ZAKOŃCZENIE – Czy ludzkość postępuje?

Mówiliśmy w księgach powyższych o żywiołach społecznych, o związkach społecznych, nareszcie o jednostce, jako o płodzie społecznym. O czym jednak najrozmaitsze poprzedniczki socjologii jako to: filozofia historii, historią kultury itd., najwięcej mówiły, o ludzkości, jako całości i o charakterze rozwoju jej jako całościowym: o tym nie traktowaliśmy dotąd wcale.


Dotknęliśmy już raz jednak przyczyny tego pominięcia (p. Ks. I § 11 „Filozofia historii i socjologia\”). Socjologia jako umiejętność ścisła, indukcyjna, nie może mówić o rzeczach, których nie zna, które pod zmysły nie podpadają, o których żadnego na autentycznych świadectwach opartego pojęcia ani sądu mieć nie może. Taką rzeczą jest: całość rozwoju ludzkości.


O tej całości nie możemy mieć żadnego pozytywnego pojęcia, bo o początku tego rozwoju tworzymy sobie tylko hipotezy, o końcu zaś jego zgoła wyobrażenia mieć nie możemy.


Wobec takiego stanu rzeczy umiejętności pozytywnej, jaką powinna być socjologia, nie pozostaje nic innego jak ograniczyć się na badaniu zjawisk rzeczywistych, jakimi są powtarzające się w czasach historycznych rozwoje różnych społeczeństw we wszystkich „częściach świata\” i zrezygnować zupełnie z połączenia tych różnych procesów w jedne całość chronologiczną.


Niemniej jednak na zakończenie rozważyć musimy pytanie, które nasuwa się każdemu myślącemu i na które odpowiedzieć powierzchownie rzeczy sądzącym zdaje się rzeczą łatwą. Jest to pytanie: jaki jest rezultat tych wszystkich procesów społecznych, stanowiących treść dziejów ludzkości? Jedni bowiem tryumfująco wołają: rezultatem tym jest postęp; drudzy w zwątpieniu narzekają i lamentują, że ludzkość się cofa, upada! Mylą się i jedni i drudzy.


Rezultatem dziejów nie jest ani postęp całości, ani upadek i cofanie się wstecz. Jest to raczej zawsze ten sam proces naturalny, odgrywający się w różnych czasach i miejscach w nieco zmienionych formach, których treść jest zawsze ta sama. Wszędzie i zawsze, w procesie tym społecznym widzimy te same czynniki: tłum bezmyślny stanowi zawsze większość, podstawę ustrojów społecznych, nad nim „wyzyskująca\” go mniejszość, która go trzyma w klubach: tu i owdzie zaś jako białe kruki kilka jednostek myślących. Ci ostatni pracują umysłowo dla mniejszości wyzyskującej a zarazem i dla tłumu wyzyskiwanego. Ponieważ tym białym krukom udaje się czasem zrobić jakieś odkrycie lub jakiś wynalazek, z którego potem korzystają tak dobrze mniejszości wyzyskujące jako też większości wyzyskiwane: dlatego niektórzy wierzą w postęp. Zapominają jednak, że te odkrycia i wynalazki niewielu jednostek, które zawsze i wszędzie się pojawiały, nie zmieniają istoty społeczeństw, ani też ogółu ludzi nie polepszają.


Pomimo wszelkich wynalazków, ludzie zostają zawsze tymi samymi, czy płyną po morzach w wydrążonych pniakach, czy w okrętach żaglowych, czy okutych żelazem parowcach; nie zmienia natury i usposobienia ich umysłowego ani telegraf ani telefon, tylko, że nowymi się teraz posługują środkami do osiągania zawsze tego samego celu: wzajemnego wyzyskiwania; nie czyni też w gruncie różnicy, czy się w wojnach zabijają maczugami i jataganami czy odtylcówkami i kruppami czy nareszcie dynamitem i torpedami.


Niema w tym ani postępu, ani upadku i cofania się, ale jest zawsze ten sam proces społeczny i inaczej też być nie może, bo żywioły społeczne jako takie mają zawsze te same dążności, a więc wyrażając się terminem zapożyczonym z fizyki, ożywione są zawsze tymi samymi siłami, których ilość i jakość nie zmienia się. Zresztą jest to złudzenie, jeżeli mniemamy, że ludzie dzisiaj większe robią wynalazki i odkrycia niż przed tysiącami lat. Ani większe, ani mniejsze!


