrobisz tamto. 0wszem, ostatecznie tak ale było w tym tyle poziomów finezji, że zagubiłem się na 20 lat.


Sekta była tak tajna, że nie miała nawet swojej nazwy. Kojarzona była przez ludzi przewijających się w światku ezoterycznym jako Grupa Kundaliniego. To jeden z przydomków Mistrza.


Było nas około setki, razem z dziećmi. Chyba nikt z nas tak naprawdę nie sądził, że tworzymy sektę. Tym hardziej że po ok. 12 latach Guru dokonał sprytnego zabiegu socjotechnicznego, oświadczając, że grupa zamienia się w sektę na skutek nieodpowiedzialnych działań niektórych członków, a on tego nie chce, więc podjął stosowne decyzje. Polegały one na zakończeniu okresu wspólnych spotkań. Sekta poszła w rozproszenie. Kontakty między podgrupami żyjącymi w różnych miastach były utrzymywane tylko poprzez wyznaczone osoby. Mijały kolejne lata. Mistrz decydowało wszystkim. Byliśmy powołani i chyba już wybrani. Nikt nie był tego pewien. Pozycja Nauczyciela tak wzrosła, że zaczęła Ona podejmować coraz więcej decyzji na własną odpowiedzialność. Rządziła wszystkim i wszystkimi, całym naszym życiem. A my wiernopoddańczo wykonywaliśmy wszystko, czego zażądała, niejednokrotnie odczuwając radość z takiego zachowania. Filozofia była prosta. Mistrz głosił istnienie iluzji indywidualizmu i osobistego wyboru. Obojętnie, jak by to tłumaczyć sprowadzało się to do stwierdzenia, że nie ma wolności. A skoro nie ma wolności, to, o co chodzi? Masz słuchać i wykonywać polecenia. To bezwzględne posłuszeństwo doprowadziło mnie do nędzy.


Sprzedaliśmy z żoną mieszkanie, a pieniądze oddaliśmy na rzecz sekty. Przerwałem studia. Trzykrotnie na polecenie Nauczyciela. Dwukrotnie, bo nie radziłem sobie pod lawiną jego poleceń i obowiązków na uczelni. Moja żona straciła zdrowie (chory kręgosłup, artretyzm w palcach rąk), zajmując się tabunami wspólnotowych dzieci. Z tego też powodu utraciła kontakt z pracą. Nie rozwijała się zawodowo, nie dokształcała. Nie pracuje od 18 lat.


Sekta wyprowadziła mnie na kucharza. Utrzymywałem sam rodzinę. Zonę i trójkę dzieci. Po 20 latach bezwzględnego posłuszeństwa z moich młodzieńczych pragnień pozostało już tylko wspomnienie. Gdzieś pod koniec tego okresu czułem, że jestem już wypalony. Odstawałem na tyle od Mistrza i Nauczyciela, że zaczęli rozmawiać ze mną coraz rzadziej i głównie po to, aby kontrolować sytuację, czyli co to mi tam po głowie chodzi. A jeśli coś chodziło, a nie było w zgodzie z ich wyobrażeniami, to mogłem po niewczasie tylko żałować, że się w ogóle odezwałem.


Działał jakiś cholerny magiczny mechanizm – nic mi nie wychodziło, jeśli wbiłem to bez ich akceptacji. Przestawałem myśleć, aktywizować się. Mam wrażenie, że mimo pełni fizycznych sił gdzieś wewnętrznie obumierałem.


Ale kochałem ich. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale ja ich kochałem. Zabiegałem o względy, o spotkanie, wsparcie, dobre słowo. To nic, że otrzymywałem ochłapy. Im mniejszy ochłap dostałem, tym bardziej pragnąłem następnego. Cierpiałem.


Nauczyciel krzyczał na mnie, że się oddalam, że traci mnie. A ja już nie mogłem. Chciałem być przy nim, a zarazem nie wiedziałem, jak to zrobić. Modliłem się w sobie: „słuchaj Nauczyciela, słuchaj Nauczyciela „.


Moja sytuacja finansowa była coraz trudniejsza. Brak akceptacji dla wykonywanego zawodu, wręcz nienawiść do niego, skutkowała częstymi zwolnieniami na własne życzenie lub nie.


