Dla mediów – Dla Rzeczpzospolitej

Bertoldowi Kittelowi

mail

Szanowny Panie,
przesyłam odpowiedzi na Pańskie pytania. Wahałem się, czy ich udzielić, gdyż, przyznam szczerze, obserwując pracę wielu Pańskich kolegów (przede wszystkim z różnych stacji TV i z GW) nie mam zbyt dobrego mniemania o ich obiektywności. Jak dotąd jedynie do Pańskiej gazety nie zdążyłem się zrazić – mam nadzieję, że tak pozostanie. Doszedłem ponadto do wniosku, że skoro tekst zapewne i tak powstanie, dobrze by się stało, gdyby uwzględnił Pan także nieco bardziej bezstronny głos. Nie wiem, czym motywowane , albo przez kogo inspirowane jest Pańskie „Źródło”, ale mogę wnioskować, że jest to ktoś, kto odszedł z grupy stosunkowo niedawno, co oznacza, że przebywał w niej wyjątkowo długo (około 20 lat) – musiało to być dla niego niesłychanie traumatyczne przeżycie, po którym trudno o obiektywizm. Miałem szczęście rozmawiać z wieloma osobami, które odeszły 5-10 lat temu i na podstawie głównie tych rozmów formułuję swoje wnioski.
Aby zadecydować, czy zgodzić się na użycie mego nazwiska w tekście, muszę wiedzieć, co i w jakim (choć) bezpośrednim kontekście zechce Pan wykorzystać. Czekam zatem na Pańskie propozycje.
Będę ponadto bardzo wdzięczny, jeśli zechce Pan podzielić się ze mną swoimi materiałami. Może mógłbym być także pomocny przy ich interpretacji.
Łączę wyrazy szacunku
Kamil Kaczmarek

mail

dr Kamil Kaczmarek
Instytut Socjologii UAM
Ul. Szamarzewskiego 89
60-568 Poznań

Pyt. 5. Czy wedle kryteriów stosowanych przez socjologa religii grupa ta jest sektą?

Na to pytanie muszę odpowiedzieć w trzech punktach:

1. O pojęciu „sekta”. Socjologowie współcześnie w zasadzie unikają w ogóle stosowania tego terminu (najczęściej stosują w zamian: „nowy ruch religijny” – NRR, albo „nowa religia”). Jest to wyjątkowo mylący, bałamutny, nieprecyzyjny termin. Pojęcie takie obejmuje najróżniejsze organizacje i wspólnoty religijne, hierarchiczne i egalitarne, wrogo i ugodowo nastawione do społeczeństwa, średnie i małe, monocentryczne czy policentryczne, stare i młode, o kodeksach moralnych bardziej rygorystycznych niż w reszcie społeczeństwa i zdecydowanie amoralne, takie, które nakazują rygorystycznego przestrzegania panującego prawa i te które prawo mają za nic, w rezultacie organizacje skupiające młodych idealistów lądują w jednym worku ze związkami przestępczymi motywowanymi religijnie (mafiami religijnymi). W rękach wielu publicystów (np. P.T. Nowakowski) „sekta” staje się „pojeciem-maczugą”, przy pomocy którego można rozprawić się z wszystkimi niekatolickimi organizacjami religijnymi i ezoterycznymi (jaka jest wartość pojęcia, jeśli można je zastosować do wspólnoty zakonnej buddystów zen, świadków Jehowy, laureatów pokojowej nagrody Nobla – kwakrów, szatanistów, mormonów, scjentologów, a gdyby autor był uczciwy, to również do katolickich zakonów?)

2. O kryteriach socjologicznych. To prawda, że pojęcie to nie znikło jeszcze zupełnie z socjologii. Muszę tutaj jednak Pana ponownie rozczarować: nie istnieje coś takiego jak socjologiczna koncepcja sekty – istnieją tylko socjologiczne koncepcje sekty i jest ich całkiem sporo, gdyż każdy socjolog, po odpowiednim uzasadnieniu, może sformułować własną definicję „sekty”, która będzie użyteczna dla jego celów badawczych. Tak czy inaczej takie definicje są bezużyteczne, a tak naprawdę także fałszujące, gdy stawia się cel praktyczny – osądzenie i opracowanie strategii np. służb państwowych względem jakiejś grupy. Socjologia nie zajmuje się osądzaniem rzeczywistości ale jej poznawaniem czy wyjaśnianiem i temu służą używane przez nią terminy.

