Instytucje eklezjastyczne – R. XV. Przeszłość i przyszłość kościoła

§ 656. Tak jak wcześniej opisując pochodzenie i rozwój instytucji eklezjastycznych trzeba było opisać pochodzenie i rozwój religii, tak prawdopodobna przyszłość instytucji eklezjastycznych nie mogłaby uchodzić za prognozę bez wskazania prawdopodobnej przyszłości religii. Nieuchronnie stąd zakończenie poprzedniego rozdziału częściowo uprzedziło zawartość obecnego. Tutaj, po krótkim zrekapitulowaniu głównych cech ewolucji religii, proponuję podać racje dla konkluzji tak wskazanych odnośnie ostatecznej formy religii.

W przeciwieństwie do świadomości zwykłej, świadomość religijna dotyczy tego, co leży poza dziedziną zmysłów. Zwierzę myśli tylko o rzeczach, których może dotknąć, zobaczyć, usłyszeć, posmakować etc.; a jest to prawdą też o małym dziecku, nieuczonym głuchoniemym, najmniej rozwiniętym dzikim. Ale człowiek rozwinięty myśli też o bytach, które uważa za zwykle niedotykalne, niesłyszalne, niewidzialne, a mimo to oddziałujące na niego. Cóż sugeruje mu te pojęcie oddziaływania transcendentnego względem percepcji? Jak te idee dotyczące nadprzyrodzoności wykształcają się z idei dotyczących tego co przyrodzone? Przejście nie może być nagłe, a wytłumaczenie genezy religii musi zaczynać od opisu kroków na jakich to przejście w myśleniu zaszło.

Teoria ducha ukazuje te kroki całkiem jasno. Ukazała nam, że mentalne zróżnicowanie niewidzialnych i niedotykalnych bytów postępuje powoli i niezauważenie. W tym, że wierzy się, iż inne-ja, które, jak się przypuszcza, ma wędrować w snach, rzeczywiście uczyniło i widziało to, co się śniło – w tym, że to inne-ja, kiedy odchodzi w momencie śmierci, choć oczekuje się, że wkrótce wróci, wyobrażane jest jako sobowtór równie materialny jak pierwowzór – w faktach tych widzimy, że czynnik nadprzyrodzony w swej pierwotnej formie różni się bardzo nieznacznie od czynnika przyrodzonego – jest po prostu tym człowiekiem-pierwowzorem z pewnymi dodanymi mocami potajemnego odchodzenia i robienia rzeczy dobrych lub złych. A fakt, że kiedy sobowtór zmarłego człowieka przestaje się śnić, wnioskuje się z tego o jego ostatecznej śmierci, ukazuje nam, że te najwcześniejsze nadprzyrodzone czynniki pojmowane są jako posiadające jedynie tymczasową egzystencję: pierwsze tendencji do ustalenia świadomości tego co nadprzyrodzone, okazują się być nieudanymi.

W wielu przypadkach nie osiąga się żadnego wyższego stopnia dyferencjacji. Populacja duchów rekrutująca się ze zmarłych z jednej strony, ale z drugiej tracąca swych członków w miarę jak się o nich zapomina i przestaje się o nich śnić, nie wzrasta; a żadna jednostka w nią włączona nie jest uznawana w następnych pokoleniach za ustaloną nadprzyrodzoną potęgę. Taki Unkulunkulu, czyli stary-stary Zulusów, ojciec rasy uważany jest tam za ostatecznie i zupełnie umarłego, a przejednywanie dotyczy tylko duchów ludzi ostatnio zmarłych. Ale tam, gdzie okoliczności sprzyjają kontynuowaniu ofiar na grobach, o których świadczą członkowie każdego nowego pokolenia, którym powiedziano o zmarłych i którym przekazano tradycję, tam ostatecznie powstaje koncepcja stale istniejącego ducha. Tak ustala się wyraźniejsze przeciwieństwo między istotami nadprzyrodzonymi a przyrodzonymi. Jednocześnie powoduje to wzrost liczby tych domniemanych istot nadprzyrodzonych, ponieważ ich suma teraz stale się zwiększa; następuje także wzmocnienie tendencji do myślenia o nich, jako obecnych wszędzie wokoło i powodujących wszystkie niezwykłe wydarzenia.

Wkrótce między przypisywanymi duchom mocami powstają różnice. Wynikają one naturalnie z obserwacji różnic między mocami żywych jednostek. Konsekwencją tego jest, że podczas gdy zwykłe duchy są przejednywane tylko przez swych potomków, sporadycznie, z ostrożności przejednywa się też duchy jednostek bardziej wzbudzających strach, pomimo tego nawet, że nie towarzyszą temu żadne roszczenia do pokrewieństwa. Całkiem wcześnie powstają tak wśród nadprzyrodzonych istot rangi, które ostatecznie tak silnie są zaznaczane.