Pewnej granicy rozwoju, pewnego kresu żaden mózg ludzki nie przekracza, bo koniec końców jest to zawsze ten sam mózg ludzki, niemogący zmienić nigdy wrodzonej swej natury. Do owego zaś najwyższego szczytu doskonałości i rozwoju, do którego dzisiaj podnoszą się pojedyncze mózgi, zawsze i wszędzie dochodziły mózgi pojedynczych jednostek. Bo zważmy, że najsprytniejszy wynalazek elektrotechniczny naszych czasów stosunkowo ani o włos nie jest większym wynalazkiem niż, dajmy na to, przed tysiącem lat wynalazek pierwszych runów lub klinowych znaków pisarskich. Tylko, że nam dzisiaj oswojonym od dzieciństwa ze znakami pisarskimi telefon jako nowość zdaje się być „większym czynem ducha ludzkiego.\”


Na poparcie twierdzenia o ciągłym postępie ludzkości przytaczanym bywa argument, że wzbogacony zdobyczami przeszłości umysł ludzki potężnieje coraz bardziej i na coraz większe zdobyć się może czyny: ale temu argumentowi sprzeciwia się fakt, że właśnie najwyższe prawdy filozofii i mądrości życia znajdujemy w najdawniejszych, najstarożytniejszych pomnikach piśmiennictwa starożytności azjatyckiej i europejskiej — prawdy, po nad które nie wzbiły się największe umysły filozoficzne naszych czasów. Zajrzyjmy tylko w prastare księgi Konfucjusza, Wed, Buddy lub Biblii.


Któryż to system filozoficzny naszych czasów mierzyć się może z tymi prastarymi księgami mądrości życia, z tymi nieśmiertelnymi naukami, które stanowią najwyższe skarby umysłowe ludzkości? Albo weźmyż takiego filozofa, jakim jest


Arystoteles! Któryż przewyższył go dotąd filozof europejski?


Największy ostatniego wieku filozof europejski, Kant tym tylko jest wielki, że pojął i wskrzesił filozofią Arystotelesa, którego poprzednie wieki nie rozumiały. A czegóż nas uczy sam ten niedościgły, nieprzewyższony filozof grecki o postępie umysłowym?


Oto słowa jego: „nie masz prawdy, która by niegdyś nie była już znaną ludziom. Co nam się zdaje, że po raz pierwszy odkryliśmy lub wynaleźliśmy, to pewnie już raz ludziom znane było i tylko poszło w zapomnienie.\” Zdajmyż sobie tylko należycie sprawę, ile to doświadczeń naukowych, ile zdobyczy umiejętnych, musiało się złożyć na to przekonanie Arystotelesa o postępie umysłowym, a poweźmiemy skromniejsze wyobrażenie o naszej wyższości umysłowej. Albo czy może to pesymistyczne zdanie Arystotelesa odnosi się tylko do najwyższych prawd filozoficznych, podczas kiedy w wykształceniu i usposobieniu wielkich mas widoczny jest postęp? Czy te masy może stały się z biegiem wieków lepszymi, moralniejszymi, rozumniejszymi?


Ktokolwiek wątpi o tym, że masy umysłowe są nieruchome i przez lat tysiące nie okazują najmniejszego postępu, ten niechaj rzuci okiem na dziedziny życia umysłowego tych mas, na liczne ich wyobrażenia i zapatrywania, które jakkolwiek po tysiąckroć już przez myślące jednostki za mylne uznane i wykazane zostały, tkwią jednak niezachwianie w umysłach mas dziś, jak przed tysiącami lat; popatrzmy się bez przesądu na lud wiejski nie tylko u nas ale w najbardziej ucywilizowanych krajach, np, na lud wiejski we Francji, i zastanówmy się bez uprzedzenia, czy kiedykolwiek w najodleglejszej starożytności jakaś masa ludzi mogła zostawać na niższym stopniu rozwoju umysłowego? Czy mogły istnieć kiedykolwiek w rodzaju ludzkim ciemniejsze i głupsze umysły?