Pewnego dnia Nauczyciel wezwał mnie do siebie i wydał polecenie wyjazdu do Irlandii. Powiedział, że nie może już patrzeć na moją biedę.


Wyjechałem. Zabrałem ze sobą 50 euro i trzy kontakty internetowe. Zonie zostawiłem 200 zł. Miała za te pieniądze przeżyć dwa tygodnie. Opatrzność nade mną czuwała. Pracę dostałem z miejsca. Po trzech miesiącach ściągnąłem z kraju żonę z dziećmi. Wynajęliśmy dom.

Z sektą nie miałem żadnych kontaktów. Nauczyciel wydał stosowne polecenia, aby wszystkie ślady naszej znajomości spalić. Nie pozostało nic.


Tęskniłem. Nie sądziłem, że mnie poświęcają. Jak zawsze pragnąłem kontaktu. Był potrzebny jak powietrze. Oni byli dla mnie powietrzem. Modliłem się za nich codziennie. O ich zdrowie, sukcesy. Modliłem się „o zmianę” Czasami tak na nich wyczekiwałem, że bałem się, że oszaleję.


I wtedy przyszła zmiana. Kiedy wróciłem wieczorem z pracy, zastałem żonę przy komputerze płaczącą.


– Co się stało – zapytałem.


Pokazała mi fragment tekstu na ekranie monitora:


[…] ty jesteś we mnie, a ja jestem w tobie […]

Nic mi to nie mówiło.

– Co to jest? – zapytałem


– Wiesz – powiedziała – nie mówiłam Ci o tym wcześniej, ale kiedy byłeś sam w Irlandii, ja chodziłam do kościoła Świętego Antoniego i tam modliłam się za Ciebie, za nas. I pewnego dnia usłyszałam to zdanie. Dokładnie to samo zdanie.

– Ale gdzie je usłyszałaś?

– W głowie. Jakiś głos mi to powiedział. W środku, w głowie. To nie był głos z zewnątrz. Od tamtej chwili tak się modlę do Boga.


Chciałbym podkreślić w tym miejscu, że nigdy ani ja, ani moja żona nie mieliśmy żadnych zwidów, ani nie słyszeliśmy żadnych głosów. Nie dochodziło też do takich lub podobnych zdarzeń w sekcie.


– Wydrukuj mi ten tekst – poprosiłem


Materiał był olbrzymi, kilkaset stron. Składał się z wielu części. Była tam książka, poezje, filozofia, wywiady. Poza tym fantastyczne obrazy, genialna muzyka, taka, jakiej szukałem całe życie. I był ten tekst. W części pod zbiorczym tytułem Pierwsze Zródło w rozdziale pt. Moje Centralne Objawienie.


Jest to przesłanie od Boga. Naszego Boga. Tego Jednego i Jedynego. Najwyższego. Alfy i Omegę, Pierwszego Źródła. Tak nazywały Go istoty, które firmowały stronę internetową, z której cały tekst pochodził. Wingmakers. Tak się nazywali. Tłumaczyli, że słowa, litery to symbole. Tak więc ta kombinacja liter wypowiedziana na głos wibruje podobnie do ich nazwy w ich języku. Jest to nazwa angielska, ponieważ pierwowzór strony internetowej powstał w USA, ale jest już polska strona z niemal wszystkimi przetłumaczonymi materiałami: www. wingmakers.pl. Nie ma w tym żadnego cudu. Cała praca wykonywana jest przez ludzi, a osoba główna o imieniu James jest inkarnacją Wingmakera w ludzkim ciele. Jest to możliwe ponieważ, jak twierdzą, są nami z przyszłości.


To był dla mnie szok. Nie chciałem wierzyć, ale siła przyciągania była za wielka. Czytałem do 3 nad ranem, następnego dnia, po pracy, ponownie do 3.


Wszystko mi się zgadzało. Były tam materiały na temat tajnych stowarzyszeń rządzących światem, przyszłych losów świata, jaki jest cel rozwoju ludzkości. J rzecz najważniejsza, techniki i materiały, za pomocą których mogłem uruchomić tkwiące w ludzkim DNA ukryte kody pozwalające podnieść własną świadomość na wyższy poziom i w końcu zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Kim Jestem i po co na tej Ziemi.


