Kurs wolnego czytania – Lekcja 1

Wolne czytanie nie jest metodą szybką, łatwą i przyjemną, która pozwala na szybkie zdobycie efektownej uczoności *. Nie gwarantuje lepszych rezultatów na standardowych testach sprawdzających.

Czym jest wolne czytanie:

Wolne czytanie jest metodą osiągania maksymalnej korzyści z czytania książek naukowych. Ma za zadanie wzbogacenie osobowości nie tylko o nowe wiadomości, ale też o umiejętności myślenia na nowe sposoby, twórczego stosowania zdobytej wiedzy i jej pomnażania. Skutkuje wyrobieniem sobie „dobrego smaku” w dziedzinie literatury naukowej, czyli szybkiej, nie do końca świadomej zdolności trafnej oceny książek ze względu na ich wartość merytoryczną. Wolne czytanie nie pozostaje oczywiście bez wpływu na jakość naszych badań i wiele innych…

1. Co czytać

Przed rozpoczęciem nauki wolnego czytania, należy zaopatrzyć się w odpowiednią książkę. Oczywiście, dobrze by było, gdyby jej temat nas interesował, ale znacznie ważniejsze jest, aby była to książka w ogóle warta wolnego czytania. Jak wybrać, wśród tysięcy tomów zalegających księgarskie półki? Na szczęście nasza kultura wypracowała pewne mechanizmu selekcji. To chyba Stanisław Lem powiedział, że to, czy książka jest dobra okazuje się po 30 latach. Najlepsze książki opatrywane są mianem klasyki. Oczywiście ten mechanizm nie jest bezbłędny, niewykluczone, że wiele autentycznych pereł przeszłości przygniecionych mułem czasu czeka jeszcze na odkrywców, ale możemy być z grubsza spokojni, że większość książek klasycznych faktycznie jest wartych wolnego czytania.

Wolne czytanie można ćwiczyć i praktykować przede wszystkim na książkach naukowych, ale niekiedy daje ono niezłe rezultaty nawet w zastosowaniu do beletrystyki.

2. Po co czytać

Historycy nauki nauczyli nas, by na stare książki spoglądać jako na stare książki, napisane dawno temu, przez autorów którzy już dawno zmarli, nie mające wiele wspólnego ze współczesną nauką. Czytanie takich książek mogłoby wówczas służyć tylko wzbogaceniu naszej wiedzy o przeszłości. Sprawa ma się jednak zupełnie inaczej, gdy mówimy o książkach klasycznych – są one klasyczne właśnie dlatego, że sprostały próbie czasu i są zdolne, również nas, również dzisiaj, wiele cennego nauczyć, również o nas otaczającej rzeczywistości.

Aby się czegoś nauczyć, trzeba spełniać kilka warunków:

Warunki wolnego czytania:

1. Socjologia (i odpowiednio inna nauka) musi nas interesować. Musimy zadawać sobie pytania, musimy faktycznie interesować się mechanizmami rządzącymi światem, chcieć zrozumieć świat, nas samych, innych ludzi.

2. Musimy czytać klasyków samych, a nie podręczniki. Nie czytamy „wprowadzeń”, „wstępów”, „opracowań” zanim nie przeczytamy samego dzieła. Jak powiadał Hegel „pierwszym warunkiem filozofii jest niezłomne umiłowanie prawdy i wiara w moc ducha” – musimy więc wierzyć, że sami, bez pomocy uczonych przewodników, też jesteśmy wstanie choćby COŚ zrozumieć. Nawet jeśli będzie to niewiele, to będzie to dla nas cenniejsze (bo nasze własne) niż to, co zaczerpniemy z podręczników.

