Co za wyborne polano dla ognia piekielnego!”, -wykrzyknął jakiś Wahabita na widok otyłego Hindusa. To drastyczne wyrażenie, które przytacza p. Palgrawe dla scharakteryzowania wiary, panującej u niektórych muzułmańskich fanatyków, odsłania nam poniekąd ich pojęcia o Bogu i człowieku. – – Oto pouczający w tym względzie przykład:
Niejaki Abd-el-Loteef, Wahabita, przemawiając do ludu wspomniał o tradycji, według której Mahomet miał oświadczyć, iż wyznawcy jego rozpadną się na 73 sekty, z których 72 przeznaczone są na ogień piekła, a jedna tylko wejdzie do raju. – „Jakież są znaki posłańcu Boży, po których można rozpoznać ową szczęśliwą sektę, która ma zapewnione wyłączne posiadanie raju?” Na to miał odrzec Mahomet: – „Oto ci, którzy we wszystkim są podobni do mnie i do moich towarzyszów.” „Ci wybrańcy – to my” – dodał Abd-el-Loteef półgłosem, tonem głębokiego przekonania, – „my z Bożej łaski, lud z Riadu”.
Dla naszego obecnego celu nie tyle ma znaczenia zwrócenie uwagi na podobieństwo tego rodzaju poglądów z poglądami niegdyś i dziś jeszcze panującymi wśród chrześcijańskich sekt; ile raczej śledzenie wpływu, jaki te poglądy wywierają na wyobrażenia ludzi o ich bliźnich, należących do innego wyznania i do innego społeczeństwa. Z niżej podanego przykładu można się lepiej jeszcze przekonać, jak błędne poglądy na fakty społeczne płyną z teologicznych uprzedzeń.
* * *
Turner, Erskine i członkowie wyprawy dla zbadania Stanów Zjednoczonych Ameryki wyrażają się bardzo pochlebnie o charakterze mieszkańców wysp Samoa, w porównaniu z resztą dzikich w ogóle. Jakkolwiek opisują ich podobnie jak wszystkich dzikich w ogóle jako nieudolnych, chciwych, zmiennych i oszustów, z tom wszystkim mają być jednocześnie „mili, weseli, starający się przypodobać i bardzo gościnni. „Mężczyźni i kobiety okazują wiele przywiązania i miłości dla swych dzieci,” a starsi wiekiem w wielkim są u nich poszanowaniu. Mężczyźnie wielką sprawia to przykrość, jeśli go uważają za skąpca lub za nieuczynnego.” Kobiety „odznaczają się cnotami domowymi i zacnością.” Dzieciobójstwo po urodzeniu jest w Samoa nieznane. Z chorymi obchodzili się zawsze po ludzku, i pielęgnowali ich bardzo starannie.
Zobaczmy teraz, co mówią o sąsiadującymi z nimi kanibalami, mieszkańcami wysp Fidżi: Życie ludzkie jest im obojętne; pędzą życie w nieustannym strachu jeden przed drugim, a według Jacksona, zdradę poczytują za cnotę. „Przelew krwi uważa on (mieszkaniec tych wysp) nie jako występek, ale jako zasługę.” Starców, ułomnych i chorych zabijają. Z jednej strony dzieciobójstwo usuwa więcej jak połowę nowonarodzonych, nieledwie dwie trzecie, a z drugiej, bić swą matkę stanowi jedne z pierwszych zasad, które w dziecko wpajają;” pobudzają do gniewu i zemsty. Podwładny, który nie uczcił zwierzchnika przepisanym ukłonem, skazany zostaje na śmierć; niewolników zakopują żywcem pod palami podtrzymującymi gmach królewski; a gdy nową łódkę opuszczają na wodę, sprawiają jej krwawy chrzest przez zamordowanie dziesięciu lub więcej ludzi.
Żony, dworscy urzędnicy i adiutanci władcy, po jego śmierci giną przez uduszenie, – co im za wielki poczytują zaszczyt. Kanibalizm doszedł u nich do takiego stopnia, że pewien królik mowę pochwalną, wygłoszoną na cześć zmarłego syna swego, zakończył uwagą, „że żony swe, które by nieboszczyka były obraziły, byłby zabił, a potem zjadł. Nieraz pieczono ofiary żywcem przed pożarciem ich; a Fanoa, jeden z ich władców, odciął rękę swemu kuzynowi, wyssał z niej krew, następnie rękę ugotował, i zjadł ją w obecności nieszczęśliwego, który potem w kawałki został pokrajany. Bogów swych, wyobrażają sobie z takim samem usposobieniem i lakierni samymi zwyczajami.-Pożywienie ich stanowią dusze ofiar, pożartych przez ludzi, „upieczone poprzednio, (dusza jest w ich pojęciu tylko materialnym duplikatem). Są ,,dumni i mściwi, prowadza wojny, wzajemnie się zabijają i pożerają;” do zaszczytnych przydomków, którymi ich czczą, należą: „cudzołóżca, „złodziej kobiet”, „mózgo-żerca,” „zabójca.”
Wobec takich sprawozdań o mieszkańcach wysp Samoa i Fidżi zapytajmy się, co też drudzy o pierwszych myślą,. ,.Fidżiczycy spoglądali ze zgrozą na Samoasów, ponieważ ci żadnej nie posiadali religii, nie wierzyli w żadne bóstwa (t.j. Fidżiczy-ków), i nie spełniali wcale krwawych obrządków panujących na innych wyspach.” Zgadza się to zupełnie ze sprawozdaniem Jacksona, którego ze złością nazwali „niewiernym białym” gdy raz z lekceważeniem obszedł się z jakimś ich bogiem.
Każdy może sobie stąd łatwo wyciągnąć sens moralny i bez wielkiego zachodu zastosować go do wyobrażeń i uczuć narodów ucywilizowanych. Dziki Fidżiczyk sądzi bez wątpienia, że pożreć ludzką ofiarę w imię jakiegoś swego kanibalistycznego bóstwa jest czynem chwalebnym; z drugiej zaś strony jest przekonany, że sąsiad jego Samoas, który nie przynosi ofiar tym bóstwom, lecz względem bliźnich swych jest sprawiedliwy i ludzki, daje przez to dowód swej nikczemności a zarazem i bezbożności. Przy podobnym tłumaczeniu faktów nie może Fidżijczyk zrobić sobie rozumnego pojęcia o społeczeństwie Saoroasów. Ponieważ stosownie do swych pojęć religijnych występki są dla niego cnotami i na odwrót, przeto dobrodziejstwa niektórych urządzeń społecznych – jeśli w ogóle nad niemi się zastanawia – muszą mu się wydawać wadami i przeciwnie – wady dobrodziejstwami.