A jeśli zabobony i przesądy dzikich szczepów Afryki i Ameryki wydają się nam śmieszniejszymi i głupszymi od zabobonów i przesądów któregokolwiek ludu europejskiego, to dlatego tylko, że z formami głupoty ludów europejskich oswoiliśmy się, gdy tymczasem formy głupoty afrykańskich „dzikich\” zdają nam się dziwaczne. Rzecz jednak zostaje wszędzie ta sama. Sposób np. w jaki afrykańskie „dzikie\” szczepy błagają fetyszów swoich o powodzenie i szczęście, albo o deszcz i urodzaj, zdaje nam się dziwacznym, w porównaniu z formami, w jakich to czyni własny nasz lud, bośmy się z ostatnimi tak oswoili, że nas już nie uderzają. Słowem, różną miarą mierzymy głupotę „dzikich\” a europejskich ludów, choć treść jest ta sama, tylko formy inne. O ile w tym względzie umysł nasz przez przyzwyczajenie od dzieciństwa i oswojenie się traci wszelki sąd trzeźwy i bezstronny, łatwo się przekonać np. u nas w kraju, jeżeli się popatrzymy z jaką wzgardą i obrzydzeniem chłop nasz patrzy się na różne obrządki religijne żydów, a z drugiej strony z jakim głębokim przekonaniem umysłowej swej wyższości nawet wykształceni żydzi trzymają się obrzędów i praktyk religijnych, pochodzących z czasów przedhistorycznych i które dziś jeszcze wykonują „dzikie\” hordy afrykańskie. Po nad tą odwieczną, nieśmiertelną, w naturze ludzkiej tkwiącą głupotę mas przeszły bez śladu filozofie Arystotelesa i Spinozy, nie ruszyły jej z miejsca głębokie prawdy i mądrości Konfucjusza, Buddy ani Salomona; w tę odwieczną otchłań ciemnoty nie przedarł się ani promyk światła z jaśniejących w innej zupełnie sferze myśli Kopernika, Newtona i Darwina.


Jednostki myślące a masy ludów to jak niebo i ziemia; nam się zdaje, że się gdzieś zejść z sobą muszą, ale nigdzie sienie schodzą. Przypatrzmy się, z jakim uporem i z jaką wytrwałością we wszystkich dziedzinach życia niezdolne do myślenia masy trzymają się zakorzenionych przesądów, odziedziczonych po poprzednich pokoleniach, wpojonych w nie od dzieciństwa i młodości, a wpajanych znów przez nie i przekazywanych następnym pokoleniom.


Gdzież ten postęp umysłowy? Zjawiający się wszędzie i zawsze od czasu do czasu mędrcy i myśliciele podobni są do tych sztucznych ogniowych rakiet puszczanych w nocy ciemnej, które wzlatując wysoko, na chwilę świecą różnobarwnie i znikają bez śladu, zostawiając po sobie dawną ciemność. W tym też tkwi wytłumaczenie zjawiska, że wielcy myśliciele zawsze walczyć muszą przeciwko tym samym błędom i przesądom, a mędrcy i „prorocy\” wszystkich czasów i narodów piorunują zawsze przeciwko tym samym przywarom i słabościom — nie mogąc ich nigdy usunąć/ani wykorzenić 1).


Biorąc więc życie ludzkości jako całość, nie sposób w nim dostrzec ani postępu, ani cofania się; natomiast bywa pewien postęp i upadek w pojedynczych rozwojach i przebiegach procesów społecznych w życiu pojedynczych narodów i w pojedynczych periodach. W tych pojedynczych ustępach dziejowych, w tych epizodach historycznych dostrzec można do pewnego stopnia i pod niektórym względem początek, rozkwit i upadek.


To też przyczyna tak rozpowszechnionego wyobrażenia o postępie całej ludzkości leży po części w uogólnieniu zjawiska rozwoju pojedynczego ustroju społecznego i przenoszeniu pojęcia tego na całość ludzkości. Bo części zaś zapatrywanie etnocentryczne, mocą którego każdy naród uważa siebie za szczyt rozwoju ludzkości, przyczynia się nie mało do rozpowszechnienia wyobrażenia o postępie ludzkości.


Bo uważając siebie za najdoskonalszy kwiat rozwoju ludzkości, przychodzi się do wyobrażenia, że cały poprzedni rozwój dziejowy był tylko niejako przygotowaniem tej doskonałości i że dzieje przeszłości i dawniejszych państw i narodów miały tylko za cel wydanie tego dojrzałego owocu cywilizacji.