Notoryczne wojny, które bardziej niż wszystkie inne przyczyny zapoczątkowują te pierwsze zróżnicowania, nadal zapoczątkowują dalsze i bardziej kategoryczne. Gdyż wraz z tym łączeniem się małych społeczeństw w większe i ponownym ich łączeniem się w jeszcze większe, co spowodowane jest przez wojnę, oczywiście, wraz ze zwielokratniającą się gradacją władzy między żywymi ludźmi, powstaje idea zwielokrotnionej gradacji władzy wśród ich duchów. Tak, w miarę upływu czasu kształtują się koncepcje wielkich duchów czy bogów, liczniejszych drugorzędnych duchów, czy półbogów i tak dalej w dół – [co stanowi KK] panteon: nie ma ciągle jednak żadnej istotnej różnicy rodzaju; jak to widzimy w tym, że zwykłe duchy nazywano manes-bogami przez Rzymian a elohim przez Hebrajczyków. Co więcej, odbijając, tak jak dalsze życie na tamtym świecie odbija to życie na tym świecie, po względem potrzeb, zajęć i organizacji społecznej, powstaje nie tylko zróżnicowanie stopni między nadprzyrodzonymi istotami ze względu na ich moce, ale także ze względu na ich charakter i rodzaje działalności. Stają się lokalnymi bogami, i bogami panującymi nad tym czy tamtym porządkiem zjawisk, stają się dobrymi albo złymi duchami o różnych cechach; a tam, gdzie w wyniku podboju jedno społeczeństwo zostało postawione nad innym, każde posiadające swój własny system wyprowadzonych od duchów wierzeń, wytworzyło to zawiłe połączenie takich wierzeń, stanowiące mitologię.

Oczywiście pierwotne duchy są sobowtórami podobnymi we wszystkim do swych pierwowzorów, a bogowie (kiedy nie są to żyjący członkowie zwycięskiej rasy) są sobowtórami potężniejszych ludzi, co powoduje, że zasadniczo pojmowani są jako nie mniej ludzcy niż inne duchy pod względem charakteru, namiętności i inteligencji. Tak, jak o sobowtórach zwykłych zmarłych, przypuszcza się, że spożywają ciało, krew, wino gdy im zostaną ofiarowane: początkowo dosłownie, a później w bardziej duchowy sposób – przez spożywanie ich esencji. Nie tylko zjawiają się jako widzialne i dające się dotknąć osoby, ale wchodzą w konflikty z ludźmi, są ranieni, cierpią ból: jedyną różnicą między nimi są cudowne moce ozdrawiania i wynikająca z nich nieśmiertelność.

Tutaj, rzeczywiście, potrzeba pewnych zastrzeżeń: gdyż nie tylko rozmaite ludy utrzymują, że bogowie umierają pierwszą śmiercią (jak naturalnie dzieje się gdy są członkami zwycięskiej rasy, nazywani bogami z powodu swej wyższości), ale, jak w przypadku Pana, przypuszcza się, nawet wśród kulturalnych, że jest też druga i ostateczna śmierć boga, jak ta druga i ostateczna śmierć ludzi, w którą wierzą obecni dzicy. Wraz z postępem cywilizacji rozbieżność między istotami nadprzyrodzonymi a przyrodzonymi staje się bardziej stanowcza. Nic nie może powstrzymać stopniowej dematerializacji ducha i boga, a dematerializacja ta nieświadomie wspierana jest przez wysiłek zmierzający do osiągnięcia konsekwencji idei działań nadprzyrodzonych: bóg przestaje już być kimś, kogo można dotknąć, a potem także zobaczyć czy usłyszeć.

Wraz z tą dyferencjacją atrybutów fizycznych od tych właściwych ludziom, podąża dużo wolniej dyferencjacja atrybutów mentalnych. Bóg dzikiego, przedstawiany jako wyposażony w inteligencję ledwie, jeśli w ogóle większą od żywego człowieka, daje się zwieść z łatwością. Nawet bogowie na wpół cywilizowanych ludów są oszukiwani, wprowadzani w błąd, żałują tego, co planowali; i tylko z biegiem czasu powstaje koncepcja nieograniczonego postrzegania i wszechwiedzy. Równocześnie równoległą przemianę przechodzi natura emocjonalna. Grubiańskie żądze, pierwotnie rzucające się w oczy i troskliwie zaspakajane przez wyznawców, stopniowo zanikają, pozostawiając jedynie namiętności mniej związane z cielesnym zaspokojeniem, a ostatecznie te również zostają częściowo zdehumanizowane.

Charakter przypisywany bóstwom ciągle adaptuje się i re-adaptuje do potrzeb stanu społecznego. Podczas fazy aktywności wojowniczej główny bóg pojmowany jest: jako utrzymujący, że największą zbrodnią jest niesubordynacja, jako nieprzejednany w gniewie, niemiłosierny w karaniu, a jakiekolwiek domniemane atrybuty łagodniejszego rodzaju zajmują bardzo niewiele miejsca w świadomości społecznej [social consciousness]. Ale gdy wojowniczość zamiera, a surowa despotyczna forma rządu jej przypisana stopniowo ograniczana jest przez formę przypisaną industrializmowi, na pierwszy plan w świadomości społecznej we wzrastającej mierze wysuwają się te cechy przypisane boskiej naturze, które przystają do etyki pokoju: boska miłość, boskie przebaczenie, boskie miłosierdzie, stanowią teraz rozwijaną charakterystykę.