Mówiąc ogólnie, każdy system dogmatycznej teologii wraz z uczuciami, które zradza, staje się przeszkodą w umiejętności społecznej. Sympatie dla jednych wyznań i odpowiadające im antypatie dla innych popychają na błędne drogi pojmowanie odnośnych faktów. Na jedne instytucie wraz z ich skutkami spoglądamy z lubością, i dostrzegamy dobre ich tylko strony; inne przeciwnie, obserwujemy jakby, żeby umyślnie wyszukać wszystko, co w nich jest złe. Rzućmy okiem na niektóre błędy pojmowania, stąd wynikające:
Rozumowanie nasze doprowadziło nas już do przekonania, że teologiczny pierwiastek pewnego wyznania, mający w pierwszych stadiach cywilizacji zupełną przewagę nad pierwiastkiem moralnym, a w następnych znaczną, utrwala pewną normę złego i dobrego, która być może względnie jest dobra, lecz absolutnie – zła, t.j. może być dobra względnie do wymagań czasu i miejsca, lecz zła względnie do wymagań idealnego społeczeństwa; a błędne pojęcia złego i dobrego, -uświęcone przez teologię, z niemi połączoną, paczą tym samym i miarę oceny skutków, wynikających z pewnych instytucji. Oczywista, iż socjologiczne wnioski muszą być błędne, jeśli dobre i złe czyny nie będą za takie uznane. Dla przykładu przytaczamy sprawozdanie p. Palgraye o moralności Wahabitów, ujawniającej się w odpowiedziach na zadawane przez niego pytania:
„Pierwszym wielkim grzechem jest oddawanie czci boskiej istocie stworzonej.”
„Naturalnie, – odpowiedziałem, – nie podlega wątpliwości, że to jest wielki grzech. Lecz jeśli to jest pierwszy, to musi być i drugi; na czymże on polega?”
„Pić rzecz sromotną” tj. palić tytoń,- brzmiała stanowcza odpowiedź.
„A zabójstwo, cudzołóstwo, fałszywe świadectwo” – odrzekłem.
„Bóg jest miłosierny i przebacza,” – odpowiedział mi mój przyjaciel, tj. to są małe tylko grzechy.
„A więc istnieją dwa tylko wielkie grzechy, wielobóstwo i palence tytoniu? – pytałem dalej z trudnością zachowując powagę. A Abd-el-Kareem najpoważniej mnie zapewnił, że tak jest w rzeczy samej.
Widoczna, iż religia, dla której najczarniejszym występkiem jest palenie tytoniu, a najhaniebniejsze wykroczenia przeciwko bliźniemu lekkimi tylko przewinieniami, znosi nawet cień umiejętności społecznej.
Jeśli czyny, zwyczaje i prawa nie mierżą się ich doniosłością dla doczesnej pomyślności, to pojęcia „lepszego lub gorszego” nie mogą mieć zastosowania do instytucji społecznych; a pojęcia tego rodzaju jak postęp i upadek są wyłączone. Nie tyczy się to tylko tego jednego uderzającego przykładu, lecz mniej więcej stosuje się do wszystkich. Zarówno obecnie jak i w przeszłości, tak w naszym społeczeństwie jak i w innych, czyny publiczne podlegają ocenie z dwóch punktów widzenia – o ile im towarzyszy przypuszczalne uznanie boskie, i o ile przyczyniają się do szczęśliwości ludzkiej. A chociaż z postępem cywilizacji coraz więcej rozpowszechnia się przekonanie, iż pierwsze kryterium równa się drugiemu – chociaż wskutek tego szczęście ludzkie staje się bezpośredniejszym celem naszych czynów, z tym wszystkim kryterium upodobania boskiego, takiego, jakie każdy z własnej wnioskuje religii, cieszy się bardzo powszechnym zastosowaniem. Złe czyny bywają uważane za objawy nieposłuszeństwa względem przypuszczalnych przykazań, gdy tymczasem najgłówniejszą ich cechę stanowi to, że przez nie cierpi zarówno sam podmiot działający jak i jego bliźni. Wpływa to na poglądy socjologiczne nieodzownie w ten sposób, że instytucie i czyny mierżą się raczej stopniem prawdopodobnej zgodności lub przeciwieństwa ich z panująca religią, niż tkwiąca w nich tendencją do wspierania lub tamowania pomyślności.
Na te skutki teologicznego uprzedzenia zwróciłem swą uwagę dzięki pewnej osobistości, której usposobienie umysłowe często mnie do myślenia zmuszało. Osobistością tą jest starzec, który religię nienawiści łączy w sobie w dziwnie sprzeczny sposób z religia miłości. Z jednej strony daje on jawne dowody wzorowej, jak zwykle to nazywają, pobożności; wstaje bowiem rano w celu odmówienia swych modlitw, chodzi do kościoła, narażając nawet przy tym swe słabe zdrowie i przy rozdawaniu komunii zawsze ją przyjmuje. Z drugiej strony myśl jego wciąż zaprzątnięta jest prowadzeniem wojny: bitwy lądowe i morskie wiecznie nowy dla niego mają powab; zachwyca się opowieściami o spustoszeniach; najmilszy mu przedmiot rozmowy – armaty. Przesadziłbym utrzymując, że czyta tylko Pismo Święte i Alisona na-przemian, aleby to dobrze odmalowało jego nastroi uczuciowy. To wybucha gniewem przeciwko zniesieniu Irlandzkiego kościoła państwowego, co uważa za świętokradztwo; to znów, gdy mowa o sztuce, oświadcza, iż najwyżej podziwia bitwę Ryszarda (Lwie Serce) z Saladynem i Wellingtona pod Waterloo. Lub też zaledwie wygłosił jakieś ludzkie uczucie, co-trzeba mu oddać sprawiedliwość – często się zdarza, – wnet przechodzi do jakiejś krwawej potyczki, przy czym głos mu od zachwytu drży; ta sprzeczność pomiędzy uczuciem a wiarą wprawiała mię z początku w zdziwienie; następnie zjawisko to stało mi się jasne, gdym dostrzegł, że w jego świadomości religijnej uczucie posłuszeństwa ma niezmierną przewagę nad uczuciem moralnym. Śledząc poruszenia jego umysłu, przekonałem się jasno, ze w wyobraźni jego Bóg przedstawiał mu się pod postacią jakiegoś wszechmocnego kapitana okrętu, i że uczucie, pod wpływem którego chodził do kościoła, mocno było zbliżone do tego, które go popychało stawać do apelu, kiedy był jeszcze morskim kadetem. – Skorom tylko dostrzegł, że uczucie to, wspólne wszystkim religiom, bez względu na nazwisko i charakter ich bóstwa, góruje u niego ponad wszystkimi innymi, przestałem się dziwić, że to uczucie, do którego religia chrześcijańska przede wszystkim się zwraca, tak łatwo milkło. Lepiej też rozumiałem, dlaczego w czasie rozruchów w Hydeparku życzył sobie mieć pod ręką Ludwika Napoleona, żeby wymieść armatami pospólstwo i dlaczego z taką lubością wspominał czyny, dokonywane w czasie jego młodości przez oddziały marynarzy, przeznaczonych do przymusowego werbunku („press-gang”).