W tym czasie posługiwałem się już nieźle wahadełkiem. Sprawdzałem każdy fragment tekstu, czy to jest prawda. Tak, tak, tak.


Rozpoczęliśmy studia. O dziwo, cały ból związany z nie- kontaktowaniem się z Nauczycielem gdzieś si ulotnił. Byłem pochłonięty całkowicie tym, co otrzymałem. Sciągnqłem muzykę i słuchałem jej przez cały czas. To była moja muzyka. Wydrukowałem obrazy i porozwieszałem po całej sypialni. Według moich badań przy wykorzystaniu skali BSM opracowanej przez pana Matelę obrazy emanowały energią 84 tysiące! jednostek czystej istoty duchowej.


Czułem się cudownie. To było jak sen. Kładłem się spać i budziłem się szczęśliwy.


Stopniowo zagłębiałem się w materiał. To tam znalazłem zdanie, które początkowo pominąłem. Przecież nie mogło się tyczyć mnie ani przede wszystkim mojego Mistrza.


[…] nie wierz niczyim proklamacjom, zamiast tego dogłębnie zbadaj owoce domniemanego mistrza, po czym określ, jak umożliwiają ci one stanie się swoim własnym samowystarczalnym nauczycielem.


To wtedy przyszła do mnie żona. To wówczas pękł wrzód. Zobaczyliśmy to. Całe życie nasze i naszych dzieci.


Pamiętam, jak objęliśmy się wtedy i po raz pierwszy po tylu latach kochaliśmy się jak wolni ludzie. Nie było w nas wzajemnych pretensji, żalu. Nie było na to miejsca. Byliśmy jak dzieci wyrwane z głębokiego snu, z szeroko otwartymi oczami, pytające, co się stało.

Po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że jestem normalny, że nie oszalałem. Było to bardzo ważne doznanie, bo w sekcie Mistrz mówił, że zwariujemy, jeśli od niego odejdziemy (przynajmniej dawał to do zrozumienia).


Bóg miesza rozum tym, którzy przeciwko niemu występują – pamiętam dokładnie.


A wiec czar nie działał. Żyłem. I to jak.


Niestety, nie był to koniec naszych zmagań z przeszłością. Sekta odciska bardzo silne piętno na psychice i pozbycie się tych więzów jest bardzo trudne, ale ręczę wam, że nie niemożliwe. Wówczas jeszcze nic o tym nie wiedziałem. Żyłem szczęśliwie, przyswajając materiały Wingmakers.


I wówczas TO przyszło.


Żona będąc w trakcie pracy wahadełkiem nagle poderwała się z krzykiem, że nie czuje swego ciała. Nic. Nie czuje rąk, nóg, nawet ust. Przeraziłem się. Zdrowie i sposoby zaradzenia różnym chorobom zawsze mnie interesowały. Nigdy nie chciałem być bezradny. Teraz byłem. Nie wiedziałem nic. Przytuliłem ją. Strach. Badania specjalnie zrobionym w tym celu biometrem wykazały atak ze świata astralnego. Nawet nie chciałem o tym myśleć. Nie miałem o tym wówczas żadnego pojęcia


Nie wiem, jak żona nie zwariowała, ale nie. Wytrzymała wszystko. Początkowo nie chciała ze mną rozmawiać. Na trzeci dzień już nie mogła sama wytrzymać. Zadzwoniła do mnie. Zwolniłem się z pracy. Następnego dnia byliśmy u lekarza. Dostała jakieś silne leki uspokajające. Jeszcze nie psychotropy, ale już blisko.


Cała sytuacja tak podziałała na mnie, że sam zacząłem odczuwać silny lęk. Musiałem wziąć ten sam lek co żona. Spaliliśmy wszystkie materiały Wingmakers, wszystkie książki na temat astrologii, radiestezji i inne o tematyce ezoterycznej. Wszystko to wywoływało wspomnienia i paniczny lęk.