Aby jasno uświadomić sobie skutki postępu mentalnego i zmieniania się życia społecznego tak wyrażone abstrakcyjnie musimy teraz spojrzeć na nie konkretnie. Jeśli, bez powyższych konkluzji, rozważymy opowieści, dokumenty i pomniki Egipcjan, widzimy, że z ich pierwotnych idei bogów zwierzęcych czy ludzkich, rozwijały się uduchowione idee bogów, a ostatecznie boga; dopóki kapłaństwo z późniejszych czasów nie odrzuciło wcześniejszych idei, opisywanych wówczas jako skażenie, ulegało samo wpływowi uniwersalnej tendencji do odnoszenia się do stanu pierwotnego jako najwyższego – tendencji dającej się prześledzić aż do teorii współczesnych teologów i mitologów. Co więcej, jeśli odkładając na bok spekulacje, i nie pytając jaką wartość historyczną może mieć Iliada, potraktujemy ją po prostu jako wskazującą wczesną grecką koncepcję Zeusa i porównując ją z pojęciami zawartymi w Platońskich dialogach, widzimy, że cywilizacja grecka znacząco zmodyfikowała (przynajmniej w co lepszych umysłach) czysto antropomorficzną jego koncepcję: niższe ludzkie atrybuty upadają a wyższe przekształcają się. Podobnie, jeśli przeciwstawiamy hebrajskiego Boga opisanego we wczesnych podaniach, podobnego ludziom z wyglądu i emocji, z hebrajskim Bogiem, jak go opisują prorocy, ukazuje się nam rozszerzanie zakresu władzy wraz ze wzrastającym oddalaniem natury od ludzkiej. A przechodząc do jego koncepcji, które teraz się przyjmuje, uświadamiamy sobie skrajną przemianę. Przez wygodną nieświadomość, bóstwo, które we wczesnych czasach przedstawiane jest jako zatwardzające serca ludzi, aby popełniali czyny podlegające karze i jako używające kłamliwego ducha, aby ich zwieść, zaczyna być pojmowane jako wcielenie cnót transcendujących cnoty najwyższe, jakie możemy sobie wyobrazić.

Tak też, uznając fakt, że w umyśle pierwotnego człowieka nie istnieje religijna idea ani uczucie religijne, odkrywamy, że z biegiem społecznej ewolucji i towarzyszącej jej ewolucji inteligencji idee i uczucia, które wyróżniamy jako religijne są wytwarzane, i że w procesie przyczynowym jasno dającym się wyśledzić, przemierzają te stadia, które je przyniosły miedzy cywilizowanymi rasami do ich obecnych form.

§ 657. Co możemy teraz wnioskować o przyszłej ewolucji idei i uczuć religijnych? Z jednej strony jest rzeczą nieracjonalną przypuszczać, że zmiany, które doprowadziły świadomość religijną do jej obecnego stanu, nagle się zatrzymają. Z drugiej strony nieracjonalną rzeczą jest przypuszczać, że świadomość religijna, naturalnie wytworzona, jak widzieliśmy, zaniknie i pozostawi niezapełnioną lukę. Jasne jest, że muszą zachodzić dalsze zmiany, i jakkolwiek bardzo byłaby zmieniona, nadal musi istnieć. Jakich zatem zmian możemy oczekiwać? Jeśli zredukujemy wyżej zarysowany proces do najprostszych terminów, powinniśmy ujrzeć naszą drogę do odpowiedzi.

Jak wykazano w Pierwszych zasadach, § 96, ewolucja jest w swym przebiegu często modyfikowana przez tę dysolucję, która ostatecznie ją niweczy: zmiany, które zwykle się ujawniają stanowią zróżnicowane skutki przeciwnych tendencji w kierunku integracji i dezintegracji. Aby właściwie zrozumieć pochodzenie i schyłek systemów religijnych i prawdopodobną przyszłość obecnie istniejących, musimy wziąć tę prawdę pod uwagę. W czasie tych wczesnych stadiów, przez które utworzyła się hierarchia bogów, półbogów, manes-bogów i duchów różnych rodzajów i rang, ewolucja trwa nadal z małymi tylko ograniczeniami. Skonsolidowana mitologia wytworzona podczas wzrastania mnóstwa nadprzyrodzonych istot na nią się składających, osiąga wzrastającą złożoność wraz ze wzrostem zróżnicowania kompozycji części i atrybutów jej członków. Ale antagonistyczna dysolucja ostatecznie osiąga przewagę. Rozprzestrzeniające się rozpoznanie naturalnej przyczynowości stoi w konflikcie z tą mitologiczną ewolucją i nieświadomie osłabia te z jej wierzeń, które znajdują się w największej rozbieżności z rozwijającą się wiedzą. Mniej myśli się o demonach i drugorzędnych bóstwach zawiadujących różnymi dziedzinami Przyrody, w miarę jak zjawiska do nich przypisane zaczynają być uważane zwykle jako następujące zgodnie ze stałym porządkiem; i stąd te pomniejsze składniki mitologii powoli rozwiewają się. W tym samym czasie, wraz ze wzrastającą dominacją wielkiego boga przewodzącego hierarchii, podąża narastające przypisywanie mu działań, które dotąd były rozproszone między licznymi nadprzyrodzonymi istotami: zachodzi integracja władzy. Proporcjonalnie do wzrostu konsekwencji koncepcji wszechmogącego i wszechobecnego bóstwa następuje zanik jego domniemanych ludzkich atrybutów: dysolucja zaczyna oddziaływać na najwyższą osobowość pod względem przypisywanych jej form i natury.