Nietrudno teraz pojąć, że uprzedzenie teologiczne zasłania nam prawdy socjologiczne, skoro sprawia, iż wyłącznym motywem dla postępowania zgodnego z zasadami moralności jest posłuszeństwo, a nie wewnętrzna wartość tych zasad. Zamiast rzeczywistego uznania tych zasad powstaje uznanie tylko nominalne. Dopóki nie gwałci się ich tak dalece wprost, żeby to wyglądało na nieposłuszeństwo, dopóty można je pośrednio naruszać, a to dlatego, iż nie przyzwyczajono się śledzić skutków bardziej odległych. Stąd to pochodzi, że instytucie społeczne, stojące w zasadniczym przeciwieństwie z Etyką religii, nie obrażają ludzi, którym wszelkie odstępstwo od Teologii głęboką sprawia boleść. Przechowanie dogmatów i form religijnych w nieskazitelnej czystości staje się pierwszym i najgłówniejszym obowiązkiem; do rzędu zaś spraw pobocznych, często nawet zapomnianych, zostaje zepchnięta troska o zapewnienie takich stosunków pomiędzy ludźmi, jakich wymaga duch religii. Dotychczas jeszcze nie załatwiony spór co do wyznania Atanazyusza może nam posłużyć za dowód, do jakiego stopnia mogą być wykrzywione pojęcia dobrego i złego w ich zastosowaniu do spraw społecznych. Mamy przecież teologów przekonanych, że naszemu narodowemu dobrobytowi grozi niebezpieczeństwo, jeśli we wszystkich kościołach księża nie będą zobowiązani do głoszenia swych dogmatów. Twierdzą oni, że jeśli rząd zmusi swych duchownych straszyć groźbą wiecznych mąk tych wszystkich, którzy w te dogmaty nie wierzą, wszystko pójdzie dobrze; ale biada narodowi, jeśli duchownym, dla których podobne strachy wydają się religią, uzurpującą sobie tylko nazwisko chrześcijanizmu, dozwolone zostanie gróźb tych nie wypowiadać. Widoczna, że uprzedzenie teologiczne, z którego podobne wyrasta przekonanie, znosi zupełnie Socjologią jako umiejętność.
* * *
Uprzedzenie teologiczne staje się zarówno w swych formach szczegółowych jak i w formie ogólnej źródłem błędów w ocenie społeczeństw i instytucji. Antypatie wzajemne różnych wyznań, wynikające z różnic ich dogmatów, sprawiają, iż członkowie każdej społeczności religijnej nie są w stanie wydać bezstronnego sądu o innych społecznościach. Fanatykowi zawsze trudno, a często niepodobna pojąć, że jego system religijny i gorliwość jego być może tylko względnie są prawdziwe, i względną tylko posiadają wartość, lub też pojąć, że obce wyznania i ich gorliwość mogą również zawierać w sobie pewną prawdę i pewną wartość. Jakkolwiek każdy, należący do pewnego wyznania, musi codziennie zauważyć ten fakt, że wyznawcy innych religii równe mają do niej zaufanie, jak on do swojej, jakkolwiek niepodobna, żeby czasem nie zastanowił się nad tym, iż wyznawcy innych religii przyjęli po prostu, podobnie jak on, wiarę, panującą w ich miejscowości i rodzinie; z tym wszystkim to specyficzne uprzedzenie teologiczne, które w niego wpojone zostało przez wychowanie i otoczenie, sprawia, iż mu prawie niepodobna wyobrazić sobie, żeby inne wyznania mogły co najmniej być tak samo usprawiedliwione jak i jego własne, i żeby one oprócz pewnej absolutnej wartości mogły mieć jeszcze i tę zaletę, iż są najwłaściwsze dla tych narodów, które je u siebie zaprowadziły.
Nie wątpimy np. że uczucia, jakie p. Whalley lub p. Newdegate dla katolicyzmu żywią, budzą w nich silny wstręt do uznania zasług, jakie ten kościół niegdyś dla cywilizacji europejskiej położył, i że im niepodobna prawie cierpliwie wysłuchać zdania, że i dziś jeszcze katolicyzm nie jedną świadczy usługę. Czyż dążność do unifikacji, wytwarzana we wszystkich grupach mniejszych społeczeństw, przez narzucenie im z góry wspólnego wyznania, nie sprowadziła w dawniejszych czasach wielu błogich skutków? – Czyż władza papieska, której z powodu przyznawanego jej boskiego pochodzenia poddawały się władze państwowe w burzliwych czasach feudalizmu, nie zażegnywała wojen, a przez to pomagała rozwojowi cywilizacji? – Czyż wyraźna skłonność pierwotnego chrześcijanizmu do rozpadnięcia na odrębne miejscowe pogańskie sekty nie została dobroczynnie stłumiona przez system kościelny, mający jedynego zwierzchnika, któremu przypisywano nieomylność? – Czyż dzięki wpływowi kościoła, pomimo jego zabobonów i bigoterii, moralność się nie uszlachetniła, obyczaje nie stały się łagodniejsze, niewola lżejszą, stanowisko kobiety wyższe? – Wszystko to są pytania, do których ani Dr. Cumming, ani inny zaciekły wróg papiestwa nie może przystąpić bez uprzedzenia.
W taki sam sposób wewnętrzna wartość i znaczenie protestantyzmu są niedościgłe dla katolika. Ultramontanin, przekonany, że zarówno szczęście doczesne jak i wieczne zbawienie od uległości względem kościoła zależy, nie może wierzyć, iżby każdy protest przeciwko tej powadze, wywołany postępem wiedzy i przekształceniem uczuć, mógł być krokiem dalej na drodze od niższej organizacji społecznej ku wyższej. Rozumie się samo przez się, że gorliwy zwolennik papiestwa schizmę uważa za występek; książki zaś, podające w wątpliwość ustaloną wiarę, za wyklęte. Niepodobna też dziwić się, gdy z ust jego usłyszymy zdanie tego rodzaju, jakie wypowiedział mer z Bordeaux, a któremu tak serdecznie przyklasnął hrabia Chambord, że: „diabeł był pierwszym protestantem;” lub gdy protestantów samych szkalują tak ohydnie, iż powtórzyć tego niepodobna.
Widoczna, że teologiczne uprzedzenie, z którego takie rodzą się wyobrażenia o moralności protestanckiej, prowadzi do najfałszywszych sądów o instytucjach protestanckich i wszystkich z niemi połączonych ustaw.
