Prasa o Kundalinim – Polityka

Polityka

Komentarz i wytłuszczenia w tekście moje – KK

NUMER 25/2005 (2509)

Znikająca sekta

Groźna, zakonspirowana sekta przenika do świata polityki i
instytucji finansowych. W powiązanych z nią organizacjach działają znani politycy
i uczeni” – doniosła „Rzeczpospolita”. Ale po rewelacjach zapadła cisza. Uznana
przez dziennik za przywódczynię sekty Małgorzata Pawlisz, była wiceprezes ZUS,
zapowiedziała zaskarżenie gazety do sądu, politycy – Tadeusz Iwiński, Janusz
Onyszkiewicz – wzruszyli ramionami, a planowaną na koniec czerwca konferencję
Dialog między cywilizacjami, którą Pawlisz przygotowywała z ramienia Polskiej Rady
Azji i Pacyfiku, przesunięto o kilka miesięcy. I tyle. – Nie słyszałem nic o tej
sekcie, może jedynie o Danilewiczu (rodzimy guru sprzed lat, po którym Pawlisz
miała objąć schedę – red.), ale też musiałbym poszperać – mówi dr Zbigniew Pasek,
religioznawca z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ekspert od nowych ruchów religijnych
w Polsce. – Publikacja nic nie mówi o religijnym charakterze opisywanej grupy,
korzysta natomiast z bardzo negatywnego stereotypu sekty, jaki utrwala się w Polsce.
Przeciętnemu Polakowi kojarzą się one z porywaniem dzieci, praniem mózgu. Te negatywne
skojarzenia przenoszą się więc na osoby wymienione w tekście.
*) Pasek podkreśla,
że w polskich mediach mało jest rzetelnej wiedzy o niechrześcijańskich grupach
religijnych,
a nadużycia w tych nowych ruchach nie zdarzają się statystycznie
częściej niż w Kościele. – Jeśli wyrwiemy z kontekstu jakieś wypowiedzi czy
zdarzenia, to wyjdzie na to, iż nowe ruchy religijne skupiają samych zombi. Jeśli
grupa łamała prawo i są na to dowody, to dziennikarze powinni zawiadomić
prokuraturę.
Według raportu Biura Bezpieczeństwa Narodowego z 1995 r. w Polsce
działało ok. 300 sekt. Raport nie wspomina o grupie Danilewicza **) i Pawlisz. BBN
nie opublikowało dotąd kolejnego raportu o sektach w Polsce.

*) Oto jedna z odpowiedzi, dlaczego tekst Rz. jest mało wiarygodny
Skądinąd ciekawe, dlaczego Polityka udała się do dra Paska z Krakowa, zamiast zapytać w Warszawie, np. Tadeusza Doktóra, który
wiedział o prowadzonych przeze mnie badaniach.
**) Czy to znaczy, że ona nie istnieje?


NUMER 25/2005 (2509)

Agencja prasowa donosi

Czy służby specjalne werbują dziennikarzy

Prestiżowy branżowy miesięcznik „Press” zapytał dziennikarzy, czy działają wśród
nas agenci tajnych służb. Odpowiedź wydaje się pozytywna.
Kilku znanych autorów
– m.in. Anna Marszałek z „Rzeczpospolitej” i Witold Gadowski z TVN – stwierdziło,
że byli werbowani przez służby III RP, ale odrzucili ofertę. Karolina Cwynar-Zubała
opowiedziała o propozycji „informacja za informację”. (…) Ci, którzy się
zgodzili – jeżeli tacy są – pozostali anonimowi.
Nasz redakcyjny kolega Piotr Pytlakowski, który od lat uprawia śledcze dziennikarstwo, powiedział
„Pressowi”
że po wiedzy, jaką dysponują niektórzy autorzy, można poznać, czy są na garnuszku
służb.
Także Tomasz Szymborski z „Rzeczpospolitej” uważa, że w redakcjach działają
„agenci wpływu”, którzy „dostają materiały ze służb i publikują je bez
sprawdzenia”. Wprawdzie Bertold Kittel, znany dziennikarz śledczy z tej
samej redakcji, twierdzi, że to niemożliwe,
bo teksty przechodzą w redakcjach
przez wiele rąk, ale dziennikarze mieli ostatnio zbyt wiele głośnych wpadek,
by brzmiało to wiarygodnie.Wygląda więc na to, że – jak plotkowano
od lat – znów są wśród dziennikarzy agenci. Pół biedy, jeśli wspierają oni
służby obserwacjami z egzotycznych podróży, swoją wiedzą na temat świata
przestępczego albo nawet tym, co wiedzą o kolegach. Gorzej, jeżeli – co sugerują
Szymborski i Pytlakowski – stają się narzędziem służb manipulujących opinią
publiczną. A przecież przy różnych okazjach napotykamy ślady takich manipulacji.
Nie jesteśmy ich pewni, ale wiele możemy się domyślać. By pozostać w kręgu
najgłośniejszych afer, można przypomnieć nadzwyczajną oprawę medialną
zatrzymania prezesa Modrzejewskiego. Także o kilku głośnych i brzemiennych
w skutki tekstach i audycjach ostatnich miesięcy mówi się, że były przygotowane
lub inspirowane przez służby i dlatego zawierały stronniczo dobrane fakty,
informacje niewiadomego pochodzenia albo historie w oczywisty sposób wyssane z grubego palca.

Sęk w tym, że nie jest to pewne, bo świadoma współpraca i publikowanie na rozkaz
może się objawiać podobnie jak brak kompetencji i zawodowych standardów lub
inspiracja natury politycznej. (…) Jeżeli dziennikarze,
którzy się wypowiadają dla „Pressa”, nie konfabulują – a nie wiadomo, dlaczego
mieliby to robić – znaczyć to może, że w jakimś nieokreślonym stopniu jesteśmy
kukiełkami manipulowanymi przez służby. Gdyby tak było, to być może uganiając
się za absurdalnymi sektami, fantastycznymi spiskami, ***)
profesorami,
którzy 40 lat temu informowali polskie służby o sytuacji w Niemczech albo 20
lat temu podpisali instrukcję informowania służb o problemach Stanów
Zjednoczonych, marnujemy energię potrzebną na uporanie się z zasadniczym
problemem. (…)

Jacek Żakowski

***) Mamy więc klasyczny przykład mechanizmu błazna, który cztery razy ostrzegał miasto przed pożarem. Za czwartym razem nie
był to dowcip.