Jak już widzieliśmy, w najbardziej zaawansowanych społeczeństwach, a zwłaszcza wśród ich najwyższych członków, proces łączenia wszystkich mniejszych nadprzyrodzonych potęg w jedną nadprzyrodzoną moc dochodzi do granicy, a ta nadprzyrodzona moc została już, przez to, co M. Fiske trafnie nazwał deantropomorfizacją, pozbawiona swych rażących atrybutów człowieczeństwa. Jeśli rzeczy w przyszłości będą kontynuować ten sam ogólny bieg jak dotychczas, musimy wnioskować, że te odpadanie ludzkich atrybutów będzie trwało. Niech nam będzie wolno zapytać, jakich pozytywnych zmian można się stąd spodziewać.

Dwa czynniki muszą się zjednoczyć w ich wytworzeniu. Są to: rozwój tych wyższych uczuć, które nie pozwolą już tolerować przypisywania niższych uczuć bóstwu oraz rozwój intelektualny, który powoduje niezadowolenie z topornych tłumaczeń wcześniej akceptowanych. Oczywiście, wskazując skutki tych czynników muszę wymienić niektóre pokrewne, ale trzeba spojrzeć na nie wraz z innymi.

§ 658. Okrucieństwo fidżijskiego boga, przedstawianego jako pożeracza dusz zmarłych, jak można przypuszczać, który może sprawiać torturę podczas tego procesu, jest jednak niewielkie w porównaniu z okrucieństwem boga, który skazuje ludzi na tortury wieczyste; a przypisywanie takiego okrucieństwa, chociaż zwyczajne w eklezjastycznych formułach, czasami zdarzające się w kazaniach i ciągle jeszcze czasami ilustrowane obrazowo staje się tak nieznośne dla lepszych natur, że, podczas gdy niektórzy teologowie wyraźnie mu zaprzeczają, inni cicho wyłączają je ze swego nauczania. Jasne, że ta zmiana nie może się dopełnić dopóki wierzenia w piekło i potępienie nie zanikną . Ich zaniknięcie zwiększy jeszcze wzrastającą odrazę w stosunku do niesprawiedliwości. Karanie potomków Adama przez setki pokoleń straszliwymi karami za małe wykroczenie, którego oni nie popełnili; potępienie wszystkich ludzi, którzy nie skorzystali z domniemanego sposobu otrzymania przebaczenia, o którym większość ludzi nigdy nie słyszała, a zgodnie z którym pojednanie dokonuje się poprzez ofiarę z doskonale niewinnego syna, [konieczną] by zaspokoić przypuszczalną potrzebę przebłagalnej ofiary; są to sposoby działania, które przypisane ludzkiemu władcy, mogłyby wywołać odrazę, a przypisanie jej Ostatecznej Przyczynie rzeczy, nawet teraz odczuwane jako nastręczające mnóstwa trudności, musi stać się niemożliwym. Tak również musi wymrzeć wierzenie, że Moc obecna w niezliczonych światach poprzez nieskończoną przestrzeń, i która podczas milionów lat wcześniejszej egzystencji Ziemi istniała nie potrzebując, by mieszkańcy oddawali jej honory, została owładnięta łaknieniem pochwał, a stworzywszy rodzaj ludzki będzie się gniewać na ludzi, jeśli nie będą ustawicznie jej mówić, jak wielka ona jest. Tak szybko jak ludzie uciekają od uroku wczesnych wrażeń, które powstrzymują ich od myślenia, tak szybko odmówią przypisywania cechy charakteru, która jest przeciwieństwem cech godnych czci.