I u nas (w Anglii) paczy odrębny przesąd teologiczny sądy konformistów i nonkonformistów, jakkolwiek nie tak uderzająco, ale jednak dość wyraźnie. Niepodobna spodziewać się od gorliwego dysydenta sprawiedliwego uznania zasług naszego państwowego kościoła, tylko wady jego są dla niego widoczne. Gzy system dobrowolnych składek („voluntaryism”) mógł był kilka wieków temu wszystko to zdziałać, co teraz może? – Czy protestantyzm płatny przez państwo me był niegdyś najwłaściwsza instytucją? – Tego rodzaju pytań dysydent prawdopodobnie nie rozstrzygnie bezstronnie.
Z drugiej strony wyznawca kościoła państwowego nią zechce dać wiary, że unia kościoła, i państwa była zbawienna tylko w pewnym okresie postępu. Wiadomo mu dobrze, że rozdwojenie coraz bardziej się wzmaga w łonie kościoła episkopalnego, podczas gdy współcześnie prywatna inicjatywa spełnia codziennie coraz większa część pracy, którą pierwotnie dokonywało państwo; a jednak nie chce wierzyć, iżby istniał jaki związek między tym zjawiskiem a faktem, że poza kościołem episkopalnym coraz bardziej wzmaga się potęga innowierców, Nie może się on pogodzić z myślą, że zmiany te stanowią tylko cząstkę ogólnego rozwoju, skutkiem którego czynniki polityczne i religijne, zawierające w sobie od początku zadatki różnic, znajdują się obecnie w trakcie rozdwojenia i specjalizacji. Nie może on przypuścić, że podobnie jak protestantyzm w ogóle był buntem przeciwko klerykalizmowi, panującemu nad Europą, tak też i heterodoksja nasza jest buntem przeciwko klerykalizmowi, panującemu nad Anglią; że jeden i drugi stanowią dwa po sobie następujące stopnie tegoż samego zbawiennego rozwoju. Jednym słowem, uprzedzenia jego nie pozwalają mu obserwować faktów w sposób właściwy dla ich umiejętnej interpretacji.
Pewne odrębne teologiczne uprzedzenie, związane z pewnym systemem doktryn, musi z góry przesądzać wiele socjologicznych kwestii. Kto pewne wyznanie uważa za absolutnie prawdziwe, a w skutek tego nieprzeliczoną resztę innych – o ile takowe od jego własnego się różnią – za absolutnie błędne, ten nie może przyznać, żeby wartość danego wyznania była tylko względna. – Obcym najzupełniej, a nawet wstrętnym mu jest p ogląd, że pewien dany system religijny stanowi, z ogólnego punktu widzenia, tylko naturalną składową cząstkę tego społeczeństwa, wśród, którego istnieje. Według jego pojęć, jest jego system dogmatycznej teologii odpowiedni dla każdego kraju i dla każdej epoki. Nie wątpi on, że, jeśli system ten przeniesiony zostanie do gromady dzikich, będzie przez nich należycie pojęty i oceniony, i taki sam wywrze na nich wpływ, jaki wywarł na niego samego. – Obałamucony takim przesądem, nie dostrzega faktów wszędzie bardzo licznych, wykazujących, że tak samo nie może żaden naród przyswoić sobie nagle wyższej formy religii, jak i wyższej formy rządu; i że taki rząd i taka religia ulegają nieodzownie procesowi wyradzania, skutkiem którego z biegiem czasu tylko nazwą swą różnią się od stanu, który je poprzedził. Innymi słowy, człowiek taki, dzięki swemu specjalnemu przesądowi teologicznemu, staje się ślepym na bardzo ważną klasę socjologicznych prawd.
* * *
Zbytecznym byłoby zastanawiać się dłużej nad skutkami teologicznego uprzedzenia. Zwrócimy natomiast naszą uwagę na zboczenia pojęć, spowodowane przez uprzedzenie anty-teologiczne. Nie tylko bowiem należy mieć się na baczności przed wpływem dogmatów teologicznych lecz także i przed reakcją przeciwko nim.
Przytoczę przede wszystkim przykład owego oburzenia na pewną panującą religię, które mniej lub więcej ujawniają wszyscy, co się od niej wyemancypować zdołali.
„Król Nepalu, Rum-Bahadur, którego piękna żona otruła się gdy ładną swą twarz ujrzała zeszpeconą przez ospę, przeklął swe królestwo, swych lekarzy i bogów Nepalu, poprzysiągłszy im zemstę. Najprzód kazał obić lekarzy, obciąć każdemu prawe ucho i nos, a następnie wywarł swą zemstę na bogów Nepalskich; zelżywszy więc ich okrutnie, oskarżył ich, iż fałszywymi obietnicami wyłudzili od niego 12,000 kóz, kilka cetnary konfitur, 2,000 galonów mleka itd. … Kazał potem rozstawić przed swym pałacem całą swą artylerią uzbrojoną w armaty od 3 do 12 funtowych… Wszystkie armaty nabito jak można najostrzej, i król ruszył, na główną kwaterę bogów Nepalskich… Ustawiono armaty naprzeciw bogów tak, że najświętszych z nich uraczono największymi kulami. Gdy zakomenderowano ognia, wielu wodzów i żołnierzy z przestrachu uciekło, inni zaś wahali się spełnić ten bezbożny rozkaz, i trzeba było naprzód ukarać śmiercią kilku kanonierów, zanim rozpoczęto ogień. Runęły bogi i boginie z miejsc, poczytywanych dotychczas za święte, a po sześciogodzinnej silnej kanonadzie nie pozostało ni śladu bóstw” (4).
Ten przykład obrazobóstwa, najwybitniejszy ze wszystkich nam znanych przedstawia nam w najskrajniejszej formie owa reakcję, która zwykle towarzyszy odstępstwu od starej wiary; antagonizm ten tym jest silniejszy, im większa była poprzednia uległość. Purytanie bardzo wyraźnie zaznaczyli to uczucie, gdy w kościołach katedralnych poumieszczali konie, a miejsca i symbole święte umyślnie zbezcześcili; tak samo uczynili rewolucjoniści francuscy, gdy zakrystie i ołtarze zburzyli, mszały podarli i z nich patrony sobie robili, z kielichów wódkę pili, makrele na patynach jedli, kościelne procesje przedrzeźniali, i orgie w kościołach wyprawiali. W naszych czasach więzy są mniej ciężkie, zerwanie ich zatem nie wymaga tak zaciętej walki, a w skutek tego i opozycja i nienawiść przeciwko nim nie występują z taka gwałtownością; a jednak odstępstwa od starych form prawie zawsze pociągają za sobą powstanie mniej lub więcej wyraźnych antypatii w miejsce pierwotnych sympatii; w miejsce zboczenia w sądach, wywołanego sympatią, powstaje zboczenie przez antypatię. Co przedtem czczono jako absolutną prawdę, to obecnie idzie w poniewierkę jako absolutny fałsz, a co ceniono jako najwyższy skarb, to się obecnie ze wzgardą odtrąca.