Tak Chińczycy uważają siebie za środek świata, za szczyt cywilizacji, żydzi za naród wybrany, grecy za jedyny naród nie „barbarzyński\”, Francuzi przekonani są, że kroczą na czele cywilizacyj, Heglowi Niemcy chętnie wierzyli, „że absolutny duch\” uosobił się w nich jako w najwyższej „syntezie\” a nam Cieszkowscy i Krasińscy wmówić chcieli, że jesteśmy „Chrystusem narodów\” a więc o tyle wyższymi nad inne narody, o ile Chrystus wyższym był nad ludzi.


Z takiego to etnocentryzmu wynika wyobrażenie o postępie ludzkości, albowiem pojęcie szczytu mieści w sobie pojęcie powolnego wznoszenia się—pojęcie kwiatu mieści w sobie pojęcie powolnego wzrostu rozwoju.


Tymczasem trzeźwa umiejętność jak z jednej strony odpiera zapatrywanie o postępie ludzkości jako całości, tak z drugiej strony nigdy nie przyzna wyższości jednej kultury nad drugą; bo gdzież miara którą by wysokość tę mierzyć można? Każda kultura w pojedynczym procesie rozwojowym jest bez wątpienia pewną wyższością nad poprzedzającymi ją stopniami rozwoju danego ustroju społecznego, ale każda kultura w swoim czasie i w swoim narodzie ma zawsze to samo znaczenie: kultura turecka w czasie rozkwitu narodowości tureckiej to samo miała znaczenie dla turków, co chińska dla chińczyków, arabska dla arabów.


Jest ona zawsze i wszędzie najwyższą formą życia i istnienia danego narodu i w oczach i przekonaniu tego narodu wyższą nad wszystkie inne kultury i cywilizacje.


Zestawiając jednak znane nam z historii liczne zjawiska kultur narodowych, które następnie z biegiem czasu poupadały a nawet często bez śladu znikły: musimy dojść do konkluzji, że rozwoje ustrojów społecznych prawidłowo dobiegają kresu swego i że wydane przez nie kultury i cywilizacje ulegają prawidłowemu upadkowi. Tak więc życie ludzkości nie przedstawia, jak to mylnie przyjmowano jednolitego, rozwoju całości („Le deve-loppement de Thumanite* u Comte\’a) jeno niezliczone zjawiska rozwojów społecznych, które wywołują kultury i cywilizacje, upadające i ginące, ile razy ustroje społeczne dobiegają naturalnych swych kresów. Rzecz ta jest zresztą bardzo prosta, bo jeżeli kultura jest formą życia ustroju społecznego, to z upadkiem tego ustroju i forma życia jego znika.


Wiem, iż mnie czekają zarzuty, że zapatrywanie takie jak powyższe na przebieg dziejów ludzkości, pozbawia nas wszelkich wyższych idei, .jaką np. jest idea postępu, idea opatrznościowej sprawiedliwości objawiającej się w dziejach i t. p. i że tym samym moralność traci wszelką podstawę. Powtarzam jeszcze raz że zarzuty te polegają na fałszywych wnioskach wyprowadzanych z powyższego zapatrywania na dzieje ludzkie, na wnioskach, za które odpowiedzialnym nie jestem.


Co się tyczy postępu, neguję go tylko w rodzie ludzkim jako całości, nie zaś w rozwoju ustrojów społecznych.


Tutaj objawia on się bez zaprzeczenia i prowadzi społeczeństwa od stanu pierwotnej dzikości do coraz wyższych stopni cywilizacji2). Myśl zaś, że wszelki postęp raz się przeżyć musi że dzieła jego zaginąć mogą, w ogólnym kataklizmie ustroju społecznego, myśl ta tak samo nie potrzebuje zachwiać nas w gorliwości dążeń postępowych, jak jednostki nie wstrzymuje od dzieł moralnych, od poświęceń dla ogółu, od pracy dla bliźnich, myśl, że raz umrzeć musi.


Co się zaś tyczy idei sprawiedliwości, to zapatrywanie pozytywne na dzieje ludzkości nie tylko nie sprzeciwia się jej, ale owszem daje jej podstawy racjonalniejsze, godzi ją z rzeczywistością i umiejętnie ją uzasadnia.