Nawiasem mówiąc, uważam, że termin sekta powinien być prawnie zdefiniowany jako odmiana związku przestępczego kierującego się w przestępstwach motywacjami religijnymi. Wówczas kwestia czy coś jest, czy nie jest sektą podlegałaby normalnemu procesowi dowodzenia sądowego. Na gruncie socjologii takie postępowanie jest bez sensu. Rzeczywistość społeczna jest wielokrotnie bardziej złożona, niż przyrodnicza i o ile można sensownie argumentować, że wieloryb należy do ssaków a nie do ryb, to w socjologii jest to zasadniczo nie możliwe (tak jak byłoby to niemożliwe, gdyby jakiś jeden konkretny wieloryb mógł w ciągu swojego życia przekształcić się z ssaka w gada a potem w ptaka, albo jednocześnie wykazywał cechy istotne ptaka i ryby).

Chciałbym zauważyć też nieadekwatność definicji słownikowych – słowniki z reguły podążają kilkadziesiąt lat za praxis językową społeczeństwa. Np. słowo „manipulacja” w najpowszechniejszych dzisiaj znaczeniach pojawiło się dopiero w Suplemencie do Słownika PWN z 94 roku. Podobnie słowo „sekta” – w większości starszych słowników podaje się znaczenie kanoniczno-religioznawcze, co czyni zupełnie niezrozumiałym sądowe procesy przeciwko tym, którzy to słowo odnoszą do jakichś NRR. Ludzie, zanim użyją (tego) słowa, nie zaglądają do słowników, podobnie z jego odbiorem.

3. O tej grupie. Nawet jeśli przyjmiemy potoczne, czy religioznawczo-kanoniczne rozumienie terminu „sekta religijna”, to zastosowanie go do grupy Kundaliniego nie będzie uzasadnione.

Po pierwsze Kundalini nigdy nie zamierzał tworzyć nowej religii, do religii odnosił się z niechęcią, jako do sił dzielących ludzi, podczas gdy on chciał wzmacniać siły integrujące (vide – artykuł we „Wprost” 6 IX 87).

Po drugie – ale tu potrzebne będzie pewne wyjaśnienie – ludzie parają się „tym, co nadprzyrodzone” w ramach form organizacyjnych, które z grubsza ciążą w kierunku dwóch biegunów – jeden z nich, to organizacje egzoteryczne, drugi ezoteryczne. Sekty i kościoły to terminy tradycyjnie stosowane w odniesieniu do organizacji egzoterycznych, podczas gdy Kundalini chciał stworzyć organizację ezoteryczną. Właściwym więc kontekstem dla grupy Kundaliniego będzie nie tyle „Niebo”, „świadkowie Jehowy” czy in. ale świat opisany przez Umberto Eco w „Wahadle Foucalta”, świat tajnych stowarzyszeń. Przy czym formy organizacyjne przejął w dużej mierze z ezoteryki orientalnej – stąd wrażenie „sektowości”.

Pyt. 2, 4. Jak można scharakteryzować grupę Danilewicza? 4. Jak w skrócie można streścić ideologię grupy?

Grupa ta nie była wspólnotą wyznawców jakiejś doktryny czy czcicieli jakiegoś bóstwa ale swoistą organizacją samokształcącą. Odwoływała się do rozmaitych tradycji ezoterycznych i wychowawczych (sufizm, joga, ale też zachodnia humanistyka, tradycje masońskie i in.) – choć pewnie żadna z tych tradycji nie przyznałaby się do tej grupy. Większość z tych tradycji opiera się na relacji mistrz-uczeń, co w miarę rozwoju grupy, przez zwielokrotnienie, dało w rezultacie dość zwartą strukturę hierarchiczną. Całość tworzyła się w dużej mierze spontanicznie, bez jakiegoś wyraźnego planu czy udziału wiedzy organizacyjnej. Przywódca był bardziej erudytą niż praktykiem i organizatorem i częściej popisywał się swą wiedzą niż potrafił ją przełożyć na konkretne struktury społeczne.

Owo kształcenie (samokształcenie i kształcenie przez mistrzów) odbywało się niesystematycznie – również nie było jakimś zaplanowanym procesem. Skupiało się na rozwoju fizycznym i emocjonalnym (taki był deklaratywny cel), a polegało na kształtowaniu samodyscypliny i trzeźwości myślenia. Rozwój emocjonalny (duchowy) przebiegał w oparciu o wspomniane tradycje ezoteryczne. Rozwój fizyczny, poza ćwiczeniami gimnastycznymi obejmował też odpowiednią dietę, traktowaną niezmiernie poważnie, ale skład której był motywowany nie tyle względami religijnymi czy magicznymi co powszechnie dostępną wiedzą na temat „zdrowego żywienia”. Obowiązywało oczywiście wykluczenie wszelkich używek z herbatą włącznie. Charakterystyczne dla tej grupy było wyjątkowe upodobanie do zupy burakowej, przez co byli też przez niektórych przezywani „buraczanymi”. Promocja zdrowego trybu życia i walka z używkami była zresztą początkowo istotnym wymiarem działalności grupy w społeczeństwie. Sam Kundalinii zaczynał od ratowania narkomanów.