Taki nastrój uczucia i wiary pozostaje u niektórych osób trwale. U innych powstaje nowa reakcja po pewnym przeciągu czasu. Na stare ubranie – jak mówi Carlyle,- któreśmy zdarli i w kąt rzucili, spoglądamy z czasem z większym spokojem i z uznaniem, iż w swoim czasie dobre nam oddawało usługi – co więcej, nieraz pytamy się siebie, czyśmy go czasem nie zawczasu zrzucili. Ta nowa reakcja może być słaba lub silna; w każdym jednak razie wówczas tylko, kiedy do pewnego dojdzie natężenia, powstaje możliwość sprawiedliwych sądów o kwestiach religijnych i o takich pytaniach z dziedziny umiejętności społecznej, z którymi się łączy i element religijny.
Tutaj musimy zastanowić się nieco nad socjologicznymi błędami, spowodowanymi przez anty-teologiczne uprzedzenie u tych ludzi, u których ono w pełnej pozostało sile. Mając myśl swą zwróconą wyłącznie na błędy porzuconego wyznania, ludzie ci nie mogą widzieć cząstki prawdy, która się w nim kryje; śledząc wyłącznie zło, które ono zrządziło, zamykają oczy na dobre jego skutki; wskutek tego mniemają, że powszechne odstępstwo od tego wyznania li tylko dobre skutki wywołać by mogło. Rozpatrzmy przypuszczenia, na których ten wniosek się opiera.
* * *
Po pierwsze więc przypuszcza się, że można zrobić sobie wszelkim wymaganiom odpowiadający kodeks postępowania tak w życiu publicznym jak i prywatnym; dalej, że kodeks moralny, opracowany racjonalnie przez ludzi, jacy istnieją obecnie, będzie na nich samych oddziaływał w sposób pożądany. Ani pierwsze, ani drugie przypuszczenie nie może się ostać, jeśli zbadamy fakty. – Dość obserwować, postępowanie ludzkie, jak ono nam w każdej przedstawia się chwili, aby się przekonać, że przeciętna inteligencja, która nie jest w stanie kierować postępowaniem ludzkim w sprawach prostych, gdzie bardzo skromny rozsądek wystarczyć by powinien, tym mniej jest w stanie z należytą jasnością pojąć naturalne sankcje zasad Etyki. Bezmyślna nieudolność, jaka nawet w rutynie codziennego życia u większej części ludzi się przejawia, dowodzi, iż są najzupełniej pozbawieni zdolności przewidywania, niezbędnie koniecznej dla samodzielnego kierowania swymi czynami w braku obowiązującego kodeksu postępowania.- Zróbmy przegląd czynności któregokolwiek dnia, a nie znajdziemy godziny, w której byśmy nie spotkali się z bezmyślnością.
Wstajesz rano i, podczas gdy się ubierasz, bierzesz do ręki flaszeczkę, zawierającą w sobie przepisany ci płyn na wzmocnienie nerwów; po odliczeniu kilku kropli zaczyna płyn ściekać po ściance flaszeczki, a to dlatego, iż brzeg szybki nie został odpowiednio do celu zrobiony. A jednak rok rocznie przygotowują hutnicy miliony takich flaszek, a tysiące aptekarzy puszcza je w świat: widoczna jak mało radzą się rozsądku w handlu. Następnie chcesz się przejrzeć w lustrze: przekonywasz się, że nie możesz mu nadać takiego położenia, jakie sobie życzysz, lub jeśli lustro jest „z pudełkiem,” to spostrzegasz, iż nadane sobie położenie zachowuje tylko dzięki bardzo drogiemu przyrządowi, który byłby zupełnie zbyteczny, gdyby się fabrykant był nieco poradził rozumu. Gdyby lustro w ten sposób było urządzone, żeby jego środek ciężkości znajdował się na linii, łączącej oba punkty oporu (co daje się bardzo łatwo uskutecznić), to pozostawałoby niezmiennie w każdej nadanej mu pozycji. A przecież wyrabiają co rok dziesięć tysięcy lusterek, a na tak proste wymaganie nie zwracają uwagi. Schodzisz następnie na śniadanie; bierzesz flakon z soją, aby polać sobie rybę, i spostrzegasz w nim tę samą wadę co i w flaszeczce z lekarstwem: lepi się w skutek ściekania kropli po ściankach, i plami obrus. Tu więc inna grupa handlujących również oszczędza sobie tak pracę myślenia, iż nic nie przedsiębierze dla usunięcia widocznej wady. Po skończeniu śniadania bierzesz do ręki gazetę; zanim usiądziesz, chcesz dorzucić trochę węgla do ognia, lecz co chwycisz kawałek obcęgami, wnet ci się z nich wysuwa, a jeśli przypadkiem natrafisz na większy kawał, musisz kilkakrotnie próbować, zanim ci się uda podnieść go do góry; a wszystko to dlatego, że końce obcęgów są gładkie. Całe pokolenia fabrykantów i kupców takich obcęgów następują po sobie, a nikomu nie przyjdzie do głowy tak prosty pomysł, żeby wewnętrzne gładkie ścianki, kończące obcęgi, zaopatrzyć w kolce, lub też naciąć je kilku uderzeniami dłuta. Gdy ci się już nareszcie udało schwycić kawałek węgla i wrzucić go na ogień, zaczynasz czytać. Jeszcześ nie doszedł do końca pierwszej kolumny, gdy zmiana pozycji, do której cię czucie zmusza, przypomina ci, że ludziom nie udało się jeszcze zbudować wygodnego fotelu. A jednak zasada, którą by przy tym kierować się należało, jest bardzo prosta. Tę samą dogodność, jaką się osiąga przez zastąpienie twardego siedzenia na miękkie, a mianowicie rozłożenie całego ciężaru na większą powierzchnię, w skutek czego zmniejsza się ciśnienie na jeden punkt, należałoby żądać od formy fotelu. Dałoby się zaś to osiągnąć, gdyby forma i względna krzywizna siedzenia oraz ścianki tylnej tak były obliczone, iżby ciężar tułowia i członków na możliwie największą powierzchnię równomiernie się rozkładał, i żeby przy tym każda część ciała pozostawała o ile możności w naturalnej pozycji. Mimo to, po tysiącu lat cywilizacji, dopiero dziś zaczynamy dochodzić (i to przez empiryczne próby a nie przez rozumowanie) do konstrukcji, która w przybliżeniu odpowiada potrzebie.