Najlepszy podręcznik (ani wykład) nie zastąpi kontaktu z klasykiem poprzez jego dzieło. Więcej daje przeczytanie jednego dzieła Spencera niż rozdziałów o Spencerze w dwudziestu podręcznikach. Lepiej czytać mniej ale ze źródła. Dlaczego? Klasycy są ludźmi często (choć nie zawsze) wielokrotnie przewyższającymi umysłowo ludzi, którzy o nich piszą czy wykładają (inaczej sami byliby klasykami). Poprzez bezpośredni kontakt z książką klasyka, mamy kontakt z wieloma elementami jego myśli, których nie znajdziemy w żadnym podręczniku: podręczniki są zawsze esencją, streszczeniem, choćby były nawet maksymalnie wierne, nie powiedzą nam na przykład nic o argumentacji, sposobie myślenia, stylu literackim danego autora. A to też są rzeczy ważne.

3. Podchodzimy do klasycznych dzieł tak, jakby zawierały termy. Termy – pojęcie z buddyzmu tybetańskiego, są to przekazy ukryte przez dawnych mistrzów (zwykle gdzieś w wysokogórskich jaskiniach) przeznaczone dla ludzi przyszłych pokoleń, które właśnie wówczas mają być znalezione. Musimy wierzyć, że klasycy mają dla nas, ludzi żyjących w XXI wieku ważne przesłanie.

4. Dzieł tych nie należy czytać ale studiować. Jak powiada Merton „wymaga to intensywnego czytania klasyków: takiej koncentracji, jaką oczywiście posiadał ten prawdziwie oddany swej pracy uczony, który, gdy mu przeszkodziło pukanie do drzwi, otworzył je i udusił przybysza, po czym wrócił do swej pracy”.

5. Musimy wiedzieć czego szukać. Po pierwsze kierujemy się naszymi zainteresowaniami (patrz warunek 1). Ale musimy zwracać też uwagę na elementy ogólne teorii zawarte w danym dziele, bo – jak jeszcze na tym kursie się dowiemy – mogą posłużyć nam one do rozwiązania nawet zupełnie odległych problemów.

Część I

Czego konkretnie się dowiadujemy?

Oczywiście nie podają one informacji faktograficznej o otaczającym nas świecie. Podają jednak wiele interesujących, a już dziś zapomnianych faktów o innych światach. Klasycy bardzo często dysponują znacznie większą od naszej wiedzą historyczną czy antropologiczną (etnograficzną jak się przyjęło mówić w PRL). Porównanie naszych instytucji, zwyczajów, systemów wartości z panującymi w Antyku, Średniowieczu, w kulturach amerykańskich Indian, cywilizacji Chin etc. może nam niezwykle dużo powiedzieć o nas samych.

Dużo ważniejszą rzeczą jednak, której powinniśmy szukać w takich książkach są narzędzia myślenia. Twierdzenie, że nasze myślenie wymaga narzędzi nie jest bynajmniej oczywiste, wszyscy przecież na co dzień myślimy sobie o różnych rzeczach (o czekającym nas obiedzie, o ostatnich posunięciach polityków etc.) i bynajmniej nie mamy świadomości potrzeby jakichś narzędzi. Tymczasem nawet wówczas zazwyczaj używamy narzędzi myślenia. Są one jednak zwykle narzędziami topornymi, przednaukowymi, stosowanymi nieświadomie. Takim najbardziej rozpowszechnionym narzędziem jest nasz język. Język, którym posługujemy się jednak często niefrasobliwie, często kalecząc go i niszcząc jego wartość jako narzędzia myślenia. Tymczasem klasycy, zwłaszcza niemieccy i angielscy (trochę gorzej z francuskimi) uczą nas bardzo precyzyjnego myślenia przy pomocy precyzyjnych terminów.

