Dla mediów – Dla Ech dnia

Kamilowi Wojtczakowi

mail

Szanowny Panie,

mówienie o „świętokrzyskim okresie sekty” jest nieporozumieniem.
Z moich informacji sprawa wyglądała następująco:
Pan S**** bywał tam wcześniej z grupą swoich przyjaciół – harcerzy.
Panią P**** znał z pracy, na uczelni Kieleckiej. Dowiedziawszy się o
Jaworzni grupa Kundaliniego zjechała tam na pewien czas, ale miejsce
to nigdy nie było ich siedzibą.
Wówczas Kundalini intensywnie podróżował po Polsce, a mieszkał
najpierw pod Poznaniem, a potem gdzieś pod Warszawą.
Czynił starania, aby Jaworznię przejąć podobnie jak później
próbował postąpić z siedzibą buddystów Karma Kagyu w Kucharach,
skąd go z hukiem wyrzucono. Ten mechanizm się powtarzał też w innych
miejscach. Kundalini zjeżdżał ze swą ekipą, przywoził dużo prezentów,
był bardzo miły, używał swych ludzi by pomóc gospodarzowi, a potem
stopniowo usiłował przejąć władzę. Proszę zapytać „Miśka” – Leszka
Nadolskiego jak wyrzucał Kundaliniego po awanturze z lamą Olem
Nydhalem (zresztą ciekawy jestem jak on to opowie – będę wdzięczny,
gdy podzieli się pan ze mną jego relacją).
Kundalini o bardzo wielu osobach mówił, że są „jego ludźmi”, tym
chętniej im wyższą pozycję społ. zajmowali (potrafiłbym wymienić w tym
gronie kilku nieświadomych tego profesorów, dziennikarzy, polityków).
Pan S*** był „ważną osobą” dlatego, że posiadał ciekawie ulokowane
miejsce i pewne grono ludzi z nim związanych, których Kundalini chciał
przejąć. Nie bez znaczenia były też pozycja zawodowa pana S***, którą
również później usiłował wykorzystać.
Faktem jest jednak, że Kundalini został z Jaworzni ostatecznie
wyrzucony, gdyż nadużył praw gościnności (spraszał tam swoich
uczniów i wyrażał się o tym miejscu, że to „jego dom”). Inni
uczniowie Kundaliniego usiłowali się tam jeszcze pojawiać, aż do
momentu kiedy właściciel zagroził wezwaniem policji.
Tyle wiem o Jaworzni.

Na ile znam pana S****, byłoby bardzo krzywdzące przedstawiać go jako
członka sekty. Jest to raczej jedna z osób wykorzystanych przez
Kundaliniego. Dla osób takich wracanie do tych wydarzeń jest sprawą
dość bolesną, dlatego unikają kontaktów z dziennikarzami.

Pokazane w filmie napisy na ścianach z pewnością nie pochodzą z
tamtego okresu. Jest to zwyczajna twórczość lokalnych wandali,
wykorzystujących opuszczone zabudowania.
Przedmioty zaś, z tego co się mogę domyślać, to rekwizyty z harcerskich
skeczy, ponieważ grupa ta nie praktykowała niczego, co można by
zaklasyfikować jako obrzęd religijny.
Przykro mi, że sprawa wygląda mniej tajemniczo i sensacyjnie niż się
wydawało.

Łączę wyrazy szacunku
Kamil Kaczmarek