Podobnie, jeśli chodzi o logiczne niezgodności coraz bardziej widoczne dla wzrastającej inteligencji. Przechodząc nad powszechnie znanymi trudnościami, polegającymi na tym, że rozmaite z milcząco przyjętych boskich cech pozostają w sprzeczności z boskimi atrybutami inaczej przypisanymi: że bóg, który żałuje tego, co zrobił musi mieć braki tak w mocy jak i w przezorności, że jego gniew zakłada zdarzenie, które jest sprzeczne z zamiarem i tak wskazuje niedobór środków; przechodzimy do głębszej trudności takiej jak ta, że emocje, wspólnie z wszystkimi emocjami, mogą istnieć tylko w świadomości, która jest ograniczona. Każda emocja ma swe poprzedzające idee a poprzedzające idee, jak się zwykle przypuszcza, występuje w Bogu: przedstawia się go jako widzącego i słyszącego to czy owo i jako będącego tym samym emocjonalnie poruszonym. Znaczy to, że koncepcja boskości, która posiadała by te cechy charakteru w sposób konieczny, kontynuuje antropomorficzną, nie tylko w tym znaczeniu, że te przypisywane emocje są podobne do tych ludzkich, ale także w tym sensie, że stanowią one części świadomości, która, tak jak ludzka świadomość, ukształtowana jest przez następujące po sobie stany. A taka koncepcja boskiej świadomości jest nie do pogodzenia zarówno z niezmiennością równocześnie przypisywaną bóstwu. Gdyż świadomość składająca się z idei i uczuć spowodowanych przez przedmioty i zdarzenia nie może jednocześnie obejmować wszystkich przedmiotów i zdarzeń z całego wszechświata. By wierzyć w boską świadomość ludzie muszą się powstrzymywać od myślenia nad tym, co rozumieją przez świadomość – muszą poprzestać nagle na werbalnych twierdzeniach, a twierdzenia, które wykluczają z tłumaczenia w myślach staną się coraz bardziej niesatysfakcjonujące.

Oczywiście podobne trudności ujawniają się, kiedy mówi się o woli Boga. Tak długo jak powstrzymujemy się od nadawania określonego znaczenia słowu wola, możemy mówić że Przyczyna Wszystkich Rzeczy ją posiada, tak łatwo, jak możemy powiedzieć, że kółko posiada zamiłowanie aprobaty; ale kiedy od słów przechodzimy do myśli, jakie za nimi stoją, odkrywamy, że nie możemy połączyć w świadomości terminów jednego twierdzenia, tak jak nie możemy drugiego. Ktokolwiek wyobraża sobie jakąś wolę inną niż własną, musi uczynić to w terminach swej własnej woli, która jest jedyną wolą jaką bezpośrednio zna: o wszystkich innych wolach może tylko wnioskować. Ale wola tak jak każdy ją sobie uświadamia, zakłada motyw – jakiegoś rodzaju skłaniającą potrzebę. Absolutna obojętność wyłącza koncepcję woli. Co więcej, wola, jako zakładająca skłaniającą potrzebę przywodzi na myśl pewne cele rozważane jako mające być osiągnięte i kończy się wraz z ich osiągnięciem: jakieś inne życzenie odnoszące się do jakiegoś innego celu zajmuje jego miejsce. Znaczy to, że wola, tak jak emocja, koniecznie zakłada szereg stanów świadomości. Koncepcja boskiej woli, wyprowadzona z ludzkiej zakłada podobnie lokalizację w miejscu i czasie. Chcenie każdego celu wyłącza ze świadomości na pewien czas chcenie innego celu; stąd też jest niezgodne z wszechobecną aktywnością, która jednocześnie osiąga nieskończoność celów.

Tak samo z przypisywaniem inteligencji. Nie myśląc o założonej seryjności i ograniczoności jak poprzednio, musimy zauważyć, że inteligencja, jak może być dla nas zrozumiała, zakład egzystencję niezależną od siebie i obiektywną względem siebie. Utrzymuje się jako zmiany spowodowane przede wszystkim przez obce działania – wrażenia wytworzone przez rzeczy poza świadomością, i idee wyprowadzone z takich wrażeń. Mówić o inteligencji, która istnieje pod nieobecność takich obcych aktywności, to używać słowa pozbawionego znaczenia. Jeśli na wywód, że Pierwsza Przyczyna, rozważana jako inteligentna, musi podlegać stałemu oddziaływaniu niezależnych obiektywnych aktywności odpowiada się, że powstały one na skutek stworzenia i były pierwotnie zawarte w Pierwszej Przyczynie, wówczas odpowiedź brzmi, że w takim wypadku Pierwsza Przyczyna mogłaby, przed tym stworzeniem nie mieć niczego, co mogłoby spowodować w niej takie zmiany, jak te, które stanowią to, co nazywamy inteligencją i musiała stąd być nieinteligentną w czasie, kiedy inteligencja była najbardziej potrzebna. Stąd jasne jest, że przypisywana inteligencja nie odpowiada w żadnej mierze temu, co my znamy pod tą nazwą. Jest to inteligencja bez wszystkich cech ją odznaczających.

Te i inne trudności, z których pewne są często dyskutowane, ale nigdy nie usunięte, muszą zmusić ludzi w przyszłości do porzucenie wyższych antropomorficznych cech przydawanych Pierwszej Przyczynie, tak jak od dawna odrzucali niższe. Koncepcja, która rozszerzała się od początku, musi nadal się rozszerzać aż, przez zaniknięcie jej granic, staje się świadomością, która przekracza formy określonej myśli, chociaż na zawsze pozostanie świadomością.