Takich doświadczeń dostarcza nam pierwsza godzina, i tak trwa to przez cały dzień. Krytyczna obserwacja może nas przekonać, że znaczna większość ludzi nawet w swych fachowych zajęciach nadzwyczaj mało zadaje sobie pracy umysłowej. Obstaluj u rzemieślnika coś nieco tylko niezwykłego, nie wykona ci obstalunku bez błędów, mimo najdokładniejszych objaśnień i rysunków; jeśli się temu dziwić będziesz, odpowie ci, że takiej roboty się nie uczył, i rzadko kiedy wstyd mu wyznać, że nie jest zdolny zrobić przedmiot, którego go nie nauczono. Przypomnijmy sobie, że powszechnie do fabryk wprowadzają ulepszenia ludzie postronni; pokazuje się stąd, do jakiego stopnia prosta, bezmyślna rutyna w fabrykach tych panuje. Przyjrzymy się zarządom przedsiębiorstw handlowych, a nie trudno będzie nam spostrzec, że pracujący na tym polu po większej części kroczą po drodze, którą im długi szereg poprzedzających pokoleń błędami i próbami swymi wydeptał. W istocie zdawać by się mogło, iż większa część ludzi postawiła sobie za zadanie przebyć to życie z jak największą oszczędnością myśli.
I jakżeż tu spodziewać się od ludzi takiej samodzielności myśli w postępowaniu, którą by ich w braku odziedziczonych obowiązujących zasad, mogła zmusić do zrozumienia, iż pewne postępki z samej natury rzeczy są dobre, a inne złe; takiej samodzielności myśli, którą by ich zmuszała sięgać wzrokiem po za najbliższe skutki i jasno przewidywać rezultaty pośrednie i odległe, które z ich czynów wynikają dla nich samych, dla ich bliźnich i dla ich społeczeństwa.
Nie potrzeba długich dowodów, żeby się przekonać o nieudolności ludzkiej w tym względzie; widoczna jest w każdym czynie, o którym uświęcona kodeks milczy. Przysłuchajmy się pierwszej lepszej rozmowie o grze i uważajmy, z jakich powodów ją potępiają: gra prowadzi gracza do ruiny, podkopuje dobrobyt jego własnej rodziny i jego przyjaciół, odwodzi od pracy i wciąga w złe towarzystwa. Z takich to i tym podobnych zasad potępiają zwykle grę. Rzadko kiedy da się usłyszeć istotna zasada. – Rzadko kiedy potępiają grę z zasady, iż jest ona czynem, dostarczającym przyjemności jednemu kosztem drugiego. Normalnie zdobyta przyjemność lub pieniądz, za który można ja sobie kupić, wymaga po pierwsze równoważnego zużycia pracy tego rodzaju, iżby stad ogólne dobro w ten lub inny sposób odniosło korzyść; po wtóre zaś żeby ci, od których otrzymujemy pieniądze, w zamian za nie otrzymali bezpośrednio lub pośrednio równoważne korzyści. Tymczasem w grze dzieje się wprost przeciwnie. Osiągnięty zysk nie jest skutkiem dokonanej pracy, a szczęście wygrywającego stanowi nieszczęście przegrywającego. Ten rodzaj czynności jest więc w swej istocie anty-socjalny; wykorzenia on sympatie, krzewi niewzruszony egoizm, i tym sposobem sprowadza powszechne upodlenie charakteru i postępowania.
Fałszywą zatem nadzieję żywią ci, którzy mniemają, że w wieku wymarzonego rozumu, który ma nastąpić bezpośrednio po naszym wieku po części tylko rozumowej wiary, kodeks oparty bezpośrednio na zasadach utylitarnych, będzie mógł w sposób właściwy kierować czynami ludzkimi. Porządny system etyki utylitarnej nie został jeszcze wyrobiony – nawet przez wybranych, i leży najzupełniej poza granicami pojętności mas. Odziedziczony zaś i przez teologię zalecony kodeks ma tę dobrą stronę, że w sposób bliski prawdy formułuje rezultaty, nagromadzone przez poprzednie doświadczenie ludzkie. Powstał on empirycznie, a nie racjonalnie. Ludzkość znalazła na koniec w ubiegłej przeszłości prawdziwą drogę, wypróbowawszy poprzednio wszelkie możliwe manowce. Powstrzymywana zwykle na manowcach przez nieszczęścia, cierpienia i śmierć, posuwała się naprzód po prawdziwej drodze, ponieważ tu nie spotykała podobnych przeszkód. Powstały stąd rozliczne wierzenia, odpowiadające złym i dobrym rezultatom. Stąd też pochodzi, że nasz kodeks postępowania, będący wcieleniem odkryć, które długie szeregi pokoleń zwolna i prawie bezwiednie robiły, ma za sobą niezwykłą powagę.
* * *
Ale to nie wszystko. Gdyby nawet można było pewien system przepisów, ustalony przez tradycję i cieszący się uznaniem nadprzyrodzonej sankcji, zastąpić natychmiast innym systemem przepisów, opracowanych rozumowo, to taki nowy system nie miałby należytego wpływu. Przyznać zaś mu taki wpływ znaczyłoby przypuszczać, że przekonania i czyny ludzkie zależą wyłącznie od procesów myślenia; tymczasem zależą one daleko więcej od uczucia.
Wielka zachodzi różnica między formalnym uznaniem zdania, nie dającego się zaprzeczyć, a silną wiarą, popychającą do czynów zgodnych z tym zdaniem; często najtrafniejsze dowody nie mogą wpoić w nas przekonania, wpływającego na nasze postępowanie; często zaś przeciwnie, proste twierdzenie, wypowiedziane z emfazą i głęboką wiarą, wywołuje bez dowodów, a nawet mimo wprost przeciwnych dowodów, niezłomne przekonanie. Stosuje się to przede wszystkim do ludzi mało wykształconych.
Łatwo zauważyć, że pewność twierdzenia i ton nakazujący budzi w nich wiarę i na odwrót, wyjaśnienia wiarę ich osłabiają. Nie logiczne rozumowanie, lecz żywe słowo, płynące z wewnętrznego przekonania, znajduje u nich wiarę. Ludzie ci nie są w stanie śledzić za związkiem, w jakim dowody z sobą się łączą, wysilając się na zrozumienie tego związku, gubią się; a w skutek tego przesłanki i wyniki, których koniecznego związku nie pojmują, rozrywają im się więcej, niż gdyby je wprost im zestawiono, zacieśniając między niemi związek za pomocą afektu, który się budzi pod wpływem natchnionego słowa.
Prawdą jest również i to, że najbardziej wykształcony umysł, umiejący ocenić wartość świadectw i na włos zważyć doniosłość argumentów, nie jest mimo to wszystko do takiego stopnia na wskroś rozumnym, żeby się kierował wyłącznie samym tylko rozumem z zupełnym wyłączeniem afektów.
Na każdym kroku spotyka się ludzi, posiadających obszerną bardzo wiedzę, a popełniających czyny, o których dobrze wiedzą, iż są złe; znoszą oni cierpienia, wynikające z ich błędów; żywe wspomnienie cierpień tych na chwilę powstrzymuje ich; i znów popadają w te same błędy, gdy się wspomnienie nieco zatarło.