Grupa powstała i rozwijała się w specyficznej sytuacji: lata 80. na planie ideologicznym zdominowane były przez konflikt KK i PZPR. Stwarzało to wolną przestrzeń dla tych propozycji, które sytuowały się poza tym głównym konfliktem, a w rezultacie duża część ludzi o motywacjach głównie poznawczych, idealistycznych a zrażonych do polityki pozostawała „niezagospodarowana” – zjawisko „poszukujących” (por. Wojciech Jóźwiak „Moje komuny i sekty”, Wojciech Michalewski „Mistycy i narkomani”).

Grupa Kundaliniego skupiła w rezultacie wiele osób nieprzystosowanych do życia w ówczesnym społeczeństwie, wyalienowanych, wycofujących się z niego (również ex-narkomanów), oraz idealistów szukających bardziej otwartych niż katolicyzm propozycji duchowych. Dla niektórych wspólnota stała się substytutem rodziny (własna była częstokroć dysfunkcjonalna). Grupa sama jednak okazała się dla wielu czynnikiem uzależniającym. Dała jednak czas i warunki na osiągnięcie względnej dojrzałości wielu ludziom i przetrwanie najbardziej kryzysowych momentów w życiu. W pewnym momencie dochodzili oni do wniosku, że bycie pionkiem w cudzej grze im już nie odpowiada i odchodzili. Najczęściej bezpośrednim bodźcem było jakieś nadużycie władzy ze strony tego czy innego mistrza. Odejście, jak każde zerwanie silnych więzi emocjonalnych, zazwyczaj było dramatyczne, rodziło reakcję gwałtownego odrzucenia, często pragnienie zemsty.

Obecnie większość byłych członków, z którymi rozmawiałem, zdolnych spojrzeć na ten epizod z ich życia z pewnym dystansem, ma do niego stosunek ambiwalentny z pewną przewagą ocen pozytywnych. Z jednej strony czują się wykorzystani, z drugiej zaczynają z czasem dostrzegać pozytywny wpływ przeżyć związanych z tą wspólnotą na ich życie. Choć nikt nie żałuje, że odszedł ze wspólnoty, to niewielu żałuje, że kiedyś do niej trafiło.

Skąd nadużycia? Osoba zagubiona w zamian za pomoc w rozwiązywaniu jej problemów oddawała stopniowo sporo własnej wolności, co w odniesieniu do jej mistrza przekładało się na władzę. Nie wszyscy, którym taką władzę przekazano, okazali się odporni na jej demoralizujący wpływ. Wynikało to raczej z organizacyjnej i kierowniczej nieudolności przywódcy (przedwczesne awansowanie nie do końca przygotowanych ludzi, brak wystarczającej kontroli nad nimi, procedur zabezpieczających etc.) niż głoszonej ideologii czy złej woli. Władza z drugiej strony izolowała od rzeczywistości (bezpośredni kontakt z nią był sprawą podwładnych) co dawało miejsce myśleniu życzeniowemu, prowadzącemu do błędnych decyzji, których konsekwencje spadały na podwładnych.

Pyt. 6. Czy wedle posiadanych przez Pana danych grupa wciąż działa?

Nie posiadam żadnych wiarygodnych informacji z okresu po 2000 roku. Wszystko, co do mnie dociera to pogłoski, domysły i plotki. Według najbardziej rozpowszechnionej Kundalini jest obecnie samotnym, schorowanym człowiekiem, z którym kontakty utrzymuje może 2-3 najwierniejszych uczniów (niekoniecznie najbardziej wpływowych). Kilkoro innych darzy go pewną estymą, pomaga mu sporadycznie w sprawach życiowych jednak działa samodzielnie. Reszta w pełni się usamodzielniła i (najczęściej) nie chce mieć z nim nic wspólnego.

Sądzę, że Pan, na podstawie materiałów, którymi Pan dysponuje, lepiej będzie potrafił ocenić wiarygodność tej wersji.

Pojawiły się też pogłoski, że usiłował nawiązać kontakt z masonerią, którą za młodu zwalczał. Jakieś związki z masonerią na pewno zaistniały, choć ich charakter jest dla mnie bardzo niejasny (może ma to jakiś związek z ostatnimi inicjatywami w sprawie dialogu międzyreligijnego?).

Kamil Kaczmarek

[pierwsze pytanie brzmiało: 1. Dlaczego zainteresował się Pan działalnością grupy Kundaliniego? Czy rzeczywiście to takie dziwne?]