§ 659. „Ale w jaki sposób można osiągnąć taką ostateczną świadomość Niepoznawalnego, milcząco przyjmowaną za prawdziwą, przez stopniowe modyfikacje koncepcji, która jest absolutnie nieprawdziwa? Teoria ducha dzikiego jest bezpodstawna. Materialny sobowtór zmarłego, w który on wierzy, nigdy w żaden sposób nie istniał. A jeśli stopniowa dematerializacja tego sobowtóra zapoczątkowała koncepcję czynnika nadprzyrodzonego w ogólności – jeśli koncepcja bóstwa, uformowana przez odpadanie pewnych ludzkich atrybutów i przemianę innych, wynika z kontynuacji tego procesu; czyż koncepcje przygotowywane przez doprowadzanie tego procesu do jego granic rozwinięte i oczyszczone nie są również fikcją? Z pewnością, jeśli pierwotne wierzenia były absolutnym fałszem, wszystkie wierzenia z nich wyprowadzone muszą być [również KK] absolutnym fałszem”.

Zastrzeżenie to wygląda fatalnie; i byłoby fatalne, gdyby jego przesłanki były uzasadnione. Nieoczekiwanie, jak to będzie dla większości czytelników, odpowiedź, jaką tutaj podamy, jest taka, że w pierwotnej koncepcji od początku zawarty był zarodek prawdy – prawdy mianowicie takiej, że moc, która manifestuje się w świadomości jest tylko odmiennie uwarunkowaną formą mocy, która manifestuje się poza świadomością.

Każdy dobrowolny akt dostarcza pierwotnemu człowiekowi dowodu źródła energii w nim samym. Nie chodzi o to, że on rozważa te wewnętrzne doświadczenia, ale w doświadczeniach tych pojęcie to znajduje się ukryte. Kiedy powoduje ruch swych kończyn, a przez nie ruch innych rzeczy, jest świadomy towarzyszącego temu uczuciu wysiłku. A to poczucie wysiłku, które jest postrzegane jako poprzednik zmian spowodowanych przez niego, zaczyna być pojmowany jako poprzednik zmian przez niego nie spowodowanych – wyposażając go w termin myślenia, przy pomocy którego przedstawia początek tych obiektywnych zmian. Początkowo ta idea mięśniowych sił jako poprzedzających zwykłe wydarzenia wokół niego, wnosi z sobą cały zbiór skojarzonych idei. Myśli o domniemanych wysiłkach jako o wysiłkach podejmowanych przez istoty mu podobne. W miarę upływu czasu te sobowtóry zmarłych, o których przypuszcza się, że są sprawcami wszystkich nawet najbardziej zwykłych zmian zmieniając się w jego wyobrażeniu, oprócz stania się mniej materialnymi, niektóre z nich rozwijają się w większe osobistości przewodzące całym klasom zjawisk, o porównywalnie regularnym porządku, sugeruje wierzenie w istoty, które, choć są daleko bardziej potężne niż człowiek, są mniej zróżnicowane w swych sposobach działania. Tak więc idea siły jako sprawowanej przez taką istotę, staje się mniej związana z ideą ludzkiego ducha. Dalsze postępy, przez które mniejsze nadprzyrodzone czynniki łączą się w jednym ogólnym czynniku, i przez które osobowość tego ogólnego czynnika staje się niewyraźna w trakcie coraz szerszego rozpościerania się, zmierzają ciągle dalej do rozdzielenia pojęcia obiektywnej siły od siły znanej jako ta w świadomości; a rozdzielenie to osiąga swe ekstremum w myśleniu uczonego [dosł. człowieka wiedzy KK], który interpretuje w terminach siły nie tylko widzialne zmiany zmysłowych ciał, ale wszystkie fizyczne zmiany w ogóle, nawet falowanie środowiska eterycznego. Jednakże o sile tej (czy to będzie siła w tej statycznej formie dzięki której materia stawia opór, czy w formie dynamicznej wyróżnianej jako energia) do końca myśli w terminach tamtej wewnętrznej energii, którą jest świadomy jako mięśniowego wysiłku. Jest on zmuszony symbolizować obiektywną siłę w terminach subiektywnej siły z braku jakiegoś innego symbolu.

Spójrzmy teraz na konsekwencje. Ta wewnętrzna energia, która w doświadczeniach pierwotnego człowieka była zawsze bezpośrednim poprzednikiem zmian dokonanych przez niego – ta energia, o której kiedy interpretuje zewnętrzne zmiany, myśli on przypisując jej atrybuty związane z ludzką osobowością w nim samym, jest tą samą energią, która uwolniona od antropomorficznych dodatków symbolizuje teraz przyczynę wszystkich zewnętrznych zjawisk. Ostatnim stadium przygotowawczym jest zdanie sobie sprawy z prawdy, że siła, tak jak istnieje poza świadomością, nie może być podobna do tego, co znamy jako siła w naszej świadomości, i że jednakże, skoro każda z nich może wytworzyć drugą, muszą być różnymi rodzajami tej samej. Konsekwentnie, ostatecznym rezultatem tej spekulacji rozpoczętej przez pierwotnego człowieka, jest to, że Moc przejawiająca się poprzez Wszechświat, wyróżniana jako materialna jest tą samą Mocą, która w nas samych wzbiera w formie świadomości.