O tym, jak ważny jest precyzyjny język:

Według agenta KGB, mającego za zadanie niszczyć kulturę francuską

Autorka posługiwała się ogólnie znanymi pojęciami i jednocześnie wykraczała poza nie. Tekst wywarł wrażenie na Aleksandrze – miłośniku literatury, wprawił w zakłopotanie Aleksandra-specjalistę od techniki wywierania wpływu. Czarodziejskie sztuczki, stanowiące istotę jego zajęcia, znajdowały wyraz raczej w języku niejasnym i zagmatwanym. Sam pisał na ten temat, gdy jeszcze uważał się za teoretyka, ponieważ nie zdążył zamienić się w wykonawcę, człowieka czynu: „Uczono mnie, że najlepiej atakować wolność niszcząc myśl, ja jednak poszedłbym jeszcze dalej: dobrze jest atakować język, jeśli chce się zniszczyć myśl. Pomimo bowiem strat, jakie zadały jej mass media, myśl może w najgorszym razie schronić się w fortecy indywidualnej inteligencji. Język tymczasem, wspólny dla całej zbiorowości, nie ma się gdzie ukryć. Gdy jednak myśl nie będzie miała do dyspozycji giętkiego i precyzyjnego języka, zginie z braku powietrza. Trzeba więc za wszelką cenę dążyć do wywołania procesów gnilnych w języku, dzięki czemu zniszczymy to, co chcemy zniszczyć: myśl. Aby to osiągnąć, musimy opanować w sposób możliwie najpełniejszy środowiska twórcze grupujące pisarzy, a także środowiska związane z oświatą i nauczaniem”. Na zakończenie posłużył się. z młodzieńczą werwą, sformułowaniem, które miało zapisać się w pamięci czytelników tekstu: „Gdy nasi przeciwnicy zaczną mieć podstawowe problemy z ortografią, zwycięstwo będzie bliskie”.

W. Wołkow, „Montaż”

i według współczesnego socjologa

Umysł ludzki jest dość ubogi w środki pomagające ujmować rzeczywistość społeczną, nie tylko zdumiewająco złożoną, ale również płynną, niejasną i zwodniczą – rzeczywistość, którą zrozumieć można tylko dzięki pojęciom tak słabo zakorzenionym w postrzeganiu, że łatwo oddalają się w krainę czystej fantazji nie mającej związku z rzeczywistością. Ponieważ zamęt terminologiczny jest tylko jednym z aspektów ogólnego niedorozwoju wiedzy, definicje zawarte w słownikach terminów socjologicznych lub politycznych informują tylko o sposobie, w jaki ludzie używają pewnych słów, nie dostarczając wystarczających wskazówek, jak należałoby ich używać.(…)

Chociaż wartość analizy pojęciowej, której nie towarzyszy budowa solidnej teorii, musi pozostać ograniczona, nie znaczy to, że takie analizy są bezużyteczne. Wręcz przeciwnie, nieustanna dbałość o właściwe znaczenie terminów jest nieodzowna przy badaniu jakichkolwiek spraw dotyczących ludzi, działające bowiem na tym polu potężne siły społeczne powodują jeszcze większe pomieszanie pojęć niż to, które jest skutkiem małego postępu w tej dziedzinie badań.

Najbardziej jaskrawym przykładem terminologicznego zaciemnienia jest oczywiście Talcott Parsons (…) Niestety, wbrew dobrym intencjom autora brakuje jasności w jego myślach i wypowiedziach, co sprawia, że potrafi on nawet najprostszą prawdę uczynić beznadziejnie niezrozumiałą. (…)

Czasami czysto słowne zabiegi, które przedstawia się jako wzbogacanie wiedzy, są tak niezdarne i pokraczne, że trudno uwierzyć, aby ich autorzy naprawdę wierzyli, że odkrywają nowe prawdy, i nie śmiali się ukradkiem z naiwności odbiorców. Najlepszym przykładem takiego zwodzenia czytelników jest ostatnia moda na wprowadzanie litery „n” w zastępstwie popularnego słowa „potrzeba” (need), pobudzona powabem górnolotności związanej z użytkiem, jaki ta litera ma w matematyce, gdzie pojawia się dość często. Dzięki umieszczeniu litery „n” w różnych częściach tekstu niektórym autorom udało się otoczyć swoją pisaninę aurą nauki ścisłej, co ma zrobić wrażenie zarówno na nich samych, jak i na czytelnikach, którzy widzieli jakieś książki matematyczne, ale nigdy nie przeczytali ich ze zrozumieniem.