Często się zdarza, że afekt tłumi zupełnie głos rozumu, jak to ma miejsce u hipochondryków. Na próżno dowodzą lekarze cierpiącemu na melancholię, że czarne myśli jego są iluzją, wynikającą z jego stanu cielesnego, próżne są jego osobiste w tym względzie doświadczenia; najdobitniejsze dowody, że przeczucia jego są nieuzasadnione, nie są w stanie uwolnić go od nich: bezustannie będzie w głębi swej duszy przekonany, że mu wielkie grozi nieszczęście.
Te i mnóstwo innych podobnych faktów wykazują, że wpływ kodeksu moralnego nieskończenie więcej zależy od afektów, które przepisy jego wywołują, niż od przeświadczenia o korzyściach, płynących z postępowania zgodnego z jego wymaganiami. Uczucia, jakie wpajamy w młodzież, szczepiąc w nich zasady moralne przez uwidocznienie im ich sankcji społecznej i religijnej wpływają daleko więcej na postępowanie, niż teoretyczne wywody, że stosowanie się do tych zasad do dobrobytu prowadzi. Jeśli zaś brak tych uczuć, które powstają na widok wzmiankowanej sankcji, to wiara utylitarna zwykle okazuje się niedostateczną dla wywołania postępowania z nią zgodnego.
Prawdą jest wszakże, ze obecnie uczucia ras wyżej rozwiniętych a zwłaszcza wyższych osobników w wysokim stopniu odpowiadają tym zasadom: sympatie, które u ludzi najwyżej rozwiniętych stały się organicznymi, wywołują dobrowolne stosowanie się do zasad altruistycznych. Ale nawet i dla nich sankcja społeczna, będąca po części wynikiem sankcji religijnej, nie jest bez znaczenia, albowiem wzmacnia wpływ tych przepisów. Ale dla ludzi, nie posiadających tak wysoko rozwiniętego uczucia moralnego, jest sankcja społeczna i religijna jeszcze ważniejszym środkiem dla wytknięcia kierunku ich postępowania.
Uprzedzenie więc anty-teologiczne do ważnych prowadzi błędów, gdyż z jednej strony nie pozwala nam uznać, w jak znacznym stopniu religijne systemy do dziś dnia przyczyniały się do wzmocnienia pewnych zasad postępowania, które w części były absolutnie dobre a w części dobre względnie do potrzeb czasu; z drugiej zaś staje się źródłem mniemania, jakoby zasady te od dzisiaj można było oprzeć na tak niewzruszonych rozumowych podstawach, iżby były w stanie kierować ludźmi, odzywając się li tylko do ich rozsądku.
* * *
Powyższe błędy, spowodowane anty-teologicznym uprzedzeniem, niczym są jednak w porównaniu z błędem, który nam pozostał do rozpatrzenia. Opozycja przeciwko zabobonnym wierzeniom prowadzi zwykle do najzupełniejszego wyrzeczenia się takowych, a to na podstawie przypuszczenia, iż zawierając w sobie tak wielką dozę fałszu, nawet i najmniejszej cząstki prawdy mieścić w sobie nie mogą. Tymczasem w istocie rzecz się ma tak, – co jednak staje się widocznym dopiero po wyczerpaniu się antagonizmu – że owe fałszywe wierzenia, których się zupełnie wyrzeczono, stanowią zewnętrzną tylko powłokę, ukrywającą w sobie prawdziwą ideę. Zarówno obrońcy jak i przeciwnicy systemów religijnych przypuszczają, że wszystko zawisło od dogmatu, stanowiącego przedmiot walki; tymczasem wszystkie dogmaty są tylko przemijającymi formami tego, co jest trwałe.
Proces ewolucyjny, który stopniowo przekształcał i doskonalił pojęcia ludzkie o wszechświecie, będzie i nadal je przekształcać i doskonalić. Pojęcia przyczyny i początku, które powolnym ulegały przemianom, będą i dalej się przemieniać. Ale żadna przemiana, choćby i do ostatecznych doszła granic, pojęć tych nie wyruguje ze świadomości ludzkiej, a stąd nigdy nie umilkną i uczucia im odpowiadające. I w tym wypadku podobnie jak w innych rozwój ogólnego swego kierunku nie zmieni, będzie szedł nadal po tej samej drodze jak dotąd. Dokąd zaś ta droga zmierza, o tym poucza nas historia naszego uczucia religijnego, która nam stopniowe zanikanie jego charakteru zmysłowego wykazuje, pozwalając z tego i o dalszym jego zanikaniu w przyszłości wnioskować aż do pozostawienia w świadomości naszej pewnego ostatka, dla którego odpowiedniej formy nie masz, ale który mimo to ma swój byt i siłę.
Wbrew wszelkim pozorom ewolucja uczucia religijnego odbywała się bez przerwy od pierwszych początków, a istota jego i wówczas, kiedy dopiero istniało w zarodku, była taż sama jak i w epoce najwyższego jego rozkwitu. Zjawiło się ono przede wszystkim u dzikiego człowieka pod postacią uczucia, którego on doznawał na widok innego człowieka, obdarzonego siłą wyższą niż on – na widok władcy swego, posiadającego zręczność i rozum, dzięki którym tenże osiągał rezultaty dla niego niepojęte – jednym słowem na widok czegoś tajemniczego i wzbudzającego jego podziw. Dla jego umysłu, nie zdolnego do spekulacji, zwykły bieg rzeczy nie przedstawiał nic cudownego. Regularne następstwa, stałe stosunki pomiędzy rzeczami nie były w jego oczach zagadkami, wymagającymi wyjaśnienia. Tylko anomalie w tym związku przyczynowym, który mu był najlepiej znany, a mianowicie w woli i władzy człowieka, zastanawiały go i dawały do myślenia. Dopiero wówczas, gdy obserwacja zjawisk innego rzędu tyle mu dostarczyła faktów, iż mógł je uogólniać, dopiero wówczas także i anomalie w tych dziedzinach obudziły w nim podobne wyobrażenie tajemniczości i też samo uczucie zdziwienia. Stąd wynikł pewien rodzaj fetyszyzmu.
Pomijając wszystkie stopnie pośrednie, przechodzimy do faktu, znamionującego drugie stadium rozwoju. W miarę zmniejszania się zdziwienia przez wyjaśnienie anomalii, powstaje zdziwienie na skutek zaobserwowania jednostajności; nowe powstaje pytanie: – Skąd powstały jednostajności? W miarę tego jak wiedza coraz więcej faktów przenosi z kategorii nieprawidłowych do kategorii prawidłowych, tajemniczość, zaszczepiona przedtem z zabobonnymi objaśnieniami zjawisk, przenosi się do umiejętnego tłumaczenia tychże; wówczas to mnóstwo pojedynczych tajemnic tonie w jednej ogólnej tajemnicy. Astronom, któremu się udało już dowieść, że obroty systemu słonecznego zależą od jednostajnej i niezmiennie działającej siły, nazwanej „ciężkością”, nie jest w stanie siły tej pojąć.