Nie jest prawdą zatem, że powyższa argumentacja proponuje wyprowadzenie prawdziwego wierzenia z wierzenia, które jest zupełnym fałszem. Przeciwnie, ostateczna forma świadomości religijnej jest ostatecznym rozwinięciem świadomości, zawierającej od początku zalążek prawdy, której na przeszkodzie stało mnóstwo błędów.

§ 660. Ci, którzy sądzą, że nauka rozprasza religijne wierzenia i uczucia, zdają się być nieświadomi, że jakąkolwiek tajemnicę odejmie się ze starych wyjaśnień, dodaje się ją do nowych. Albo raczej, możemy powiedzieć, że przeniesieniu z jednych do drugich towarzyszy [jej] wzrost, ponieważ wytłumaczenie, które zdaje się być prawdopodobnym, nauka zastępuje wyjaśnieniem, które przenosząc nas tylko na pewną odległość, pozostawia nas w obecności jawnie niewytłumaczalnego.

W jednym ze swych aspektów rozwój naukowy jest stopniowym przeobrażaniem Natury. Tam, gdzie zwykłe postrzeganie widzi doskonałą prostotę on ujawnia wielką złożoność, gdzie zdaje się istnieć absolutna bezładność, on ujawnia wzmożoną aktywność, w czym pojawia się zwykła pustka on znajduje wspaniałą grę sił. Każde pokolenie fizyków odkrywa w tak zwanej „zwykłej materii”, siły, które jeszcze kilka lat wcześniej, najbardziej uczeni fizycy mogliby uznać za niewiarygodne; na przykład zdolność zwykłej żelaznej płyty do przejęcia skomplikowanych powietrznych wibracji wytworzonych przez mowę, które przełożone na mnóstwo zróżnicowanych impulsów elektrycznych są przekazywane na tysiące mil na inną żelazną płytę i znowu słyszane jako mowa. Kiedy badacz Przyrody widzi, że spokojne, jak się wydaje, ciała stałe są tak czułe na siły o nieskończenie małym natężeniu – kiedy spektroskop udowadnia mu, że cząsteczki na Ziemi pulsują w harmonii z cząsteczkami w gwiazdach – kiedy zmuszony jest uznać, że każdy punkt w przestrzeni drga nieskończonością wibracji przenikających go we wszystkich kierunkach; skłania się do koncepcji, że jest dużo mniej Wszechświata materii nieożywionej niż Wszechświata ożywionego: ożywionego jeśli nie w sensie ścisłym to jednak w ogólnym sensie.

Przeobrażenie, które dociekania fizyków stale wzmaga, wspomagane jest przez inne przeobrażenie, wynikające z dociekań metafizycznych. Podmiotowa analiza zmusza nas do przyznania, że nasze naukowe wytłumaczenia zjawisk zachodzących w przedmiotach, wyrażane są w terminach naszych własnych różnorodnie złożonych odczuć i idei – są zatem wyrażane w elementach przynależących do świadomości, które są tylko symbolami czegoś poza świadomością. Chociaż analizy później odbudowują nasze pierwotne wierzenia, do poziomu ukazującego, że poza każdą grupą przejawów zjawiskowych zawsze znajduje się ogniwo, będące rzeczywistością, trwającą wśród zróżnicowanych pozorów; jednakże widzimy, że to ogniwo rzeczywistości jest na zawsze nieosiągalne. A kiedy, jeszcze raz, przypomnimy sobie, że aktywności stanowiące świadomość, będąc ściśle ograniczonymi, nie mogą wnieść między siebie aktywności poza ograniczeniami, które dlatego zdają się nieświadomymi, chociaż wytwarzanie każdego przez inne zdaje się zakładać, że są tej samej istotowej natury; konieczność ta zgodnie z którą myślimy o zewnętrznej energii w terminach energii wewnętrznej, oddaje raczej spirytualistyczny niż materialistyczny aspekt wszechświata; dalsza myśl jednakże, obliguje nas do zdania sobie sprawy z prawdy, że koncepcja dana w przejawach zjawiskowych tej ostatecznej energii, nie może nam w żaden sposób ukazać czym jest ona sama.