Bo zważmy, że nic tak nie podkopuje wiary -w sprawiedliwość opatrzności, a zatem w ogóle poczucia religijnego jak nastręczający się nam na każdym kroku widok „niesprawiedliwości świata\” to jest doświadczenie, że cnota i uczciwość w walce życia ulegają i marnie giną, podczas kiedy złość i podłość opływają w bogactwa doczesne, odnoszą zwycięstwa i tryumfują. Pomimo wszelkich sztucznych tłumaczeń teologów duszę wierzącą toczy bezustannie wątpliwość, azali wszystkie te krzywdy i niesprawiedliwości świata świadczą o wszechmiłości i sprawiedliwości Bóstwa? Wątpliwości te jednak są skutkiem antropomorficznego wyobrażenia o Bóstwie, przypisującego Mu ludzką sprawiedliwość. Tymczasem w życiu i dziejach spełnia się inna zupełnie sprawiedliwość, którą bym nazwał historyczną, a którą w najpiękniejszym świetle okazuje nam socjologia. Ale zastanówmy się najprzód nad tym, co zwykle ludzie rozumieją przez „sprawiedliwość\”. Jedni wychodząc z pojęcia równości ludzi rozumieją przez sprawiedliwość równy rozdział praw i obowiązków, korzyści i ciężarów, nagród i kar. Drudzy, uznając nierówną wartość ludzi, uważają za sprawiedliwość stosunkowy rozdział dóbr doczesnych, materialnych i moralnych między ludzi, w miarę ich zasług i wartości. Oba te wyobrażenia uważają jednostkę za przedmiot i miarę sprawiedliwości i zawsze na to baczą, czy jednostce została wymierzoną lub nie. W tym tkwi błąd zasadniczy i nic dziwnego, że tak pojmując sprawiedliwość, na każdym kroku narzekamy na niesprawiedliwość. Pozytywizm i socjologia inaczej się na rzecz tę zapatrują.


Rozwój społeczny nie troszczy się o jednostki; jest to proces, który jak widzieliśmy odbywa się gromadnie. Czynnikami jego są gromady, zna on tylko czyny gromad, zasługi gromad i grzechy gromad. Ale nagradza on tylko gromady i wymierza kary przeciw gromadom. Przy takim zapatrywaniu się na dzieje, idea sprawiedliwości występuje zawsze i wszędzie w najpiękniejszym świetle i nigdy a nigdy na niesprawiedliwość w historii skarżyć się nie ma przyczyny. Podczas, kiedy w odniesieniu do jednostek przysłowia wyrażające ideę sprawiedliwości, jak np. „jak sobie kto pościele, tak się wyśpi\”, albo „każdy jest sprawcą swojego szczęścia\”, bardzo często się nie sprawdzają: w odniesieniu do gromad i grup społecznych, przysłowia te nigdy nie zawodzą. To zaś po prostu dlatego, że proces społeczny, tak samo jak każdy proces naturalny żelaznym jest łańcuchem przyczyn i skutków; tutaj nic się nie dzieje bez przyczyny, a każda przyczyna pociąga za sobą ściśle odpowiadający jej skutek. Rozwój więc społeczny jest objawem najwyższej sprawiedliwości, jak to bardzo trafnie wyraził Schiller: „Die Weltgeschichte ist das Weltgericht\”. Naród waleczny zwycięża, a gnuśny ginie; społeczeństwo pracowite zbiera bogactwa, próżniacze ubożeje; mędrsze społeczeństwo bierze górę nad głupszym itd. Oto jest sprawiedliwość historyczna, która groźne, ale zawsze uzasadnione, wyroki swoje wypisuje na kartach historii. Treścią jej jest po prostu ścisła odpowiedniość skutków do przyczyn — innej sprawiedliwości nie masz, ani w historii ani w naturze.


Słowem, jak pod każdym innym tak i pod tym względem socjologia przedstawia dzieje ludzkie jako proces naturalny. Przedstawienie to zgodne z rzeczywistością nie tylko nie podkopuje moralności, ale owszem jest jej ukoronowaniem—albowiem żąda od jednostki poddania się pod prawa natury, wykazując, że w dziejach ludzkich nic nie znaczy wola jednostek, ale tylko spełniają się najwyższe te prawa.


Przyczyniając się zaś do wykazania tych praw, kładzie socjologia podwaliny prawdziwej moralności, polegającej na rezygnacji i zaparciu się osobistości: gdy tymczasem fałszywa moralność, polegająca na rzekomej wolności człowieka, prowadzi tylko do przeceniania wartości jednostki i do szalonych zachceń, wybuchających najhaniebniejszymi zbrodniami przeciwko naturalnemu porządkowi społecznemu.