S. Andreski, „Czarnoksięstwo w naukach społecznych”

Problem z tym, że między przeciętnym czytelnikiem, a językiem klasyka najczęściej występuje osoba trzecia: tłumacz. Mówią, że tłumaczenia są jak kobiety: albo piękne albo wierne. Winniśmy być wdzięczni tłumaczom za ich trud, jednak znacznie lepiej być od nich niezależnym – znając osobiście język klasyka i mając dostęp do oryginalnego dzieła. Dla studiowania socjologii klasycznej trzeba by znać przynajmniej następujące języki: niemiecki (język Marksa, Webera, Simmla, Toenniesa, Schelera), angielski (Spencera), francuski (Tocqueville, Comte, Durkheim, Pareto), włoski (Moska, Pareto).

Na szczęście istnieje sposób, częściowego ominięcia tej przeszkody: kładziemy przed sobą na biurku, obok siebie tłumaczenie i oryginał, a pod ręką mamy dobry słownik danego języka. Czytamy tłumaczenie i podkreślamy wszystkie te słowa, które mają dla nas znaczenie i szukamy ich w oryginale a znaczenie sprawdzamy w słowniku. Często możemy być zaskoczeni. Np. gdy czytamy w tłumaczeniu Goldberga, w rozdziale o „Uprzedzeniu stanowym”, odkrywamy, że to nie koniecznie uprzedzenie, ale raczej stronniczość, nie stanowa, ale klasowa (class-bias), że tam, gdzie w oryginale jest class, mamy u Goldberga raz klasy, raz stany, raz jest kasta, raz niczego nie ma. Gdy porównamy tłumaczenie Potockiego z oryginałem, Spencer natychmiast przestanie być dziewiętnastowiecznym muzealnym reliktem, bo tam gdzie czytamy „Układ odżywczy” mamy „sustaining system”, a zatem cały „organicyzm” Spencera, okazuje się formą ogólnej teorii systemu! Takich odkryć jeszcze wiele czeka na Czytelników.

Ważne, by nie przekładać kategorii autora zbyt szybko na nasz potoczny język. Gdy czytamy o „industrial society”, to nie koniecznie oznacza to „społeczeństwo industrialne” w naszym rozumieniu. Angielskie „idustrial” pokrewne „industrious” od lacińskiego „industria” ma niewiele wspólnego z nowoczesnym przemysłem fabrycznym, z czym nam się kojarzy słowo „industrializm”.

Nie należy też zupełnie nie doceniać walorów czysto literackich danego autora. Gdy czytamy prace Monteskiusza, Tocquevilla, a nawet niektóre pisma Marksa warto zwrócić uwagę na ten aspekt, w kontekście tendencji, o których powyżej wspominał, a w swej książce szeroko analizował Stanisław Andreski. Warto wrócić nawet do Platona i Hegla by przekonać się, że język naukowy nie musi być drętwy i bezosobowy, że nie musi stronić od ironii, złośliwości czy dowcipu, sformułowań dosadnych. Ten walor klasycznego języka zaprezentował Stanisław Kozyr-Kowalski w swym artykule o demokracji akademickiej
[czytaj! , przeczytaj też nt.].


Jako ćwiczenie do cz. I polecam porównać polskie tłumaczenie i angielski oryginał Wstępu do socjologii z Archiwum herberta Spencera.

Rozdział VIII Stronniczości wychowania, EN

Rozdział XII Stronniczości teologiczne, EN

Uczoność, wg Hegla – wiedza o tym co zmarło, zostało pochowane i zgniło (Por. Hegel, 1994: 70)

13 Sty 2008