Podczas gdy przekonania, do których nauka analityczna musi prowadzić, nie niszczą przedmiotu-materii religii, ale po prostu przeobrażają go, nauka w swych konkretnych formach powiększa sferę dla uczucia religijnego. Od samego początku rozwojowi wiedzy towarzyszyła wzrastająca zdolność do dziwienia się. Między dzikimi, najniżsi są najmniej zaskoczeni, kiedy im ukazać znaczący produkt cywilizacji: zadziwiają podróżnika swą obojętnością. A tak mało cudowności dostrzegają w najwspanialszych zjawiskach Przyrody, że każde dotyczące jej dociekania uważają za dziecinne błahostki. Ten kontrast pod względem postawy umysłowej między najniższymi ludzkimi istotami a wyższymi ludzkimi istotami dookoła nas jest zbliżony do kontrastu między stopniami tych samych wyższych ludzkich istot. To nie chłop ani rzemieślnik, ani kupiec widzi coś więcej niż zwykłą materię w wylęganiu się pisklęcia, ale biolog, który popychając do najdalszych granic swą analizę zjawisk witalnych, osiąga największe zakłopotanie, kiedy plamka protoplazmy pod mikroskopem ukazuje mu życie w najprostszej formie i wywołuje w nim uczucie, że jakkolwiek wyrazi ten proces faktyczna gra sił pozostanie niewyobrażalna. To również nie we wspinającym się zwykłym turyście czy tropicielu zwierzyny wznosząca nad nimi góra czy górski wąwóz wzbudza pojęcie wykraczające poza te związane z zabawą albo malowniczością, ale może się to zdarzyć, a zwykle też zdarza, w geologu. On to, obserwując, że zaokrąglona przez lodowiec skała, na której siedzi, utraciła na skutek wietrzenia prawie pół cala swej powierzchni od czasu dużo bardziej odległego niż początki ludzkiej cywilizacji, a potem próbując pojąć wolne odsłanianie, które wycięło całą dolinę, myśli o czasie i potędze, które dla tamtych są nieznajome – on czuje, że myśli, które będąc zupełnie nieadekwatnymi w odniesieniu do swych przedmiotów, są jeszcze bardziej daremne w ujęciu wykrzywionych złóż gnejsu wokół, mówiących mu o czasie, niezmiernie bardziej odległym, kiedy głęboko pod powierzchnią Ziemi znajdowały się w na wpół płynnym stanie, i znów mówią mu o czasie, ogromnie przewyższającym ten w oddaleniu, kiedy ich składniki stanowiły piasek i szlam na brzegu starożytnego morza. To nie u prymitywnych ludów, które przypuszczają, że niebiosa spoczywają na szczytach górskich, ani u nowożytnych dziedziców ich kosmologii, którzy powtarzają, że „niebiosa obwieszczają chwałę Boga”, znajdujemy najwspanialsze pojęcia Wszechświata albo największe zadziwienie wzbudzone jego kontemplacją. Raczej u astronoma, który widzi w Słońcu masę tak ogromną, że nawet w jednej ze swych plamek nasza Ziemia mogłaby się pogrążyć bez dotykania jej brzegów; i który widzi, przez jakikolwiek lepszy teleskop wzrastające mnóstwo takich słońc, w tym wiele dużo większych.

W przyszłości tak jak dotychczas, wyższe zdolności i głębszy wgląd będą wzmagać raczej niż obniżać to uczucie. Obecnie najbardziej potężne i najbardziej uczone umysły nie mają ani wiedzy ani możliwości potrzebnej do symbolicznego przedstawienia w myśli totalności rzeczy. Zajęty tym czy innym działem Przyrody, człowiek nauki [man of science] zwykle nie wie wystarczająco o innych działach nawet tyle, by pojąć rozciągłość i złożoność ich zjawisk; a gdyby miał adekwatną wiedzę o każdym, to jednak nie byłby zdolny do myślenia o nich jako całości. Szerszy i silniejszy intelekt może w przyszłości pomóc mu uformować sobie mglistą świadomość tych zjawisk w ich totalności. Możemy powiedzieć, że tak jak nierozwinięte zdolności muzyczne, umożliwiające jedynie docenienie prostej melodii nie mogą uchwycić różnorodnie zawikłanych pasaży i harmonii symfonii, które w umysłach kompozytora i dyrygenta jednoczą się w skomplikowane muzyczne wrażenia budzące o wiele wspanialsze uczucia niż możliwe jest to w muzycznie niewykształconym, tak samo, bardziej rozwinięte inteligencje w przyszłości, bieg rzeczy teraz dający się pojąć jedynie w częściach, będą mogły pojąć w całości, wraz z towarzyszącym uczuciem tak dalece wykraczającym poza to u współczesnego wykształconego człowieka, jak jego odczuwanie wykracza poza to u dzikiego.

A uczucie to prawdopodobnie nie będzie zmniejszane, ale zwiększane przez tę analizę wiedzy, która, podczas gdy wymusza w nim agnostycyzm, jednak stale skłania go do wyobrażenia sobie rozwiązania tej Wielkiej Zagadki, o której wie, że nie może być rozwiązana. Musi tak być zwłaszcza wówczas, gdy pamięta, że wszelkie pojęcia początku, przyczyny i celu są pojęciami względnymi przynależącymi do myśli ludzkiej, które prawdopodobnie są niestosowne w odniesieniu do Ostatecznej Rzeczywistości przekraczającej ludzką myśl; a kiedy, chociaż przypuszczając, że wyjaśnienie, odnoszące się do Ostatecznej rzeczywistości, to tylko słowa bez znaczenia, czuje się jednak zmuszonym do myślenia, że jakieś wyjaśnienie musi być.

Ale jedna prawda zawsze musi wzrastać jaśniej – prawda, że istnieje Nieprzenikniony Byt wszędzie się przejawiający, którego [uczony] nie może znaleźć ani wyobrazić sobie początku ani końca. Pośród tajemnic, które stają się bardziej tajemnicze im bardziej się o nich myśli, pozostanie mu jedna absolutna pewność, że stoi zawsze w obecności Nieskończonej i Wiecznej Energii, od której wszystkie rzeczy pochodzą.