Kiedy niszczyłem wszystko, przez myśl przeleciało mi, czy przypadkiem nie o tym myślał Mistrz, ostrzegając nas przed szaleństwem. Przypomniałem sobie, jak opowiadał, że był inicjowany w astralu, oraz o myślotworach, które tam funkcjonują. Twierdził, że można nimi zarządzać i oczywiście niedwuznacznie sugerował, że on to potrafi. Nazywał je lemurami.


Nasza sytuacja zdrowotna poprawiała się. Myśl o Wingmakers wywoływała lęk Co jest? Byłem tak szczęśliwy? Pod ich wpływem wyrwałem się z sekty, a teraz lęk!? Nie dawałem za wygraną. Coś mi się nie zgadzało. Wiedziałem jedno, sam nie dam rady. Wysłałem bardzo silny sygnał w eter: Na pomoc!


I przyszła. Wszystko potoczyło się tak szybko. Książkę Waldemara Witkowskiego pt. „Tworzenie Rzeczywistości” przeczytałem jednym tchem. Zadzwoniłem. Wyjaśniłem problem. On wiedział, miał narzędzia i pomógł. Oddał nas samym sobie. Ustąpiły do końca lękowe objawy. No i przede wszystkim mogłem wrócić do studiowania moich ukochanych Wingmakers.


Co TO było? To TO to był egregor. Inaczej twór myślowy funkcjonujący w świecie astralnym. Nie ma się co go bać ale trzeba znać zasady jego funkcjonowania, aby się od niego uwolnić, jeśli zajdzie taka konieczność. Zeby dokładnie pojqć o co chodzi, koniecznym jest zrozumienie, kim sami jesteśmy, ponieważ bez tej świadomości będziemy bezradni i tacy ludzie, jak Mistrz, mają nad nami całkowitą przewagę.


A jesteśmy istotami duchowymi, które mają zdolność kreowania takich tworów swoją myślą. W ogóle możemy i tworzymy naszą rzeczywistość za pomocą myśli. Czy tego chcemy, czy nie. Czy jesteśmy tego świadomi, czy nie, Egregor jest tym silniejszy, im więcej ludzi go wspiera sobą, swoją wiarą, swoim działaniem w jakimś określonym, tym samym kierunku.

Tak jest w każdej sekcie. Członkowie każdej sekty tworzą takiego egregora. On ich wspiera, póki są w sekcie. Kiedy chcą z niej wyjść, On czuje, że traci. Będzie miał mniej energii, więc się broni. Tak było ze mną i z moją żoną. W naszym przypadku atak był tym silniejszy że używaliśmy wahadła. Przebywaliśmy w różnych przestrzeniach i to mogło sprawić, że (nazwijmy to umownie) byliśmy dla niego bardziej widoczni. Egregory tworzone są przez różne zbiorowości ludzkie. Za wieloma nie wyjaśnionymi problemami psychicznymi ludzi stoi ich (egregorów) negatywne oddziaływanie. Lecz nie wszystkie myślotwory są negatywne. Istnieją również pozytywne, do których zaliczyć możemy te obecne w miejscach kultów i mocy np. Lourdes.


Wiedza, do której dociera współczesny człowiek, jeszcze nie tak dawno uznawana była za tajemną. Nazywana magią wzbudzała lęk lub kpinę i lekceważące wzruszenia ramion. Współczesna nauka udowodniła już wiele „magicznych” zjawisk, jak choćby akupunktura, czy biorezonans. Francis S. Collins, ateista, szef badań nad ludzkim genomem „Human Genome Project,) dostrzegł Boga w helisie ludzkiego DNA.


Swiat się zmienia. Zmieniaj się z nim. Podnoś swoją świadomość. Ty Go zmieniaj. Twórz falę.


Nasze życie, moje, żony i dzieci, uległo całkowitemu przeobrażeniu. Jesteśmy dziś wolnymi ludźmi. Zyjemy; realizując nasze marzenia z pełną świadomością, że to my sami tworzymy naszą rzeczywistość. Nie ma miłości bez wolności. Pamiętajcie o tym. Do zobaczenia.


Naturalnie, interpretacja w oparciu o kategorie egregorów pochodzi od autora relacji, a nie strony.


Dodano: 01 Wrz 2009