1) Szanowny wydawca francuskiego „Journal des Economistes\” p. Maurice Block oceniając książkę moją „Der Rassenkampf\”, powiada, że zgodziłby się na tę negacją postępu, gdybym tylko uczynił zastrzeżenie odnośnie do umiejętności i jej zastosowań. Pisze on: „Une des vues de Fauteur aura de la penie a se faire admettre: e\’est la negation du progres, les ehoses changent en apparence, mais non en realite; elles ehangent, si 1\’on pent dire ainsi, de vetement, mais non de corps ni d\’esprit, et pourtant il\’y a du vrai dans cette proposition et si 1\’auteur avait eu la prćcaution oratoire de reserver la science et ses applications industrielles, jraurais ete assez porte a lui donner raison, car je me suis plus d\’une fois demandć si Ton pent prouver qu\’il existait a Memphis, Babylone, Ninive, proportionellement a Fensemble des habitants, moins de braves gens qu\’a Paris, Londres ou Berlin.\” Na to odpowiadam, że zastrzeżenie to co do nauk ścisłych, przyrodniczych, technicznych, nie dość jasno może, ale uczyniłem i chętnie czynię. Tam bowiem, gdzie każdy następny badacz korzysta z wynalazków i odkryć poprzedników na tym samym polu, równie uzdolniony umysł potrafi wyższe i dalej sięgające uczynić wynalazki i odkrycia. Nie wydoskonalił się tu bynajmniej umysł ludzki, nie postąpił duch człowieka w rozwoju swoim, ale rozporządzając niejako obfitszym materiałem zebranym przez poprzedników, lepszymi narzędziami sporządzonymi przez poprzednich badaczy, potrafi on wznieść się o tyle wyżej. Ale tyczy się to tylko nauk ścisłych, nie zaś filozofii moralnej. Piszę się zupełnie na zdanie Queteleta, który trafnie zauważył, że Newton nie był większym myślicielem, aniżeli Pytagoras, Archimedes lub Kepler, ale opierając się na odkryciach przez tamtych uczynionych, naukę dalej poprowadził. „Newton, prive de toutes les ressour-ces de la science, avait toujours eu la meme force d\’intelligence, il aurait toujours ćte un type pour plusieurs qualitśs eminentes et en particulier pour la rectitude du jugement et pour Fimagination; mais si l\’on n\’a-yait mis a sa portće qu\’une partie plus ou moins grandę de la science il aurait ćte Pytagore, Archimede ou Kepler; et avec toutes les ressour-ces que lui presentait son siecle il a ete et il a du etre Newton.\” Nie jakość więc umysłu ludzkiego postępuje tylko suma wiedzy jego; tam zaś gdzie doskonałość nie zależy od wiedzy, to jest na polu moralności i prawd moralnych, tam postępu nie widać. Ale także na polu nauk ścisłych, przyrodniczych i techniki nieskończony postęp przyjąć można tylko z zastrzeżeniem, że nie nastąpią nigdy takie kataklizmy (Jakie już nieraz bywały) które całym światom kultury i cywilizacji gotują grób i zniszczenie. Kataklizmy takie nastąpić mogą wskutek wypadków i katastrof elementarnych albo także społecznych. Nie tylko w głębi ziemi czyhają na kulturę ludzką wrogie potęgi, które od czasu do czasu wybuchając, niszczą bez śladu znikome dzieła ręki ludzkiej i ducha ludzkiego lecz i w łonie społeczeństw najbardziej ucywilizowanych nie mniej wrogie czyhają siły, pałające nienawiścią ku wszelkim dziełom kultury i cywilizacji. „Nieskończony\” zatem „postęp ludzkości\” pozostaje zawsze tylko przypuszczeniem.


2) Wielu recenzentów książki mojej „Der Rassenkampf\”, zarzucało mi negację wszelkiego postępu, a jednak recenzent wlondyńskićm czasopiśmie Mind myśl moją zrozumiał i streścił ją trafnie w następujących słowach: The generał conclusion to which he finally comes is that there is no such thing as either progress or regress in the course of history taken as a whole, but only in the particular periods of a process that is going on for ever in a circle in particular countries where the social process is for ever recommencing.\”