Żeby zrozumieć działanie słońca na ziemię przypuszcza pośrednictwo pewnego medium; przypuszczenie to musi on zrobić, jeśli chce pojąć zjawiska, nad którymi się zastanawia; ale tajemnica na nowo się odradza w pytaniu o istocie tego medium. Zmuszony do przyjęcia cząsteczek eteru jako symbolu, przekonywa się, iż one w rzeczy samej są tylko symbolem. W takim samem położeniu jest fizyk i chemik. Hipoteza atomów i molekuł pozwala im dawać wiele wyjaśnień, sprawdzanych przez doświadczenie, ale ostateczne pierwiastki materii nie dadzą się pojąć. – W miejsce pojedynczych zagadek, tkwiących w procesach materialnych, które im się udało rozwiązać, staje jedno zagadnienie pod postacią materii w ogóle jako pytanie absolutne. I tak, od chwili gdy w dzikim człowieku na widok siły, przewyższającej jego własną, powstał zarodek idei tajemnicy wraz z zarodkiem uczucia czci, odbywa się ciągły postęp, zmierzający ostatecznie do uznania tajemnicy poza każdym procesem i każdym zjawiskiem i do przeniesienia czci dla czegoś, co jest tylko szczegółowym i przypadkowym, na coś powszechnego i nieustającego.
Dlatego też nie należy przypuszczać, żeby uczucie religijne znikło lub zmieniło kierunek swego rozwoju. Właściwości form, pod którymi się ono zjawiało, niegdyś bardzo wybitne, a dzięki umysłowemu postępowi coraz mniej wyraźne, będą się coraz więcej zacierać, ale istota uczucia pozostanie. Ani przez indukcję, ani przez dedukcję nie da się uzasadnić mniemanie, iż przedmiot uczucia tego zostanie wyparty przez inny, jak przypuszczają ci, którzy w „Religii ludzkości” widzą religię przyszłości. – Chociażby i przewaga uczucia moralnego, odnoszącego się do ludzkości, przybrała jak największe rozmiary, nie zajmie ono nigdy miejsca uczucia, słusznie nazwanego religijnym, którego źródłem- to, co stoi ponad ludzkością i ponad wszystkim w świecie. Dziecko może na chwilę przytłumić w sobie świadomość o otaczającej go ciemności, gdy głowę kołdrą nakryje; ale świadomość ta, choć nie tak wyraźna, niemniej przeto trwa, a wyobraźnia i dalej zajmuje się przedmiotami, leżącymi poza zdolnością dostrzegania. Ani „Religia ludzkości”, ani nic innego w tym rodzaju nie będzie nigdy w stanie czego innego dokonać, jak tylko na chwilę usunąć myśl o potędze, której drobnym i przemijającym produktem jest ludzkość – o potędze, która bez przerwy coraz nowe wydawała objawy, zanim jeszcze ludzkość istniała, i której objawy trwać będą, gdy ludzkość już istnieć przestanie.
Tego rodzaju prawd nie pozwala uznać uprzedzenie anty-teologiczne. A kto pod wpływem uprzedzenia tego nie pojmuje prawdy, na której wszystkie religie się wspierają, ten zapoznaje wartość religijnych instytucji w przeszłości, odmawia im użyteczności w teraźniejszości, i oczekuje bezpowrotnego ich zniknięcia w przyszłości. A stąd płyną błędy w socjologicznych rozumowaniach.
I tak do przeróżnych form uprzedzeń, których się wystrzegać należy przy studiowaniu umiejętności społecznej, wypada jeszcze dodać i uprzedzenie, równie może potężne i równie zgubne jak każde inne, a mianowicie to, które płynie z przekonań i uczuć religijnych. Zarówno pod ogólna formą bigoterii teologicznej jak i pod szczegółową formą bigoterii sekciarskiej wpływa ono w właściwy sobie sposób na nasze poglądy na sprawy publiczne; gdy znów reakcja przeciwko niemu paczy te poglądy w sposób wprost przeciwny.
Uprzedzenie teologiczne, w swój formie ogólnej, sprawia, iż pierwiastek uległości w religii ma przewagę nad jej pierwiastkiem moralnym; – w skutek tego wywołuje ocenę postępków ludzkich raczej według zewnętrznej ich zgody z pewnym dogmatem, niż według wewnętrznej zgody z dobrobytem ludzkości, i nie pozwala oceniać wartości instytucji społecznych ze względu na ich rezultaty. Podczas gdy teologiczne uprzedzenie ogólne staje się w Socjologii źródłem fałszu przez to, iż przyjmuje kryterium nieodpowiednie w umiejętności w właściwym tego słowa znaczeniu; rzuca teologiczne uprzedzenie szczegółowe inne ziarna fałszu przez stosowanie swoich odrębnych punktów widzenia. Wszelkie instytucje dawne i obecne, nasze i obce, oceniają się według tego, czy odpowiadają lub nie pewnym szczegółowym dogmatom, i stosownie do tego wydają się wyroki uznania lub nagany; stąd jasno wynika, że z powodu różnorodności dogmatów, zależnie od czasu i miejsca, i poglądy socjologiczne, z nich płynące, muszą być we wszystkich wypadkach z wyjątkiem jednego błędne, a prawdopodobnie są błędne we wszystkich.
Z drugiej strony i uprzedzenie anty-teologiczne paczy nasze poglądy na społeczne zjawiska przez to, iż zapoznaje wartość systemów religijnych. Stwarza ono pewną niechęć do przyznania systemowi religijnemu znaczenia normalnego i istotnego czynnika w rozwoju wszelkiego społeczeństwa; a także odwodzi od zrozumienia, że właściwości jego są w niejakiej zależności od warunków społecznych, i że forma jego jest przemijająca, lecz istota trwała. O ile więc uprzedzenie anty-teologiczne prawd tych uznać lub odpowiednio ocenić nie pozwala, o tyle staje się źródłem fałszywych poglądów.
Trudno zachować niezbędną równowagę między sympatiami i antypatiami, jakie w nas budzą te lub inne dogmaty. Wobec tego rozprzężenia teologicznego, które ze wszech stron z wielką odbywa się prędkością, bardzo wielu zaczęło się obawiać, a mała garstka spodziewać, iż nic z religii nie pozostanie. I obawy te i nadzieje nie mają podstawy, i należy się ich pozbyć wprzódy, zanim będziemy w stanie wyrobić sobie słuszne poglądy w dziedzinie umiejętności społecznej. Zarówno przemiany, które dotychczas miały miejsce, tak i przemiana, dziś się odbywająca, niczym innym nie jest, jak tylko postępem od formy niższej i niewłaściwej już do formy wyższej i właściwszej; ani przemiana obecna ani przemiany przyszłe nie zniszczą tego, co się przemienia, podobnież jak tego nie dokonały przemiany przeszłe.